30 kwietnia 2016

Przepraszam!!!

Hej kochani
zdaję sobie sprawę, że rozdziały pojawiają się zazwyczaj w weekend. Najczęściej w sobotę nocą, ale to w nocy przychodzą mi najlepsze pomysły! Jak już od niedawna wspominam, inspiracja nie za często mnie odwiedza. Zatem pomyślałam, że jeśli ja nie mam pomysłów, to może Mery coś wykombinuje... teraz stwierdzam, że to był błąd. Pomyłka polegała na tym, że całe życie myślałam, że moja przyjaciółka ma umysł typowo humanistyczny(bo do przedmiotów ścisłych się nie nadaje), więc byłam pewna, że sobie poradzi! Zatem w piątek zapowiedziałam jej o moich planach, że to ona napisze nowy rozdział. Niestety moim zdaniem nie wyszło jej to najlepiej... Tak więc przepraszam was bardzo, ale napiszę po swojemu rozdział 21, który pojawi się jutro lub w poniedziałek. Sorki jeszcze raz, a tu żeby zrobić dziewczynie na złość, wstawię to co próbowała sklecić :). Przerobię z jej pięknej opowieści kilka elementów i myślę, że będzie dobrze. Tylko błagam was nie przywiązujcie się do opowiadania Mery, bo niektóre elementy przeczą rozwojowi całej tej powieści! Prawdziwy rozdział 21, przypominam niedziela lub poniedziałek.
Ashley 
xxx


Obudziłam się w łóżku. Patrzę na zegar, a tam 17:33. Jak się domyślam, to Will znowu mnie przeniósł, po tym jak zasłabłam. Nagle przypominam sobie co dokładnie się zdarzyło jeszcze parę godzin temu. Siadam, a przed sobą widzę zaciekawioną mordkę lisa.
- Nieźle pospałaś.
- Z tego, co wiem, to nie śpieszy mi się  nigdzie.
- Co się stało, że rano tak szybko wybiegłaś? 
- Miałam straszny sen, przepowiednie, to się znowu zdarza, bla bla bla, opowiadam mu sytuacje.
- Te postacie to nie, kto inny jak skrzaty, co bronią od wieków przejścia pomiędzy światami. Światem ludzi, a naszym. Ujawniają się tylko w nagłych sytuacjach, czyli pokazały się, ponieważ zori próbują przekabacić na swoją stronę wszystkie rasy! Przepowiednia zaczęła się sprawdzać!
- Okej, ale co mam zrobić w tej sytuacji?
- Musimy dostać się do kolejnej rasy - czarownic i to jak najszybciej. - rzekł William, który wkroczył do pokoju.
- A ty skąd się tutaj wziąłeś koleżko? 
- Przyszedłem sprawdzić, czy już się obudziłaś ale gdy szedłem korytarzem usłyszałem, że już z kimś rozmawiasz.
- Will, to Joe, przyjaciel.
- Miło ciebie poznać kolejny człowieku, który dąży do zbawienia naszego świata.
- Powiedział, że miło mu cię poznać.
- Z wzajemnością.


Około 19 razem z Willem poszliśmy na obiado-kolację do restauracji przy budynku, w którym mieszkaliśmy. Omówiliśmy parę ważnych spraw związanych z dzisiejszym porankiem i ustaliliśmy strategię, kiedy do naszego stolika zbliżył się (tu będzie ktoś ważny, i ktoś kto ma sens tu być Caspar chyba.. czekaj, on jeszcze żyje?).
- Niestety, ale nie jesteśmy w stanie rozpatrzeć pozytywnie waszej prośby.
- Dlaczego? - spytałam.
- Głupie pytanie, wampiry wciąż wam nie ufają. Bez tego nie idziemy dalej.
- Ok zaraz coś wykombinuje.

O godz. 20 już wszystko było gotowe. Wszyscy zebrali się na apel, który zorganizowałam. Nastąpiła przemowa.
- (i tu byłaby jakaś wspaniała motywacyjna przemowa, którą Ashley by napisała ale ja nie mam głowy do takich przedstawień, więc po prostu jest tu przerwa, chyba że coś wymyślę - wtedy napiszę).
Wszyscy popatrzyli na mnie jak na głupią ale o chwili, jakby wszystko zrozumieli, wstali i zaczęli wiwatować.
- Okej, zarządzam, że wy jesteście odpowiedzialni za przygotowania do walki, zbroje, miecze i konie, czy coś tam - wasze wyposażenie jest najwyższej jakości, więc zostawiam wam to na głowie. My następnego świtu wyruszymy z najlepszymi w walce wampirami do następnej sekty, zdecydowanie najgroźniejszej - czarownic.
Tłum zamarł.
- Czy nie boicie się po dzisiejszej sytuacji? - zapytał ktoś z pośród ludu.
- Gdybyśmy się bali, to nie było by nas aż tutaj, dzisiaj. - odpowiedział William. A myślałam, że to ja jestem od przemówień.
Wszyscy się ucieszyli i udali na imprezę na rynku, którą zorganizowałam. Wszyscy bawili się świetnie! Kiedy zmęczyłam się densami, poszłam usiąść na krzesło i napić się ponczu, gdy w pewnym momencie poczułam lodowaty oddech na karku. To był...

Mery


29 kwietnia 2016

Odpowiedzi do Q&A

Ashley   O Mery

Jest wiele słów, którymi można by opisać Mery... Może zamiast wymieniać sto przymiotników i synonimów... Powiem jeden: Niepowtarzalna. Taka jednym słowem jest Mery moja najlepsza przyjaciółka. Czemu się z nią przyjaźnie? Bo jesteśmy dwoma przeciwieństwami i na 100% odbiegamy od normy typowych nastolatek.
Ta dziewczyna jest jedną z najbardziej nieśmiałych osób jakie znam. Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale to prawda! Nadużywa słowa "kojarzysz?", którym mnie irytuje, jak cholera. Z pewnością nadużywa też jedzenia. Mery nie może wytrzymać godziny bez jedzenia i co...? Teraz wszystkie laski, co mają słabą przemianę materii się załamują, bo ma niedowagę! Jest dla mnie najlepszym informatykiem i bez niej blog na pewno by nie powstał. A także ma (czego zazdroszczę) wrodzony talent do języka angielskiego, jest po prostu dwujęzyczna. Maluje i rysuje takie rzeczy, że kiedy je zobaczę to chce mi się płakać z powodu braku mojego talentu do narysowania czegokolwiek. Ona kocha książki detektywistyczne, a ja romantyczne. Nasza przyjaźń nie jest taka jak u większości dziewczyn typu: "Lovciam cię!", "OMG, laska super dżinsy", czy "Pa, skarbie do jutra. To nowa szminka?!" itd. Początek każdego dnia zaczyna się mniej więcej tak: "Ale ty jesteś głupia.", "Nowa fryzura? Nie pasuje Ci.", czy "Spóźniłaś się trzy minuty. Planowałaś wagary? Beze mnie?!" :). Na tym to mniej więcej polega. Ja i Mery to najlepsze dziewczyny na świecie. Skromnie mówiąc :). Nie pozwalamy, żeby nasze ego rosło. Mało kiedy piszemy ze sobą sms'y, czy czatujemy. U nas jest jeden telefon:
M: Idziemy gdzieś?
A: Tak.
M: Rower, czy na piechotę?
A: Rower.
M: Za ile?
A: Za dwadzieścia minut.
M: Gdzie?
A: Na drugim skrzyżowaniu.
Koniec. Nie rozumiemy dzisiejszej młodzieży, która używa cały czas telefonów komórkowych, my idziemy w miasto. Z tą postrzeloną wariatką codziennie śmiejemy się jak opętane. Rozumiemy się bez słów. U nas wystarczy rozpocząć zdanie, żeby druga mogła je skończyć. Niczym telepatia. Prawda jest taka, że Mery jest najlepszą osobą jaką znam. I na pewno za rzadko jej to mówię. Nigdy mnie nie wystawiła. Takiej jak ona to ze świecą szukać. Kiedyś trzymałam się ze swoją paczką. Dziewczyny i chłopaki, których znam od przedszkola. Przyjaźniąc się z Mery uświadomiłam sobie, że byłam głupia. Teraz patrząc na dawne przyjaciółki, które teraz są zwykłymi koleżankami, z którymi spotykam się raz na dwa tygodnie i rozmawiam jedynie w szkole, zrozumiałam jak zmieniłam się przyjaźniąc z tą dziewczyną. Byłam typową gimbusiarą, która patrzyła wyłącznie na ekran swojej komórki i gadała o takich głupotach, że szkoda gadać. Zmieniłam się na lepsze. I ciszę się, że bez względu na sytuacje, w której kiedyś mogę się znaleźć i problemy jakie mnie czekają na Mery mogę zawsze liczyć. Blog też daje nam przygodę. Bo główną rzeczą z Mery, oprócz naszego specyficznego poczucia humoru i nadmiaru sarkazmu jest to że narzekamy na wszystko i wszystkich. Szkołę, nauczycieli, oceny, ludzi, siebie, gwiazdy, bloga, technologię, politykę, książki, filmy, aktorki, aktorów itd. Jesteśmy czasami jak takie stare baby tylko, że z mnóstwem niewykorzystanej energii. Jednym zdaniem: Mery, nie wiem kim bym była, gdyby nie ty.



Mery ♡  O Ashley

Okej no to teraz ja mam swoje pięć minut. Jeśli mam się wypowiedzieć o Ashley, to na pewno jest ona bardzo ciekawą i czasami skomplikowaną osobą. Bo to w sumie nie wiadomo jak ją określić. Tak jak wcześniej kumpela wspomniała nasze relacje są zupełnie inne niż takie, które widzicie na co dzień, ale to dobrze! Ash jest zdecydowanie najinteligentniejszą, najładniejszą i zarazem najdziwniejszą (tak na plus) osobą jaką znam. Oczywiście jest również najlepszą pisarką jaką znam (na pierwszym miejscu jest Charlaine Harris ale jej nie znam osobiście, tak samo jak Rafała Kosika hahah ;)). Lubi używać skomplikowanych wyrazów i długich nie zrozumiałych sformułowań. Jest dobra z przedmiotów ścisłych i naszego ojczystego języka + niby umie niemiecki. Ma talent do występowania przed publicznością (w przedstawieniach, na konkursach recytatorskich itp.), czego ja nie mam i raczej nie będę miała, i do plotkowania :). Sprawia wrażenie osoby otwartej, rozgarniętej i przyjacielskiej. Lubi narzekać na wiele spraw, choć nadmienię że mistrzem w tej dziedzinie jestem ja haha.
Najważniejsze co nas łączy, to brak piątej klepki i to samo poczucie humoru!


Pomyślałyśmy, że fajnie będzie wam opowiedzieć o nas. Więc zrobiłyśmy to w ten sposób, że Mery opisała mnie, a ja Mery. Mam nadzieję, że dzięki temu lepiej nas poznacie :).

1. Jakie macie hobby?

Ashley: sport (siatkówka, skoki, kolarstwo, tenis), ale nienawidzę piłki nożnej!, książki, rower, pływanie, muzyka.
Mery: rysowanie, czytanie, grafika komputerowa, programistyka.

2. Dobrze się uczycie?

Mery: Trzymamy poziom.

3. W jakiej klasie jesteście?

Ashley: Druga gimnazjum.

4. Co lubicie robić razem?

Wszystko.

5. Jakich kosmetyków używacie? Jak się malujecie?

Mery: Nijak.
Ashley: głównie - Rimmmel. Manhattan, Evelyn, Max factor. Nie maluję się mocno.

6. Macie Skypa?
Mamy.

7. Najgorszy przedmiot w szkole?

Mery: matematyka, chemia, w-f.
Ashley: geografia, niemiecki, angielski.

8. Jakiej muzyki słuchacie?

Mery: mieszanki popu.
Ashley: słucham wszystkiego, co mi się spodoba. Między innymi: pop, blues, rock and roll, ewentualnie rege i country. Polecam: "If I die young", "My love is your love ", "Wake me up", "Pompeii" i wiele innych :).

9. Zrobicie kiedyś meet-up?
Nie.

10. Jakie są wasze relacje z fanami?
Różne. Niektórzy zapadają w naszej pamięci - bardzo pozytywnie, a inni... dobrze, że są i czytają. Każdemu z was bez względu na wszystko dziękujemy, że tu jesteście <3.

11. Kiedy macie urodziny?

Mery: z pod znaku lwa.
Ashley: Grudzień.

12. Live na czacie - kiedy?
Data nieokreślona. Żadnych konkretnych planów, ale może być.

13. Popisowe danie?

Mery: Pancakes.
Ashley: Hmmm... jajecznica, ewentualnie kanapka - brak talentu kulinarnego.

14. Ile macie książek w swojej w swojej biblioteczce?

Ashley: 34.
Mary: 33

15. Czy macie rodzeństwo:
Nie jesteśmy do końca pewne, czy można to uznać za rodzeństwo, no ale powiedzmy, że:

Ashley: Młodszy brat.
Mery: Młodsza siostra.
Że są z nami spokrewnieni nie mamy 100% pewności! :D

Dzięki, że jesteście. Dzięki, że czytacie. Dzięki, że komentujecie. Dzięki, że... po prostu jesteście.

