19 listopada 2016

Zakończenie i podziękowania.

Takie dodatkowe zakończenie związane z rozdziałem 32 :)

- Jak się nazywasz? - zapytał.
- Clover - odpowiedziała.
- Dobrze kim jesteś?
- Człowiekiem - odparła pewniej.
- Jesteś z tego dumna?
- Tak.
- Wspaniale. Co masz zrobić?
- Żyć. Tak, abym zawsze była szczęśliwa.
- Świetnie. Jak to zrobisz?
- Przypomnę sobie chwile, które sprawiły, że dorosłam, aby żyć.
W jego oczach pojawiła się duma.
- Po co?
- Aby nie popełniać tych samych błędów.
- Ostatnie pytanie. Po czyjej stronie jesteś?
- Ludzi. Zawsze.

Podziękowania: Serio nie mogę uwierzyć, że to koniec! Po prostu...WOW!

Głównie chciałam podziękować wam czytelnikom za cierpliwość do mnie i opóźnień do rozdziałów. Za wyrozumiałość względem mnie w chwilach, gdy rozdział był jednym z tych słabszych, za wyrozumiałość do braku pomysłów na kolejne rozdziały i za czytanie Czasu Proroctwa. Powiem, że CP, że koniec tej książki został napisany tylko dla was. I nie jest idealny, cała książka nie jest idealna. Ponieważ rozwijałam w niej wątki, których nie kończyłam, ponieważ rozwój akcji był niepotrzebny lub zagmatwany. Ponieważ był przerost formy nad treścią.
Dziękuję tym, którzy zostali do końca jeszcze bardziej tym, którzy odeszli w połowie. Dziękuję za wszystkie komentarze, których czytanie dowartościowywało mnie. Dzięki wam mogłam rozwijać swoją pasję. I nie kończę z pisaniem. W ostatniej notce powiedziałam, że nowa powieść, którą tworzę będzie już w przyszłym miesiącu. Myliłam się. Nie będzie w przyszłym miesiącu. Trzeba wziąć pod uwagę to, że Czas proroctwa to książka, którą zaczęłam w wieku czternastu lat i skończyłam ją. To moja pierwsza książka, która zyskała jak sądzę wielką jak na jej standardy popularność tylko dzięki wam. Nowa książka będzie nie bazgrołami nastolatki, tylko książką nastolatki dla nastolatków o nastolatkach. Chcę zrobić to od początku do końca dobrze. Mam już pewne doświadczenie. Chodzę na spotkania i warsztaty literackie. Zaczęłam pisać codziennie i rozwijać się w tym kierunku. Czytam i pisze każdego dnia, aby być w tym jeszcze lepsza. Ponieważ chcę spróbować robić to w życiu na poważenie. Nie wiem, czy mi się uda, ale jak będę ćwiczyć, to liczę, że coś z tego będzie. Dzięki za tą pierwsza przygodę. Będą następne, bo ja nie umiem tylko czytać ja potrzebuję wymyślać i tworzyć własne historie. Jeszcze raz wielkie dzięki, bo to dzięki wam chcę więcej pisać!
A teraz czuję się jakbym musiała coś jeszcze napisać na CP i mnie to będzie dręczyć, a ja już nic nie mogę napisać, bo to koniec XD
Ashley
xxx

Dzięki za jednostronną rozrywkę (w sensie że dostarczaliście mi rozrywki, a sami nie wiedzieliście, że ja wiem o wszystkim haha). Większość zapewne teraz zadaje sobie pytanie kim ja jestem i skąd się wzięłam, ale dla waszej wiadomości byłam tu wcześniej niż ktokolwiek  was (nawet niż Ashley :)). Dziękuję za wszystkie dramy, kłótnie, konwersacje, znajomości. Wzloty i upadki. Za to, że niektórzy z was byli tu od początku do końca (tak, ja was wszystkich pamiętam). CP było wspaniałą przygodą i na pewno nie zapomnę ani o tej historii, ani o tym blogu, ani o każdym was. Zapisaliście się na kartach mojej pamięci. Wszystkie przychylne komentarze były dla nas inspiracją, a te negatywne były dobre dla Ashley do narzekania! Do zobaczenia w przyszłości no i odmeldowuję się.
Mery

