26 marca 2016

Rozdział 16

Stałam twarzą w twarz z mężczyzną, zori. Miał czerwone tęczówki, ostre zęby i szpony. Nie, nie szpony, ale pazury, jak u wilków. Odstające uszy jak elfów. I siwe włosy. Przyglądał mi się z rozbawionym uśmiechem na ustach. Był potężnie zbudowany i miał jakieś dwa metry wysokości. Nie odzywał się. Po prostu patrzył na mnie, a ja na niego... dopóki nie uderzyła mnie nagła fala bólu. Rozchodził się on po wszystkich częściach ciała. Był wręcz ogłuszający. Upadłam na kolana i zaciskałam pięści. Ból jest tylko negatywnym wrażeniem zmysłowym i emocjonalnym, wytwarzanym w mózgu. Z tego, co widziałam, na moim ciele nie było żadnych uszkodzeń fizycznych. Więc jak to jest możliwe? Ból powstaje pod wpływem bodźców uszkadzających tkankę, a żeby uszkodzić tkankę, ktoś musiał by mnie skrzywdzić lub musiałabym być chora, a że nie mogę być chora, bo jestem nieśmiertelna to pozostaje ta pierwsza opcja, która jest niemożliwa. Więc to coś jest w mojej głowie. Sama zadaję sobie ten ból, ale ktoś mi w tym pomaga. Przestał. Jak za dotknięciem różdżki, przestało mnie cokolwiek boleć. Nie podniosłam się, chociaż miałam siłę by to zrobić. Patrzyłam w oczy mężczyzny, który już się nie uśmiechał. Skinął ręką i dwójka zori chwyciła mnie za ramiona. Nie wyrywałam się. Siły będą mi potrzebne na później. Nagle moich uszu doszły głosy.
- Nie - powiedział Gabriel - Pójdziemy prosto. William, czy możesz...
Jeden z zori zacisnął rękę na moich ustach, jego szpony drażniły skórę moich policzków. Czemu Gabriel nie przejął się moim zniknięciem? Dlaczego nikt nie zauważył?
- Ja to zrobię - powiedziała dziewczyna. Mój klon. Wyglądała tak samo jak ja, mówiła tak samo jak ja i chodziła tak samo jak ja. To byłam ja.

Wstałam gwałtownie z łóżka, ciężko oddychając. To tylko sen. Nic wielkiego. Uspokój się. Kolejny koszmar. Dawno już ich nie miałam. Ostatni przyśnił mi się w obozie wilkołaków. Wzięłam kilka wdechów, maszerując po pokoju. Ten sen był zbyt realistyczny. Czułam ten ból. Spojrzałam za okno. Była jakaś pierwsza w nocy. Czułam, że już nie zasnę. Podeszłam do szafy. Wyciągnęłam z niej turkusową bluzę zakładaną przez głowę, czarne legginsy i niebieskie addidasy Nike z żółtymi sznurówkami. Związałam włosy w kucyk  i cichutko wyszłam z domu.
Pobiegłam do lasu. Musiałam pogadać z jednym takim.

Jest to dziwne, ale może być też przejawem stresu lub zbytnim przeżywaniem czegoś.
Siedziałam na ziemi, opierając się o pień drzewa. Właśnie skończyłam opowiadać Joe'emu o moim problemie z koszmarami. Chociaż zdarzyły się dopiero dwa razy. Lepiej dmuchać na zimne.
- One wydawały się prawdziwe, jakby... ukazywały jakiś film. To było coś mocniejszego, niż wytwór wyobraźni.
Hmm... Chociaż, może...
- Co?
Nie, tak sobie tylko dumałem.
- No mów. Masz jakąś teorię, to mi ją powiedz.
Niektóre czarownice wody w swoich dziennikach opisywały jak to w wodzie widziały przyszłość, przeszłość lub teraźniejszość. Mówiły, że obrazy były wyraźne, nawet za bardzo wyraźne. Opisywały to jak ty teraz. Tylko, że Clover... te czarownice miały ze dwa tysiące lat. Było ich za ledwie siedem. To były pierwotne wiedźmy. Sądzę, że...
- Nie, Joe. Ja nie widzę przyszłości. Ja nie mogę jej widzieć. Jestem człowiekiem i niedługo skończę siedemnaście lat, a nie dwa tysiące. No nic - spojrzałam na słońce, zasiedziałam się, była już czwarta. - To tylko dwa koszmary, które za bardzo wzięłam do siebie. Pewnie i tak za bardzo wyolbrzymiam sytuację. Za godzinę mam trening, muszę coś zjeść. Dzięki, Joe.
Lis patrzył na mnie niepewnie.
Poszukam czegoś w księgach i wypytam o wizje jakie miewały czarownice.
- Dobrze, jeśli cię to uspokoi...
Nie dokończyłam, bo on skoczył już w krzaki. Pokręciłam głową i poszłam do domu.

W kuchni robiłam śniadanie. Znalazłam mój plecak i spakowałam do niego cztery kanapki z sałatą, serem, szynką, ogórkiem i rzodkiewką. Wczoraj o mało co nie umarłam z głodu. Ja będę się obżerać, a reszta ćwiczyć, cóż za satysfakcjonujący układ. Zaparzyłam termos kawy. Wszystko spakowałam do plecaka. Już chciałam wychodzić, gdy z łazienki wyszedł William i stanął mi na drodze. Nie wiedziałam, że wstał, nie wiedziałam nawet, kiedy wszedł do łazienki.
- Na przyszłość - nie chodź w nocy po pokoju w tą i z powrotem. - powiedział. Nie skomentowałam tego i próbowałam przecisnąć się obok niego.
- Czemu nie spałaś?
- Nie twój interes - warknęłam.
- Obudziłaś mnie, więc mój.
- Poszłam pobiegać.
- Za chwilę będzie trening.
- Zrobiłam sobie rozgrzewkę.
- A wiesz, że jakoś Ci nie wierzę.
- Nie musisz.
- Co robiłaś?
- Nic, biegałam. - co było po części prawdą.
- Co naprawdę robiłaś? Nie pytam cię o zmyślone historie.
- Mogę robić, co chcę.
- A wiesz, wydaje mi się, że Lucasa zainteresuje, że biegasz w nocy sama po obozie. Lecz moim zdaniem biegasz dokądś lub do kogoś...
- Myślisz, że biegam do kogoś? No pewnie, mam potajemne randki z chłopakami - odparłam sarkastycznie.
- Clover, dogadaj się ze mną lub Lucasem... Martwię się o ciebie.
- Nie musisz. Nie jestem małym dzieckiem i potrafię o siebie zadbać. Zaoferuj swoją pomoc komuś innemu. Komuś, kto jej potrzebuje, bo tą osobą nie jestem ja!
Przecisnęłam się obok niego i wybiegłam z domu. Trafiłam na polanę, gdzie stali już wszyscy moi uczniowie.
- Okej, zbiórka! - krzyknęłam, a oni ustawili się w szeregu. - Jak tam samopoczucia? Mam nadzieję, że dobrze, bo dziś przeżyjecie prawdziwą szkołę przetrwania. Na początek rozgrzewka. Dwadzieścia kółek wokół obozu. Już!
Usłyszałam jęki, ale każdy po kolei się ruszył. Ja wyciągnęłam mój termos i kanapkę. Usiadłam na trawie i zaczęłam konsumować śniadanie. Widziałam te oburzone spojrzenia, kiedy przebiegali obok mnie. Po dwudziestu okrążeniach oddechy mieli przyspieszone, a serca biły tak głośno, że nawet ja to słyszałam.
- Teraz moi drodzy ruszymy do lasu!
Cała dwunastka stała między drzewami i patrzyła na mnie pytająco.
- Powspinamy się - wyjaśniłam i na twarzach moich uczniów zagościły uśmiechy. - Czy ja o czymś nie wiem?
- Każdy zmiennokształtny potrafi chodzić po drzewach. Robiliśmy to od małego - wyjaśnił Fred.
- Zaprezentować - i rzeczywiście po dziesięciu sekundach, każdy siedział na najwyższej gałęzi drzewa. - No cóż. - westchnęłam zrezygnowana, a oni mieli miny jakby wygrali w totka.
- Ale teraz każdy łapię obiema rączkami za jedną gałąź i podciąga się dwieście razy!
Zrobili to. Bez jęków itd. Coś trzeba wymyślić, aby im miny zrzedły. Wiem!
- Wchodźcie na te drzewa! - krzyknęłam i już po chwili siedzieli na gałęziach - Nie skręcicie karku, spadając na ziemię? - spytałam dla pewności, a oni zrobili przestraszone miny.
- Nie - odpowiedziała Zoe.
- Świetnie, a teraz trochę z Tarzana! Waszym zadaniem jest walczyć na drzewach. Nie można łapać się rękoma pnia i wygrywa osoba, która jako jedyna utrzyma się na górze. Po upadku na ziemie nikt nie może wejść powtórnie na drzewo. Kto spadnie będzie tutaj wykonywał moje mordercze ćwiczenia! - patrzyli przestraszeni, a zarazem podnieceni - Start!
Weszłam na drzewo i patrzyłam na ruchy każdego z nich. Już nie były przewidywalne, tak jak wczoraj. Za każdym razem zaskakiwali mnie i przeciwnika. Trudno im było walczyć na gałęziach. Gin nie umiał utrzymać równowagi i jako pierwszy zleciał na ziemie. Trzeba u niego popracować nad koordynacją ruchową. Skoczyłam na ziemie i ustałam przy Ginie, który spadł na brzuch.
- Wstawaj, chłopie! - powiedziałam i chłopak podniósł się niechętnie. Poszukałam wzrokiem jakiegoś kamienia. - Chodź. - wskazałam mu na kamień i rozkazałam ustać na nim, a następnie zaprezentowałam "jaskółkę". - Będziesz tak stał na tym kamieniu z nogą w górze i rękoma po bokach. Za każdym razem, gdy nie będziesz mógł utrzymać równowagi, będziesz robił dziesięć pompek i wracał do poprzedniej pozycji. Jasne?
- Tak.
Patrzyłam na pozostałych. Na ziemi wylądowała Viola, która nie mogła uniknąć ciosu. Dean, który źle wymierzył  i trafił w pień, co wykorzystał jego przeciwnik i zrzucił go na ziemie, jak także Tomas, którego pociągnęła  spadając na ziemie Lexi. Więc dla Violi znalazłam jodłę, której gałęzie naciągałam i celowałam w nią, aż w końcu... nauczyła się. Po uniknięciu dziesięciu pod rząd uderzeń z gałęzi, sama ją wypróbowałam. Każdy cios zadawany przeze mnie, został uniknięty. Pochwaliłam ją i zabrałam się za resztę. Spadało coraz więcej osób. Na ziemi odbywały się walki. Ci co nie mogli się utrzymać lądowali na ziemi i tu walczyli do ostatku sił. Ja też. Zapewniałam sobie trochę siniaków i ból ręki, bo okazało się, że szczęka Mika jest bardzo twarda. Kazałam Violi pobiec po chłopaków, którzy mieli przyjść na siódmą. Po chwili i oni dołączyli do naszego grona. Bili się równe cztery godziny. Wystarczy.
- No już dobra, koniec tej zabawy! Popływamy pod prąd! Dziewczyny stworzą jeden zespół, a chłopacy drugi. Proszę się podzielić! - krzyczałam.
- Będziemy pływać?! - krzyczała Lexi.
- Nie ma mowy - zaprzeczył Sean.
- No już! Ruszcie tyłki i nad strumyk!
Nad wodą kazałam im się rozebrać, zrobili to z ociąganiem, ale zrobili. Ja stałam sobie przy strumyku i patrzyłam na ich poczynania.
- Odezwie się ten kto nie umie pływać! - już zaczęli otwierać buzię, kiedy ze złośliwym uśmieszkiem dodałam - to ja go nauczę.
Nagle nikt nie chciał już nic powiedzieć.
- Płyniemy pod prąd! Drużyna, która dopłynie dalej, w całości! Idzie o dwie godziny wcześniej do domu! Praca zespołowa. Pomagajcie sobie, a wygracie.
Wskoczyli do wody i jak jeden ojciec zaczęli płynąć w górę strumyka. Po pięciu minutach było coraz ciężej. Próbowali, ale woda niweczyła ich wysiłki. Jako pierwsi odpadli Thony, Mike, Sean i Fred. Zaczęli płynąć z prądem.
 - Dyskwalifikacja! Proszę o wyjście z wody!
Wyszli i zziajani popatrzyli na mnie.
- Co się gapicie? Pompki!
Jęknęli zrozpaczeni. Kolejni odpadli. Tomas zleciał w dół strumienia.
- Dyskwalifikacja!
Z wody wynurzyli się Tomas, Kevin, Pierce i Zack.
- Jeden drugiego będzie wsadzał na drzewo, jasne? Nie umiecie pracować zespołowo? To w trójkę macie posadzić na jednej gałęzi jednego zmiennego i tak raz po raz.
Zabrali się do roboty. Dean, Cody, Victor i Gin szli łeb w łeb. Pociągali się za ręce, łączyli nogami. Nikt nie oderwał się od grupy. Starali się jak mogli. Nagle Victor zaczął szybko ruszać nogami i dziewczyny odstawały w tyle. Lecz Jane wzięła się w garść i chwyciła za nogi Lexi.
- Ruszaj rękoma, a ja nogami! Wy dziewczyny zróbcie to samo! - dyktowała dziewczyna i wyszły na prowadzenie. Nawet napęd Victora nic nie zdziałał i dziewczyny były już jakieś dwa metry przed nimi. Chłopacy zdając sobie sprawę z porażki popłynęli z prądem.
- Wygrywa drużyna dziewczyn! - krzyczałam i wszyscy zgromadziliśmy się w jednym miejscu.
- Dobrze wam poszło. Bardzo dobrze. - powiedziałam i wszyscy z uśmiechami trzymając się za ramiona staliśmy w okręgu. - Wiecie, zrobiliście wielkie postępy. Do ostatecznego starcia zostało jeszcze trochę czasu. Musimy jeszcze z Williamem przekonać Wampiry i znaleźć czarownice, które... nie wiadomo gdzie są, i czy będą chciały pomóc. Mam nadzieję, że nie zmarnujecie tego czasu i będziecie się szkolić na jeszcze lepszych. Mam nadzieję, że kiedy będzie po wszystkim zobaczę całą szesnastkę i będę mogła się chwalić przez całą tą cholerną wieczność, że mogłam was trenować. Że wszyscy przeżyjecie, i że nam się uda. Bo jak już będziemy walczyć, to ten ostatni raz!
Dziewczyny i... Victor płakali, a reszta stała i uśmiechała się.
- Uda nam się - powiedział Zack.
- Kiedyś taka jedna powiedziała, że można wygrać w zespole, a nie pojedynczo - dodał Kevin.
- Coś mi świta, ale kto to był? - spytała rozbawiona Viola.
- A wiesz, że nie mogę sobie przypomnieć. Ale zrobiła z nas prawdziwy zespół i... przyjaciół - rzekł Pierce.
- Nie, rodzinę - zakończył Kevin i odsunęliśmy się od siebie. Ukradkowo ocieraliśmy łzy, gdy nadbiegł Mark.
- Więc bardzo mi przykro, że - spojrzał na mokrych zmiennokształtnych i uśmiechnął się pod nosem - przerywam wam kąpiel, ale dziś trening jest zakończony, bo Lewis, Darren i mój ojciec pomogą wam zastosować przemianę w walce.
Patrzył cały czas na mnie.
- Dobrze, mogę ci ich oddać, ale dziewczyny wypuszczasz dwie godziny wcześniej.
- Chwila, co? - spytał zdziwiony.
- Dziewczyny ćwiczą o dwie godziny krócej i uprzedzając twoje pytanie, bo pokazały, że przez te dwie godziny zmarnują swój czas.
Patrzył rozbawiony, a potem jeszcze dodał.
- Wracają.
- Kto wraca? - uprzedziła moje pytanie Zoe. Mark spojrzał na nią i powiedział.
- Sara, Ryan, Gabriel, Caspar, twój ojciec Viola, i twój ojciec Fred i...
- I... przecież tylko oni zostali wysłani - powiedziałam.
- I wampir. - dokończył.
- Dlaczego?! - zapytałam.
- Przyszedł sprawdzić waszą autentyczność - odpowiedział, a po jego twarzy przemknął cień.
- Jak można to sprawdzać?! - wrzasnęła Viola.
- No cóż... - westchnęłam - W obozie elfów Paul chciał mnie udusić, u wilkołaków Lucas rozszarpać, a wy... nawet nie wiem, co i chyba nie chcę wiedzieć. Tym samym nie dziwię się, że kolejny delikwent chcę sprawdzić, czy na pewno jesteśmy ludźmi. Przynajmniej będzie tylko jeden. No nic, kim on jest?
- Brat przywódcy. Będą tu za jakieś dwadzieścia minut. Wy nikogo nie spotkacie - zwrócił się do pozostałych - Za dziesięć minut widzę was w kwaterach głównych.
Nikt się nie poruszył. Mark wydawał się zdziwiony, a ja roześmiałam się.
- Znalazł się dyktator. No wszyscy sprintem do kwater głównych! Już! - krzyknęłam, a po chwili ich nie było.
- Urodzona przywódczyni - powiedział Mark i szliśmy przez las w stronę polany.
- Mark - odezwałam się - To, co zdarzyło się wtedy nad strumykiem...
- Pospieszyliśmy się, ja wiem. Dużo myślałem, to nie powinno się zdarzyć.
- Skłamałabym, gdybym powiedziała, że między nami nic nie ma. Ale nie wiem, czy to jest... to.
- Clover zapomnijmy o tym.
- Nie, Mark.Nie możemy o tym zapomnieć. Trzeba to zaakceptować. To nic nie znaczyło.
- I niech tak będzie.
Dalej szliśmy w milczeniu, a ja zastanawiałam się, czemu nie mogę całą sobą być z Markiem.
- Mark...
- Tak?
- Dlaczego?
- Dlaczego, co?
- Jesteś idealny?
Uśmiechnął się.
 - Nie jestem idealny. Nikt z nas nie jest, każdy ma wady, ale zalety też. Człowiek podobno posiada tyle samo wad ile zalet.
- Podobno. A jaką masz ty?
- Jestem niecierpliwy - odpowiedział - A ty?
- Nie umiem się poddawać. - odpowiedziałam po chwili - Wiem, że jestem uparta jak osioł. Ale nawet jakbym chciała się poddać ja nie mogę. Nie potrafię. Tego dnia, kiedy walczyłam z Lucasem... ja to zrobiłam. Poddałam się chociaż wiedziałam, że nie umrę, że nie mogę umrzeć. Dręczyło mnie to. Tego dnia zdałam sobie sprawę, że poddając się, niszczę jakąś część siebie, i że nie mogę tego robić. Muszę walczyć, o wszystko. Nawet... za najwyższą cenę.
Właśnie odkryłam przed tym chłopakiem, jedną z tak dobrze ukrywanych, przeze mnie kart. Pokazałam mu kawałek siebie. Tan niedawno odkryty kawałek siebie. Nigdy wcześniej tego nie robiłam. Wszystko tłumiłam w sobie i często myślałam, że dzieję się tak przez rodziców. To przez nich ukryłam swoją osobowość. I nie chciałam jej znaleźć. Sekrety, które skrywałam wzrastały z każdym dniem. Przeciętny człowiek ma przynajmniej dwa. Dwie tajemnice, których nie zna mama, tata, przyjaciel, przyjaciółka, nikt. Ja mam ich o wiele więcej. I właśnie podzieliłam się jednym z nich. Tym niedawno odkrytym. Nim się obejrzałam byliśmy już na polanie, gdzie czekali na nas Robert, Paul, William, Lucas i Shane.
- Jesteśmy - powiedział Mark, a z jego miny wywnioskowałam, że to co mu przed chwilą powiedziałam nie zostało tak po prostu przyjęte do wiadomości.
- Będą tu za jakąś minutę - powiedział Paul.
Po dokładnie takim czasie z lasu wyłonili się: Sara, Ryan, Gabriel, Caspar, dwóch innych zmiennokształtnych i wampir.
Wyglądał jak... nie. Nie, nie, nie, nie, nie, nie. Nie!
- Harry - szepnęłam.
- Clover?! - wrzasnął tak samo zszokowany, a spojrzenia wszystkich przeniosły się na nas. Ja natomiast, nie mogłam oderwać oczu od mojego byłego... wampira.