Mery & Ashley
xxx

23 kwietnia 2016

Rozdział 20

Drzewa. Biegłam boso przez las. Nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Mięśnie protestowały, a oddech stawał się coraz płytszy. Ktoś pociągnął mnie za ramię i zasłonił mi usta ręką. Chowaliśmy się za drzewem. Wysunęłam lekko głowę za konar.
A później wszystko stało się niewyraźne. Rozmazane.
Ale dostrzegłam... wampiry. Wampiry przywiązane do drzew, próbujące się wyrwać. Próbujące...
Nagle wszystko zniknęło. Teraz stałam twarzą w twarz przed postacią w jasnoniebieskiej szacie. Miała długie, białe, proste włosy. Głowę pochylała lekko w dół. Mogłam dostrzec, że cały czas miała zamknięte oczy. Ciężko dyszała przez poranione, zakrwawione usta. Całą jej twarz, ręce i stopy szpeciły pęknięcia. Gdyby miała zaraz rozerwać się na kawałki. 
Nagle jej oczy gwałtownie się otworzyły ukazując czarne gałki oczne, z czerwoną szparką zamiast tęczówki. Krzyknęłam i odsunęłam się o krok.
- RATUJ ICH! 
Zaskrzeczała postać i wszystko zniknęło. 
Podniosłam się z łóżka gwałtownie wciągając powietrze, serce biło mi jak szalone. Gdybym mogła umrzeć, dawno padłabym już na zawał. Po chwili zaczęłam rozpoznawać miejsce, w którym się znalazłam. 
- Kolejny zły sen - szepnęłam. Wygrzebałam się z pościeli i podeszłam do okna. Odsunęłam zasłony i wyszłam na ciepłe powietrze. Byłam w tych samych ciuchach, co poprzedniego wieczora. Jedynie zniknęła czapka i buty. Bosymi nogami stałam na zimnych kafelkach balkonu. Pochyliłam się na poręczy, głęboko oddychając i pozwalając, aby lekki, ciepły wietrzyk rozwiewał mi włosy. Starałam się nie myśleć o niczym. Ale cały czas towarzyszyło mi dziwne uczucie, że coś jest nie tak. "RATUJ ICH!" brzmiały słowa, które pojawiły się w moim koszmarze. Ratuj wampiry. Tylko, że gdyby ktoś był w niebezpieczeństwie inni by im pomogli. Zamek był pogrążony w niemożliwej ciszy. Odwróciłam się tak, aby opierać się plecami o poręcz. Biłam się z myślami, dopóki nie usłyszałam krzyku. Krzyku, który trwał dwie sekundy. Szybko ukucnęłam na ziemi i dobiegły mnie stłumione głosy.
- Wszyscy? - odezwał się jeden.
- Tak. - odpowiedział drugi.
- Zabierz ich tam.
I odeszli. Czyli ten sen, nie był zwykłym koszmarem. To była zapowiedź. To było ostrzeżenie. Rzuciłam się biegiem do wyjścia. Las. Próbowałam odtworzyć sen, co udało mi się bez problemu. Polana, na której byłam wczoraj z Williamem. Biegłam jak szalona do jego pokoju. Otworzyłam drzwi z hukiem. Rzuciłam się na jego łóżko i szarpałam za ramię krzycząc:
- Wstawaj, Will. Wstawaj!
Wstał natychmiast. Przetarł twarz dłonią i spojrzał na mnie zaskoczony.
- Wampiry... porwane...zori, las. - mówiłam bez ładu i składu, ale William pokiwał głową, chwycił mnie za łokieć i pobiegł do drzwi na przeciwko.
- Lucas! - wrzasnął William kilka razy, ale wilkołak spał jak zaczarowany. Chwila...
- Zaczarowany - szepnęłam a chłopak wstał sfrustrowany i podszedł do mnie łapiąc mnie za ramię.
- No to, musimy sobie sami poradzić.
I pokazał wyjście kciukiem. Zbiegliśmy po schodach i ustaliśmy przed wielkimi drzwiami. Byłam tak zajęta martwieniem się o wampiry, że nie zauważyłam nawet, że obok mnie stał lew. Krzyknęłam a William obejrzał się do tyłu.
- Mark! Co ty tu robisz?!
Lew ryknął, a William otworzył drzwi i powiedział.
- Przyda się każda para rąk - spojrzał wymownie na Marka i dodał - No może łap.
Wyszliśmy przed drzwi na dziedziniec. Gdzie były porozstawiane stragany z różnymi cudami. Mark przebiegł przez nie, a za nim William z wampirzą prędkością. Ja próbowałam za nimi nadążyć, ale zobaczyłam stragan z narzędziami. Związani. Zwinęłam dwa noże myśliwskie i schowałam do kieszeni bezrękawnika. Biegłam o bosych stopach za chłopakami. Kamienie i patyki boleśnie kaleczyły moje stopy. Lecz napędzała mnie taka adrenalina, że byłam w stanie myśleć wyłącznie o wampirach i dlaczego Mark nie został zaczarowany? I jakim cudem zori, mogły zaczarować wszystkich innych? Nie mają mocy czarownic. A jeśli... jeśli czarownice dołączyły do zori? Tak naprawdę nie mamy o nich żadnych informacji. Na tę myśl zrobiło mi się nie dobrze. Nogi zaczęły mi drętwieć. Mięśnie dawały znać, że nie jestem przygotowana na taki maraton. Płuca też odmawiały współpracy. Nagle ktoś chwycił mnie za ramię i przystawił rękę do ust. Nie protestowałam. Mój sen uprzedził mnie, że tak będzie. Chowaliśmy się za konarem drzewa, a ja wysunęłam lekko głowę.
Do drzew były przywiązane młode wampiry. Wszystkie te, które nie dostawały wartości odżywczych, czy krwi. Wszyscy uczniowie. Skąd wiedzieli? Spojrzałam w oczy Williamowi bezgłośnie pytając, gdzie jest Mark. Palcem wskazał mi jedną gałąź, na której siedziała sowa. Raczej Mark. Odwróciłam wzrok od ptaka i popatrzyłam na Willa. Potrzebny nam był jakiś plan. Zamknęłam oczy i zaczęłam myśleć. Dobiegły nas głosy.
- Ilu ich mamy?
- Wszyscy Ci, którzy nie dostali składników.
- Mało.
- Wiem, ale za chwilę ich armia się zmniejszy.
- Ale nie wystarczająco! - ryknął jakiś głos - Nie wystarczy spalić tylko ich! Musimy spalić wszystkich!
- Nie mamy takiej mocy! - krzyknęła kobieta - W trójkę możemy spalić tylko tylu.
Zaparło mi dech, gdy coś uderzyło o drzewo, za którym się chowaliśmy.
- Jeśli w trójkę możecie spalić tylko tylu?! To po co tu jesteś? I ty śmiesz nazywać się czarownicą!
Zamarłam.
- Puść.. mnie - wydyszała kobieta.
- Puść ją! - odezwały się pozostałe dwie - Albo zginiesz!
Ciało czarownicy upadło na ziemie, a ona łapała z trudem oddech.
- Jedną z najgłupszych rzeczy jakie Malcolm mógł zrobić, to przyłączenie trzech bezwartościowych wiedźm do nas. Zajmijcie się nimi.
Słyszałam jak dwie pozostałe podnoszą z ziemi czarownicę.
- Nazywasz mnie bezwartościową?! - krzyknęła kobieta, a ja wyjrzałam, aby zobaczyć jak wygląda.
Miała długą czerwoną suknię. Jej włosy były związane w warkocz francuski. Miała jeszcze na szyi czerwone ślady rąk. Podniosła rękę i wystrzeliła błyskawicą w jednego z zori, który w ostatniej chwili uchylił się i podbiegł z nadnaturalną prędkością do kobiety. Chwycił ją za szyję i wykręcił w nienaturalny sposób, że usłyszeliśmy tylko chrupnięcie. Kobieta upadła na ziemie, a ja zasłoniłam usta ręką w szoku. Skręcił jej kark. Miała otwarte oczy. Spojrzałam na pozostałe dwie kobiety, które stały przytrzymywane przez zori. Nie wiem po co to było, skoro wiedźmy nawet nie próbowały się wyrywać.
- Po co to było? - usłyszałam głos jednej z nich.
- Denerwowała mnie. Możecie ją same spalić albo zrobimy to my. Wybierajcie.
Kobiety spojrzały po sobie a następnie skinęły głowami na zgodę. Podeszły bliżej ciała i ustały na przeciwko siebie. Zamknęły oczy i jedna czarownica wyciągnęła prawą rękę, a druga lewą.
- Facta est ignis. - wypowiedziała słowa jedna. Pojawiły się w ich rękach płomyczki ognia.
- In flammam flammas - zagrzmiała druga i ogień buchnął w górę.
- Ignis non exstinguitur igne.
- Ignis sanat.
Effugiunt strutcos nomen honorque rogos. -  spojrzały na siebie z nadzieją, ale ogień nie zgasł.
- Vade in pace - szepnęły i skierowały swoje ręce w ciało kobiety.
Stały nad nim dalej, kiedy już nie było ognia w ich rękach. Za ciała kobiety pozostał tylko proch. Obydwie zaczęły płakać i nim się zorientowałam łzy leciały też z moich oczu. Otarłam je szybko wierzchem dłoni. I spojrzałam na Willa. Masował swoje skronie palcami jednej ręki. Nagle mnie olśniło. Pokazałam Williamowi na migi, żeby wytworzył tarczę. On spojrzał na mnie jak na wariatkę. Krzyczałam bezgłośnie, aż w końcu ostrożnie uklękłam przed nim i udawałam, że chcę go uderzyć. W zwolnionym tempie przybliżyłam pięść do jego twarzy. Chwyciłam jego dłoń i odrzuciłam nią swoją pięść. Jego wyraz twarzy pozostał niezmienny. Zaczęłam wymachiwać rękami.
- Clover, co ty robisz?!
- Cicho bądź, bo nas usłyszą! - syknęłam.
- Jak mają nas usłyszeć przez tarczę?!
Uderzyłam się otwartą dłonią w czoło. William nie był taki głupi.
- Mam pomysł. Gdy czarownice będą się przygotowywać do wystrzelenia swoich płomieni. Ustaniesz przed nimi i wytworzysz tarczę. W tym czasie ja uwolnię wampiry.
- Clover, nie mogę jej rozciągnąć na tak duży obszar.
- William to nasz jedyny plan. Przypomnij sobie, że ich życie leży w naszych rękach! Nawet jeśli nie będziesz mógł im pomóc to chociaż spróbuj.
- Zostały nam jakieś dwie minuty - odpowiedział.
- Za dwie minuty ruszysz wampirzym tempem przed zori i rozciągniesz swoją tarczę.
Skinął głową. Mark podleciał do nas i usiadł mi na ramieniu.
- Słyszałeś? - zapytałam sowę. Skinęła głową. Teraz w napięciu czekałam, aż czarownice przygotują się do spalenia wampirów. Żołądek skręcił mi się z nerwów i w mojej głowie z prędkością karabinu maszynowego pojawiały się pytania: Co jeśli coś się stanie? Co będzie jeśli William nie wytworzy tarczy odpowiedniej wielkości? Co jeśli nie zdąży jej zrobić? A jeśli stanie się coś Markowi? A jeśli nie zdążymy lub nam się nie uda na naszych rękach będziemy mieć śmierć Bogu ducha winnym dzieciakom.
Spojrzałam na dwie czarownice, które zaczęły mamrotać coś pod nosem, a w ich rękach pojawił się ogień. Ręce miały wyciągnięte przed siebie, a gdy zaczęły je zwracać w kierunku wampirów William wyskoczył zza drzewa i ustał na przeciwko nich. Pobiegłam za nim, a Mark przemienił się w geparda. Zbliżyłam się do jednego z drzew gdzie skrępowane ręce miało dziesięciu wampirów. W tym samym momencie kule ognia wystrzeliły w Williama. Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Ręce Willa tworzące tarczę. Ogień czarownic, który w nią uderzył i...odepchnięcie mocy w ich stronę. Ogień zmienił kierunek. Jego celem stały się teraz czarownice i zori. Uderzył całą swoją gwałtownością w naszych wrogów. Pozbawiając ich życia i paląc drzewa. Świetnie brakowało nam jedynie pożaru! Rozcinałam szybko sznury, które miały na rękach wampiry. Coś do mnie mówiły, ale nie zwracałam na to uwagi. Dotarłam do piętnastego drzewa. William cały czas starał trzymać się tarczę, kiedy Mark przemieniając się po kolei w każde zwierze, które mogło wyrządzić krzywdę, atakował pozostałe kreatury. Przy ostatnim drzewie była Lizzie. Łzy leciały jej z oczu i uśmiechała się do mnie z tak wielką ulgą malującą się na twarzy, że myślałam, że z tej ulgi zemdleje. Momentalnie wyraz jej twarzy zmienił się, a ona krzyknęła.
- Uważaj!
Odwróciłam się natychmiast i spojrzałam w oczy zori, który chciał wbić mi swój miecz w serce. Odtrąciłam jego miecz swoim nożem i wbiłam mu go w brzuch. Wyjęłam go szybko i z krwią zori na rękach i nożu przecięłam liny. Odbiegłam szybko od wampirów chcąc pomóc Markowi. Gdy zatrzymałam się widząc kreaturę biegnącą w stronę Williama. Wymierzyłam i rzuciłam w napastnika nożem. Chybiłam. Wyciągając drugi nóż i z mistrzowskim skupieniem starałam się rzucić w ruchomy cel nożem. Jak trafię, to wygłoszę sobie takie przemówienie pełne podziwu, że aż się wzruszę.
Rzuciłam i... TRAFIŁAM! Tak! Podbiegłam do zakrwawionego przeciwnika i jednym ruchem wyjęłam mu nóż z szyi. Rozejrzałam się dookoła szukając ewentualnego zagrożenia. Masa zori leżała martwa na ziemi. Wampiry, które uratowaliśmy uciekły. Westchnęłam z ulgą, gdy poczułam palący ból w udzie. Spojrzałam w dół i ujrzałam mój nóż myśliwski wystający z kończyny. Spojrzałam w bok i ujrzałam jednego z zori. Mark i William nic nie zauważyli. Pewnie dlatego, że stałam za jednym z drzew. Upadłam na jedno kolano. Jęknęłam sfrustrowana i położyłam rękę na nożu. Zaczęłam go powoli wyciągać z ciała z niejakim wysiłkiem. Zori podchodził do mnie z obleśnym uśmiechem przyklejonym do twarzy. Po chwili udało się wyjąc narzędzie. Schowałam je za siebie i patrzyłam na mieszańca. Ukucnął przy mnie.
- On cię znajdzie. Znajdzie i zabije. Nie macie szans. Poddaj cię człowieku. Możecie wygrać bitwę, walkę, czy pojedynek. Ale nie wojnę. Nie rozpętuj wojny. Chcesz patrzeć jak twoi przyjaciele giną. Tak. Oni zginą, a ty będziesz żyć wiecznie z myślą, że rzucałaś się z motyką na słońce. Przegrasz.
- Ja wygram. Ty już przegrałeś.
Wbiłam swój nóż prosto w jego serce. Najgorsze było to, że wiedział, że mu to zrobię i na to pozwolił. Osunął się na bok i umarł z tym uśmiechem cały czas przyklejonym do twarzy i nożem w sercu. Zdrową nogą kopnęłam jego ciało i oparłam się o pień drzewa. Moje stopy były w tragicznym stanie. Teraz dopiero zaczęłam czuć pulsujący w nich ból. Były całe we krwi. Poranione. Blizny będą, jak cholera. Zaczęłam ciężko dyszeć. Jęknęłam. Patrzyłam na swoją nogę. Nigdy nie powinno się usuwać samemu narzędzi, które znalazły się w naszym ciele. Miałam co najmniej uszkodzoną kość, przebity mięsień i dziurę na jakieś siedem centymetrów. Skrzywiłam się i odwróciłam wzrok. Co też nie było najlepszym rozwiązaniem, bo zobaczyłam płonący las. Szukałam wzrokiem chłopaków. Na marne. Kiedy pomyślałam, że za chwilę spłonę w lesie, ujrzałam dwóch mężczyzn i dwie kobiety. Jeden z nich otwarte dłonie skierował ku płomieniom. Miał jasne włosy i opaloną skórę. Spojrzałam jeszcze raz na jego dłonie i zauważyłam, że wypływa z nich woda. Hektolitry wody zostały skierowane na las. Po minucie wyglądał on jak po ulewie. Następnie podeszła kobieta. Miała średnie długości, blond włosy i tyczkowatą budowę ciała. Machnęła ręką i po chwili zerwał się silny wiatr. Drugi chłopak o brązowych włosach tupnął w ziemię, która zatrzęsła się i wyrównała, a spalona dotąd trawa pozieleniała, tak samo jak krony drzew. Na koniec dziewczyna o rudych włosach skierowała w stronę lin, którymi związani byli wampiry, małą iskierkę która przeskakując z sznurka do sznurka pozostawiała po nim czarny proszek. Blondyna jeszcze raz kiwnęła ręką i wiatr rozwiał popiół. Cała polana i otaczający ją las wyglądały jak nowe. Jakby nic się tu nie zdarzyło. Po chwili cała czwórka spojrzała na mnie znalazła się obok mnie wraz resztą. Uśmiechneli się do mnie współczująco. Odwzajemniłam uśmiech, chociaż pewnie zamiast niego wyszedł grymas.
- Chcielibyśmy Ci pomóc, Clover. Ale nie możemy. Dostaliśmy polecenie, żeby doprowadzić do porządku las. - powiedziała ruda łagodnie.
- Pomogą Ci te twoje elfy - mrugnął do mnie mag ziemi.
- Pomożemy wam, Clover. Tylko musicie być cierpliwi. Czarownice i czarodzieje już szykują się do walki. Pierwszy raz pokazujemy się komuś od stuleci. Musimy się przygotować zanim pokażemy się wszystkim. - zaczęła blondi.
- Dowiodłaś, że jesteś godna naszego zaufania, i że proroctwo wypełniło swoje zadanie. Wszystkiego dowiesz się wkrótce. Posłuchaj. Zostałaś obdarzona darami mojego żywiołu. Wody. Wyjaśnię Ci wszystko. Ale teraz, zostawimy Ci tylko to - położył zwinięty kawałek pergaminu ze złotą pieczęcią na moich kolanach. - Dzięki niemu będziesz wiedziała, gdzie nas szukać i sama będziesz wiedziała kiedy nastąpi ten moment.
Chłopak wstał i cała trójka razem z nim.
- Do zobaczenia, Clov - uśmiechnęła się blondyna. Po chwili rozbłysło się jasne światło, a ich nie było. Złożyłam kawałek papieru na cztery części i włożyłam do kieszeni bezrękawnika, zasunęłam ją na zamek, aby nie zgubić tak ważnych informacji. Spojrzałam jeszcze raz na otaczające mnie drzewa.
Ostatnie słowa jakie usłyszałam to słowa Williama.
- Clover!
I odpłynęłam w nicość.