Epilog

Dziesięć lat później

- William, człowieku zachowuj się! - syknęłam. Poprawiłam krawat od garnituru Williama i klapy od jego marynarki. Mały zmiennokształtny wyjął kopertę z kieszeni mojego męża.
- Widzisz! To on zaczyna! - jak dziecko. Chłopak zaczął gonić syna Marka i Mandy. Pięcioletni zmienny polubił Williama i co chwilę szukał pretekstu do zabawy z nim. Mark był o to zazdrosny, ale musiał wzbudzać autorytet jako przywódca zmiennokształtnych. Jego żona, Mandy nie może poradzić sobie z trójką synów, którzy wydają się synami szatana niż zmiennokształtnych. Pozostała dwójka biega po naszym pokoju, a mały Logan zaczepia Willa. Sama zaraz zwariuję. Małe garnitury, w które są ubrani są już pogniecione do granic możliwości.
- Koniec! - krzyknęłam, a czterech chłopaków ze spuszczonymi głowami ustało przede mną, a ja mierzyłam ich surowym wzrokiem królowej. Poprawiłam muszki małych zmiennych i starałam się wygładzić nadaremnie ich koszule - Idziemy - zarządziłam. Will wziął mnie pod rękę i wyszliśmy z komnaty odnowionego zamku i ruszyliśmy na zewnątrz do ogrodu. Chłopacy szli przed nami bawiąc się w straż królewską i maszerowali do przodu rozbawiając mnie i Willa do łez. Gwardziści dołączyli do nas, jednak Will pomachał na nich ręką szepcząc, że mamy już ochroniarzy i powinni martwić się o swoją posadę. Gwardziści z lekkimi uśmiechami odsunęli się pod ścianę.
Przejmując tron krainy stworzeń nadprzyrodzonych, nikt nie kwestionował tego, że ludzie objęli tron i stali się rodziną królewską. Wracając do rodziny. Tydzień po porażce zori udaliśmy się do naszych rodzin pozamykać nasze sprawy. Brandon, kiedy mnie zobaczył porwał mnie w ramiona i porządnie ochrzanił. Willowi też się dostało, za to, że trzymał mnie za rękę dodając otuchy. Ustaliliśmy z Willem, że nie powiemy nikomu, gdzie tak naprawdę będziemy i gdzie byliśmy. Wytłumaczyliśmy, że będziemy wracać, ale oni sami nie mogą wiedzieć, co się z nami dzieje. Byli temu przeciwni, ale po namowach mój brat jak i matka Willa się zgodzili. Poznałam również młodszą siostrę mojego męża, którym stał się zaraz po objęciu tronu. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym znaleźć się w innym miejscu i robić cokolwiek innego. Naszym jedynym zadaniem jest przedłużenie linii królewskiej, ale na to mamy jeszcze czas. Dokładnie wieczność. Gdyż czarownice rzuciły na nas zaklęcie nieśmiertelności, takie jak narzuciła na nas Eleonora.
Co do przywódców jako pierworodny syn Shane'a zmiennokształtnych przejął Mark i Mandy. Wampirami rządzi teraz Hexa, ale niedługo za naszą zgodą ma ich objąć jej wnuczka Lizzie.
Wychodząc z pałacu wraz z "obstawą". Dostrzegliśmy wszystkich gości siedzących w ławkach. Przy nawie głównej stał już blady pan młody. Dlaczego blady? Ponieważ Mark właśnie stał przed nim i trzymał go dość mocno za ramię. Ten kto by nie znał Marka mógłby pomyśleć, że właśnie sobie luźno rozmawiają. Ale to była rozmowa z przyszłym szwagrem. Właśnie miejsce miał ślub młodszej siostry Marka, Mercedes. Wychodzi za mojego byłego ucznia z obozu zmiennych, Cody'ego. Oczywiście wraz z Willem zostaliśmy zaproszeni na ślub. W planach nie było opieki nad trzema diabłami tylko przyszli do naszej sypialni, ponieważ uciekli opiekunce. Gdy tylko Mandy ujrzała nas i swoich synów podbiegła do nas szybko.
- No nie wierzę - powiedziała blada - Przepraszam was najmocniej Poopy miała się nimi zająć.
- Nic nie szkodzi - uśmiechnęłam się lekko.
- Szkodzi... - mruknął Will, a ja dźgnęłam go łokciem w żebra.
Mandy jeszcze raz spojrzała na nas przepraszającym wzrokiem i odeszła ze swoimi pociechami.
Usiedliśmy na dwóch tronach ustawionych przy miejscu, w którym Mark odda swoją siostrę pod opiekę Cody'ego. To on udzieli im ślubu.
Usiedliśmy na przeznaczonych dla nas miejscach. Wszyscy goście już przybyli, a my oczekiwaliśmy już tylko na pannę młodą. Kilka chwil później pojawiła się Mercedes ubrana w białą, długą suknię z koronkowym gorsetem i białe szpilki. Włosy uczesane miała w pięknego koka, a kiedy podeszła do ukochanego dostrzegłam, że suknia nie zakrywa pleców.
Ślub mój i Willa odbył się dwa razy. Raz dla naszych rodzin w świecie ludzi, a drugi w krainie dla całego królestwa.
Po tym jak Mark niechętnie powierzył swoją młodszą siostrę Cody'emu pocałowali się i mieli podejść do nas uzyskać nasze błogosławieństwo. Wstaliśmy z naszych miejsc i ustaliśmy przed klęczącą parą młodą.
- Od dzisiaj będziecie małżonkami, kochającymi się, szanującymi. W przyszłości poszerzycie swoją rodzinę sprowadzając na świat kolejnych naszych poddanych i owoce waszej miłości. Bądźcie sobie wierni i uczciwi wobec siebie. Patrzcie zawsze na dobro tego drugiego i zawsze walczcie razem. Bo razem możecie więcej niż osobno. Zawsze dążcie do zjednoczenia z królestwem. Bo proroctwo się wypełniło i otrzymaliśmy wolność. To nasza kraina, której nikt nam nie odbierze, a jeśli będzie chciał my otrzymamy kolejne proroctwo i je wypełnimy. Udzielamy wam błogosławieństwa pary królewskiej i nigdy nie wątpcie, że może nastąpić kolejny czas proroctwa.