Wesołych świąt!!!
Słuchajcie, chciałam wam życzyć jak najlepszych świąt Wielkiejnocy, bogatego "Zajączka" i dobrego jedzenia na stole! Żeby dla każdego z was ten dzień był udany. Spotykając się z rodziną, wykorzystajcie te chwilę, bo jak już w naszych czasach bywa, wszędzie się spieszymy i takie chwile są bezcenne. Posiedźcie z kuzynkami, kuzynami, jeśli takowi przyjadą i pogadajcie, o czym tylko będzie można pogadać. Jak także życzę wam udanego lanego poniedziałku! Ja mogę powiedzieć, że już lany poniedziałek mam zaliczony! Długa historia, może kiedyś wam ją przybliżę. Bawcie się tym dniem i nie rozchorujcie się! Powodzenia życzę tym, którzy wychodzą. Będę za was trzymać kciuki.
No to chyba na tyle... A! Nie! Prosiliście mnie o specjał świąteczny? No to go zrobiłam. W niedzielę pojawi się nowa zakładka "Will", będzie to rozdział 15 opowiedziany z perspektywy Willa!

Ashley
xxx                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                              

20 marca 2016

Rozdział 15

Siedziałam w domu i myślałam o tym wszystkim, co się dzisiaj wydarzyło. Nie wiem, czy William spał, czy może go nie było. Nie sprawdzałam, czy jest w swojej sypialni, nie interesowało mnie, co robi, gdzie jest, ani... z kim, bo wiedziałam, że jeśli go tu nie ma to jest z tą laską, którą tak czule otaczał ramieniem na ognisku. W głowie miałam wielki mętlik. Pocałunek z Markiem nie dawał mi spokoju. Nie chodzi o to, że był do bani. Wręcz przeciwnie. Było cudownie. Tylko nie wiem, czy byłam na niego gotowa. Mark był bardzo ważną osobą w moim życiu, chociaż nasza znajomość nie zaczęła się bajkowo, ani nie znamy się długo, ale czuję coś do niego... Tylko problem w tym, że nie mogłabym z nim być. To byłoby nie fair dla niego. Cały czas myślałam o Williamie, czułam się zdradzona i zazdrosna, choć nikomu bym się do tego nie przyznała. Ale dlaczego?! Przecież z Williamem nawet nie byliśmy razem, byliśmy przyjaciółmi. Ba! On nawet nie dawał mi żadnych znaków, że się mu podobam. Może to dobrze, że tak się potoczyły sprawy z Markiem? Jednego byłam pewna. Jak wciągnę się w związek z Markiem, to będę musiała się odciąć całkowicie od Willa. Jestem uczciwa i na pewno będąc z Markiem, nie będę chciała go zdradzić. Przy strumyku, kiedy się od siebie oderwaliśmy, byłam tak zaskoczona, że Mark parsknął śmiechem. Patrzył mi pewnie w oczy, bo wiedział, że nie zostanie przeze mnie odtrącony. Oczywiście, ten pocałunek, nie oznaczał, że byliśmy razem. Nic nie oznaczał, ale coś znaczył. To takie popieprzone. Moje rozmyślania przerwał dźwięk cicho otwieranych drzwi wejściowych. Nie musiałam być jasnowidzem, żeby wiedzieć kto wchodzi do domu. Następnie wszedł, ustał w drzwiach od kuchni i zobaczył mnie siedzą przy kuchennym stole. Szybko odwróciłam wzrok do okna.
- Myślałem, że już śpisz. - powiedział.
- Nie, jeszcze nie - odpowiedziałam i starałam się, aby mój głos nie zadrżał, ani nie zdradziło mnie moje ciało, że przejęłam się jego nową "znajomością". Wstałam od stołu i spojrzałam mu prosto w oczy. Miał poczochrane włosy i pogniecione ubranie. Nawet się nie zdziwiłam, bo wyobrażałam sobie, że jeśli wróci to będzie tak wyglądać.
- Ale jestem trochę zmęczona i idę się położyć - dodałam sucho. Chciałam go wyminąć, ale złapał mnie za ramię. Szarpałam się z nim przez chwilę, ale doszłam do wniosku, że jest to bezcelowe.
- Clover... - zaczął, ale wyszarpnęłam rękę z uścisku i nie dokończył.
- Czego chcesz?
- To co się zdarzyło na ognisku...
- William, nie musisz mi się tłumaczyć, jasne? Jesteśmy przyjaciółmi i nie mam prawa ci mówić z kim masz się spotykać, a z kim nie. - drgnął lekko albo mi się tylko wydawało, bo i tak było ciemno i jego twarz oświetlał wyłącznie księżyc. Ale widziałam, że na jego twarzy było widać przez chwilę rozczarowanie, a następnie złość.
- A Mark, kim jest? - to pytanie zwaliło mnie z nóg, jak on śmiał?
- Ja się nie wtrącam w twoje związki i życzyłabym sobie, żebyś i ty nie wtrącał się w moje - warknęłam.
- Clover on jest niebezpieczny...
- Co ty wygadujesz?! Nie znasz go i nie masz prawa go oceniać! Zachowujesz się jak wszyscy, a ja myślałam, że jesteś mądrym facetem, jak możesz kierować się tylko tym, co zobaczyłeś? To jego natura, by się przemieniać, a ty uważasz go za niebezpiecznego, bo co? Bo jest potężniejszy od innych?! Zastanów się czasami, co mówisz! - nie zauważyłam nawet, ze krzyczę, więc dokończyłam już normalnym tonem - Myślałam, że jesteś inny.
Odeszłam nie dając mu szansy się wypowiedzieć i trzasnęłam drzwiami od swojego pokoju.
Buzowała we mnie złość. Ubrałam szare spodnie od dresu, granatowy podkoszulek i związałam włosy w luźny kok. Nie zawracałam sobie głowy zmywaniem makijażu i położyłam się spać.

Rano wstałam i spojrzałam w lustro, stwierdzając, że mój stan był opłakany. Podpuchnięte oczy, rozmazany makijaż, zaczerwieniona skóra i rozwalony kok. Spojrzałam za okno i stwierdziłam, że jest ósma rano. William musiał już wyjść, bo treningi zaczynały się o szóstej. Nie chciałam się na niego natknąć. Wzięłam z szafy szarą spódniczkę i czarną bluzkę z rękawkami na trzy czwarte. Poszłam do łazienki, wzięłam długi prysznic, ubrałam się i uczesałam włosy w porządny kok. Włożyłam czarne balerinki i poszłam do kuchni zrobić sobie śniadanie. Usiadłam przy stole jedząc i popijając herbatę, gdy usłyszałam huk drzwi otwieranych kopniakiem, wylałam na siebie herbatę. Do kuchni wkroczył zamaszystym krokiem Lucas, a za nim Paul i Robert. Patrząc na wilkołaka miałam wrażenie, że przyszedł mnie tu zabić albo ukarać, a ja przecież nic nie zrobiłam! Twarz była rozwścieczona, a oczami mógłby ciskać pioruny.
- Oszalałeś?! Rozum ci odjęło? Trudno jest zapukać? I jak kulturalny człowiek wejść do środka?!
Próbowałam zetrzeć plamy od herbaty, ale efekt był jeszcze gorszy, westchnęłam sfrustrowana i zgromiłam spojrzeniem Lucasa, który patrzył na mnie z krzywym uśmieszkiem.
- Nie jestem człowiekiem - padła odpowiedź i zobaczyłam, że oprócz naszej czwórki w kuchni stali również Shane, Mark, dwóch innych zmiennokształtnych nauczycieli, których kojarzyłam, ale imion nie znałam i na moje nieszczęście William. Uspokój się, nakazałam sobie. Przecież ty z nim mieszkasz, masz z nim misję do spełnienia, nie możesz go unikać, nie idź na łatwiznę!
Zauważyłam, ze wszyscy zebrani mieli poważne miny. - Spójrzcie tylko na nią! Omal nie umarła ze strachu jak ktoś wszedł do domu!
- Po pierwsze ty nie wszedłeś. Ty mi drzwi wyważyłeś! I nie przestraszyłam się, tylko zaskoczyłam i nie wiem, o co wam w ogóle chodzi. Nie powinniście być na treningu?
- Nie - odpowiedział Shane - To znaczy tak, nie ważne. Jesteśmy tu w sprawie treningów.
Zaczynałam powoli rozumieć, o co tu chodzi.
- Słucham? -  zapytałam z podłym uśmieszkiem i oparłam się o kuchenny blat. Od razu humor mi się poprawił. Lucas zgromił mnie wzrokiem, Robert patrzył z obawą, Paul uśmiechał się od ucha do ucha z miną mówiącą "tak trzymaj!", Shane był lekko zmieszany, jeden z nauczycieli uśmiechał się pod nosem, a drugi stał przestraszony, Mark był niezdecydowany, natomiast William, chyba przyłączył się do opinii Lucasa.
- O, dajcie spokój! Ona wie o co chodzi. Przyszliśmy ją zmusić, aby powiedziała tym cwaniakom, że nie nadaję się na trenerkę.
- Powiedzieli, że będą trenować. Rozmawiałam z nimi. Najwidoczniej mnie nie posłuchali.
- Najwidoczniej nie przyłożyłaś się.
- Lucas! - ostrzegł go Paul. Skrzyżowałam ramiona na piersi.
- Poniosło mnie - potarł dłonią skronie, ale nie przeprosił. - Po prostu boimy się, że za bardzo oberwiesz i nie chcący coś się stanie.
- Moim zdaniem da radę - odezwał się Paul.
- Nie masz pewności - odezwał się Lucas.
- Nie dowiesz się jeśli nie spróbuje - poparł wniosek Robert.
- Może zagłosujemy? - spytał Shane patrząc z namysłem w podłogę. Chwila ciszy.
- No dobrze - przyznał niechętnie wilkołak.
- Kto jest za, ręka w górę - powiedział Mark.
Do góry rękę podnieśli: Shane, Paul, Robert i dwaj nie znani mi nauczyciele.
- Przegłosowane. Wniosek przeszedł - rzucił z uśmiechem Paul.
- Może Clover nie chce już się w to mieszać? - zapytał z nadzieją Lucas.
Wszystkie spojrzenia skierowały się na mnie. Osiągnęłam cel. Rozpierała mnie radość. Ale... Dopadły mnie wątpliwości, lecz nie chciałam rezygnować. W walce i tak nie będę mogła uczestniczyć, a mogłam wpłynąć na to, aby moi uczniowie pokonali zori. Miałam wiedzę jak trenować innych. Pamiętałam jak uczył mnie Ron i Monster. Szkoda, że ich tu nie ma, mieli by pole do popisu. Uśmiechnęłam się smutno do wspomnień. Jeśli ta piątka we mnie wierzyła, to chciałam spróbować. Sam, Ron i Monster, też by mnie namawiali.
- Chcę - odpowiedziałam - Przemyślałam to.
- No to przebierz się, mała i idziemy! - powiedział Paul.
- Już lecę - minęłam ich w drzwiach i poleciałam do sypialni. Zrzuciłam z siebie mokre ubrania i wyciągnęłam z szafy czarne spodnie dresowe i bokserkę. Włosy zostawiłam upięte w kok, zrzuciłam balerinki, włożyłam trampki i pobiegłam do drzwi. Stał tam Shane i Lucas.
- Idziemy - rzucił ten drugi.