Pamiętajcie żeby zadawać pytania do piątkowego Q&A

21 kwietnia 2016

Q&A

Hej ludzie!
W ostatnim rozdziale upominaliście się o Q&A, więc proszę!
Wiem, że moglibyśmy zrobić go na czacie, ale... tak to już jest, że część wejdzie, część nie. Później ktoś nie będzie mógł itd. Zatem piszcie w komentarzach pytania! Dotyczące nas, czy książki, co tam chcecie. Każdy będzie mógł je zadać w odpowiednim dla niego czasie.
Teraz mam kompletny brak pomysłów na następne rozdziały! Zgłaszam się z prośbą. Bardzo chętnie przeczytałabym kilku waszych pomysłów. Może niektóre wykorzystam. Wiem, co będzie dalej. Mam pomysły na ostanie rozdziały, ale żeby pokonać tą drogę do końca... Nie chcę lać wody w rozdziałach. Czekam na przypływ weny! Mam nadzieję, że natchnienie niedługo się pojawi. I będę was mogła czymś zaskoczyć. Odpowiedzi pojawią się w piątek za tydzień. Trzymajcie się.

Ashley
xxx

17 kwietnia 2016

Rozdział 19

Po tej masakrze na stołówce, wróciłam do domu. Hexa zapewniła mnie, że jutro będę mogła ich rozszarpać, a oni nic na to nie poradzą. Odrzekłam, że to nie jest konieczne, bo jeśli będziemy mieli tu jakiś atak to mamy stu niedysponowanych wampirów. Hexa mnie nie słuchała, ale powiedziała, że to pomoże im zmądrzeć. Tak, więc teraz siedziałam sama w tej niebywale wielkiej komnacie. Zamek jak zauważyłam na zewnątrz jest taki stary, że mógł by się rozpaść. Podzielony jest na trzy części. W pierwszej mieszkają stratedzy, przywódca z rodziną (czyli Michel i Harry), a także wampiry ważne, czyli ci co są najsilniejsi, najszybsi i najstarsi. To jest jedyna część zamku, którą odnawiają. Druga część nie nadaje się do zamieszkania. Służy jako magazyn. Natomiast w trzeciej mieszkają ci, których domów już nie ma, bo zostały zniszczone. Wampiry, które nie mają się dokąd udać. Hexa zabroniła mi chodzić po pozostałych częściach, bo budynek jest zbyt stary, a do tego nieodnawiany i żeby mi się nic nie stało, mam zostać tu. Obmyślając plan jutrzejszego dnia w szkole dla wampirów i chodząc po pokoju, usłyszałam pukanie.
- Można? - drzwi otworzyły się, a w ich przejściu stał Harry - Nie przeszkadzam?
- Przeszkadzasz - odparłam oschle.
- Powiesz mi, co ja takiego zrobiłem, że nie chcesz mnie widzieć i mnie unikasz? - zapytał i zamknął drzwi wchodząc.
- Szkoda, że ty mi nie powiedziałeś o Eden - warknęłam.
- Cholera - zaklął - Clover, jestem z nią, to prawda, ale nie byłem kiedy my byliśmy razem.
Patrzyłam mu w oczy, żeby dowiedzieć się prawdy. Po chwili odwrócił wzrok, co świadczyło o tym, że kłamie.
- Wyjdź stąd! - krzyknęłam - Nie chcę Cię więcej widzieć!
- Clover! - ryknął.
- Nie zależy Ci na mnie, więc po co tu jesteś?!
Patrzył chwilę na mnie, a potem jakby się obudził ze snu podszedł do drzwi.
- Jestem tu tylko dlatego, bo Michel kazał zrobić wszystko, abyś mi wybaczyła. Masz rację nie zależy mi na tobie, ani na Eden. Nie potrzebuję twojego przebaczenia, ani ciebie. A teraz skończmy tą dziecinadę i unikajmy się dalej. Bo ty dla mnie nic nie znaczysz, a ja nie znaczę nic dla ciebie.
Wyszedł, trzaskając drzwiami.
- Ty chamie! - krzyknęłam jeszcze i wiedziałam, że mnie usłyszał. Padłam na łóżko i zaczęłam walić pięściami w poduszkę, później uderzałam we wszystko i rzucałam wszystkim, co wpadło mi w ręce.
Gdy nagle ktoś złapał mnie od tyłu i objął ramionami i unieruchomił moje ręce. Zaczęłam krzyczeć i kopać. Osoba, która mnie złapała, podniosła z łatwością do góry. Nadal się wyrywałam, ale po kilku minutach straciłam siły i przestałam walczyć. Ktoś kto mnie trzymał, nosił imię William. Odwrócił mnie przodem do siebie.
- Uspokój się - szepnął i położył mnie na łóżku. Zamknęłam oczy. Byłam zła na Harrego. Byłam zła na niego, że wyprowadził mnie z równowagi. Byłam zła, że William mnie obezwładnił. Byłam zła, bo z nim walczyłam. Byłam zła, bo dałam się pokonać. Byłam zła, bo zobaczył mnie w takim stanie. Byłam zła, bo dałam się ponieść emocjom.
Samotna łza, spłynęła mi po policzku. Byłam zła, bo płakałam. Bo płakałam przez osobę, która nic dla mnie nie znaczy. Bo płakałam przez słowa, które zostały wypowiedziane. Bo jest egoistycznym, wrednym, kłamliwym, nieporadnym, głupim, chamskim, niezdecydowanym, zimnym, wyrzutkiem, draniem, dupkiem, który od teraz dla mnie nie istnieje. Bo jest jednostką tego świata, która nie powinna istnieć. Bóg popełnił błąd, pozwalając mu istnieć. A ja jestem głupia, bo podarowałam mu jedną z moich łez.

Obudziły mnie promienie słońca. Zasłoniłam oczy ręką i wstałam z łóżka. Nagle przypomniały mi się wydarzenia z wczorajszego dnia. Zatrzymałam się na chwilę i wbiłam wzrok w ścianę. Wzruszyłam ramionami i jak gdyby nigdy nic podeszłam do szafy. Założyłam na siebie popielate spodnie, koszulkę z napisem "it's not alright but it's ok", dobrałam do tego długi biały sweter sięgający do kolan. Znalazłam czarne addidasy i byłam gotowa na nowy dzień. Włosy spięłam wysoko w kucyk i poszłam na śniadanie. Zauważyłam, że odrosły. Kiedyś sięgały do łopatek, a teraz do tyłka.
Kiedy zdobyłam miseczkę z płatkami i herbatę, zaczęłam się rozglądać za Williamem. Musiałam mu podziękować. Bez niego, kto wie? Pewnie rozwaliłabym cały pokój. Dopijałam herbatę, gdy usiadł na przeciwko mnie.
- Jak się czujesz? - zapytał.
- Dobrze, dziękuję. To znaczy, tak naprawdę dziękuję, że przyszedłeś. Bez ciebie, pewnie tak szybko bym się nie ogarnęła. Zapomnij w jakim stanie mnie zobaczyłeś, to więcej się nie powtórzy.
- Daj spokój - przerwał mi - Jesteśmy ludźmi i każdemu może się zdarzyć. Cieszę się, że wszystko w porządku i tak szybko doszłaś do siebie. Po jego... - zaczął kręcić głową - Nie daruję, dupkowi.
- Komu?
- Harry'emu? - patrzył na mnie jak na wariatkę.
- Ktoś taki nie istnieje - na jego ustach pojawił się lekki uśmieszek, natomiast na moich wielki i szeroki. - Co będziesz dzisiaj robić?
- Chyba to samo, co ty.
- Też idziesz utrzymywać porządek? Trzeba zrobić coś z tą dzieciarnią.
- Zgadzam się.
Popatrzyliśmy jeszcze chwilę na siebie, kiedy wstałam od stolika.
- Ja lecę, bo Hexa mnie zabije, jeśli się spóźnię.
- Poczekaj, Clover! - odwróciłam się i spojrzałam w jego całkiem poważną twarz - Muszę z tobą dzisiaj porozmawiać. Coś dziwnego... powiem ci wieczorem. Uważaj na siebie.
Skinęłam głową i odeszłam. O czym chciał porozmawiać? Jego wyraz twarzy mnie zmylił.