Doszliśmy na miejsce. Wzrok wszystkich zebranych przeniósł się na nas. Jedni chłopacy przybijali sobie piątki i cieszyli się z sukcesu. Nie wiem z czego się tak cieszyli. Mieli przesrane, jeśli to ja ich będę trenować. Pierwszy dzień to będzie sielanka, drugi to istny test wytrzymałości.
- Więc... - odezwał się przywódca zmiennych, wszystkie rozmowy ucichły - Odnieśliście sukces, ale ostatni raz toleruję taką niesubordynację! Clover będzie jedną z trenerek i mam nadzieję, że na koniec dnia po jej treningu nogi wam z dupy powychodzą. - spojrzał na mnie - Clover wybierzesz po dwóch uczniów z każdej z naszych grup.
Skinęłam głową i wszyscy ustawili się za swoimi trenerami. Poszłam na początek go grupy Paula.
Wskazałam dwóch chłopaków. Paul skinął głową. Jeden z nich miał dziecięcą buzię i blond włosy, drugi był jego zupełnym przeciwieństwem czarno zielone włosy, wygolone po jednej stronie. Ubrany był w czarne dżinsy i czarny T- shirt. Taki był plan. Z pierwszej drużyny wybrałam dwa przeciwieństwa. Obaj ustali z boku. Następną grupą był skład Roberta. Popatrzyłam na jedną blond dziewczynę. Miała jakieś czternaście lat i widziałam w jej oczach, że chciałaby stąd zwiać. Wskazałam na nią palcem. Zrobiła przestraszoną minę, a chłopak obok poklepał ją po ramieniu. On miał jakieś siedemnaście i wyglądali bardzo podobnie. Chciałabym go wziąć, ale będzie próbował bronić siostry, a ja ją zamierzałam wyszkolić. Nie będzie już tą szarą myszką, ale prawdziwą wojowniczką. Podeszła do mnie chwiejnym krokiem i rozeszły się szepty w jej byłej drużynie. Słyszałam tylko ,,Serio?", ,,No bez jaj", ,,Bierze ją?". Robert zgromił ich spojrzeniem. Szepty ucichły, a ja popatrzyłam by znaleźć drugie słabe ogniwo. I znalazłam chłopaka. Jakieś metr sześćdziesiąt wzrostu, czarne włosy do ramion. Stał za jakimś innym chłopakiem. Prawie go pominęłam. Popatrzyłam mu w oczy i skinęłam głową. Wyszedł z tłumu i podszedł do reszty mojej drużyny. Z drugiej drużyny wybrałam słabszych. Trzecia grupa - Shane'a. Popatrzyłam chwilkę na zgromadzonych, a potem na Shane. Wzruszył tylko ramionami, wiedząc o co mi chodzi. W jego grupie byli najlepsi z najlepszych i chyba nie chcieli rozstawać się z przywódcą.
- Szukasz najlepszych? - spytał rozbawiony. Gdy nie odpowiedziałam, dodał - Powodzenia.
Wiedziałam, że tutaj pozory mylą. Wypatrzyłam chłopaka, który próbował stłumić śmiech. Przechyliłam głowę na bok i uśmiechnęłam się złośliwie, a następnie dałam gest ręką by podszedł. I już mu do śmiechu nie było. Shane miał oczy szeroko otwarte i chciał już zaprotestować.
- Ty powiedziałeś, abym wybierała.
- Co ty kombinujesz? - spytał, a ja się roześmiałam i wybrałam drugiego chłopaka. Brązowe włosy, wyższy ode mnie o jakieś dwadzieścia centymetrów. Uśmiechnął się do mnie i podszedł do reszty z rękami w kieszeniach. Shane stał z taką miną jakby odebrano mu zabawkę.
- Życzyłeś jej powodzenia i proszę zabrała ci tych najlepszych - parsknął Paul śmiechem.
Z czwartej grupy jednego z nauczycieli wybrałam dwóch przeciętniaków. Umieją walczyć, ale nie są powalający. Z piątej (drugiego nauczyciela, muszę nauczyć się ich imion) dwie dziewczyny. Jedną, która preferowała styl na chłopaka. Krótkie włosy i bezpłciowe ubrania. I nie obchodziło jej zdanie innych na jej temat. Druga była czarnoskóra i wyglądała na pewną siebie. Uśmiechnięta podeszła do reszty. Teraz szósta grupa - Marka. Przyszła pora na tych podobnych. Pomyślałam, że chcę dwóch chłopców. Gdy nagle ujrzałam Luka. Patrzył na mnie, a ja podeszłam do niego. Jakie było zaskoczenie wszystkich, kiedy szepnął mi na ucho.
- Nie bierz Poppy, wiem co planujesz. Powiem jej wszystko. Myśli, że w twojej drużynie będzie wesoło i kolorowo, ale przypuszczam, że to nie jest twój plan?
Uśmiechnęłam się i odszepnęłam.
- Nie, ale niech pozory jej nie zmylą.
Podeszłam do Marka, który uniósł brwi ze zdziwienia. Usłyszałam cichy szept chłopaka "Wybierze go, bo się przyjaźnią". Zobaczył, że go usłyszałam i spuścił głowę. No, kochany sam tego chciałeś.
- Ty - wskazałam go palcem, jakież było jego zaskoczenie, ale bez słowa zaczął podchodzić do mojej ekipy, chwyciłam go za ramię i odwróciłam do grupy Marka. - Może wybierzesz? - wskazałam ręką na innych.
- Nie, chyba nie - szepnął zmieszany.
- Nalegam - popatrzyłam mu w oczy dając znak, że nie przyjmuję odmowy.
- Mike - szepnął.
- Mike! - krzyknęłam i tak jak myślałam, wyszedł chłopak podobny do niego.
- Jak się nazywasz? - spytałam, był pierwszym, którego o to zapytałam.
- Zack - odpowiedział pewniej.
- Uważaj, co mówisz Zack - dałam mu radę, a on speszył się po tej krytyce.
- Jasne - i obaj podeszli do mojego grona.
Skinęłam głową Markowi i podeszłam do grupy Williama. Patrzył na mnie ostrzegawczo, a ja tylko wzruszyłam ramionami. Wybrałam jedną dziewczynę i chłopaka. Wyglądali na zawziętych i upartych. Zadowoleni podeszli do mojej grupy. Poppy popatrzyła na mnie z nadzieją, ale ja pokręciłam głową. Został tylko Lucas.
- No nie powiem, że mnie zaskoczyłaś. Myślałem, że wybierzesz tylko tych najlepszych. A wybrałaś, bardzo odmienną grupę. Myślę, że cię nie doceniłem.
- Wybierz.
- Co?
- Chcę ci sprawić przyjemność. Wybierz dwóch.
Nie namyślał się nawet i krzyknął.
- Tomas, Anthony!
Ku mojemu zaskoczeniu wyszło dwóch wysportowanych chłopaków.
- I co tak bez zemsty? Dajesz mi dwóch dobrych chłopaków?
- Clover, nie jestem złośliwy.
- A gdzie haczyk?
- Nie ma. Wiem, że ta dwójka cię nie zabiję.
- Ok. Ja też cię nie doceniłam.
Podeszłam do mojej szesnastki uczniów. Shane odstąpił od swojej grupy i podszedł do nas.
- To jest wasza trenerka. Macie się do niej odnosić z szacunkiem. Jest też wybranką proroctwa, więc od razu mówię, że macie na nią uważać - przewróciłam oczami - bez niej, nie będzie mowy, o żadnym pokonaniu wroga. Wyraziłem się jasno?
- Tak - odpowiedzieli wszyscy.
- Dobrze. Powodzenia, Clover.
- Dzięki - patrzyłam jak odchodzi i powiedziałam do siebie - Czy ja jestem małym dzieckiem? - spojrzałam na moją grupę i uśmiechnęłam się.
- Dobra, wszyscy mówicie do mnie Clover, to jest pierwsza zasada.
- Nie mówimy do trenerów po imieniu... - zaczął chłopak, którego wybrałam na początku, ten blondynek.
- Clover, koniec i kropka. Jesteśmy drużyną. Po drugie. Jak już sami zauważyliście traktują mnie tutaj jak małe dziecko, nie jestem Bogiem i kilka siniaków mi nie zaszkodzi. Walczymy normalnie. Nie daję sobą pomiatać.
Spojrzałam na wszystkich po kolei.
- Dobra, a teraz chcę zobaczyć jak walczycie. Dobierzcie się w pary, tak jak was wybrałam z poprzednich zespołów.
- To nie były zespoły - szepnął Mike i zaczęli się ustawiać parami.
- Dlaczego? - spytałam, a on spojrzał na mnie zdziwiony. - Słuchajcie - popatrzyłam na nich wszystkich - Nikt nie walczy dobrze jeśli nie czuję się swobodnie. Indywidualne walki można sobie urządzić na ringu. Wiecie, razem można zdziałać więcej niż w pojedynkę. Chcę stworzyć drużynę. Mówcie to co chcecie, bo macie do tego pełne prawo.
- Walcząc z zori, nie będziemy drużyną, będziemy walczyć o wolność i swoje życie, każdy walczy na swój rachunek - powiedział chłopak z grupy Shane'a.
- Mylisz się! - krzyknęłam i podeszłam do niego - Przez takie myślenie się przegrywa! Drużyna sobie pomaga, kiedy ma czas na to w walce. Mało zdziałasz sam. Co? Pokonasz dwudziestu zori i nagle, ktoś wystrzeli pocisk, a ty co? Zginiesz. Drużyna działa na wspólny rachunek. Nie rozpada się szybko, bo łatwo wyeliminować jedno ogniwo, a kilka? O wiele trudniej. Dlatego się jednoczymy, bo w pojedynkę nikt nie da rady. To może ktoś mi powie, dlaczego grupy pozostałych to nie zespoły?
- Bo oni oczekują, że będziemy bezwzględni, najlepsi i niepokonani - wyrzuciła z siebie ciemnoskóra dziewczyna.
- Można takim być w zespole - dodał chłopiec metr sześćdziesiąt w kapeluszu.
- W takim razie ja nie nadaję się do zespołu. Możemy już zacząć ten trening? - spytał Tomas.
Patrzyliśmy sobie w oczy, aż je odwrócił. O, widzę solistę, a więc proszę.
- Dobrze, zaczynamy!


Walki się skończyły i wycieńczeni padli na ziemię. Widziałam, że wszystko ich bolało, ale to dopiero początek. Tomas zmęczył się walką i siedział ciężko oddychając. Jeden z chłopków grupy Shane'a walczył na całego, a drugi leżał na ziemi. Wszyscy byli wyczerpani.
- Beznadzieja - skomentowałam i rzucili mi zirytowane spojrzenia - No co tak leżycie? Wstawać!
Podnieśli się nie chętnie na nogi.
- Jesteście za wolni i zbyt przewidywalni, słabo idzie wam atak, a jak już atakujecie to schemat jest taki sam. Jednym słowem - jesteście nudni. Chodźcie - rzuciłam i poszliśmy w stronę obozu, a towarzyszyły nam zdziwione spojrzenia.
- Pobawimy się berka - powiedziałam, wszyscy patrzyli na mnie zszokowani.
- A co to jest? - spytała czternastolatka, ta szara myszka.
- Nazywasz się?
- Zoe - odparła niepewnie.
- Dobra, Zoe. A więc wy! - wskazałam na Tomasa, chłopaków z drużyny Shane'a, Mika, Zack'a, Antony'ego i ciemnoskórą dziewczynę. - Będziecie berkami.
Spojrzeli na mnie jak na wariatkę.
- Uciekamy - wyjaśniłam ogólnikowo - Oni będą nas gonili i muszą nas złapać. Jeśli ktoś zostanie złapany, to na glebę i czterdzieści pompek, następnie on zaczyna gonić, a osoba, która ją dotknęła ucieka. Nie ma chowania się, trzeba cały czas pozostać w ruchu. Popracujemy nad waszą szybkością.
- Chwila, ty też biegasz? - spytała dziewczynka z grupy Williama.
- Tak, będę pilnowała, czy przestrzegacie reguł - puściłam jej oczko. - Imię?
- Viola, a co to pompki? - spojrzałam na nią zdziwiona i padłam na ziemię.
- Podpierasz się tylko stopami i na rękach unosisz ciężar ciała czterdzieści razy - zademonstrowałam i wstałam bez najmniejszego wysiłku - No, już spróbujcie!
Usłyszałam tylko jęki i przekleństwa.

- Już! - wstali zmachani - Nie takie łatwe, co? - uśmiechnęłam się.
- Nie! - usłyszałam pełne oburzenia głosy.
- Teraz zastanowicie się dwa razy, czy lepiej jest biec, czy dać się złapać. Dobra macie dwadzieścia sekund przewagi, uciekający. Start! - wrzasnęłam i zaczęli biec.
- Trzy, dwa, jeden. Start! - i zaczęła się zabawa.
Viola uciekała przed Tomasem i zaczęła się śmiać, on to wykorzystał i złapał uśmiechając się pod nosem.
- Czterdzieści pompek, a ty uciekaj! - zarządziłam. Dziewczyna na ziemi robiła pompki, a ja je liczyłam. 
- Teraz ty gonisz - powiedziałam Violi, która pobiegła w przeciwną stronę do mnie. Zobaczyłam ciemnoskórą, goniącą przez wszystkie uliczki metr sześćdziesiąt. Biegłam obok niej.
- Dawaj! - krasnoludek uciekł, a dziewczyna chichotała opierając ręce na kolanach.
- Imię.
- Lexi.
- Lexi, goń tego krasnala.Tu nie ma czasu na odpoczynek!
Rzuciła się biegiem przed siebie, wciąż się śmiejąc. Kolejny cel to chłopak z drużyny Shane'a ten z tym chamskim uśmieszkiem, uciekający przed Mikiem.
- Imię? - krzyknęłam.
- Dean.
- Szybciej! Depcze ci po piętach!
I Mike dotknął ramienia Deana.
- Cholera - zaklął.
- Na glebę, a ty spieprzaj! - Mike odbiegł, a ja patrzyłam na robiącego z wysiłkiem pompki Deana. - Wstawaj, a teraz kogoś złap - zasalutował żartobliwie i ruszył biegiem.
Po dwóch godzinach krzyknęłam na całe gardło.
- Wszyscy na plac główny!
Pobiegłam tam i zobaczyłam sapiących, śmiejących się i radosnych członków mojej ekipy. Byli zmęczeni.
- No nieźle. Teraz czas ogłosić zwycięzce.
Wszyscy z uśmiechami po zabawie wstali i patrzyli na mnie. Podeszłam do krasnoludka i uniosłam jego rękę w górę.
- Uczcie się ślimaki od mistrza! Imię?
- Victor.
- Gratuluję, Victor. Wracamy na polanę! - zarządziłam i ruszyliśmy truchtem na polanę. Gdy się na niej znaleźliśmy, wszyscy patrzyli na nas. Roześmiani i wykończeni padli znowu na ziemie.
- Coś ty im zrobiła? - spytał Shane i wraz z innymi trenerami patrzyli na tarzających się roześmianych członków mojej grupy.
- Endorfiny. Hormony szczęścia wywołane nie małym wysiłkiem fizycznym.
- Powiesz nam czym się tak zmęczyli - dociekał Robert.
- Nie, mam swoje metody szkoleniowe i ich wam nie zdradzę. No już ustawcie się w szeregu! - krzyknęłam i dobiegłam do nich, patrząc z dumą jak ustawiają się w szeregu. - Ok, to teraz trochę techniki walki. Dobrać się w pary.
Przez kolejne bite pięć godziny uczyłam ich technicznych sposobów walki wręcz. Podstawą było robienie nie przewidywalnych ruchów. Podeszłam, więc do Anthony'ego i Lexi.
- Anthony...
- Thony - wtrącił się.
- Thony, spróbuj ze mną. - kilka minut powalałam go na ziemię.
- Przestań walczyć jak ciota! Podejdź tu i daj z siebie wszystko. - Ustawiłam się i czekałam, aż zrobi ruch prawą nogą, ale ten mnie zaskoczył i postawił lewą, następnie uderzył mnie w bok i rzucił na ziemie.
- I o to chodzi! - podniosłam się i poklepałam go po ramieniu. - Lexi, cały czas atakujesz od lewej nogi i prawą ręką, następnie robisz obrót na prawej i znów atakujesz prawą. Zaskocz go! Uchyl się przed ciosem, zacznij zadawać je dwoma rękoma, a następnie zrób dwa obroty z lewej. Zamieszaj mu w głowie.
Podchodziłam do każdego  dawałam rady, ustawiałam do ataku i pokazywałam nowe ruchy. Świetnie im szło. Na koniec zaplanowałam ćwiczenie zespołowe.
- Dobra podejdźcie tu. - gdy zebrali się wokół mnie zaczęłam mówić - Idzie wam coraz lepiej, ale co to za ćwiczenia bez zastosowania w praktyce? - zdziwili się - Posłuchajcie, na polu bitwy będą się liczyły dwie rzeczy. Atak z zaskoczenia, którego uczyliśmy się przed chwilą. Kreatywności, lecz druga rzecz jest trudniejsza. Na polu bitwy nie będzie liczyła się technika, tylko zdolność logicznego myślenia. Wszystko musicie przemyśleć, każdy ruch przeciwnika. Musicie umieć wykorzystać każdy jego błąd. Obmyślić plan w sekundę. Na koniec zaplanowałam ćwiczenie w grupach. Ty! - pokazałam dziewczynę z krótkimi włosami, obciętymi na chłopaka. - Imię?
- Jane.
- Jane, będziesz kapitanem pierwszej drużyny. A tak na marginesie, jak nazywał się twój były trener?
- Lewis.
- Drugim kapitanem będziesz ty, pod tytułem? - zapytałam tego bruneta z grupy Shane'a.
- Kevin.
- A pozostałe dwie kapitanki to Viola i Zoe. Okej, wybierajcie. Zaczyna Zoe.
A więc, podzielili się następująco:
Drużyna Jane: Mike, Lexi i Zack.
Drużyna Kevina: Victor, Thony, chłopak od Willa - Cody.
 Drużyna Zoe: Dean, blondynek od Paula - Fred i jednego z tych przeciętniaków, jak się dowiedziałam od Darrena, nazywał się Gin.
 Drużyna Violi: Sean - drugi przeciętniak, Tomas, Pierce - od Paula.
- Gdy mnie nie będzie macie stworzyć plan.
- Jaki plan? - zapytał zadziwiony Fred.
- Tego wam nie powiem, macie wziąć pod uwagę wszystkie opcje. Praca w zespole może okazać się waszym zwycięstwem. Wygrani jutro przychodzą na trening o siódmej. Przegrani natomiast o piątej, w czasie, gdy inni będą robić pompki na czas i będą biegać po lesie, wygrani sobie pośpią.
Usłyszałam pomruki zadowolenia i widziałam jak wszyscy się motywują i siadają w czterech grupach, uzgadniając plany. Ja ruszyłam sprintem do głównych kwater obozu, gdy na mojej drodze stanęli znowu trenerzy.
- Śledzicie mnie? - spytałam.
- Nie, tylko cię obserwujemy - odparł rozradowany Lucas - Gdybym wiedział, że twoje treningi mają tak wyglądać, to od razu bym się zgodził, żebyś była trenerką!
- Czemu oni siedzą i gadają ze sobą, zamiast walczyć? - spytał Darren.
- Podzieliłam ich na drużyny.
- Po co? - spytał Paul.
- Bo zastosujemy technikę w plenerze.
- Clover, oni mają nauczyć się walczyć...
- Nie, to wy uczycie ich walczyć. W bitwie zrozumcie, że nie przyda wam się technika. Przyda się spryt i obmyślenie kolejnych ruchów, trzeba umieć wykorzystać siłę przeciwnika. Trzeba myśleć, a nie posługiwać się tylko siłą fizyczną.
- Dobrze, chciałem cię tylko uprzedzić, że robimy tu sobie małe zawody. Grupa, przeciwko grupie. Próbujemy wyłonić najlepszego trenera. Tobie damy fory, bo zaczęłaś później...
- Nie trzeba, poradzę sobie, a teraz lecę.
Wyminęłam ich i rzuciłam się biegiem na plac główny.
Po dziesięciu minutach wróciłam z workiem pełnym ubrań. Gdy tylko przyszłam wszyscy wstali i ustawili się w kole.
- Co jest w tym worku? - spytała Lexi.
- Otwórzcie i zobaczcie - odpowiedziałam i Kevin zaczął rozwijać wór. Wyrzucił zawartość na ziemię. Ujrzeli szesnaście koszulek w żółtym, niebieskim, zielonym i czerwonym kolorze.
- Każda drużyna wybiera sobie kolor i każdy zakłada koszulkę. - Zoe dla swojej wybrała czerwone, Kevin - niebieskie, Jane - zielone, a Viola - żółte. Gdy założyli koszulki podałam im farby w kolorach tych samych, co koszulki.
- Zasady są proste, macie cały obóz jako pole manewru. - rozdałam każdemu po jednej tubce farby koloru, takiego samego, co koszulki. - Pamiętajcie, że jesteście drużyną i nikt nie działa solo. Musicie naznaczać swoim kolorem farby każdą osobę z przeciwnej drużyny, ale żeby ją naznaczyć, musicie wygrać z nią, stoczyć pojedynek. Osoba, która powali drugą na ziemie, może ją wymazać farbą, gdzie chce. Wygrywa ta drużyna, która naznaczy swoim kolorem więcej osób.
- Czyli nie mogę podbiec tak po prostu do Kevina i wymazać go zieloną farbą? - spytał z nadzieją Mike, a Kevin rzucił mu wściekłe spojrzenie.
- Tylko pod warunkiem że z nim wygrasz. Pamiętajcie, o co walczycie! O zachodzie słońca spotykamy się w tym miejscu. Start! - ruszyli biegiem, a ja patrzyłam jak wszyscy spoglądają na moją ekipę pędzącą, ile sił w nogach do... no właśnie, wszędzie. Ruszyłam marszem, aby obserwować rozwój tego zadania.
- Szybko biegają - szepnął ktoś.
- Mam dość, wszystko mnie boli - narzekał ktoś inny.
Spojrzałam na grupkę osób siedzącą na trawie. Byli poobijani, zmęczeni i zdołowani. Odwróciłam wzrok na innych, którzy walczyli i robili to chyba przez cały dzień.
- Trenerze - zwróciła się dziewczyna do Williama obok, którego stałam - Jesteśmy zmęczeni, może odłożymy walkę na później i porobimy coś innego?
- A co chcecie robić?
- Widział trener, drużynę nowej trenerki, cały dzień robili coś innego...
- Clover! - krzyknął William.
- Słucham? - podeszłam do niego i uśmiechnęłam się do dziewczyny, która odwzajemniła uśmiech. Podeszła do nas cała grupa Williama.
- Powiedz, co robiłaś przez cały dzień?
- Ja?
- Tak, ty i twoja grupa.
- Mała korekta, to nie moja grupa, tylko mój zespół. Jak już mówiłam, nic specjalnego.
- Proszę opowiedz.
- Bawiliśmy się w berka.
- Żartujesz sobie ze mnie? - spytał z rozbawieniem.
- Nie, przerobiłam trochę zasady. wytyczyłam pięć osób, które goniły resztę. Nikt nie mógł się zatrzymywać. Osoba dotknięta przez berka robiła czterdzieści pompek po czym sama stawała się goniącym. Nieustanny bieg przez równe dwie godziny. - milczał.
- Za dużo walczą, Will. Wykaż trochę kreatywności, zmień zasady. Pomyśl, co się przyda na bitwie.
- Na pewno nie gonitwy - parsknął.
- Nie, ćwiczyliśmy szybkość. Może sam powinieneś spróbować. Powodzenia - rzuciłam do jego zespołu, który patrzył z zazdrością na mnie. - Idę sprawdzić, czy budynki, nie odniosły jakichś szkód.
- Będziecie niszczyć domki? - spytała dziewczyna.
- Nie, kochana. Dałam im do rąk farbę i pozwolenie na wysmarowanie nią drugiej osoby. Możliwe, że ucierpią jeszcze budynki.
- A to co znowu za pomysł? - spytał mój współlokator.
- Może później ci to wyjaśnię - i pobiegłam do swojej bandy.

- Dobrze, a więc podliczmy punkty - odezwałam się. Moi uczniowie stali w szeregu, cali w farbie, powiedziałam, że jak ktoś się do mnie zbliży jutro robi dwadzieścia kółek wokół obozu. Inne drużyny zaczęły się rozchodzić, ale odeszło niewielu. Praktycznie wszyscy inni patrzyli na nas z zazdrością.
- 9 punktów dla drużyny Zoe. 8 dla drużyny Jane. 10 dla drużyny Violi - usłyszałam okrzyki radości i chwila ciszy - Ale drużyna Kevina zdobyła... 12 punktów i tym samym wygrywa!
Usłyszałam okrzyki zwycięstwa i ku mojemu zaskoczeniu pozostałe drużyny, zaczęły gratulować wygranym. Byłam tak dumna i jeszcze wszyscy to widzieli!
- Kevin, Victor, Cody i Thony jutro widzimy się o siódmej rano w tym miejscu. Natomiast resztę widzę o godzinie piątej tutaj. Radzę się ubrać wygodnie, bo wam nie podaruję. - uśmiechnęłam się.
Usłyszałam jęki.
- Jasne, tylko jest mały problem... - zaczął Dean.
- Naprawdę? Zamieniam się w słuch.
- Bo, tak się składa, że... - wszyscy z uśmiechami na ustach zbliżyli się do mnie o krok chciałam się o krok odsunąć, ale za mną stał Kevin i uśmiechał się - Chcemy podziękować. - i zgodnym ruchem reszta farbek, które im dałam wylądowała na mnie. Wszyscy zaczęli się śmiać i ja też nie mogłam się opanować.
- Wiedziałam, że złym pomysłem jest dawać wam farbę - dodałam - Ładne podziękowania, tak na kolorowo, a teraz zejdźcie mi z oczu, bo każe wam przyjść na trening o czwartej rano i będę bezlitosna!
- Tak na serio, to dziękujemy - powiedziała Viola - Bo postanowiliśmy, że chcemy stworzyć zespół, współpracować i jesteśmy wykończeni.
- Miło mi to słyszeć, to znaczy tą końcówkę, że jesteście wykończeni, ale dziękuję i jestem z was dumna. Poczyniliście dużo postępów. Rano mówiłam, że jesteście beznadziejni, teraz jesteście nieźli, a jutro będziecie dobrzy. Zmyjcie to z siebie i się wyśpijcie, bo jutro długi dzień.
Odeszli. Ja z siebie, też byłam dumna, odwróciłam się i patrzyłam w oczy przyglądającej się tej scenie, młodzieży. Ruszyłam przed siebie do domu i czułam satysfakcję. Weszłam pod prysznic i zmyłam z siebie farbę, następnie ruszyłam w piżamie do łóżka, od razu zasnęłam.