Dochodziłam już do budynku, gdzie miałam zacząć tresować te pijawki. Hexa czekała już przy wejściu, a obok niej stała jakaś dziewczyna z platynowymi włosami. Podeszłam bliżej zaciekawiona.
- Clover, miło cię widzieć - zaczęła kobieta. Siwe włosy upięte były w długi warkocz.. Ubrana była w miodową bluzkę, ciemno granatowe dżinsy i wysokie czarne szpilki. Wyglądała dziś bardzo... elegancko, jak na nią. - To jest moja wnuczka, Lizzie. To jej pierwszy dzień. Wcześniej uczyła się w domu. Chciałabym, żebyś miała dziś na nią oko. Nie jest typowym wampirem. I nie chcę, żeby... sama wiesz.
Popatrzyłam na dziewczynę, która mogła mieć mniej więcej siedemnaście lat. Ubrana była w żółtą rozkloszowaną spódniczkę, czarną koszulę idealnie wyprasowaną i nienagannie włożoną w spódniczkę, a także białe podkolanówki i czarne buty.
- Nie martw się, Hexa. - podałam Lizzie rękę, a ona odwzajemniła uścisk. Wiem o czym mówiła, Hexa. Miała na myśli słowo inna. Dziewczyna, nie miała w sobie tej pewności siebie, po której można rozpoznać wampira. Lekko się garbiła i spuszczał wzrok. - Clover. No to chodźmy.
Zapowiedziałam, a Hexa dała wnuczce kilka porad. Następnie Lizzie dołączyła do mnie na schodach.
- Pierwsze dni są do bani - zaczęłam, a ona spojrzała na mnie wystraszona - Tak, nikt Cię nie zna, każdy ocenia. Masakra... ale są i plusy. Dasz radę, dziewczyno! Odwagi. Każdy z nas przez to przechodził i żyje.
Pokiwała energicznie głową i znów zaczęła się za mną wlec.
- To jaką masz pierwszą lekcję, czy co tam? - zapytałam.
- Wiedza o pierwotnych wampirach - odpowiedział cicho, jakby się mnie bała. Jeśli tak dalej się będzie zachowywać będzie w tej szkole skończona.
- No i świetnie, pójdę tam z tobą - posłała mi spojrzenie pełne wdzięczności. Spytałyśmy się jednej osoby o drogę do sali i dowiedziałyśmy się, że lekcja trwa. Zapukałam do drzwi i nie czekając na nic weszłam do środka, a za mną ustała Lizzie. Wszystkie pary oczu zwróciły się na nas.
- Przepraszamy za spóźnienie, to pierwszy dzień. Zostanie nam wybaczone, czy mamy się udać na jakąś ławkę na dziedzińcu? - zapytałam mężczyzny siedzącego na biurku. Był za młody na nauczyciela. Gdybym go spotkała na korytarzu powiedziałabym, że to jeden z uczniów. Kwadratowa szczęka, ciemne włosy i oczy. Ręce skrzyżował na piersi i patrzył na nas z uśmiechem rozbawienia na twarzy.
- A co panią tu sprowadza, panno Clover? - zapytał.
- Mnie? Praca. Ją - wysunęłam zza pleców dziewczynę - Wiedza.
- No przecież. Uprzedzali mnie, ze pojawi się w klasie nowa uczennica. Proszę siadaj. Lizzie jak sądzę?
Wskazał miejsce w wolnej ławce. Wampirzyca powlokła na miejsce i zsunęła torbę z ramienia, której wcześniej nie zauważyłam. Nauczyciel zwrócił wzrok ponownie ku mnie. A Lizzie posłała mi błagalne spojrzenie. Rozejrzałam się po klasie. Dwanaście dwuosobowych ławek stało w trzech rzędach. Zajętych było miejsc osiemnaście. Jedyna wolna ławka, która został, znajdowała się w rzędzie po lewej i była pierwsza. Ruszyłam w jej kierunku, siadałam na krześle i założyłam nogę na nogę. Mężczyzna patrzył na mnie zszokowany.
- Myślę, że... - zaczął, ale mu przerwałam.
- Spokojnie, nie będę panu przeszkadzać. Po prostu moim zajęciem jest nauczenie szacunku, pana uczniów.
Ktoś z tyłu prychnął.
- Mówię o takim zachowaniu - nie obracając się do tyłu, patrzyłam nauczycielowi cały czas w oczy.
- Felix! - krzyknął nauczyciel. - Zachowuj się, chłopie, bo resztę po południa spędzisz myjąc okna!
Zagroził, a ja się uśmiechnęłam z jego naiwności.
- Tak, pewnie. Powiedzmy sobie, że i tak nie stawiłbym się na spotkanie ze ścierą i płynem do mycia szyb. Rozbawiła mnie tylko wypowiedź, dziewczynki siedzącej w pierwszej ławce.
Wstałam leniwie z krzesła i ustałam przy drzwiach. Spojrzałam na Felix'a.
- No chodź - powiedziałam.
- Nigdzie nie pójdę, jeśli myślisz, że to zrobię to jesteś zabawna.
- Tchórz - zaczęłam prowokować.
- Ja? Nie ten adres - odparł.
- Nie chcesz uniknąć lekcji? Ja bym wybiegła, gdyby ktoś mi proponował wyjście z klasy. Ale jeśli się boisz... Gdzie byłeś, gdy rozdawali odwagę?
- Stałem w kolejce po urodę.
- Co Ci się w ogóle nie opłacało - kilka dziewczyn zaczęło chichotać. Zbulwersowany chłopak wstał, ta gwałtownie, że przewrócił krzesło i podszedł do mnie czerwony ze złości.
- Podnieś - powiedziałam łagodnie.
- Co?
- Podnieś to krzesło! - lekko drgnął, ale nie dał tego po sobie poznać. Ruszył z powrotem do swojej ławki i podniósł przewrócony mebel. Wrócił i ustał na przeciwko mnie - Chodźmy.
Rzuciłam i wyszłam z klasy, a on podążył za mną. Ustaliśmy na dziedzińcu.
- Co robisz, gdy ktoś Cię zdenerwuje? - zapytałam chłopaka.
- Zależy.
- Od czego.
- Od tego kim jest ten ktoś. Czy warto mi jest go walnąć, czy ochrzanić.
- Dobra, a załóżmy, że zrobiłam to ja. Wkurzyła.
- Nie musimy nic zakładać, bo ty już to zrobiłaś.
- To co byś mi zrobił, gdyby nie było świadków?
- Pewnie skończyło by się na kilku wyzwiskach.
- Nie walnąłbyś mnie?
- Nie - uśmiechnął się złośliwie -Bo po pierwsze nie mogę, a po drugie kobiet się nie bije, a po trzecie zabiliby mnie, gdybym coś Ci zrobił.
- Zrywam ten zakaz. Jesteś za bardo agresywny. Pomyśl sobie, co myślą twoje ofiary, kiedy do nich podchodzisz i zaczynasz lać. Co czują? Dostałeś kiedyś taki prawdziwy łomot?
- Nie, jestem przygotowany na każdą okazję...
Walnęłam go ręką w brzuch.
- Ty suko... - wydyszał i przygotował się do ciosu. Wystawił rękę, chcąc uderzyć mnie w twarz, ale szybko ją złapałam, wykręciłam i stopą przycisnęłam go do ziemi i puściłam. Brak składników sprawia, że jest beznadziejny.
-Zobacz jak szybko złamałeś swoją zasadę. Nie wszystko da się w tym świecie załatwić przemocą? Pobiegaj w koło i ochłoń.
Spojrzał na mnie jakbym do reszty oszalała.
- No już! - niechętnie się ruszył i pobiegł. Po dziesięciu okrążeniach zziajany, oparł ręce na kolanach i zaczął ciężko oddychać.
- Pójdźmy na pewien układ - powiedziałam, a on spojrzał na mnie zaciekawiony. - Przez tydzień, nie wyzwiesz nikogo, ani nie zachowasz się do nikogo w sposób arogancki, czy bezczelny. Jeśli to zrobisz. Do walki nie dostaniesz nic, co przywróciłoby twój dar.
- A jeśli ja wygram?
- Nie liczyłabym na to, ale jeśli wygrasz, to wymyślisz sobie nagrodę. Teraz chodź flaku, wracamy do klasy. - Poklepałam go po ramieniu i ruszyłam przed siebie.
- A jak nazywa się ten wasz nauczyciel, ile ma lat? Wydaje się za młody na tą robotę. - zagadnęłam wampira.
- Tyler, lat pięćdziesiąt siedem, metr osiemdziesiąt pięć wzrostu i rozmiar buta czterdzieści pięć, zamieszkały w ogromnym domu w lesie.
- Przecież ja się nie pytam o pomiary zewnętrzne, czy stan majątkowy. Pytam jak ma na imię! Jasne?
- No. Podałem Ci ścisłą odpowiedź, bo chcę uniknąć dalszych pytań.
- Których by nie było - warknęłam. Co za irytujące stworzenie.
Przed klasą chwyciłam delikwenta za ramię i syknęłam.
- Przeprosisz za swoje wcześniejsze zachowanie i usiądziesz grzecznie w ławeczce. Pamiętaj o umowie.
Otworzyłam drzwi klasy i uśmiechnęłam się promiennie. Tyler widząc zmarnowanego chłopaka, posłał mi pytające spojrzenie. Siedział teraz na mojej ławce. Zajęłam swoje dotychczasowe miejsce, jakby fakt, że on tam siedzi mi nie przeszkadza.
- Przepraszam, pana za moje dziecinne zachowanie. To się nie powtórzy.
Skinął głową i usiadł w ławce. Tyler siedział jak sparaliżowany. Reszta klasy przerzucała wzrok ze mnie, to na Felixa. Wtem rozległ się dzwonek.
- Dziękuję to koniec na dzisiaj! - krzyczał wampir, a po chwili w klasie zostałam tylko ja i on.
- Jesteś czarownicą - spojrzał na mnie z poważną miną.
- Kim? - zapytałam rozbawiona.
- To wytłumacz mi...
- Każdy ma swoje sztuczki i asy. Rozejrzałam się po klasie, a później jak oparzona wstałam z krzesła i pobiegłam do drzwi.
- Zgubiłam Lizzie! - krzyknęłam do Tylera - Świetnie! Pierwszy dzień, a już gubię podopiecznych!
- Kilka dziewczyn zapewniło, że odprowadzi ją pod salę na kolejne zajęcia. Podsłuchałem rozmowę.
Skinęłam głową i jak burza wypadłam z sali. Znalazłam roześmianą Lizzie z grupką dziewczyn, więc odetchnęłam z ulgą.
- Już wiem, co dla mnie zrobisz. Kiedy wygram - powiedział Felix, stając koło mnie i patrząc na Lizzie.
- Słucham?
- Umówisz mnie z nią.
- Chciałbyś. Na razie nie jesteś jej wart.
- To się zmieni.
- Powodzenia.

Reszta dnia jakoś zleciała. O siedemnastej leżałam już na swoim łóżku. Umówiłam się z Willem za pół godziny, miał tu przyjść. Powiedział, że mam się wygodnie ubrać. Tak więc zrobiłam. Założyłam na siebie czarne legginsy, zielone, wysokie trampki i melanżową bluzę. Włosy rozpuściłam i ubrałam zieloną czapkę. Usiadłam na łóżku i czekałam. Na ustaloną godzinę przyszedł William.
- Idziemy do lasu, będzie zimno - ostrzegł.
Chwyciłam z szafy czarny bezrękawnik i ruszyliśmy do wyjścia.
Kiedy znaleźliśmy się na polanie, wielkiej polanie, którą otaczały drzewa. William ustał na przeciwko mnie, a jego twarz rozświetlił blask księżyca.
- Wczoraj - zaczął - Zdarzyło się coś dziwnego. Szedłem właśnie do gabinetu Michela, gdy moje nogi odmówiły posłuszeństwa i nie tylko ona. Całe ciało. Czułem skurcz na całym ciele. Osunąłem się na podłogę i nagle on przeszedł. Normalnie w jednej chwili mógłbym przysiąc, że umrę, a w drugiej stałem i poruszałem się normalnie. Wtedy postanowiłem, że przydałoby się rozruszać trochę kończyny, więc pobiegłem. Tylko, że biegłem. Clover, ja biegłem jak wampir!
- Co masz na myśli mówiąc: jak wampir?
- To.
I w jeden chwili William znalazł się na drugim końcu polany, a następnie wrócił tak samo szybko.
Rozdziawiłam zdumiona buzię.
- William...
- Wiem, że to porąbane, ale... to genialne uczucie.
- Masz jedną z mocy wampirów, tak jak ja zmiennokształtnych - szepnęłam.
- Że co?!
- Potrafię rozmawiać ze zwierzętami. Tam naprawdę, to tylko z jednym zwierzęciem. Niezwykłym.
- Kiedy to odkryłaś? - spytał.
- W obozie zmiennych.
- I nic nie powiedziałaś?! - krzyknął.
Wiem, że źle zrobiłam, dlatego nawet się nie tłumaczyłam.
- Clover, do jasnej cholery, jak mogłaś zataić tak ważny fakt?! Jesteś nieodpowiedzialna. Czemu mi nie powiedziałaś, dlaczego?
Łzy zaszkliły się w moich oczach. Nie, Clover! Nie będziesz znowu płakać przez jakiegoś faceta! Nie! Ale jednak z jednego oka wyleciał strumyczek łez. Will spojrzał w moją stronę i jego twarz od razu złagodniała. Poszedł bliżej i przytulił mnie z całych sił. Byliśmy tak blisko siebie, że nawet kartki by nie włożył, pomiędzy nas.
- Przepraszam - szepnął w moje włosy. Spojrzał mi w oczy i przybliżył wargi do mojego czoła składając pocałunek. Spojrzałam na niego jeszcze raz i próbowałam zignorować fakt, że w skręcało mnie w środku.
To był najlepszy pocałunek, w moim życiu. I był to cholera, pocałunek w czoło!

15 kwietnia 2016

Ogłoszenie

Hej ludzie
Ostatnio doszłam do nie miłego odkrycia. Mianowicie, że ktoś plagiatuje (jeśli ktoś nie wie co to znaczy niech sb sprawdzi w słowniku)  moje opowiadanie!
Jestem po prostu wkurzona!
To ja siedzę przed komputerem, po pięć godzin i pisze rozdziały, po to by je ktoś chamsko kopiował i przepisywał, zmieniając same postacie? Cholera, postawcie się w mojej sytuacji. Jeśli nie umiesz pisać i przepisujesz czyjeś prace to jesteś żałosny! Do tego, to że skopjujesz czyjąś pracę przecierz nie da ci satysfakcji ani w sumie niczego innego! Na miłość Boską, ja nie umiem śpiewać i się do tego nie zabieram! Znajdźcie se ludzie jakieś hobby, bo właśnie takie osoby nie powinny mieć internetu w domu. I wiecie nie tylko ja mam taki problem. Znalazłam w internecie kilka koleżanek, które też czują się źle z faktem, że są w sieci takie nędzne kopiary.
Dlatego zaczęłam się zastanawiać: Czy warto dalej pisać? Czy chcę dokończyć Czas Proroctwa, jeśli ktoś odbiera mi to, co robię i uznaje jako własne?
I wiecie, tak naprawdę to mam to w dupie. Kopiujcie. Przerabiajcie i myślcie, że jesteście kreatywni. Zmieniając, myślcie że zmiany wyjdą na lepsze. Dalej myślcie, że jesteście oryginalni i fajni.
Tylko wiedzcie jedno. Nigdy tacy nie byliście, nie jesteście i po prostu nie będziecie. Jesteście ludźmi, którzy nigdy nie posmakują radości z komentarzy i liczby wyświetleń, bo zawsze będziecie wiedzieć, że tekst jest napisany przez kogoś innego. Bo zawsze będziecie widzieć, że jesteście do bani.
A najbardziej irytuje mnie fakt (bo inaczej bym tu się tak nie rozpisywała), że chcecie wyeliminować mi bloga! Zajmijcie się sobą i skopiowanym ode mnie swoim blogiem. Ale do diabła, nie plotkujcie, że zamykam Czas proroctwa i będę pisać u was! Bo się pogrążacie!
Moje ogłoszenie dotyczyło natrętów, którzy są w szajce, aby usunąć mi blog. Zapewniam, że zamknięty nie zostanie. A kiedy będę miała coś takiego w planach, to osobiście poinformuję. Lecz ostrzegam, że jeśli kiedyś będziecie próbować wejść przeczytać rozdział i przeniesie was na jakąś inną stronę, to będzie oznaczać, że system został zhakowany i na pewno rozdziały, które będą na takowej stronie nie będą moje.