13 marca 2016

Rozdział 14

Szłam drogą w stronę lasu i rozmyślałam o wczorajszej nocy, kiedy to przyszedł do mnie... chłopak. Tak, właśnie. Nie wiem, kim on był. Byłam tak zmęczona, że od razu po jego wyjściu zasnęłam. Było już ciemno i nie widziałam twarzy, ani nie rozpoznałam głosu. Wiem tylko, że mógł to być William lub Mark, ponieważ zapamiętałam jedynie, że chłopak był tego samego wzrostu.
Doszłam do granicy lasu. Popatrzyłam chwilę na korony drzew i westchnęłam. Nigdy jeszcze nie byłam w lesie sama i chciałam chwilę odreagować. Znalazło by się pewnie wiele osób, które powiedziałyby, że w mojej sytuacji czułyby się samotne, nawet gdyby otaczały je tłumy. Ja tak nie mam. Nie wiem, czy to zasługa proroctwa, czy Bóg wie czego, ale czuję się na swoim miejscu. W tamtym świecie, gdy myślałam, że tak jest, to zawsze się myliłam.
Teraz idąc po zielonej trawie i patrząc na otaczające mnie drzewa, czuję się spełniona. Usiadłam na kamieniu i słuchałam. Słuchałam lasu. Oparłam się plecami o drzewo i patrzyłam na las. Siedziałam tak niespełna dwie minuty, gdy poruszyło się coś w krzakach. Podeszłam bliżej i zobaczyłam lisa. Nie uciekał patrzył na mnie, a ja na niego.
Co się tak gapisz?
- Co do diabła?! - krzyknęłam przerażona i odsunęłam się o krok, ale lis wytrwale stał w krzakach.
Ty nie jesteś zmiennokształtną. A możesz ze mną rozmawiać? Kim ty jesteś?
- Świetne, już zaczynam mieć halucynacje, co dalej? - na dodatek mówiłam sama do siebie. Zrobiłam dziesięć głębokich wdechów i spojrzałam na lisa, który zaczął mnie okrążać. Stałam nie ruchomo i błagałam w duchu, żeby sobie poszedł.
Zapytałem, kim jesteś. Bo na pewno nikim stąd. 
- Człowiekiem - szepnęłam, bo bałam się małych zwierząt. Tak możecie się śmiać, a pozwoliłam sobie na okazywanie strachu, bo nikogo nie było w pobliżu. Nawet na torturach nie przyznałabym się do mojej fobii. Miałam traumę z dzieciństwa, kiedy zaatakował mnie pies sąsiadów. Miałam cztery latka, podrapane ręce i zostałam ugryziona w nogę. Nie mam blizny, bo ojciec o to zadbał. A pies? Pozwaliśmy sąsiadów i pies został uśpiony. Żałuję tego, bo w końcu było to zwierze i miało prawo do życia. Moje blizny się zagoiły, ale pies życia nie odzyskał. Tak więc, bałam się wszystkiego, co było małe. Ale ja mam popieprzony umysł, nie ma co.
Ach tak. Słyszałem o nich, ale nigdy nie widziałem. Ciekawe, wy wszyscy umiecie ze mną rozmawiać?
- Nie wszyscy, tylko ja. - uświadomiłam sobie bolesną prawdę i nie uspokoiłam się, ani trochę.
Interesujące... Przestań się mnie bać, bo nic ci nie zrobię. Powiem ci, że pierwszy raz rozmawiam.
- Tak, jestem wyjątkowa, nie ma co - powiedziałam sarkastycznie.
Nie, mówię serio. Słyszałem jak inne zwierzęta rozmawiają ze zmiennymi, słuchałem ich rozmów. Ale oni nigdy nie rozumieli mnie. Mówili do mnie, a ja starałem się im odpowiadać, tylko problem polegał na tym, że nikt mnie nie słyszał. Jesteś jedyną, która mnie rozumie.
- Nie miałeś łatwo, co? - spokojnie usiadłam znowu na kamieniu, a on dalej się we mnie wpatrywał, ale też usiadł naprzeciwko mnie.
Nie. 
- Tylko, że ja słyszę ciebie. Wtedy, gdy szłam do tego obozu... Widziałam ptaka, który przekazał wieści, że przekroczyliśmy granicę. Ja nie słyszałam tego.
A, Łysa pała, tak ten kruk działa nam wszystkim na nerwy. Przezywamy go z kumplami, bo zaczęły mu pióra wypadać. Kiedy zmiennokształtni to zobaczyli, to go przefarbowali. Czaisz? Ja nie mogę, mieliśmy z niego taki ubaw. Nikt go nie lubi, bo strasznie się podlizuje. Stara zrzęda, na dodatek. 
- Co to ma wspólnego z tym, że go nie zrozumiałam? - roześmiałam się.
Nic. Możliwe, że umiesz rozmawiać tylko ze mną, jak ja mogę tylko z tobą. Czekaj! Sprawdzimy to.
I już go nie było. Wrócił po kilku sekundach z... kuną i skunksem. Zaczęłam się bać mojego daru.
Człowiek! Odbiór! 
- Niech coś powiedzą, bo na razie ich nie słyszę. - powiedziałam do lisa.
Mówią. Czyli ty słyszysz tylko mnie, człowiek. Życie jest piękne!
I wskoczył mi na kolana, od czego się wzdrygnęłam.
Możecie odejść, bo ona słyszy tylko mnie! Dziękuję za poświęcony czas, odezwiemy się do was. 
Zrzuciłam go z moich kolan i patrzyłam jak kuna i skunks odchodzą.
- Pierwsza zasada. Oczywiście jeśli chcesz się ze mną zadawać. Jest taka, że nie wskakujesz mi na kolana, nie liżesz mnie i unikamy jakiegokolwiek kontaktu fizycznego. Jasne?
Tak. 
- Dwa. Nikomu nie powiesz, że umiem z tobą rozmawiać, kuna i skunks mają milczeć, tak?
Dlaczego?
- Powiem im sama.
No, dobrze. Coś jeszcze?
- Nie, chyba nie.
Więc ruszamy.
- Gdzie?
Człowiek, ja znam tu wszystkich i wszystko. Jestem wszędzie i nigdzie. Istna skarbnica wiedzy. Zobacz jak ci się poszczęściło.
- Clover. Mam na imię Clover.
Tak, a ja jestem Joe, ale możesz mówić lis. Chodźmy już.


Joe tak jak mówił, był istnym skarbem. Zapytałam go jak to się dzieje, że zmiennokształtni potrafią rozmawiać ze zwierzętami. Odpowiedział, że dzieję się tak dlatego, że sami zamieniają się w zwierzęta. A zwierzęta nie mówią tylko przesyłają informację do ich mózgów, to tak jak elfy czytają w myślach, tylko na odwrót. Dowiedziałam się też, że zmienni podczas przemiany rozmawiają ze sobą, czy jak to woli określać Joe ,,wysyłają informacje".
Wyszło na to, że ten lis to naprawdę sympatyczny kompan i wie wszystko o wszystkich, ale wiedzę tę udostępni mi przy okazji. Teraz szłam w stronę domu Poppy, odesłałam Joe'a do lasu i obiecałam, że jutro też go odwiedzę. On choć z wielkim ociąganiem spełnił moją prośbę. Dziś jest ognisko, więc zamierzam się dobrze bawić.
Zapukałam do drzwi Poppy i otworzyła mi je ładna kobieta z rudymi włosami. Byłam wyższa od niej o jakieś pięć centymetrów.
- Dzień dobry - przywitałam się grzecznie - Ja przyszłam do Poppy.
- Witaj! Jestem mamą Poppy.  Mam na imię Rebecca. Moja córka nie wspominała mi, że przychodzi do niej koleżanka, ale wchodź do środka. - wepchnęła mnie do domu i uśmiechnęła się.
- Clover - powiedziałam idąc za nią do salonu, który był większy od naszego o jakieś dziesięć metrów kwadratowych. Dom był przepiękny. Zatrzymała się w pół kroku i odwróciła twarzą do mnie.
- Miło mi cię poznać. Nie stworzonych historii się o tobie nasłuchałam. Cieszę się, że zaprzyjaźniłaś się z moją Poppy. Do tego domu przychodzi już tylko jeden facet, więc dobrze, że moja córka będzie mieć koleżankę. Oto i ona.
- Mamo... - zaczerwieniła się - Cześć, Clov. Myślałam, że już nie przyjdziesz. Przepraszam za mamę, chodźmy do mnie.
- Ok, panią też miło było poznać.
Weszłam za Poppy na samą górę schodów, do jej sypialni. Była cudowna! Błękitny baldachim nad łóżkiem. Białe meble, czarno-białe dodatki i niebieskie ściany.
- Boże, masz piękny pokój - westchnęłam i przypomniałam sobie moją dawną sypialnię.
- No, nie wiem - zamyśliła się. - Pewnie uważasz, że nie mam gustu i jest to prawda, bo nie umiem łączyć kolorów, kroju ubrań itd. Noszę czarne, białe i szare ubrania, bo są bezpieczne...
- Nie, koniec z tym. W ubraniach nie chodzi o to by czuć się bezpiecznie, ale dobrze. A ty w swoich dobrze się nie czujesz, a więc masz w szafie coś kolorowego?
- Nie.
- No to idziemy do mnie.
Miałam w domu ciuchy od Cameron, ale nie tylko. Dostałam ich trochę od Samanty, powiedziała, że muszę ubierać się jak dziewczyna z proroctwa i wiedziałam, że nie obrazi się za pożyczenie kilku szmatek Poppy.

Weszłam do domku, a za mną weszła Ruda.
- Trening się skończył? Jak ci poszło?
- Nie, jeszcze się nie skończył. Skończyła tylko moja grupa, bo wcześniej zaczęła.- otworzyłam drzwi do mojego pokoju i wpuściłam Poppy. - Myślałam, że umrę.
Roześmiałam się z koleżanki, która rzuciła się teatralnie na łóżko.
- Aż tak źle?
- Gorzej. Byłam w grupie Lucasa, który chyba się wyżywał na nas za twoją wczorajszą bójkę.
- Żartujesz?! - co on sobie wyobrażał - Nie miał prawa...
- Uspokój się. Grupy Willa i Marka też nie miały łatwo. William z nas chce zrobić ciebie. A Mark? Odreagowywał.
- Przepraszam, ja nie chciałam, aby moja...
- Daj spokój. Chłopacy są wniebowzięci, zaproponowali nawet, abyś sama stworzyła potajemną grupę treningową. Mówię ci kolejki by się do ciebie ustawiały, na co Lucas, Paul i Robert odpowiedzieli, że jak się tylko tym dowiedzą to zamkną cię w piwnicy.
- Nadopiekuńcze dupki.
- O tobie mówią uparty osioł. Chyba wiesz, że nie robią tego tylko, abyś pokonała zori? Oni, my naprawdę cię kochamy za to jaka jesteś. Wiesz, prawda?
- Tak, wiem - uśmiechnęłam się - Dobra to do roboty.
Pół godziny później siedziałam z ręcznikiem na głowie, a Ruda w wałkach i pełnym makijażu. Nagle usłyszałyśmy jak ktoś otwiera drzwi wejściowe. Przerwałam malowanie paznokci Poppy i ruszyłam na korytarz. W przeciwieństwie do koleżanki nie miałam jeszcze makijażu, zrobionych włosów i miałam na sobie szare leginsy, białą bokserkę i bose nogi. Byłam zajęta robieniem na bóstwo
Rudej i umyłam tylko włosy. Ale spokojnie nie raz miałam tylko dwadzieścia minut, aby się przygotować na imprezę, teraz mam do dyspozycji jeszcze godzinę.
- Co ty tu robisz? - zapytałam głupio.
- Mieszkam - odpowiedział z figlarnym uśmiechem na ustach.
- Nie możesz tu być - powiedziałam szybko, a on wydawał się zdezorientowany.
- Masz jakiegoś fagasa w sypialni?
- Jesteś okropny! Oczywiście, że nie. Po prostu razem z Poppy jesteśmy zajęte, więc idź na miasto.
Roześmiał się.
- Cloe, jestem zmęczony i jeszcze to ognisko. Daj mi się tu zdrzemnąć. Nie będę przeszkadzał. Obiecuję - powiedział z niewinną miną - Cześć Poppy!- krzyknął.
- Hej! - odkrzyknęła i byłam pewna, że się zarumieniła.
- Nie.
- To gdzie mam iść?
- Do kumpli.
- Wykończysz mnie. Idę do Luka, spotkamy się na ognisku. - założył buty i lekko zdenerwowany wyszedł z domu. Wróciłam do Poppy.
- Mam nadzieję, że William nie powie Lukowi, że tu jestem.
- Znając Williama powie wszystko ze szczegółami, ale spoko nie martw się.
- Jasne.
Skończyłam malować paznokcie koleżanki i zajęłam się swoimi. Wybrałam dla siebie kolor grafitowy, natomiast dla Rudej czarny. Zdjęłam jej wałki z głowy i rude loki wyglądały powalająco, komponując się z białą. krótką sukienką  z rękawkami na trzy czwarte i idealnym dekoltem. Sukienka wydłużała zgrabne nogi, które przyodziałam jeszcze w czarne nie za wysokie szpilki. Wyglądała bezpiecznie i oszałamiająco. Włosy spryskałam jeszcze lakierem. Ostatni dodatek to złoty naszyjnik z okiem (bo to oko było symbolem zmiennokształtnych), który dostała na szesnaste urodziny. Jak to się okazało ten wisiorek miały nosić kobiety na takie okazje jak to ognisko. Naszyjnik był znakiem, że jest prawdziwą zmiennokształtną i dostawała taki każda dziewczyna, która skończyła szesnastkę. Tak samo było z chłopakami, tylko oni dostawali broszki.
-Wyglądasz bajecznie. Możesz się teraz zobaczyć w lustrze - powiedziałam podekscytowana. Przeszłyśmy do łazienki, a ona ustała oniemiała przed swoim odbiciem.
- Wyglądam... wyglądam...
- Bosko! - zawołałam.
- Tak, bosko - uściskała mnie. Teraz byłyśmy jednakowego wzrostu. - Ale ty jeszcze się nie przygotowałaś!
- Pójdę w dresie w końcu to ognisko.
- Nie tutaj! To jest impreza, ognisko pędzie jedynie źródłem światła i niczym więcej!
- No to lecę!
Zdjęłam ręcznik z włosów, usiadłam przed lusterkiem i zaczęłam się malować. Ustałam przed szafą i wybrałam złotą sukienkę. Dobrałam do niej szpilki i uczesałam włosy w warkocz, który lekko natapirowałam. Wyszłam na korytarz i Poppy zaczęła klaskać.
- Wyglądamy świetnie!
- Prawda? - obejrzałam się w lustrze.
- Chodźmy i tak już jesteśmy spóźnione.
- To dobrze będziemy miały wejście.

Przyszłyśmy na ognisko. Nie byłyśmy jedyne, które się wystroiły. Cameron, Melodie i Nora stały jak święta trójca przy drzewie. Włosy Cameron były upięte w skomplikowany kok, ale nie wyglądały tak piękne jak loki Poppy. Byłam pewna, że teraz każda dziewczyna marzy by takie mieć. Miała do tego czerwoną sukienkę i wyglądała w porządku. Melodie swoje jasne włosy spięła w koński ogon, ubrana w czarną spódniczkę i białą bluzeczkę, wyglądała jak uczennica na rozpoczęciu roku szkolnego. Nora (oczywiście) w za krótkiej sukience w czarno białe paski i z ciemnymi włosami opadającymi falami na ramiona, wyglądała zarąbiście. Lepiej od Cameron, przy której boku stał chłopak z czarnymi jak noc włosami. U boku Melodie był Liam, ubrany w miodowe spodnie i biały T-shirt, natomiast obejmujący prawą ręką Norę Theo w czarnych dżinsach i czarnej koszuli wyglądał super. Zamierzałam iść się przywitać, ale powstrzymała mnie Poppy.
- Poszukajmy chłopaków - szepnęła, trzymając mnie za nadgarstek.
- Stęskniłaś się za Lukiem? - zarumieniła się. - O tego brakowało, koloru na policzkach!
Zaśmiałam się, a ona zgromiła mnie wzrokiem.
- Myślę...
- Cicho, wyglądasz lepiej od nich i skorzystaj z tego. Dziś jesteś odważną, oszałamiająco piękną Poppy, która pokaże tym laskom, że wygląda super i poflirtuje z super chłopakiem.
Skinęła głową i podeszłyśmy do całej szóstki, która patrzyła na nas przez cały ten czas i nie ona jedyna wszyscy się gapili.
- Hej - przywitałam się wesoło, nie miałam nic do Cameron i jej paczki, ale bardziej lubiłam Poppy. To, że ktoś jest nieśmiały nie oznacza, że nie jest fajny - Świetna sukienka, Nora.
- Dzięki - odezwała się i zamknęła lekko rozdziawione usta.
- Cześć, Clover! - krzyknęła Cameron - Wyglądasz bajecznie!
- Ty również, ale gwiazdą dzisiejszego wieczoru jest Poppy. - pomyślałam, że trochę pochwalę Rudą.
- No racja. Poppy? Coś ty zrobiła z włosami? A ta sukienka? Wyglądasz zabójczo! Przyćmiewasz nas wszystkich - uśmiechnęła się i powiedziała to bez sarkazmu.
- Wszystko dzięki Clover - objęła mnie ramieniem. Ten gest zaskoczył mnie samą. A sposób w jaki to powiedziała. Byłam z niej taka dumna.
- Widać, że z masakry umiesz zrobić królewnę - odezwała się Melodie - Przepraszam nie chciałam cię obrazić ja tylko...
- Spoko. Wiem jak wyglądałam i zamierzam to zmienić.
- Dobrze! Clover, Poppy chciałam wam przedstawić mojego towarzysza Daniela.
Chłopak patrzył na mnie z uśmiechem.
- Clover - podałam mu rękę, odwzajemnił uścisk. I to samo zrobiła Poppy.
- Czyli mam okazję poznać dziewczynę, która bez żadnej mocy pojedynkowała się z wilkołakiem?
Ooo, zaczyna się. Zauważyłam, że podeszło do nas jeszcze trzech zmiennokształtnych.
- Tak, to ja jestem tą wariatką - uśmiechnęłam się.
- On się chyba nie może otrząsnąć, że dałaś mu popalić - dodała Nora - To było genialne.
- Były zakłady na to ile wytrzymasz - odezwał się Liam.
- Moim zdaniem byś wytrzymała jeszcze dużo dłużej, gdyby nie zaczął cię dusić - dodała Cameron.
- Zmienni zrobili nawet protest. - powiedział Daniel.
- Jaki protest?! Oszaleli?
- Nie, ale po tym, co pokazałaś wczoraj chcą, żebyś została jednym z trenerów. Zapowiadają, że będą ostrożni. Powiedzieli, że nie będą ćwiczyć, jeśli ty nie będziesz ich trenować.
- Ilu ich było?
- My wszyscy w tym uczestniczymy i nie tylko.
- Że co?! Nic mi nie powiedziałaś?! - zapytałam Poppy.
- Wiedziałam, że się wkurzysz i nie chciałam ci mówić, przepraszam.
- Okej, słuchajcie. Jestem wzruszona tym co dla mnie robicie, ale na Boga musicie z tym skończyć!
- Dobrze.
- Dobrze? Koniec dyskusji? - zapytałam zdezorientowana - Koniec z tym durnym protestem?
- Tak - potwierdził Daniel.
- Świetnie. Pewnie się jeszcze spotkamy, a teraz idziemy poszukać chłopaków. Do zobaczenia! - krzyknęłam i razem z Rudą odeszłyśmy.
- Ja cię kiedyś zabiję - zapowiedziałam Poppy, która już chciała się odezwać, ale ją powstrzymałam - Milcz. Dziś będziemy się dobrze bawić, ale jutro porządnie cię ochrzanie, zgoda?
- Zgoda.
Przeciskałyśmy się przez tłum zmiennokształtnych, aż nagle zobaczyłam stojących pod innym drzewem Marka, Willa i Luka. Trzymali w rękach plastikowe kubeczki. Poszłyśmy prosto do nich. Mark jako pierwszy dostrzegł, że się do nich zbliżamy i gapił się to na mnie, to na Rudą. Po chwili dołączył do niego William. Stałyśmy już za plecami Luka, kiedy lekko popukałam go palcem w ramię i nachyliłam do ucha.
- Nic mnie nie obchodzi jaki masz dziś humor, ale masz być miły i sprawić, aby był to najlepszy wieczór w jej życiu.
Odsunęłam się od zdezorientowanego chłopaka i ustałam przy boku Willa i Marka.
Luke odwrócił się do tyłu i w świetle zachodzącego słońca, zobaczył Poppy w najpiękniejszej odsłonie. Oniemiał z zachwytu.
- Nie ma sprawy - rzucił nawet się na mnie nie oglądając, bo był zajęty, a Poppy ani razu się nie zarumieniła! Cała w skowronkach odwróciłam się do Marka i Williama, którzy udawali, że interesuje ich akcja rozgrywająca się przed nimi, a to wcale nie prawda, bo ani jeden, ani drugi raczej nie interesuje się przygodami żywcem zaciągniętych z filmów romantycznych.
- Clover, Poppy wyglądacie pięknie - pochwalił moje wysiłki Mark.
- Miałem ci nagadać za to, że wywaliłaś mnie z domu, ale jak was zobaczyłem to wybaczyłem ci tą lekką niesubordynację. Wyglądasz niesamowicie!
- Dziękuję.
Spojrzałam na Luka ubranego w białą koszulę i granatowe spodnie. Gdy po raz pierwszy go spotkałam był szczupły jak patyk, teraz gdy mu się tak przyglądałam, to mógłby konkurować z Williamem i Markiem. Te treningi dały efekty.
 Nagle zaczęła grać muzyka.
- Zatańczymy? - zapytał Luke Poppy.
- Jeśli tylko potrafisz tańczyć - roześmiała się lekko. Moja szkoła.
- Pokażę ci co potrafię - wziął Rudą za ręce i przyłączyli się do innych par na parkiecie. Ja tańczyć nie umiałam i w razie czego już obmyślałam wymówkę, gdyby ktoś mnie chciał do tańca zaprosić. Spojrzałam w lewo i zobaczyłam kobietę, która ledwo radziła sobie z roznoszeniem talerzy na stoliki. Uratowała mi życie.
- Pomogę jej - oznajmiłam i pobiegłam do zmiennokształtnej.
- Hej, pomogę pani - powiedziałam i chwyciłam kilka talerzy z jej rąk. Spojrzała na mnie z ulgą.
- Dzięki, ale nie chcę ci psuć zabawy...
- Żaden problem, ja chętnie pomogę. Ba, ja nie przyjmuję odmowy!
Więc miałam zajęcie na jakieś pół godziny, bo dziewczyna miała jeszcze do rozniesienia półmiski z przekąskami, szklanki i miski z sałatkami.
Po skończonym kelnerowaniu, usiadłam na jednym z krzesełek i zajadałam przekąski. Odpoczywałam i patrzyłam na ludzi, gdy wolne miejsce obok mnie się zajęło. To był Mark.
- Dobrze, że cię znalazłem, bo poszukuję pary do wolnego...
- Zwichnęłam kostkę - palnęłam bez zastanowienia.
- Roznosząc talerze? - spytał rozbawiony.
- Właśnie tak.
- Nie spławisz mnie. Powiem szczerze, że cię obserwowałem, dopóki nie pojawiła się... dziewczyna.
- Mam być zawiedziona, że porzuciłeś śledzenie mnie dla dziewczyny? - spytałam lekko... zazdrosna.
- Moja partnerka miała metr trzydzieści w kapeluszu i osiem lat. Plus była moją siostrą, więc...
- Rozumiem - odezwałam się rozbawiona.
- To jak będzie z tym tańcem?
- No, kurczę. Wiesz, że tak bym chciała, ale no cóż. Będziesz musiał poprosić Mercedes, aby poświęciła ci swój cenny czas...
- Nie ma opcji. Kolejki już się do niej ustawiają.
Spojrzałam na dziewczynkę tańczącą z chłopcem w jej wieku, może starszym. Spojrzałam w oczy Markowi, a następnie skrzywiłam się "bólu". Wstał w mgnieniu oka z krzesła i jednym ruchem podciągnął mnie do pozycji stojącej.
- Gdyby Clover Grey chciała tańczyć, to tańczyłaby nawet ze złamaną nogą - szepnął mi do ucha, a mnie serce zaczęło bić szybciej. Pociągnął mnie na parkiet. Położył dłonie na mojej talii, a ja swoje splotłam na jego karku. I kiwaliśmy się na boki w rytm muzyki.
- Nie powinno się nadwyrężać zwichniętej kostki - dodałam z uśmieszkiem.
- Nie powinno się udawać, że ma się zwichniętą kostkę - dodał lekko urażony.
- Nie - zaczęłam się tłumaczyć - To nie dlatego,że nie chciałam z tobą tańczyć, ja po prostu... nie...umiem tańczyć - mówiłam szeptem.
- Dobrze ci idzie, trochę lekcji i będziesz tańczyć jak zawodowiec. - uśmiechnął się i obrócił mną raz i drugi.
- Szczerze w to wątpię - dodałam z miną przerażenia na myśl wykonywania takich obrotów.
Mark wzruszył tylko ramionami i zakręcił mną jeszcze raz. Spojrzałam w prawo i dostrzegłam Luka z Poppy... całujących się pod drzewem!
- Tak! - szepnęłam.
- Zaczynasz robić za swatkę? - spytał Mark, patrząc w tym samym kierunku.
- Nie, ale aż żal było patrzeć jak wmawiają sobie, że są tylko przyjaciółmi.
- Kiedy są kimś więcej?
- Dokładnie.
- A na czym my stoimy? - zapytał, aż w końcu popatrzyłam mu prosto w oczy i chwilę myślałam nad odpowiedzią.
- Ty i ja.... - nie dokończyłam, bo nagle ktoś zaśmiał się głośno i Mark zesztywniał.
- Co my tu mamy? Syn przywódcy, który umie opanować zmienianie się w zwykłego psa.
Mark obrócił się do siedmiu chłopaków ubranych na czarno. Sama bym im chętnie przyłożyła kilka razy w łeb, ale nie chciałam już robić niepotrzebnego zamieszania.
- Jesteś nędzną podróbką zmiennokształtnego - parsknął pogardliwie jeden z nich. "Pokaż im, że jesteś moim synem" to powiedział Shane Markowi, kiedy podsłuchiwałam ich rozmowę. Mark miał pokazać im, że nie jest jakąś ofiarą losu. Po chwili coś mi mignęło przed oczami. Spojrzałam kątem oka lekko na Williama, który... obejmował prawą ręką jakąś dziewczynę w zielonej sukience. Przyjrzałam się uważniej dziewczynie i stwierdziłam, że była ona piękna. Gładkie rysy twarzy, oliwkowa cera i długie nogi. Odwróciłam wzrok, aby nie patrzeć na dziewczynę, która mogłaby być z miejsca modelką. Łzy wezbrały mi się w oczach, a to dlaczego? Przecież William nie należy do mnie, nigdy nie byliśmy razem, nigdy mnie nie pocałował, nigdy... to dlaczego czuję się zdradzona jeśli nigdy nie byliśmy dla siebie bliżsi? Postanowiłam, że łzy mogą poczekać, na razie to Mark miał kłopoty.
- Nie igraj z ogniem Cole - ostrzegł Mark.
- Dzięki za radę, ale nie boję się ciebie Mareczku, ani nie boję się tej twojej dziwki - zrobiłam krok naprzód, kiedy to Mark zaczął się przeobrażać. Po chwili na jego miejscu pojawił się gigantyczny lew, później jeleń, później puma, orzeł, jastrząb, słoń, wąż, a nawet renifer. Zamieniał się we wszystkie możliwe zwierzęta, w jedno po drugim, okrążając Cola lub lekko go szturchając, aż zakończył pokaz na sokole wzbijając się wysoko w powietrze. Wszyscy stali oniemieli, tak samo jak Cole, który nie mógł się otrząsnąć. Shane natomiast wyprostował pierś i był dumny z syna. Zgromiłam Cola wzrokiem, odwróciłam się i pobiegłam do lasu.

- Joe! No, nareszcie ile można na ciebie czekać! - rzuciłam szpilki w krzaki.
Lisy też odpoczywają. Czego chcesz, człowieku?
- Sokół. Gdzie poleciał sokół?
Ten zmiennokształtny dawno już nie jest sokołem. Wiem gdzie jest mogę cię tam zaprowadzić, jak chcesz.
- Tak, proszę.
No to ruszaj się.

Spojrzałam na siedzącego przed strumieniem Marka, który był strasznie zdołowany, a jeszcze niedawno razem żartowaliśmy. Podeszłam bliżej, a Joe deptał mi po piętach.
- Mark...
- Jak mnie znalazłaś? - zapytał. Usiadłam obok niego, a lis jeszcze bliżej mnie. - I ten lis?
- Tak, to jest Joe, mój... kumpel. Pokazał mi drogę do ciebie.
- Umiesz rozmawiać ze zwierzętami? - rozpromienił się.
- Nie! I chwała Bogu za to. Potrafię porozumiewać się tylko z nim, a on tylko ze mną.
- Rozpoznaje go - uśmiechnął się - Długo się zastanawialiśmy, czemu nie chcę współpracować, a teraz widać, że czekał na ciebie.
- Chciał się z wami porozumiewać, ale nie mógł.
- Jak mówiłaś, że się nazywa?
- Joe.
- Dziwne, to my zazwyczaj nadajemy imiona zwierzętom.
- Lubi się rządzić.
Wypraszam sobie. 
Zapadła nie zręczna cisza.
- Oni wszyscy...
- Nie, Mark. Nie zadręczaj się nimi wszystkimi. Shane był z ciebie dumny. Cole'owi opadła szczęka.
- Wszyscy się mnie boją, tak jak ojca.
- Boją się twojej mocy, a nie ciebie. Pokaż im, że ty nie jesteś groźny, że jesteś tym samym zmiennokształtnym, którym byłeś wcześniej.
- To nie będzie łatwe.
- Nikt nie mówił, że będzie łatwo - prychnęłam - Teraz tylko musisz uratować sytuację. Pokazać, że to dla ciebie nic nie znaczyło. Pokazać, że przez to się nie zmienisz.
- A jeśli się zmienię?
- Ja ci na to nie pozwolę. Pomogę ci. Przejdziemy przez to razem.
Patrzyliśmy sobie w oczy, a po chwili jego wargi zbliżyły się do moich i zapomniałam o całym bożym świecie, zagłębiając się w tym pocałunku.