A&M

10 kwietnia 2016

Rozdział 18

- Joe - wypowiedziałam jego imię bezbarwnym tonem. Nawet się za bardzo nie zdziwiłam.
Wybacz człowiek, ja chciałem Ci towarzyszyć w podróży. Obiecuję, że nie będę przeszkadzał i będę pod ręką, gdybym był potrzebny. Tylko mnie nie odsyłaj z powrotem.
- Dobra, już dobra. Wiesz, nawet fajnie cię widzieć. Nawet. Chodź wracamy - odwróciłam się plecami od lisa i zaczęłam odchodzić, Joe natychmiast mnie dogonił.
Nie wierzę. Nie usłyszę żadnego "Co ty tu robisz?!", "Dlaczego, ty tu jesteś?". No kurczę, spodziewałbym się wszystkiego, tylko nie "Chodźmy". Nie chcesz jakichś wyjaśnień, czy czegoś? Bo wiesz całą drogę układałem przemowę i...
- O Boże, Joe! Co ty tu robisz?! - przyklękłam przed nim i wydałam z siebie dramatyczne westchnienie, na co lis zachichotał.
No więc, przyszedłem tu za twoim zapachem. Wyruszyłem po południu z obozu. Strasznie tam bez ciebie nudno, tak na marginesie. 
- Cóż, zawsze dostarczam komuś rozrywki, nieprawdaż? - burknęłam, nawet się na niego nie oglądając.
Uuu, komuś tu nie dopisuje humorek.
- Jutro mi przejdzie - zapewniłam już o wiele łagodniejszym tonem.
Skoro tak mówisz... A tak w ogóle gdzie my idziemy?
- Do zamku, a gdzie niby mamy iść? - Joe zatrzymał się gwałtownie, a ja westchnęłam. - Idziesz?
TO JEST ZAMEK WAMPIRÓW!
- Dobrze, że mi powiedziałeś Joe, bo myślałam, że nocuję w zamku dobrej wróżki. No, co ty? Boisz się wampirów?
To są specyficzne stworzenia. Przez lata nie nie mieli do czynienia z innymi rasami, nawet przed tym jak ich król i przywódca rozpoczął rozwój zori. Nie są serdeczni, czy mili. Są zimni, nieczuli, wredni i podstępni. 
- No weź, nie jest chyba tak źle... - nie dokończyłam, bo jednak Joe miał rację. Pierwszy wampir z jakim miałam bliższą znajomość, okazał się kłamcą, ale jeśli to jest natura wampirów to chyba naprawdę nie mam ochoty się z nimi bratać. Jednak muszę coś z nimi zrobić. Bo musimy się zjednoczyć.
No i potrafią kłamać jak nikt inny. 
No, a jak.
Dlatego wybacz, ale nie mam ochoty korzystać z ich gościnności.
- Dobra, Joe. Słuchaj. Nie mamy tak jakby wyboru, bo trzeba się zjednoczyć. Chyba, że status tej wyprawy się zmienił i zostajemy z trzema z pięciu ras. Wszystko się zmienia. Ostatnio wilkołaki nie wierzyły, że możemy im pomóc. Nie było w nich życia, bo byli gotowi na śmierć, a teraz? Teraz są silni i niepokonani, żyją na nowo, mają drugą i ostatnią szansę. Wszyscy się baliśmy tego, co przyniesie jutro. Ale, do diabła, Joe! Jeśli zwyczajni ludzie mogą pomóc, to pomogą. Jeśli da się coś zmienić, to ja to zmienię.
Zakończyłam swoją mowę i wzięłam głęboki wdech. Na co lis się odwrócił i zaczął maszerować w stronę zamku. Oburzona brakiem reakcji, podążyłam w ślad za nim.
Zaczynasz mówić, jak przywódczyni. Będą z ciebie ludzie, człowiek. 
I całą drogę szliśmy w ciszy. Po cichu zakradliśmy się do mojego pokoju, gdzie zdjęłam buty i padłam twarzą na białą pościel, pachniała lawendą. Leżąc na łóżku poczułam ruch obok siebie.
- Co ty robisz? - jęknęłam do Joe'go, który zwinął się w kłębek przy moim biodrze.
Zamierzam spać. Wiedziałaś, że lisy też potrzebują snu? 
- Ale czemu, robisz to na moim łóżku? - spytałam. Na co on uniósł lekko głowę, a jego bursztynowe oczy patrzył na mnie przez chwilę. Następnie pokręcił z niedowierzaniem rudym łebkiem i powrócił do poprzedniej pozy.
Myślałaś, że będę spał na ziemi?
Nie odpowiedziałam i postanowiłam zignorować jego pytanie.
- Tylko nie rozwalaj się za bardzo i nie zabieraj mi kołdry - ostrzegłam, a on na moje słowa znów podniósł głowę.
Nie zrzuć mnie z łóżka i nie kop w nocy - odparował.
Odwróciłam się do niego plecami. Wraz z zamknięciem oczu, ogarnęło mnie zmęczenie i sen przyszedł natychmiast.

Obudziło mnie wschodzące za oknem słońce. Przymrużyłam oczy i rozejrzałam się po pokoju. Zaczęłam zauważać detale tego pokoju, czy raczej komnaty. Nie wiem, czy wczoraj nie zauważyłam ogromu pokoju, bo byłam zamęczona, czy powiększył się przez noc. Drzwi były zrobione z bardzo grubego, ciemno brązowego drewna. Podłoga była wyłożona białą, mięciutką wykładziną. Ściany zdobiła purpurowa tapeta. Pod oknem i wyjściem na balkon stały dwa wielkie fotele, a pomiędzy nimi stolik do kawy. Pod jedną ze ścian stała szafa i komoda tego samego koloru, co drzwi. A łóżko, na którym spałam z Joe'm zapełniało połowę tego pomieszczenia.
Wygrzebałam się z białej pościeli, tak by nie obudzić lisa, który jeszcze kimał w najlepsze. Podeszłam do szafy, chcąc zobaczyć jakie ubrania znajdę w środku. Otworzyłam dwa skrzydła i spojrzałam na ciuchy. Wzięłam pierwsze, co wisiało na wieszaku, czyli czarne spodnie, szary top i dżinsową kamizelkę. Plus bordowe trampki Converse. Wyszłam na korytarz i znalazłam łazienkę, w której wzięłam prysznic i ubrałam się. Włosy zostawiłam rozpuszczone. Przygotowana na nowy dzień, ruszyłam na zewnątrz. Moglibyście pomyśleć, że wampiry prowadzą nocny tryb życia. Ale to kolejny stereotyp. Wampiry wolą dzień od nocy. Wyszłam poza mury zamku i teraz chciałam się udać do głównej części obozu. Nie mówiłam nikomu dokąd idę i zostawiłam Joe'go, ale on sobie poradzi. Teraz muszę zidentyfikować tą rasę. Muszę zobaczyć na własne oczy, co takiego jest upiornego w wampirach.
Wchodząc do obozu patrzyłam na wszystko. Po drodze nie było żywej duszy. Podziwiałam budynki, które były o wiele bardziej skomplikowane, niż te które wcześniej widziałam w tej krainie. Nagle skręciłam w prawo i stanęłam jak wryta. Plac był pełen wampirów. Stałam z boku, nie chcąc rzucać się w oczy. Obserwowałam. Czym charakteryzowały się te stworzenia? Postawą. Wszyscy stali tacy pewni siebie, wyprostowani, mieli szczupłe sylwetki, każdy z wyrazem twarzy mówiącym, że jest kimś. Można było się przy nich speszyć. Chyba, właśnie dlatego ich rasa zajmowała tron. Mogłabym tak na nich patrzeć godzinami. Podeszłam pod mur. Nie wiem ile tak stałam, ale przebudziłam się z tego transu dopiero, gdy obok mnie ktoś ustał. Odwróciłam powoli głowę. Ujrzałam chłopaka i dziewczynę. Spojrzałam im w oczy, a następnie odwróciłam wzrok by przyglądać się dalej wampirom. Tak zachował by się ktoś z ich rasy. Nie przestraszył, ale zignorował. Po chwili, czyjaś sylwetka zasłoniła mi widok. To była dziewczyna. Patrzyła na mnie z uśmiechem na ustach, a chłopak stał nadal z tyłu.
- Chciałabyś coś konkretnego, ode mnie?
- Kim ty jesteś? - zapytała i zmrużyła oczy - Nie widziałam cię tu nigdy, a ja znam wszystkich.
- Chyba nie wszystkich, jeśli nie znasz mnie?
- Powtórzę ostatni raz. Kim jesteś?
- Domyśl się.
Patrzyłam rozbawiona, jak wampirzyca stara się mnie rozgryźć. Gdy w następnej chwili jej ręka uderzyła mnie z całej siły w brzuch, pozbawiając mnie tchu. Zatoczyłam się lekko do tyłu, próbując złapać oddech.
- Clover - wysapałam i zmierzyłam tą dwójkę wściekłym spojrzeniem. Nie zaprzyjaźnimy się, o nie.
- Jak się tu dostałaś? - warknęła.
- Wiesz, weszłam tu za eskortą brata waszego przywódcy. Może dlatego, że jestem człowiekiem? Albo dlatego, że próbuję wam pomóc? Hmm, zastanówmy się, czy jestem tak głupia, żeby przychodzić tu i ryzykować życie, jeśli nie zostałam zaproszona?
Na ich twarzach pojawił się istny szok, niedowierzanie. Uśmieszek satysfakcji błąkał się po mojej twarzy. Trzymałam cały czas ręce na podbrzuszu. Będę miała konkretnego siniaka, nie ma co.
- Mamy przerąbane - powiedział chłopak.
- My nie chcieliśmy Ci nic zrobić. - zaczęła zapewniać dziewczyna - Nadal mamy tu najazdy zori i myśleliśmy, że jesteś jednym z nich. - Poza tym, trzeba było od początku powiedzieć, że jesteś wybranką proroctwa.
Bez komentarza spiorunowałam ją wzrokiem i w tym momencie podeszła do nas kobieta.
Miała siwe włosy upięte w staranny kok. Całe jej ręce pokrywały tatuaże. A ubrana była w szare poszarpane dżinsy, czarną bluzkę z koronką, włożoną w spodnie i skórzaną kurtkę motocyklową. Jej twarz zasłaniały czarne, grube oprawki okularów. Nie miała, ani jednej zmarszczki.
- A wy, co robicie? - spytała lodowatym tonem, patrząc na dwójkę wampirów. Chłopak wzruszył niedbale ramionami, a dziewczyna skrzyżowała ramiona na piersi i sprawiała wrażenie, jakby ta sytuacja nie miała żadnego związku z nią.
- Przechodziliśmy i wpadliśmy na nią - wskazała mnie palcem wampirzyca - Ta niezdara potknęła się i przewróciła na nas, a ja w akcie zdezorientowania kopnęłam ją w brzuch.
Roześmiałam się. Cała trójka spojrzała na mnie, a ja nie mogłam się uspokoić. Niezdara? Dobra na pewno nie mam szans z wampirem, ale umówmy się. Ja nie jestem niezdarą. Wszystko, co Joe powiedział o wampirach to prawda.
- No to chyba trzeba będzie cię wysłać na zajęcia z koordynacji ruchowej, jeśli nie umiesz utrzymać równowagi - warknęła kobieta, która dopiero przyszła.
- Nie, to nie będzie potrzebne - odparłam.
- A ja się ciebie pytam o zdanie? Wydaję polecenie, które musisz wypełnić. Wampir, który nie umie utrzymać równowagi, to jak pies bez ogona. Sprawdzę jakie czynisz postępy.
- Dobra, to inaczej. Nie pójdę na te zajęcia, bo się nie przewróciłam, a moja koordynacja ruchowa jest sprawna. A po drugie, jestem człowiekiem i nie muszę przechodzić tych waszych wampirzych szkoleń.
Kobieta przyglądała mi się jak wryta, a następnie z nadnaturalną prędkością, przyszpiliła do ściany dwójkę wampirów.
- Poniesiecie konsekwencję waszej niesubordynacji. Wy śmiecie nazywać się wampirami? W jakim świetle nas ukazujecie? Na zajęcia!
Wampiry nie czekały, tylko od razu zniknęły z naszego pola widzenia. Wampirzyca odwróciła się do mnie i zlustrowała mnie spojrzeniem.
- Mam na imię Hexa - odezwała się spokojnie - Przepraszam. Jestem zastępczynią Michela. Właśnie miałam cię odebrać z zamku i pokazać obóz, ale spotykamy się w innych okolicznościach.
- Nie udawaj - powiedziałam. - Nie jesteś miła. Widzę to, jak próbujesz powstrzymać zgryźliwy komentarz. Nie udawaj, tylko bądź sobą. Bo tylko takich ludzi dopuszczam do siebie - autentycznych.
Podły uśmieszek zawitał na jej twarzy.
- Hexa - podała mi rękę i odwzajemniłyśmy uściski - Więc ruszamy, mięczaku. Cały obóz do zwiedzenia.
- Dobra. William z nami nie idzie?
- Nie. Nie zdążymy obejrzeć całego obozu w jeden dzień, więc oprowadzi go ktoś inny po obiektach, których my nie obejrzymy.
Uznałam to za wyczerpującą odpowiedź i poszłam za wampirzycą przed siebie.

- To jest chłodnia - otworzyła przesuwane metalowe drzwi i naszym oczom ukazały się wielkie lodówki. - W środku jest krew. Chyba nie chcesz tego oglądać, więc teraz przejdziemy do sektora z wartościami odżywczymi.
- Nigdy nie brzydził mnie widok krwi. - może dlatego że tyle razy ją widziałam? Wyprzedziłam Hexę i otworzyłam jedną z lodówek. W środku, poustawiana w równym rządku, torebka na torebeczce, leżała krew. Lodówka, którą otworzyłam oznakowana była literką A. To oznaczenie grupy krwi.
Zamknęłam ją i podeszłam do wampirzycy.
- Ile tu tego jest?
- Dwa tysiące litrów.
Zacisnęłam usta w wąską linię i rozejrzałam się jeszcze raz po pomieszczeniu.
- Wampiry do szóstego roku życia muszą pić określoną grupę, a później przerzucamy je na zwykłe składniki. Zaraz pokażę ci jak je wytwarzamy.
Widząc moją niepewną minę, wzdycha i mówi.
- Ta krew jest nam potrzebna, Clover. My musimy...
- Nie, ja rozumiem. Ona jest tak samo potrzebna wam jak i ludziom. Nie myślę o was, jak o jakichś pasożytach. I tak, świetne jest to, że nie musicie jej brać więcej, bo znaleźliście inny sposób na przetrwanie.
Uśmiechnęła się lekko i definitywnie ten uśmiech był w pełni szczery. Potem ruszyłyśmy do drugiego sektora. Chłodnia jak i wytwórnia składników, znajdowały się w podziemiach. Za drugimi metalowymi wrotami znajdowała się wytwórnia. Hexa rozpromieniła się i zaczęła opowiadać.
Po godzinie wyszłyśmy z podziemi i skierowałyśmy się do budynku, w którym odbywały się zajęcia dla wampirów.
- Wampiry kończą się starzeć po ukończeniu dwudziestego pierwszego roku życia. Uprzedzając twoje pytanie. Wampirem trzeba się urodzić. Musimy jeść, czosnek też i możemy wychodzić na słońce. Nawet musimy. Witamina D jest nam potrzebna. Jesteśmy bladzi, bo nasz organizm słabo ją przyjmuję. Coś pominęłam? A tak i nie wgryzamy się w szyję.
- A te zęby?
- No tak, mamy kły i to bardzo ostre. Lecz nie są nam potrzebne. Krwi nie dostarczamy do żołądka, tylko do żył. A wgryzanie się w szyję, to kolejna bzdura.
- A co, z tymi waszymi mocami?
- A tak. Jesteśmy rasą najszybszą i najsilniejszą. To znaczy wilkołaki w czasie pełni są silniejsze, ale my możemy wykorzystywać tę moc bez końca. Zabić nas może jedynie ogień. Nasze ciało nie reaguje na nic innego.
Doszłyśmy do budynku. Na dworze bawiły się dzieciaki, a na ławkach dalej rozsiadli się nastolatkowie. Kiedy przechodziłyśmy z Hexą obok biegającej dzieciarni, nie zwracały na nas uwagi. Jedynie zajmujące ławki, wampiry nie odrywały wzroku i śmiało podeszły.
- Jesteś nową uczennicą? - zapytała jakaś dziewczyna.
- Nie. - odpowiedziała Hexa - Szukamy Barbry i Nicolasa, wiecie gdzie ich znajdziemy?
- Pewnie w stołówce.
- A dlaczego wy tam nie jesteście? - zapytała wampirzyca.
- Bo zajmują ją starsi.
- Ale dlaczego...  - zapytałam.
- Powiem ci po drodze. - odparła i kiedy weszłyśmy na korytarz zaczęła mówić - Młodzież, którą minęłyśmy ma czternaście lat. W stołówce siedzą starsi i najsilniejsi lub dzieciaki rodziców, którzy są ważniakami.
- Skąd ja to znam? - szepnęłam.
- Może uda ci się ich trochę ogarnąć. - odpowiedziała i wyszczerzyła idealnie proste zęby.
- Niby dlaczego?
- Bo zostajesz tu.
Roześmiałam się.
- Rzuciłam szkołę i nie zamierzam wracać.
- Clover, koś musi ogarnąć tych egoistycznych dupków, a ja słyszałam, że jesteś osobą idealną do tego zadania.
- Kto podaje ci tak błędne informacje? Nie panuję nad nastolatkami. Sama jestem jeszcze gówniarą.
- Czyżby? Bo mnie się wydawało, że jesteś wybranką proroctwa, a na pewno nie zachowujesz się jak gówniara. Jesteś lekkomyślna, ale też inteligentna i odważna. Oprowadzając cię czułam się jakby rozmawiała z osobą dorosłą, odpowiedzialną, a taka na pewno jesteś.
- Spróbuję, ale nic nie obiecuję - kolejny szczery uśmiech.
- Spoko. To chodź. - Przed nami pojawiły się szerokie na dwanaście metrów schody. Zaczęłam powoli po nich wchodzić. Kiedy dotarłam na ostatni z nich, przede mną zobaczyłam. Dzieciaki w moim wieku, młodsze i nawet starsze. Zdenerwowałam się. Ludzie ja umiem się bić, a nie wychowywać rozkapryszoną młodzież! Ustałyśmy przy ścianie na środku stołówki, która bardziej przypominała salę bankietową z ośmioosobowymi stolikami. Kilku uczniów zwróciło już na nas uwagę i lustrowało zaciekawionym spojrzeniem. Gdy nagle Hexa, podniosła głos.
- Smacznego - wszyscy się wzdrygnęli na dźwięk lodowatego głosu kobiety - Dobra, egoistyczne pijawki. Chciałam wam przedstawić waszą nową nauczycielkę, czy raczej może bardziej profesjonalnie - instruktorkę. To jest Clover - wskazała mnie otwartą dłonią, ja nawet nie spojrzałam na nią. Udawałam, że mam ich wszystkich gdzieś. Stałam wyprostowana, ze skrzyżowanymi na piersi ramionami. Układałam w głowie plan działania. - Ona pokaże wam jak powinniście się zachowywać - po sali rozszedł się tubalny śmiech, na co ja posłałam im wredny uśmieszek. To tylko mnie podbudowało do działania. Nie. Trzeba was nauczyć dobrych manier smarkacze.
- Zamknijcie się! - ryknęła dziewczyna, ta sama, która dzisiaj mnie znokautowała, a w sali zrobiło się od razu ciszej. Jednak jeden chłopak nie mógł się powstrzymać.
- No co ty, Barb? Jakieś wampirzątko będzie mnie uczyło jak się zachowywać?
- Nie wampir - odezwałam się - Bo tobie chłopie, nawet wampir nie pomoże. Siedzisz to pewnie tylko dlatego, że tatuś jest szychą, co?
Twarz wampira pobladłą jeszcze bardziej i z nadnaturalną prędkością odbił się od stolika. I ustał ze mną twarzą w twarz. Hexa jednym ruchem znalazła się przy mnie, ale on odtrącił ją tak mocno, że poleciała na ścianę. Dwóch innych osiłków ją przytrzymało.
- Puśćcie mnie! Trzy tygodnie szlabanu dla każdego! - ale jej krzyki na nic się nie zdały. Nawet doprowadziły do tego, że jeden z nich zatkał jej usta pięścią. Co tu się dzieję?! To szkoła, czy poprawczak?! Za plecami chłopaka ujrzałam tą dwójkę, która mnie napadła. Barbra i Nicolas to ich szukaliśmy. Też stali przytrzymywani przez wampiry i próbowali się im wyrwać.
Nawet najsilniejszego przeciwnika da się pokonać. Tylko musisz wiedzieć jak się do tego zabrać.
Rozległ się w mojej głowie głos Ron'a. Zawsze mi to powtarzał.
- Odwołaj to, co powiedziałaś, a skończysz tylko ze złamaną ręką.
 Uniosłam pod brudek wyżej i wyłączyłam emocje.
-- To jest chłodnia - otworzyła przesuwane metalowe drzwi i naszym oczom ukazały się wielkie lodówki. - W środku jest krew. Cyba nie chcesz tego oglądać, więc teraz przejdziemy do sektora z wartościami odżywczymi.
- Nigdy nie brzydził mnie widok krwi. - może dlatego ze tyle razy ja widziałam? Wyprzedziłam Hexę i otworzyłam jedną z lodówek. W środku poustawiana w równym rządku, torebka na torebeczce, leżała krew. Lodówka, którą otworzyłam oznakowana była literką A. To oznaczenie grupy krwi.
Zamknęłam ją i podeszłam do wampirzycy.
- Ile tu tego jest?
- Dwa tysiące litrów.
Zacisnęłam usta w wąską linię i rozejrzałam się jeszcze raz po pomieszczeniu.
- Wampiry do szóstego roku życia muszą pić określoną grupę, a później przerzucamy je na zwykłe składniki. Zaraz pokażę ci jak je wytwarzamy.
Widząc moją niepewną minę, wzdycha i mówi.
- Ta krew jest nam potrzebna, Clover. My musimy...
- Nie, ja rozumiem. Ona jest tak samo potrzebna wam jak i ludziom. Nie myślę o was, jak o jakichś pasożytach. I tak, świetne jest to, że nie musicie jej brać więcej, bo znaleźliście inny sposób na przetrwanie.
Uśmiechnęła się lekko i definitywnie ten uśmiech był w pełni szczery. Potem ruszyłyśmy do drugiego sektora. Chłodnia jak i wytwórni składników, znajdowały się w podziemiach. Za drugimi metalowymi wrotami znajdowała się wytwórnia. Hexa rozpromieniła się i zaczęła opowiadać.
Po godzinie wyszłyśmy z podziemi i skierowałyśmy się do budynku, w którym odbywały się zajęcia dla wampirów.
- Wampiry kończą się starzeć po ukończeniu dwudziestego pierwszego roku życia. Uprzedzając twoje pytanie. Wampirem trzeba się urodzić. Musimy jeść, czosnek też i możemy wychodzić na słońce. Nawet musimy. Witamina D jest nam potrzebna. Jesteśmy bladzi, bo nasz organizm słabo ją przyjmuję. Coś pominęłam? A tak i nie wgryzamy się w szyję.
- A te zęby?
- No tak, mamy kły i to bardzo ostre. Lecz nie są nam potrzebne. Krwi nie dostarczamy do żołądka, tylko do żył. A wgryzanie się w szyję, to kolejna bzdura.
- A co, z tymi waszymi mocami?
- A tak. Jesteśmy rasą najszybszą i najsilniejszą. To znaczy wilkołaki w czasie pełni są silniejsze, ale my możemy wykorzystywać tę moc bez końca. Zabić nas może jedynie ogień. Nasze ciało nie reaguje na nic innego.
Doszłyśmy do budynku. Na dworze bawiły się dzieciaki, a na ławkach dalej rozsiadli się nasto-latkowie. Kiedy przechodziłyśmy z Hexą obok biegających dzieciaków, nie zwracały na nas uwagi. Jedynie zajmujący ławki, wampiry nie odrywały wzroku i śmiało podeszli.
- Jesteś nową uczennicą? - zapytała jakaś dziewczyna.
- Nie. - odpowiedziała Hexa - Szukamy Barbry i Nicolasa, wiecie gdzie ich znajdziemy?
- Pewnie w stołówce.
- A dlaczego wy tam nie jesteście? - zapytała wampirzyca.
- Bo zajmują ją starsi.
- Ale dlaczego...  - zapytałam.
- Powiem ci po drodze. - odparła i kiedy weszłyśmy na korytarz zaczęła mówić - Te dzieciaki mają po czternaście lat. W stołówce siedzą starsi i najsilniejsi lub dzieciaki rodziców, którzy są ważniakami.
- Skąd ja to znam? - szepnęłam.
- Może uda ci się ich trochę ogarnąć. - odpowiedział i wyszczerzyła idealnie proste zęby.
- Niby dlaczego?
- Bo zostajesz tu.
Roześmiałam się.
- Rzuciłam szkołę i nie zamierzam wracać.
- Clover, koś musi ogarnąć tych egoistycznych dupków, a ja słyszałam, że jesteś osobą idealną do tego zadania.
- Kto podaje ci tak błędne informacje? Nie panuję nad nastolatkami. Sama jestem jeszcze gówniarą.
- Czyżby? Bo mnie się wydawało, że jesteś wybranką proroctwa, a na pewno nie zachowujesz się jak gówniara. Jesteś lekkomyślna, ale też inteligentna i odważna. Oprowadzając cię czułam się jakby rozmawiała z osobą dorosłą. Odpowiedzialną, a taka na pewno jesteś.
- Spróbuję, ale nic nie obiecuję - kolejny szczery uśmiech.
- Spoko. To chodź. - Przed nami pojawiły się szerokie na dwanaście metrów schody. Zaczęłam powoli po nich wchodzić. Kiedy dotarłam na ostatni z nich, przede mną zobaczyłam dzieciaki w moim wieku, młodsze i nawet starsze. Zdenerwowałam się. Ludzie ja umiem się bić, a nie wychowywać rozkapryszoną młodzież! Ustałyśmy na środku stołówki, która bardziej przypominała salę bankietową z ośmioosobowymi stolikami. Kilku uczniów zwróciło już na nas uwagę i lustrowało zaciekawionym spojrzeniem. Gdy nagle Hexa, podniosła głos.
- Smacznego - wszyscy się wzdrygnęli na dźwięk lodowatego głosu kobiety - Dobra, egoistyczne pijawki. Chciałam wam przedstawić waszą nową nauczycielkę, czy raczej może bardziej profesjonalnie - instruktorkę. To jest Clover - wskazała na mnie otwartą dłonią, a ja nawet nie spojrzałam na nią. Udawałam, że mam ich wszystkich gdzieś. Stałam wyprostowana, ze skrzyżowanymi na piersi ramionami. Układałam w głowie plan działania. - Ona pokaże wam jak powinniście się zachowywać - po sali rozległ się tubalny śmiech, na co ja posłałam im wredny uśmieszek. To tylko mnie podbudowało do działania. Nie. Trzeba was nauczyć dobrych manier smarkacze.
- Zamknijcie się! - ryknęła dziewczyna, ta sama, która dzisiaj mnie znokautowała, a w sali zrobiło się od razu ciszej. Jednak jeden chłopak nie mógł się powstrzymać.
- No co ty, Barb? Jakieś wampirzątko będzie mnie uczyło jak się zachowywać?
- Nie wampir - odezwałam się - Bo tobie chłopie, nawet wampir nie pomoże. Siedzisz tu pewnie tylko dlatego, że tatuś jest szychą, co?
Twarz wampira pobladła jeszcze bardziej i z nadnaturalną prędkością odbił się od stolika. I ustał ze mną twarzą w twarz. Hexa jednym ruchem znalazła się przy mnie, ale on odtrącił ją tak mocno, że poleciała na ścianę. Dwóch innych osiłków ją przytrzymało.
- Puśćcie mnie! Trzy tygodnie szlabanu dla każdego! - ale jej krzyki na nic się nie zdały. Nawet doprowadziły do tego, że jeden z nich zatkał jej usta pięścią. Co tu się dzieję?! To szkoła, czy poprawczak?! Za plecami chłopaka ujrzałam tą dwójkę, która mnie napadła. Barbra i Nicolas to ich szukaliśmy. Też stali przytrzymywani przez wampiry i próbowali się im wyrwać.
Nawet najsilniejszego przeciwnika da się pokonać. Tylko musisz wiedzieć jak się do tego zabrać.
Rozległ się w mojej głowie głos Ron'a. Zawsze mi to powtarzał.
- Odwołaj to, co powiedziałaś, a skończysz tylko ze złamaną ręką.
 Uniosłam podbródek wyżej i wyłączyłam emocje.
- Nie będę odwoływać czegoś, co jest prawdą.
Z jego gardła wyrwało się warknięcie, a w drugiej chwili zostałam przyduszona do ściany, jego ciałem.
- Aha, czyli tak rozwiązujesz problemy?
Hexa powiedziała, że zachowuję się jak osoba dorosła i odpowiedzialna, to teraz muszę pokazać, ze nie rzucała słów na wiatr. Siłą go nie pokonam, ale mam swoją moc. W końcu proroctwo, obdarzyło mnie darem przekonywania.
- Słuchaj, nie unośmy się tak. Ty mi nagadałeś, ja ci nagadałam. Skończmy z tą dziecinadą i porozmawiajmy.
Zastanowił się, ale mnie posłuchał, odsunął się i skrzyżował ręce na piersi. Wampiry uwolniły Hexę, Barbrę i Nicolas'a.
- Siadajcie. - powiedziałam tonem nie znoszącym sprzeciwu - Mam na imię Clover i nie jestem żadnym wampirem, tylko człowiekiem.
- Właśnie matoły! - wrzasnęła Barbra - Człowiek, wybranka proroctwa, a ty mógłbyś ją zabić!
Chłopak, który przed minutą przydusił mnie do ściany, zamarł.
- Od jutra! - wrzasnęła Hexa - Dostajecie zmniejszone dawki wartości odżywczych. Koniec z pokazywaniem siły. Przez tydzień docenicie dar, jaki otrzymaliście i nie będziecie go wykorzystywać wobec słabszych. Tydzień bez żadnych mocy!
Nikt nie śmiał się odezwać.
- Plus oczywiście kara za wasze dzisiejsze zachowanie. Słyszałam, że Clover była trenerką zmiennokształtnych, a teraz jej uczniowie to najlepsi z najlepszych. Może jutro, kiedy nie będziecie mieli, ani nadnaturalnej siły, ani  szybkości. Docenicie waszą instruktorkę. Odechce wam się tych głupot raz na zawsze.
I wyszłyśmy ze stołówki.