6 marca 2016

Rozdział 13

Szliśmy razem z Willem na spotkanie z Shanem. Po tym jak elfy, Lucas i Mark odeszli wzięłam prysznic i się przebrałam, a William, siedział i czekał na mnie w salonie, nie odzywał się. Nie powiedział ani słowa odkąd weszłam do domu. Teraz, gdy zbliżaliśmy się do dziedzińca jego milczenie stawało się, coraz bardziej irytujące.
- Hej! - chwyciłam go za ramię i pociągnęłam do tyłu. Na początku wydawał się zdezorientowany, a następnie przybrał obojętny wyraz twarzy - Możesz powiedzieć mi o co ci chodzi?
- O nic mi nie chodzi.
- Od kiedy weszłam do domu, nie odzywasz się do mnie. Obraziłeś się, czy po prostu nie chcesz ze mną gadać?
- Znasz go?
- Co? - zapytałam zdezorientowana - Kogo?
- Marka.
- Że co? Nie. Przewrócił mnie, uderzyłam się przedstawił się, przyniósł do domu i odszedł. Koniec historii, ale... chwila skąd wiesz jak się nazywa, skoro ci się nie przedstawił?
- Słyszałem jak się z nim żegnałaś, brzmiało to jak pożegnanie starych przyjaciół.
- Gdy wracaliśmy do domu przedstawił się, przeprosił i pogadaliśmy chwilę.
- Zamierzasz się z nim jeszcze zobaczyć?
- Tak, za chwilę ty też to zrobisz.
- Czyżby?
- Jest synem Shane'a.
- Myślałem, że Shane ma tylko córkę, to gdzie niby był gdy jego ojciec przybył po Mercedes? Nie chciał pomóc własnej siostrze?
- Był tam - i nie chcąc mówić nic więcej, odwróciłam się i odeszłam.
- Gdzie? - spytał William, kiedy mnie dogonił i szliśmy obok siebie.
- To już nie jest istotne.
- Dla mnie jest
- Był tym zwierzęciem, który odepchnął nas od małej.
William parsknął pogardliwie.
- Czyli jest doświadczony w taranowaniu ludzi.
- Nie, jest doświadczony w walce z zori.
- Ta, jasne.
- Czy ty przypadkiem nie jesteś zazdrosny?
- O niego? - zaśmiał się - W życiu.
- Jasne - przewróciłam oczami i zaczęliśmy rozmawiać o jego treningu. Podobno wszyscy dali mu nieźle w kość i chociaż byłam strasznie zmęczona po tym dniu, to wydawało mi się, że William chociaż tego nie okazywał, najchętniej padł by na łóżko i poszedł spać. Tak rozmawiając doszliśmy na miejsce. Shane stał obok swojej żony, Samanty. Kobieta trzymała za rękę Mercedes, a elfy natomiast na przeciwko trójki zmiennokształtnych. Przyłapałam się na tym, że szukam wzrokiem Marka, więc natychmiast przestałam.
- Clover! - wykrzyknęła dziewczynka i rzuciła mi się w ramiona, kiedy przestała się do mnie tulić objęła Willa. Uśmiech błąkał się po mojej twarzy, gdy zobaczyłam zaskoczenie Willa, który od razu się opanował i odwzajemnił uśmiech.
- My to się jeszcze nie znamy - podeszłą do nas uśmiechnięta żona Shane'a - Jestem Samanta i niezmiernie się cieszę, że tu jesteście. Mercedes nie mogła się doczekać, aż ponownie was zobaczy. Nawijała o tym cały dzień.
- Nam też jest miło cię poznać. Ja jestem, Clover.
- William.
- Postanowiliśmy zrobić małą ucztę. Czekamy jeszcze tylko...
- Na mnie - odezwał się Mark, który właśnie zmierzał w naszym kierunku. Nie mogłam oderwać od niego wzroku. On również się przebrał. Miał na sobie granatową koszulkę, dżinsy i bordowe adidasy. - Przepraszam za spóźnienie, ale musiałem jeszcze się przebrać.
- Nic nie szkodzi, synu. Właśnie się zbieramy. - podali sobie ręce, a następnie Mark pocałował w policzek matkę i uściskał siostrę.
- No właśnie, nasza zguba. Poznajcie proszę naszego syna, Marka.
- My się już znamy - odparł wilkołak, był już o wiele spokojniejszy i nawet się uśmiechał - To spotkanie nie należało do wartych zapamiętania,a więc jestem Lucas - podali sobie ręce.
- Czy ktoś zechciał by mi to wyjaśnić? Mark? - zapytał Shane. - Jakieś ofiary?
- Nie tylko lekko poturbowani - zaśmiał się Paul - To znaczy teraz jest wszystko w porządku, prawda Clover?
- Nic takiego się nie stało, po prostu mały wypadek - odezwałam się i spiorunowałam elfa wzrokiem.
- Rany, co ten mój szkodnik znowu nawyprawiał? - zapytała zmartwiona Samanta i lustrowała mnie spojrzeniem.
- Małe zderzenie - zaczął Mark - Wpadłem na Clover, gdy wychodziła zza rogu, a że trochę się zapędziłem, przewróciłem ją. Obrażenia były poważne, ale na szczęście elfy zadziałały.
- Clover, tak mi przykro...
- Spokojnie, nic mi nie jest. Zapomnijmy o sprawie.
- Tak, chodźmy już. - odezwał się Lucas.
Odeszliśmy kawałek, ale zobaczyłam, że brakuje Shane'a i Marka. Zobaczyłam, że zostali w tyle. Podeszłam bliżej i schowałam się za budyniem, błagając w myślach, aby mnie nie nakryli.
- Znowu? - odezwał się Shane.
- Nie wiem już, co robić - nikt się nie odzywał przez dłuższą chwilę.
- Pokaż im.
- Co?
- Zrób to. Mam tego dość, więc pokaż im, że jesteś moim synem.
- Sam mówiłeś, że lepiej nic nie robić i ignorować to.
- Jesteś od nich o wiele silniejszy i dziesięć razy potężniejszy. Pokaż im, czego cię nauczyłem, pokaż, że są słabi i nigdy nie będą dosięgać ci do pięt.
- Gdy ty to pokazałeś, wszyscy się ciebie bali.
- Z tobą będzie inaczej. Wiem to.
- Dlaczego? Dlaczego, teraz?
- Zmieniłeś się. Dorosłeś i chyba...
- Co?
- Nic. Moje podejrzenia zachowam dla siebie. Teraz chodźmy.
Chciałam się odwrócić i biec jak najszybciej, ale nie raz już szpiegowałam i musiałam na początku wykonać dziesięć bezszelestnych kroków, a następnie biec ile sił w nogach. Tak więc zrobiłam.
- Gdzie byłaś - spytał się Will - Szłaś obok mnie i nagle... już cię nie było.
- Wydawało mi się, że zobaczyłam kogoś i chwilę obserwowałam, aż doszłam do wniosku, że był to zwykły krzak.
- Chyba, że tak.
Nie wiem, co w języku zmiennokształtnych oznacza mała uczta, ale wyszliśmy zza zakrętu, zobaczyliśmy wielki stół, a wokół niego jakichś stu zmiennych. Po kilku minutach dołączyli do nas Mark i jego ojciec, który rozpoczął poczęstunek. Los zmówił się przeciwko mnie i siedziałam pomiędzy Williamem, a Markiem. Siedzieliśmy i rozmawialiśmy. Poznałam nowych ludzi i omawialiśmy kwestie dotyczące życia codziennego zmiennokształtnych. Słuchałam wszystkiego uważnie, aż zaczęły mi się zamykać powieki. Podziękowaliśmy wszystkim i wraz z Williamem oddaliliśmy się od wszystkich stworzeń. W drodze powrotnej nie rozmawialiśmy z powodu zmęczenia. Przekraczając próg domu resztkami sił pobiegliśmy do pokoi. Rzuciłam się na łóżko.
- Dobranoc - wrzasnęłam.
- Dobranoc - odkrzyknął i odpłynęłam.

Kiedy się obudziłam świeciło już słońce, po jego wysokości byłam w stanie określić, że jest jakaś ósma rano. Tak wcześnie wstałam? Poszłam z ciuchami w ręku do łazienki. Po wykonaniu porannej toalety. Weszłam do kuchni i zobaczyłam Williama, który smarował kanapkę masłem w tak szybkim tempie, że prawie ją podziurawił.
- Hej, ścigasz się z kimś? - zapytałam i patrzyłam z grymasem na jego śniadanie.
- Śpieszę się.
- A można wiedzieć gdzie?
- Mam swoje sprawy.
- Trening? - nie odpowiedział - Wiesz, że nie musisz mnie okłamywać?
Cisza.
- Jak chcesz - wzruszyłam ramionami i zaczęłam smarować swoją kromkę masłem.
- Tak, idę na trening... - czekałam, aż dokończy, ale... się nie doczekałam.
- W porządku - odpowiedziałam, nie patrząc na niego.
- Będą z nami trenować... wszyscy uczniowie ze szkoły, w której wczoraj byłaś.
Przestałam smarować chleb masłem i stałam jak taka przez chwilę. Potrząsnęłam głową i wróciłam do przygotowywania kanapki.
- To Lucas zaproponował, że czas zacząć wszystkich trenować. Powiedział, że już jestem gotowy, aby zacząć nauczać.
Nie odezwałam się. Bo co niby miałam powiedzieć? ,,Dobrze, William jestem z ciebie dumna?" Nie. Wolę milczeć.
- Zajęcia w szkole są dziś odwołane. - szepnął.
Znowu się zatrzymałam. Starałam się nie wybuchnąć i kolejny raz powróciłam do przyrządzania śniadania. Skończoną kanapkę chwyciłam w rękę i podniosłam wzrok na Willa, który nie spuszczał ze mnie oczu.
- Powodzenia - powiedziałam i poszłam do pokoju, usłyszałam tylko kroki Williama, gdy wychodził. Jeden raz się zatrzymał, chyba przed moją sypialnią, ale nie jestem pewna. Usłyszałam tylko ciche kliknięcie zamykanych drzwi frontowych.

- Boję się - odrzekła Poppy i zaczęła obgryzać paznokcie, więc wytrąciłam jej rękę z ust.
- Dasz radę - dodał Luke i objął ją ramieniem. Spotkałam tą dwójkę, gdy szła na trening,a teraz żałowałam, że nie zostałam w domu. Zamierzałam ich odprowadzić.
- To tylko trening - burknęłam i kopnęłam kamyk.
- Co ja z wami mam - Luke objął mnie drugim ramieniem i szliśmy dalej - Jedna chce w jakikolwiek możliwy sposób uniknąć trening, a druga brać w nim udział.
- Nie uważasz, że to nie w porządku, że wszyscy mogą tam iść i ćwiczyć, z wyjątkiem mnie? - nic nie powiedzieli. - Czekam na odpowiedź.
- Tak, to jest w porządku - odpowiedzieli równocześnie. Zamurowało mnie, ale szłam dalej.
- To nie tak, że nie jesteśmy po twojej stronie - zaczęła tłumaczyć Poppy - tylko my mamy moce i damy rade walczyć,a ty jesteś taka... bezbronna.
Nic na to nie powiedziałam, zignorowałam ją. Jedyne określenie, które nie pasuje do Clover Grey to bezbronna. Może wydaje się zbyt pewna siebie, ale to wszystko zależy od toku myślenia. Jeśli wierze w to, że jestem silna, to taka będę. A ja wierzę, że umiem się bronić i walczyć, więc tak jest, trzeba jeszcze zdobyć trochę praktyki, którą również mam. Doszliśmy na miejsce, a ja zobaczyłam plac pełen nastoletnich zmiennokształtnych, a pośrodku kilka manekinów i... nauczycieli. W tym również Williama, elfy, Lucasa i... Marka. Los znów ze mnie zakpił. Patrzyłam na dochodzących zmiennych i postanowiłam, że odejdę kiedy wszyscy zaczną ćwiczenia.
- Witamy - odezwał się Shane - Dziś rozpoczniemy szkolenie. Nauczymy was walczyć przeciwko zori, a także dopracujemy waszą technikę przemiany. Podzielimy się na grupy. Mamy dziesięciu nauczycieli, więc będzie dziesięć grup...
- Co tu robisz? - syknął Lucas i chwycił mnie za łokieć - Wracaj do domu, ale już!
- Spokojnie, przyszłam odprowadzić i podtrzymać na duchu Poppy i Luka - pokazałam na przyjaciół, którzy przyglądali się tej scenie ze współczującymi minami.
- Świetnie, więc możesz już wracać.
- A to dlaczego? Nie mogę nawet popatrzeć?
- Nie.
- Dlaczego mi nie pozwalasz trenować?
- Clover... - powiedział zrezygnowany.
- Chcę tylko trenować.
- Po co?
Nie odpowiedziałam, bo nie wiedziałam po co. Po prostu tego chciałam.
- Nudzi mi się.
- Mam pomysł - na jego ustach pojawił się przebiegły uśmieszek - Urządzimy sobie pojedynek. Ty i ja, jeśli wygrasz będziesz mogła trenować, jeśli nie wrócisz do domu.
Zlustrowałam go spojrzeniem. Jakieś osiemdziesiąt pięć kilo, wilkołak, walczy od stu lat.
Szanse: brak, w teorii. Bębniłam palcem po brodzie.
- Do ilu? - spytałam.
- Do białej flagi - aż przegrany powie, że się poddaje. Szczwany lis. Myślałam jeszcze chwilę i zobaczyłam, że wszyscy nam się przyglądają Shane i nauczyciele. William kręcił głową, co znaczyło ,,nawet nie próbuj się zgadzać, bo nie wygrasz" tylko, że mój instynkt mówił, że mam jakieś szanse.
- Dorze.
- Dobrze? - spytał zdziwiony.
- No jak coś to przegram. Nie jesteśmy w średniowieczu i nie stracę przez przegraną honoru. Co nie nie zbije to mnie wzmocni - wzruszyłam ramionami.
- Nie oszczędzę cię - ostrzegł.
- Wiem. Ja też.
- Dobrze, a więc... - wszyscy się rozsunęli stając w kole i zostawiając dużo miejsca.
- Nie wiem, czy to jest dobry pomysł - powiedział Shane.
- Szybko to skończymy - powiedział Lucas.
- Ja się szybko nie poddaję - powiedziałam zdejmując sweter i zostałam w samej różowej koszulce i związałam włosy gumką.
- Zobaczymy. - Shane odsunął się i patrzył nadal nie przekonany. Ustałam na przeciwko Lucasa.
- Kiedy będziesz chciała się poddać klepnij ręką dwa razy w ziemie.
- Zaczynaj - uśmiechnęłam się. Wychowała mnie ulica i przyjaciele, którzy trafili do poprawczaka. Umiałam zrobić naprawdę wszystko. Jak byłam mała zajęłam drugie miejsce w konkursie gimnastycznym. Wszystko razem połączone daję niezły efekt, ale czy na tyle dobry, aby pokonać wilkołaka? Okaże się. Teraz skupiałam się tylko na walce, wyłączyłam cały świat. Tylko ja i Lucas.
Lucas swój pierwszy cios zadał prawą ręką, zrobiłam na to szybki unik i kiedy ręka była jeszcze w powietrzu przekręciłam ją w bok i jedną nogą zahaczyłam o jego nogę, powalając go tym samym na ziemię. Chciałam zablokować mu głowę nogą, ale był zbyt szybki i już po chwili znowu stał. Teraz była moja kolej. Podbiegłam do niego, ale nie z zamiarem ataku, jak to myślał. Prześlizgnęłam się pod wyciągniętą ręką, przygotowaną do zadania ciosu i uderzyłam waląc z całą siłą w jego kark i kopiąc nogą w podbrzusze. Wilkołak znów wylądował na ziemi. Teraz zamierzałam przystąpić do zablokowania głowy nogami, ale jedna z nóg Lucasa zablokowała moją i dołączyłam do niego na ziemi. Podniósł się z nadprzyrodzoną prędkością, stanął nad moją głową chwytając mnie za nadgarstki i jedną ręką przerzucił całe moje ciało w powietrzu i gdybym nie wystawiła nóg upadłabym plecami na ziemię. Korzystając z okazji, ze stoję na nogach, (choć bolały, jak cholera) jedną z nich kopnęłam wilkołaka w brodę, że aż mu głowa do tyłu odskoczyła, ręką zadałam cios w skroń. Lucas, znów padł na ziemie, a z jego ust leciała krew, którą wypluł na bok. Zmartwiłam się tym widokiem i głupia opuściłam ręce, co Lucas wykorzystał i kopnął nie centralnie w brzuch, poleciałam na parę dobrych metrów do tyłu.
- Pierwsza lekcja, nigdy się nie wahaj - powiedział i oboje wstaliśmy. Parsknęłam pogardliwie i zaczęłam biec w jego kierunku. Dobiegając znów go wyminęłam i tym razem pochwyciłam jego rękę wykręcając pod naprawdę dziwnym kątem. Zablokowałam cios, który chciał mi zadać drugą i tym samy obezwładniłam dwie jego ręce. Lucas warknął i kopnął mnie w brzuch, zmuszając do puszczenia jego rąk. Powalił mnie na ziemię i przygniótł stopą moją nogę, krzyknęłam na to głośno i jedną ręką zadałam cios w skroń. Wilkołaka znów zamroczyło i padł koło mnie. Chciałam się podnieść, ale nie mogłam. Całe bladoniebieskie dżinsy stawały się po chwili czerwone, aż dziwne, że jeszcze nie zemdlałam. Lukas widząc to podnosił się powoli i nie spiesznie. Patrzył na mnie z góry z uśmiechem.
- Dobra, Clover. I tak już nie wygrasz, więc po co to dalej ciągnąć? Klepnij dwa razy w ziemię i po sprawie.
Wszyscy w napięciu oczekiwali na moją decyzję, więc podniosłam rękę nad ziemią. Klepnęłam w nią jeden raz i znów uniosłam ją, a następnie poczułam przypływ adrenaliny i wstałam. Druga noga do niczego się nie nadawała, ale pierwsza? Czemu nie.
- Naprawdę?
- Chcę przegrać w wielkim stylu - i kopnęłam go z pół obrotu. Wkładając w to całą swoją energię, całą adrenalinę, która we mnie wzbierała przepłynęła do tego ciosu. Niestety kończąc swój warty nagrody atak upadłam na ziemię, tak samo jak Lucas! Nie zamierzałam już wstawać. Spojrzałam jeszcze na Lucasa, który pluł krwią i przewróciłam się na plecy. Wyglądał beznadziejnie, pewnie tak samo ja. I zaczął się podnosić. Wstał i chwilę nie mógł złapać równowagi. Zaczął do mnie podchodzić, więc podniosłam lekko głowę i znów ją opuściłam. Byłam już zmęczona, a do mojego mózgu dochodziły tylko informacje o bólu, który zaczynał mnie przytłaczać. Lecz powiedziałam, że nie poddaje się do ostatniego tchu. Miałam nędzne resztki siły, ale je miałam i zamierzałam zużyć w całości.
- Nie chcecie tego skończyć? - krzyknął Shane, który wyglądał jakby zaraz miał nas rozdzielać. - Pójdźcie na jakiś rozejm. Może Lucas, pozwolisz Clover trenować? Spójrz, że ledwo stoisz na nogach, a ona... w ogóle nie stoi i nie zamierza się poddać.
- O nie, nie zamierza - odezwał się wilkołak. - Dlatego jej pomogę.
- Na pewno - odpowiedziałam sarkastycznie.
- Idąc na walkę piszesz się jakby na samobójstwo. Masz pięćdziesiąt procent szans, że przeżyjesz i pięćdziesiąt, że umrzesz - słuchałam uważnie - trening i ta walka są tym samym. Sama decydujesz, że chcesz tu iść i godzisz się z ewentualną śmiercią. Tylko ty możesz siebie zabić, ale idąc na walkę oddajesz swoje życie w czyjeś ręce. Podczas całego naszego pojedynku mogłaś umrzeć i o tym wiedziałaś. Oddałaś swoje życie w moje ręce. Teraz daję ci szansę je odzyskać, klepnij dwa razy ziemię.
- Co jeśli nie - zapytałam.
- Każdy człowiek boi się śmierci, prawda? - zwlekałam z odpowiedzią.
- Tak.
- Ty również?
- Tak.
- Uświadomiłem ci teraz jak mało dzieli twoje życie od śmierci. Wystarczy, że założę dłonie na twojej szyi. Ile wytrzymujesz bez powietrza?
- Lucas, nie próbuj... - zaczął Paul, ale mu przerwałam.
- Wiem, o co ci chodzi, ale mnie nie zbijesz, bo mnie potrzebujesz. Wy mnie potrzebujecie.
- Nie zamierzałem cię zabić. Lecz teraz masz świadomość, że możesz umrzeć. Kiedy nie będziesz miała powietrza, twój mózg będzie robił wszystko, żeby je dostać. A jeśli zna drogę by je dostać? Nie zaryzykujesz życia, choć wiesz, że go nie stracisz. Poddasz się.
Nic nie mówiłam, bo to wiedziałam. Jestem silna, ale jeśli nie będę miała czegoś, bez czego nie będę mogła żyć, zrobię wszystko, aby to dostać. Próbowałam się podnieść, ale upadłam. Wilkołak zbliżał się do mnie. Uniosłam się na łokciach, aby odejść. Nie zdążyłam. Lucas odepchnął mnie i leżałam plecach. Przytrzymał moje nadgarstki, a ja zaczęłam się szarpać. Po chwili jego dłonie zacisnęły się na mojej szyi i zaczęły miażdżyć tchawicę.
- Lucas! - warknął Shane, lecz nic nie zdziałał, bo to ode mnie zależał wynik.
- Dasz radę Clover! - krzyknęła Poppy - Tylko się nie poddawaj!
Liczyłam sekundy. Minęło trzydzieści osiem. Leżałam spokojnie, tak aby nie marnować powietrza, które zostało mi jeszcze w płucach. Czterdzieści osiem. Podniosłam ręce do szyi i próbowałam oderwać ręce Lucasa. Bez skutku. Pięćdziesiąt sześć, podniosłam rękę. Trzymałam, chciałam wierzyć, że wygram, ale musiałam zrobić wszystko, żeby dostać powietrze. Moja porażka byłą tą ceną. Przed oczami zaczynało mi się robić ciemno.
- Lucas, wystarczy! Zabijasz ją! - wrzeszczał Robert.
Już nie mogłam. Klepnęłam w ziemię dwa razy i od razu poczułam jak ręce odklejają się od mojej szyi. Zaczęłam kaszleć, dusiłam się powietrzem. Usiadłam i nareszcie poczułam ulgę. Zaczęłam tylko sapać.
- Żyjesz? - spytał Lucas.
- Jeszcze - uśmiechnęłam się i dopiero zobaczyłam, że to nie ja się podniosłam tylko dwie inne pary rąk. Za moimi plecami stał Mark i William. Mark piorunował wzrokiem Lucasa, a William patrzył mi w oczy, a jego mina wyrażała gniew i dumę.
- Ale pomimo wszystko, nie chcesz mi pozwolić trenować?- spytałam, lecz znałam odpowiedź.
- Nie - westchnęłam. I zobaczyłam Roberta, który właśnie dotknął ręką mojej nogi, szyi, wszystkiego co było uszkodzone i zaczął mnie uzdrawiać.
- Dziękuję - powiedziałam do niego. On uśmiechnął się i odwrócił do Lucasa, lecz Paul go powstrzymał.
- O nie, przez niego ta walka była cholernie beznadziejna. Gdyby grał czysto, Clover by się tak szybko nie poddała? I kto wie może by wygrała? Spodziewałeś się tego kopniaka z pół obrotu, to było coś, może by było więcej takich akcji? Ale już się nigdy nie dowiemy, bo zepsułeś nam zabawę. Dlatego ani ja, ani Robert ci nie pomożemy. - zaprotestował Paul.
Lucas spojrzał na Paula, a ten uśmiechnął się na to, swój wzrok przeniósł na Roberta, który wzruszył ramionami i powiedział:
- Też chciałem zobaczyć dalszy rozwój akcji.
Następnie jego spojrzenie seryjnego mordercy przeniosło się na mnie. Dawno już wstałam.
- Na mnie nie patrz. To oni leczą, nie ja. Mogłabym ci pomóc i poprosić, żeby się nad tobą nie pastwili, ale wiesz zrezygnowałam, kiedy przypomniało mi się ,,Pierwsza zasada, nie wahaj się".
- Do domu! - powiedział głośno i splunął krwią.
- Dobra już idę - uniosłam ręce w geście poddania.
- Odprowadzę ją! - krzyknęła Poppy.
- Dobry pomysł. Zostań z nią do końca dnia. - zadecydował Shane. A my zaczęłyśmy już odchodzić.
- Clover - powiedział jeszcze Lucas, więc odwróciłam się do niego - Nie spodziewałem się, że możesz mi dokopać - uśmiechnął się.
- Przegrywam z stylem - odwzajemniłam uśmiech.
- Wiedziałaś, że przegrasz, więc dlaczego próbowałaś?
- Bo umiem przegrywać, a nie się poddawać - odwróciłam się plecami i zaczęłam iść - Od jutra zaczynam ćwiczyć wstrzymywanie oddechu!
Wszyscy zaczęli się śmiać, a Shane jako pierwszy się opanował i krzyknął.
- Ok, teraz wasza kolej...