3 kwietnia 2016

Rozdział 17

- A co ty tu, do diabła robisz?! - podszedł bliżej mnie. Wszyscy zgromadzili się wokół nas.
- A co ty tu robisz?! - zapytałam, a on spojrzał mi głęboko w oczy i nie spuszczał ze mnie wzroku.
- Poczekajcie - wtrąciła się Sara, lekko zaniepokojona, a my nawet na nią nie spojrzeliśmy - Jak możecie się w ogóle znać?
Nikt jej nie odpowiedział. Ja i Harry, nadal toczyliśmy bitwę na spojrzenia. Zdając sobie sprawę, że nie uzyska żadnej odpowiedzi, wróciła do otaczającego nas kręgu.
- Co ty tu robisz? Dlaczego nie odbierałaś telefonu? Mieliśmy porozmawiać! - krzyczał.
- Nie, co ty tu do cholery robisz?! I śmiesz się mnie pytać dlaczego nie odbierałam? Nie mieliśmy o czym rozmawiać! - ja również zaczęłam krzyczeć.
- Nie mieliśmy o czym porozmawiać?
- Nie!
- Wiem, że to co się zdarzyło, nie powinno mieć miejsca...
- Oczywiście, że nie powinno. Dlaczego byłeś w moim świecie, kiedy twój jest tu?
- To był jeden z powodów, dla których musiałem wrócić, ja...
- I nie mogłeś mnie łaskawie o tym poinformować? Nie o tym, że jesteś wampirem, ale przynajmniej mogłeś mnie okłamać, że wyjeżdżasz!
- Jak miałbym niby to zrobić, jak co chwilę gdy do ciebie dzwoniłem odzywała się sekretarka?!
Westchnęłam sfrustrowana, machnęłam rękami i szybkim krokiem poszłam w stronę domku, nadal nie zwracając na nikogo uwagi.
- O nie! - odwrócił się na pięcie i ruszył w moim kierunku - Nie dokończyliśmy tej rozmowy.
Ruszył za mną, ale Will zatarasował mu drogę. Nie zaszczyciwszy mojego partnera, ani jednym spojrzeniem, wyminął go z taką prędkością, jakiej nigdy nie widziałam i znalazł się za mną po pięciu sekundach. Przyspieszyłam tępo i dalszą drogę do domku pokonałam drąc się na mojego byłego, a on na mnie.

Dochodząc już do schodów, złapał mnie za rękę. Szarpnęłam się, ale jego uścisk, był jak ze stali. Nie próbowałam się już wyrywać, ale zaczęłam miarowo oddychać.
- Wtedy - zaczął spokojnie - kiedy zobaczyłaś mnie z Eden, ja... ja cię nie oszukałem. Ona... My byliśmy kiedyś ze sobą, ale wszystko rozpadło się od pierwszego najazdu zori. Zacząłem trenować, szkolić się. Wtedy ze mną zerwała, bo stwierdziła, że już się nią nie interesuję i nie chce być z kimś, kto nie ma dla niej czasu. Niedługo po tym mój brat, Michel wysłał mnie do twojego świata, abym tam zaczął się szkolić, żebym tam zdobywał wiedzę. Więc znalazłem rodzinę, która wprowadziła się niedawno do miasta i za pomocą mojej mocy wmówiłem im, że jestem ich synem. Nadałem im nigdy nie zrealizowane wspomnienia. Zapisałem się do liceum. Wtedy spotkałem ciebie, Clover. Wiesz, kiedy pierwszy raz się spotkaliśmy poczułem, że masz temperament, że jesteś inna od wszystkich. Tego i następnego dnia nie mogłem przestać o tobie myśleć. Po tygodniu zebrałem się w sobie i zaprosiłem cię na pierwszą randkę. Wiedziałem, że tak robią ludzie, bo szybko zaakceptowałem się w nowym środowisku. Zapytałem cię, gdzie byś chciała się udać, a ty powiedziałaś, że chciałabyś pojeździć na quadach. Zdziwiłem się, bo nie miałem pojęcia, co to jest. Wieczorem znalazłem w internecie tor, na który moglibyśmy się udać. Wiesz, że to jest jeden z tych dni, których nie zapomnę do końca życia? Tego dnia pierwszy raz w życiu się zakochałem. Cały czas cię okłamywałem, że jestem człowiekiem. Spotykałem się z moimi ludźmi i omawialiśmy strategię walki. Tydzień przed naszym zerwaniem pojawiła się Eden. Była załamana. Podczas jednego z ataków zori... zginęła jej siostra bliźniaczka i rodzice. Ona jedyna  z całej rodziny się uratowała. Straty były ogromne, wielu przyjaciół, rodzina... musiałem wrócić. Spotykałem się z nią dość często i przeżywałem żałobę razem z nią. Może nie powinienem. Ale to zrobiłem i gdybym wiedział, że przez to stracę ciebie, nigdy bym tego nie zrobił. Powiedziałbym jej, żeby spadała, tylko po to by być z tobą. Ale los miał wobec nas inne plany. Jeden z wampirów przybył zawiadomić mnie, że potrzebują mojej pomocy, więc... musiałem wyjechać.
Łzy zaszkliły mi się w oczach. Uścisk na ręce ustąpił, a ja już nigdzie się nie wybierałam. Jaka byłam głupia!
- Przejdźmy się - zaproponowałam, a on nawet nie próbował ukryć ulgi malującej się na jego twarzy. Podał mi ramię, które przyjęłam i poszliśmy w stronę lasu.
- Musisz wiedzieć, że cię nie kochałem - powiedział nagle - Zakochałem się w tobie, ale zabrakło mi czasu na pokochanie cię.
Znów patrzyłam w te wielkie piwne oczy i zastanawiałam się nad odpowiedzią.
- Ja ciebie też nigdy nie zdążyłam pokochać - odpowiedziałam, odwracając wzrok.
- Clover, ja...
- Nie będę się pytać, dlaczego - przerwałam mu - bo to pytanie jest bezsensowne. Nie mogłeś mi powiedzieć, bo nigdy bym nie uwierzyła. Nie dało się w tym czasie tego wyjaśnić.
- Nie, nie dało.
- Jeśli mówisz prawdę. To jesteśmy sobie winni przeprosiny, więc... przepraszam.
- Przepraszam - szepnął.
- Mam pewien pomysł - odparłam nieśmiało.
- Tak, a jaki?
- Zacznijmy z czystą kartą. Oczywiście, że nie możemy zapomnieć o wcześniejszych wydarzeniach, ale dajmy sobie czas, żeby się pogodzić.
- Świetny pomysł.
- Ale nie zaczynajmy od nowa związku.
- Nie - zaprzeczył, co mnie zaskoczyło. Spojrzał na mnie, a złote iskierki zaświeciły mu w oku. - Straciliśmy swoją szansę.
- To prawda. Ale kto powiedział, że nie możemy się pogodzić i żyć w zgodzie?
- Nikt, więc tak zrobimy. Czysta karta.
Uśmiechnęłam się do niego, a on odwzajemnił uśmiech. Szliśmy tak dalej w ciszy. Cieszę się, że sobie wszystko wyjaśniliśmy. Cieszę się, że jednak był wobec mnie szczery i cieszę się, że... mam go znów blisko siebie. Może nie jako chłopaka, ale nie jako wroga.
- No to teraz mi powiedz jakim cudem znalazłaś się tutaj? - spytał podekscytowany.
- Długa historia.
- Mam czas. Zaczynaj - więc zaczęłam mu streszczać jak to się wszystko potoczyło. Jak ze zwykłej dziewczyny z problemami, stałam się wybranką proroctwa.
Chodziliśmy sobie swobodnie po lesie. Rozmawialiśmy ze sobą jak starzy znajomi, którzy odnaleźli się po miesiącach. Opowiadałam mu, co działo się po jego wyjeździe i o tym co przeżyłam tutaj. Nie rozmawialiśmy, o tym że jest wampirem,ani o zerwaniu, ani o zori. Właśnie tego mi było trzeba. Odskoczni od całego tego ciążącego na mnie obowiązku. Oderwałam się od problemów innych i zaczęłam nadawać o sobie. Pierwszy raz od długiego czasu, nie martwiłam się o innych. Nie martwiłam się o nic. Największym plusem, który posiadał Harry było to, że potrafił słuchać. Gdy słońce zaczęło zachodzić zaproponowałam, że powinniśmy wracać. Stając pod domem uściskałam go i pożegnaliśmy się. Weszłam do domu i stojąc chwilę nasłuchiwałam, czy ktoś jest w środku. Ale znowu nikogo tu nie było. Weszłam do kuchni i zaczęłam nucić piosenkę. Od przybycia do tej krainy, nie słuchałam muzyki. Kochałam ją. Grałam nawet kiedyś na pianinie, ale lata temu. Nawet nie wiem jak mogłam tak długo bez niej wytrzymać. Nie miałam kontaktu z żadną melodią! Nalewając sobie wody do szklanki zaczęłam śpiewać cichutko.
 Any way you want it
That's the way you need it
Any way you want it
She loves to laugh
She loves to sing
She does everything
She loves to move
She loves to grove
She loves the lovin' things
Ooh, all night, all night
Oh, every night
So hold tight, hold tight
Ooh, baby, hold tight
Oh, she said...

Nagle poczułam chłodny powiew i ktoś chwycił mnie za ramię, a ja podskoczyłam, drąc się wniebogłosy.
Za mną stał Will.
 Niewzruszony moją reakcją. W cieniu, wyglądał jak seryjny morderca.
- Co ty robisz? - zapytał.
- Skończcie się wszyscy do mnie podkradać! - tętno powoli wracało do normy - Śpiewam.
- W środku nocy?
- Nie widziałam tabliczki z zakazem.
- Skąd go znasz - o to prawdziwy William! Nie, ten człowiek nie bawi się w podchody, ani niedopowiedzenia. On wali prosto z mostu, o co mu chodzi.
Westchnęłam głęboko, bo nie chciałam już się z nim kłócić.
- To mój były - William nawet nie mrugnął - Myślałam, że... stare dzieje, ale wyjaśniliśmy sobie wszystko i pogodziliśmy się. Popełniliśmy błędy i... postanowiliśmy sobie wybaczyć.
- Jesteście znowu razem? - spytał, a ja szukałam w jego głosie oznak zazdrości. Na marne.
- Nie - odpowiedziałam - Mieliśmy swój czas.
Skinął głową lekko i przeczesał włosy ręką. Podszedł do mnie bliżej. Patrzyliśmy sobie w oczy. Próbowałam wyczytać z nich coś wyczytać, znaleźć najmniejszy ślad jakichkolwiek emocji... bezskutecznie. Jego tęczówki były koloru zielonego mchu, ogrzewanego przez słońce. Patrzyliśmy tak na siebie chwilę za długo, aż w końcu nachylił się nade mną. Nie spuszczałam z niego wzroku, a on ze mnie. Jego twarz przysunęła się jeszcze bliżej mojej. A po chwili gwałtownie się odsunął. Zdezorientowana wewnątrz, a pewna siebie na zewnątrz, spojrzałam na butelkę wody, po którą się schylił. Odwrócił się do mnie plecami i wyjął szklankę z szafki. Zamaskowałam zawód, który czułam i usiadłam na kuchennym blacie. Starałam się patrzeć wszędzie tylko ie na Willa. W końcu mój wzrok skierował się na widok za oknem.
- Jutro - odezwał się po chwili, a ja niechętnie skierowałam na niego wzrok - Walka. A po niej wyruszamy.
- Kto idzie z nami? - spytałam.
- Caspar, Ryan, Lucas, Paul, Gabriel, Mark i oczywiście wampir. Sara i Robert zostają. Znów się wymieszają połowa zmiennokształtnych zostaje tut, a reszta wyrusza do obozów wilkołaków i elfów, tak samo zrobią pozostali.
- Dobrze. A o której, zaczyna się walka?
- O siódmej rano - odrzekł i upił łyk wody.
- Więc, pójdę się położyć.
Zeskoczyłam z blatu i ruszyłam do wyjścia. Znów unikając wzroku Willa. Kiedy przechodziłam obok niego, otarliśmy się o siebie, a moje serce na moment przestało bić. Próbując ratować niezręczną sytuację jednym susem pokonałam drogę do drzwi.
- Dobranoc - burknęłam.
Wbiegłam do sypialni i ustałam na środku pokoju. Uspokajałam oddech.
- Co się z tobą dzieje? - wysapałam.
Nie rejestrując już nic więcej położyłam się do łóżka i zasnęłam.