- Normalnie, sama wstrzymywałam oddech - siedziałyśmy już w domu i Poppy opowiadała mi jak ta nasza walka wyglądała z perspektywy innych - Kiedy trzymałaś tą rękę nad ziemią Luke szeptał ,,nie, nie, nie..." i ty wtedy pierwszy raz klepnęłaś ręką, a dziewczyny za nami mówiły ,,Wiedziałam, że się podda". Już myślałam, że jej przywalę. A wtedy ty wstałaś i kopnęłaś Lucasa i on poleciał na ziemię, wtedy Luke krzyknął ,,Tak trzymaj!", ale wtedy upadłaś twarzą do ziemi i myśleliśmy, że to koniec. Jednak przewróciłaś się na plecy. Wtedy jak Lucas do ciebie podchodził i kiedy zaczął cię dusić... popatrzyłam gdzieś daleko, wszędzie tylko nie na ciebie i zobaczyłam Marka. Wiesz, że Robert musiał go trzymać, bo prawie do ciebie pobiegł i tak samo Paul trzymał Williama...
- Po co by mieli biec, przecież i tak bym przeżyła?
- Halo! W jakim świecie ty żyjesz? Lecą na ciebie, nie widzisz tego? - parsknęłam śmiechem.
- Ja i William się przyjaźnimy. No, fakt jest przystojny...
- Cholernie przystojny.
- Ale jesteśmy przyjaciółmi. Chociaż... chyba czuję do niego coś więcej niż tylko przyjaźń, ale nie chcę pakować się w kolejny związek.
- Tamten był na poważnie?
- Nie wiem. Harry mnie zdradził. Złamał mi serce, ale kiedy pierwszy raz go zobaczyłam to... nie było tak jak z Williamem... czy Markiem.
- Markiem?
- Tak. Harry zdradził mnie i zniknął, kiedy dowiedział się, że o wszystkim wiem. Zerwałam z nim, a kiedy dzwonił nie odbierałam, dobrze, że to zrobił. Łatwiej mi było go wyrzucić z mojej głowy, kiedy go nie widziałam, ale czy to była miłość? Ja chyba sama nie wiem co to miłość. Wiem, że Mark i William coś dla mnie znaczą, ale czy to nie będzie kolejny błąd?
- Spróbuj, nic nie stracisz.
- Stracę. Jeśli będę chciała być z którymś z nich i będzie to kolejna pomyłka stracę jego przyjaźń.
- Pospędzaj z nimi trochę czasu, wiesz jak przyjaciele. Dowiesz się wtedy, który jest dla ciebie ważniejszy.
- Poczekam jeszcze trochę.
- Dobrze.
- A co u ciebie i Luka? - zarumieniła się jak burak.
- Nic, a co miałoby być?
- Bylibyście dobrą parą. W końcu znacie się od dzieciństwa. On interesuje się modą, a ty szyciem. Tylko, że nigdy nie wiesz co uszyć, a on nie wie jak to uszyć. Uzupełnialibyście się ty niska, on wysoki. On kawa, ty herbata...
- Przestań! Przyjaciele!
- Tak, mhmm jasne. Przecież na pierwszy rzut oka widać, że się w nim zabujałaś.
- Tak, a niby jak to okazuje?
- Przez tego buraka, którego złapałaś, gdy o nim wspomniałam.
- To nie tak!
- Pewnie, wiesz co? Jutro będzie ognisko, no nie?
- Tak, będzie. I co w związku z tym?
- Wystroimy się.
- Co?!
- Tak załatwię jakieś kosmetyki, ubierzemy cię w coś super albo przerobimy! Ale będzie zabawa! I jak wejdziemy wszystkie pary oczu będą zwrócone na nas, a wtedy Lukowi oczy wyjdą z orbit.
Od kiedy to ja się zamieniłam w swatkę i od kiedy będę zajmować się takimi babskimi rzeczami? Zawsze tego chciałam, ale sytuacja zmusiła mnie do pozostania twardą i zimną.
- Oczy z orbit wyjdą Markowi i Williamowi, kiedy zobaczą ciebie. Zakoszę Lukowi jakieś projekty i zrobimy sobie metamorfozy. Nie mogę się doczekać!
- Czyli będą nam potrzebne...
Nie dokończyłam, bo do pokoju wpadli: Luke, William i Mark. Natomiast ja leżałam na dużej kanapie przykryta kocem i herbatą w ręce. Włosy zwinęłam w kok i miałam na sobie tylko długi sweter, który mógłby robić za miniówkę. Poppy siedziała w fotelu i też piła herbatę.
- Nie chcieliśmy wam przerywać tych babskich pogaduszek, ale przyszliśmy sprawdzić jak się masz Cloe - wyjaśnił Luke.
- Nie rozmawiałyśmy znowu o niczym ciekawym - powiedziałam wzruszając ramionami i popijając herbatę.
- Po kolorze twarzy Poppy wnioskowałbym, że było bardzo ciekawie - powiedział Mark z figlarnym uśmiechem. Spiorunowałam dziewczynę wzrokiem, a jej twarz przybrała jeszcze bardziej czerwoną barwę, westchnęłam głęboko.
- Ja również jestem ciekawy, o czym to tak rozprawiałyście - dodał William i usiadł na kanapie obok mnie, Mark na fotelu, a Luke przysiadł koło Williama.
- Nie musimy wam się z niczego spowiadać, prawda Poppy?
- Tak - odparła i się nie zarumieniła.
- Nie chcesz mówić Clover, a więc...może Poppy nam coś ciekawego opowie?
Zakrztusiłam się herbatą, bo wiedziałam, że Poppy to żywy wykrywacz kłamstw. Chłopacy też o tym wiedzieli.
- Pierwsze pytanie...- zaczął Mark.
Odłożyłam herbatę na stolik i zrzuciłam nogi z kanapy, lecz William złapał mnie za kostki i znów leżałam.
- Leż - powiedział i mnie nie puszczał, patrzyłam mu w oczy o dwie sekundy za długo.
- ...czy jacyś chłopacy byli tematem waszej rozmowy? - dokończył Mark. Patrzyłam na Poppy. Nie rumieniła się! Tak! Pospieszyłam się, bo po chwili jej twarz przybrała kolor buraczkowy.
- Czy był to Luke? - rumieniec - Mark? - rumieniec - Ja? - rumieniec - Lucas - brak rumieńca.
-  Tak byliście tematem rozmowy, ponieważ rozmawiałyśmy o jutrzejszym ognisku prawda Poppy?
Uśmiechnęła się i wykrzyknęła:
- Tak!
- I zastanawiałyśmy się, czy przyjdziecie. - rumieniec, chłopacy zaczęli się śmiać.
- Czuję się dobrze, dzięki za odwiedziny. Jestem strasznie zmęczona i idę się położyć.
Odsunęłam koc i wstałam. Niestety zdawałam sobie sprawę, że ten sweter, który miałam na sobie odsłaniał całe nogi i kątem oka dostrzegłam na sobie wzrok wszystkich.
Weszłam do sypialni i położyłam się na łóżku. Po chwili, ktoś bez pukania wszedł do pokoju.
- Nie rozumiem, dlaczego zgodziłaś się na walkę z Lucasem. Dlaczego się nie poddałaś, kiedy zaczął ci łamać kości? Przez dumę? Clover, może nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale za każdym razem, gdy powalałaś go na ziemię, byłem z ciebie dumny, z każdego uniku, z każdego ciosu, a kiedy ty leżałaś, zrobiłbym wszystko abyś wstała. Kiedy Lucas cię dusił chciałem go od ciebie odepchnąć, chciałem go zabić, ale nie mogłem. Widziałem każdy twój przemyślany ruch, w każdym pokazywałaś kawałek siebie. Pokonałabyś go. Nawet jeśli nogi by ci nie działały. Gdyby nie zaczął cię dusić, on by się poddał. Chętnie bym tobą teraz potrząsnął i czekał, aż przysięgniesz, że nie będziesz mieszać się w żadne bójki. Ale ty taka już jesteś. Odważna i zdeterminowana. Zmusił cię do poddania, bo widziałem w twoich oczach, że będziesz walczyć póki masz jeszcze siły, póki możesz. Poddając się nie okazałaś słabości pokazałaś, że walczysz do upadłego.
Patrzyłam w oczy tego chłopaka i zastanawiałam się, co mu odpowiedzieć.