Tego dnia od niepamiętnych czasów, ktoś mnie obudził! Tym kimś, oczywiście był mój współlokator, który zaczął walić w drzwi do mojego pokoju. Jęknęłam głośno i nasunęłam poduszkę na głowę.
- Wiem, że już nie śpisz! Wstawaj z łóżka! - krzyczał. Nie doczekawszy się odpowiedzi wszedł po pokoju i ustal na środku niego - Jaki ty przykład dajesz innym?
- Nie daję żadnego. Chcę się wyspać, czy to tak wiele?
- Pewnie nie, ale mamy za chwilę walkę, a ty się wylegujesz, kiedy twoje dzieciaki pewnie się już rozgrzewają. - wyjaśniał - A, wiem już o co chodzi. Nie chcesz patrzeć na ich porażkę? - zapytał prowokująco.
- Po prostu wiem, że wygrają z zawiązanymi oczami.
Westchnął przeciągle i podszedł do łóżka. Odkrył moją kołdrę i zabrał poduszkę z głowy. Jęknęłam jeszcze głośniej. On natomiast chwycił mnie za ręce i podniósł na nogi.
- Ja i tak nigdzie, nie idę - powiedziałam, ale to było oczywiście kłamstwo, bo wiedziałam, że za pięć minut się ubiorę. Niestety Will, chyba tego nie wiedział i przerzucił mnie sobie przez ramię. Krzyczałam i protestowałam, widząc jak zabiera mnie do łazienki.
- Już się obudziłam! - krzyczałam - Już idę się ubrać! William, proszę nie!
Postawił mnie na ziemi. Alleluja! Odetchnęłam z ulgą, ale na jego twarzy widniał złośliwy uśmieszek. Jednym ruchem ręki wepchnął mnie pod oszklony prysznic, a drugą odkręcił wodę. Nagle poczułam na sobie lodowatą ciecz i westchnęłam sfrustrowana. Ale nie pozostałam mu dłużna, w chwili gdy zataczał się ze śmiechu wciągnęłam pod lodowaty strumień i jego. Patrzył na mnie zaskoczony, a ja posłałam m złośliwy uśmieszek. Zakręcił wodę i teraz staliśmy na przeciwko siebie, cali mokrzy... pod prysznicem. Po chwili oboje wybuchnęliśmy histerycznym śmiechem. Otworzyłam szklane drzwi i ustałam pod drzwiami z ręcznikiem w ręku. Cały czas się śmiejąc wróciłam do pokoju. Ubrałam boyfriendy, czarną koszulkę bez rękawków z napisami i białe trampki.
Wyszłam razem z Williamem z domu, a następnie skierowaliśmy się na polanę. Faktycznie, wszyscy już na nas czekali. Podeszłam do swojej drużyny i przywitałam się z nimi.
- Będę tu stać i czekać na zwycięzców, jasne? Nie uznaję porażek. Trenowaliśmy krótko, ale solidnie. Możecie ich pokonać, bo ja tak mówię. I pamiętajcie: Trzy rzeczy się liczą. Pierwsza, Fred?
- Skuteczność ataku - odpowiedział, a ja wystawiłam jeden palec.
- Dwa, Kevin?
- Element zaskoczenia - wystawiłam drugi palec.
- Trzy, Viola?
- Dobra strategia - trzeci palec.
- Nie dajcie się zwieść. Nie ufajcie sile, bo ona może was zawieść. Można pokonać najsilniejszego przeciwnika, ale mając dobry plan, zmyłkę i technikę. Wszystko może się zdarzyć, ale trzeba umieć się wywinąć z najtrudniejszej możliwej sytuacji. Nie wahajcie się myśleć. Przemyślcie każdy ruch, każdy cios, unik, obrót... wszystko. Bądźcie uważni. To co? Zbierzmy się.
Stanęliśmy w kręgu i otoczyliśmy ramionami.
- Liczę na was. Nie zawiedźcie mnie i pokażcie, że umiem trenować i że wy tu rządzicie. Jasne?
- Tak! - krzyknęli wszyscy.
- No to do roboty! - dodałam i ruszyliśmy w stronę innych grup.
- Zaczynamy - zapowiedział Shane - Walczy grupa przeciwko grupie. Na początek: Paul i Robert.
Zmiennokształtni ustali na przeciwko siebie i na znak Shane'a zaczęli walczyć. Byli nudni, tacy jak moja drużyna na początku. Bardzo przewidywalni. Słabsi odpadli po kilku minutach. To była zabawa, a nie walka. Skończyła się ona, tak szybko jak się zaczęła. Wygrał Paul, a Robert odpadł i jego zawodnicy wymęczeni padli na ziemie. Następnie walczył Will z Darrenem. Wygrał Will. Później walczył mój skład ze składem Lewisa. Nasz przeciwnik nie miał szans, co było oczywiste. Wszyscy działali zespołowo, a atak był tak niespodziewany, tak szybki... przepełniała mnie duma, radość i zachwyt. Ta walka trwała sześć minut z zegarkiem w ręku, a moja ekipa lekko się zmachała. Widziałam te przerażone twarze wszystkich zmiennych, prócz drużyny Shane'a, oni stali jedynie lekko zaniepokojeni. Poklepałam wszystkich po ramionach. Walki trwały nadal, ale w półfinale zostały grupy: Lucasa, Shane'a, moja i Willa. Mark odpadł walcząc z ludźmi Willa.
Dalej walczyliśmy z drużyną Shane'a. Jego chłopacy byli zmęczeni czego starali się nie okazywać. Zanim Kevin podszedł do nich, szarpnęłam go za ramię i szepnęłam do ucha:
- Są wykończeni - uśmiechnął się i przekazał tę informację dalej. Na twarzach moich uczniów, pojawiły się promienne uśmiechy. Shane krzyknął "Start!" i zaczęło się. Zoe załatwiła małego blondaska i pobiegła na pomoc Lexi, która miała małe problemy. Uporawszy się z przeciwnikami, naskoczyły na kolejnych. Patrzyłam w jak idealnej harmonii walczą Jane i Thony, atakując jak prawdziwe maszyny, stworzone do destrukcji. Pierce miał małe problemy, ale kilka porządnych uderzeń w żuchwę i skroń pomogło. Inna dziewczyna, nie mogła ogarnąć ciosów Zack'a i padła na ziemię po minucie. Victor nawet nie dał złapać oddechu dwóm atakującym go chłopakom. Ciosy nadchodziły, ni to z boku, ni to z przodu. Był wszędzie i nigdzie. Viola nie mogła dać sobie rady. Myślałam, że uda jej się zaatakować, ale ona tylko unikała ciosów.
- Atakuj, Viola! - krzyknęłam, ale po chwili ona leżała już na ziemi, a przeciwnik nie dawał jej forów ze względu na płeć. Po chwili zjawił się Mike i Gin, którzy w jednej chwili trzymali za oba ramiona chłopaka, który powalił Violę, ta szybko podniosła się na nogi i z idealnego pół obrotu kopnęła chłopaka, tak że już się nie podniósł. Dziewczyna otarła krew z nosa i przybiła piątkę z chłopakom.
Nikt z ludzi Shane'a nie dał rady wygrać. Oniemiały przywódca rozpoczął kolejną walkę między Willem, a Lucasem. Oczywiście wygrał wilkołak.
W ostatecznym starciu mieliśmy walczyć przeciwko Lucasowi.
- Dobra! Zbiórka! - zawołałam - Chciałam, żebyście wiedzieli, że zaszliście daleko. Bardzo daleko. Pokonaliście dobrych zawodników. Teraz czekają na was lepsi. Oni wam nie odpuszczą... Ale, widziałam jak walczyliście z ludźmi Sahne'a. Daliście radę ich pokonać i stoicie tu przede mną, więc dacie radę pokonać i Lucasa! Wynik zależy od was!
Zmotywowałam ich. Tyle tylko mogłam zrobić. Teraz wszystko leży w ich rękach.
Shane wrzasnął "Start!". Ale moja drużyna nawet nie kiwnęła palcem. Stali w miejscu, jak posągi i patrzyli na rywalów. Oniemiała patrzyłam, na to co robili. Zmiennokształtni od Lucasa, ustali zdziwieni na przeciwko każdego z zmiennokształtnego. Wyglądało to jak funkcja... wiecie każdemu zmiennokształtnemu, był przyporządkowany jeden zmiennokształtny z innego zbioru. Lucas śmiał się głośno, a gdy jego uczniowie zaczęli przygotowywać się do ataku. Jak na sygnał, którego nie było wszyscy wykonali półobroty i jednym zamachem wymierzyli idealnie swoje ciosy w skronie przeciwników, powalając ogłuszonych na ziemie.
Nastąpiła cisza, gdy w końcu ja wybuchałam radością i podbiegłam do moich uczniów. Przytulałam ich klepałam po ramionach, a wokół rozeszły się wiwaty. Wygrali! Wygrali! Wygrali!
Lucas stał z rozdziawioną buzią patrząc na podnoszących się z ziemi przegranych. Nie mogłam opanować radości. Gratulacje napływały z każdej strony. Później zostawiłam moich zwycięzców i poszłam spakować się na podróż, do domu. Znalazłam mój czarny plecak i ogarnęła mnie fala wspomnień... i pytań. Co się dzieję z Samem? Co z Monster'em i Ronem? Czy wyszli już z poprawczaka? A Brandon? Poszedł na Oxford? Rodzice? Pamiętają o mnie?
Wstałam, zebrałam ubrania i pościeliłam łóżko. Spakowałam przybory toaletowe i spojrzałam jeszcze raz na domek, w którym wydarzyło się tyle rzeczy. Zamknęłam za sobą drzwi i prosiłam los o to, żeby wrócić tu jeszcze kiedyś. Miałam jeszcze kilka spraw do załatwienia i musiałam załatwić wszystko do końca.

Żegnaj, człowiek! Żeeeegnaj!
Joe łkał już tak dobre pięć minut na moich kolanach. Koniec tego! Postawiłam go na ziemi i pogłaskałam po sierści.
- Muszę już iść, Joe.
Wróć do mnie.
- Zobaczę, co da się zrobić.

- Będę tęsknić! - krzyczała Poppy.
- Trzymaj się, dasz radę. Nie martw się. Spotkamy się jeszcze - pocieszał mnie Luke, obejmując ramieniem Poppy.
Poppy wyrwała mu się i uściskała mnie mocno, wylewając łzy na moją koszulkę. Luke też mnie uściskał.
- Na pewno się jeszcze zobaczymy - obiecałam, pomachałam do nich i odeszłam szybko, żeby nie zobaczyli łez spływających mi po policzkach.

Po pożegnaniach, wyruszyliśmy w drogę.
- Jak to jest z tą krwią? - zapytałam Harry'ego, na co on się roześmiał.
- Działa to mniej więcej w taki sposób, że krew w naszych żyłach jest jak woda. Bez żadnych wartości, które posiada krew ludzi i innych stworzeń. Żeby żyć dalej musimy spożywać składniki, aby to co krąży w naszym ciele mogło sprawować odpowiednie funkcję. Wszyscy chociaż raz musimy przyjąć krew, a później możemy zacząć przyjmować same składniki.
- Wgryzają się... - dociekałam, ale Harry mi przerwał.
- Nikt się w nic nie wgryza. no może czasami, ale rzadko. Ogólnie krew lub składniki, które mamy dostarczyć nie mogą wylądować w żołądku, no nie? Dostarczamy bezpośrednio do żył. Jak przy transfuzji. Oczywiście Ci z nas, którzy wybierają dostarczanie krwi cały czas, muszą przyjmować określone grupy.
- Dlaczego?
- Ponieważ, każdy z nas, kiedy po raz pierwszy przyjął krew musiał wybrać grupę, która zostanie już określona u niego na stałe. Najlepsza jest 0, bo z nią może przyjmować każdy rodzaj krwi. Niestety nie wszyscy mają 0. Najgorszą grupą jest AB, dlatego że może przyjmować tylko krew od AB.
- A jaka jest twoja grupa?
- B. Mogę przyjmować krew od AB lub B i na tym zakres moich możliwości się kończy.
- Co się stanie, gdybyś przyjął krew od innej grupy.
- Wytworzyłby się zator w naczyniu krwionośnym i bym wysechł. Później nie ma ratunku, niby żyjesz ale nie możesz nic z tym zrobić. Dlatego lepiej jest już umrzeć, niż się wysuszyć.
- Mówiłeś coś o składnikach...
- Wszystkie te płytki krwi, leukocyty, erytrocyty itp, itd. Nie potrzebujemy tego tak dużo jak ludzie, ale potrzebujemy. Jeśli dostarczasz składniki musisz je doprowadzić do tętnic i do żył. Tak samo jak krew.
- Skąd ją bierzecie?
- A skąd ludzie biorą krew? Kiedy ich organizmy same jej nie produkują?
- Bierzecie krew z banków krwi? Ale ona jest potrzebna...
- Nam też jest. I nie bierzemy jej dużo, zważając na to, że pozostało 400 wampirów z czego 256 przyjmuje składniki. Dawców na tym świecie jest dużo, Clov. Wystarczy dla wszystkich.
Zrobiło mi się słabo, ale starałam się tego nie okazywać.
- Przestraszyłem cię? - zapytał Harry.
- Nie. Mało rzeczy jakoś mnie już przeraża.
- To tutaj! - krzyknął Gabriel.
- Wchodzimy - powiedział Harry i wszyscy ruszyliśmy za nim. Tym razem, nie dotarliśmy na plac główny jakiegoś obozu. Nie, my dotarliśmy na dziedziniec zamku, gdzie wszyscy zajmowali się swoimi sprawami. Gdy tylko pojawiliśmy się na rynku wszystkie spojrzenia przeniosły się na nas (typowe) i staliśmy się głównym tematem plotek. Nie okazywałam żadnych emocji. Kiedyś bym się bała, ale teraz stałam i patrzyłam każdemu w oczy, robiłam to czego oczekiwali. Bo wampirów przekonamy postawą. Nie możemy okazać strachu, musimy pokazać im, że jesteśmy godni ich uwagi. Nagle wrota zamku się otworzyły z hukiem, a rozmowy przycichły. Słychać było tylko odgłos kroków nadchodzącego wampira. Brata Harry'ego, przywódcy wampirów. Ustał na przeciwko mnie. Miał takie same czarne włosy jak Harry. Ale na tym podobieństwa do brata się kończyły. Patrzyliśmy na siebie uważnie, a następnie jego wzrok przeniósł się na Williama. Po kilku chwilach odezwał się wreszcie.
- Witajcie, moi drodzy. Przebyliście kawał drogi, a niektórzy zasuwali podwójnie - zachichotał - Ale teraz chciałbym was powitać w naszych skromnych progach. Mam nadzieję, że pobyt u nas stanie się dla was czystą przyjemnością. Nazywam się Michel.
- Michelu, ja jestem Clover.
- William - jak zwykle wylewnie.
- Miło mi was poznać. Pierwszy raz mam styczność z ludźmi. Wampiry pokażą wam pokoje.
- Jeszcze mam kilka spraw do ciebie Michelu... - zaczął Caspar.
- Zapraszam - odezwał się wampir i zniknęli nam z oczu.
- Milutko - prychnął Paul, a ja popatrzyłam na stare, szare zamczysko, tak bardzo pasujące do tych wszystkich horrorów.
Wampiry zaprowadziły nas do naszych pokoi. Mój był cały w purpurze i czerni. Bardziej przygnębiająco się nie dało? Dzięki Bogu, był balkon z podwójnymi drzwiami. Wyszłam na zewnątrz i wdychałam świeże powietrze. Po chwili usłyszałam głosy.
- Nie... nie mogłeś jej... rób tak dalej, a... - mówiła jakaś dziewczyna, a obok niej stał chłopak.
- Wiem, że nie powinienem... miałem... no tak - stali przy jakimś budynku, ale z mojego balkonu widać ich było idealnie. Twarzy chłopaka była twarzą Hrry'ego. Z kim on rozmawiał? Chciałam się dowiedzieć. Mój balkon był na samym dole. Jakieś cztery metry od ziemi. Wystawiłam nogę za barierę i kiedy sprawdziłam stabilność, wystawiłam drugą. Po chwili przytrzymałam się gzymsu rękami, a nogi dyndały mi nad ziemią. W końcu skoczyłam. Sprawdziłam, czy nikt mnie nie usłyszał i zakradłam się do tej dwójki, którą miałam podsłuchiwać. Podeszłam jeszcze bliżej i rozpoznałam dziewczynę, z którą rozmawiał Harry. To była Eden. Spokojnie, Clover oni, nie...
- Musisz jej o nas powiedzieć - rzekła Eden.
- Mam jej powiedzieć, że jesteśmy razem?! - krzyknął Harry.
Oczywiście.
Ruszyłam marszem w stronę lasu, nie rejestrowałam już dalszej części awantury. Kiedy dotarłam do niego, schowałam się głęboko wśród liści. Stałam jak oniemiała, kiedy w końcu zakończyłam etap zaprzeczenia i opanowała mnie złość.
Krzyknęłam na całe gardło, a następnie kopnęłam z całej siły drzewo. Podczas wiązanki nieciekawych przekleństw zobaczyłam ruch między gałęziami. Podeszłam bliżej. Byłam tak nabuzowana energią, że mogłam zabić. Rozsunęłam gałęzie i nagle ujrzałam...