KONIEC

Rozdział 34

Śnieżnobiałe wzgórze, na którym stali otwierało widok na całą część krainy zajmowaną przez zori. Przybyli na szczyt i czekali na swoich wrogów. Byli żądni ich krwi i pozbycia się ich raz na zawsze. Nie chcieli od nich pokoju. Pewnie nawet nie brali takiej opcji pod uwagę. Byli gotowi rozpętać wojnę i rozerwać na strzępy każdego przedstawiciela ich gatunku. Postanowili nie oszczędzać dzieci i kobiet. Każdy z nich jest kreaturą, która niszczyła pierworodnych obywateli krainy. A teraz to ci pierworodni będą niszczyli swoich oprawców. Zemszczą się za te wszystkie lata.
Zori natomiast kroczyli dumnie przez las pewni swojej wygranej. Każda strona była jej pewna, ale kto wygra? Tego jeszcze tak naprawdę nikt nie wie. Ustawieni w perfekcyjnym szyku omijali zgrabnie drzewa. Nie przygotowywali się na tą walkę. Szczerze? To nawet się jej nie spodziewali. Byli gotowi powybijać po kolei każdego z wilkołaków, wampirów, zmiennokształtnych, elfów i czarownic od początku swojego istnienia. To była ich szansa. Wszyscy, których zamierzali zabijać po kolei już czekali na nich. To będzie rzeź. Jedynym ich słabym punktem było to, że łatwo będzie ich zabić. Zaletą jest to, że posiadają wszystkie dary ich przeciwników, a oni nie będą się bali wykorzystać ich przeciwko nim. Strategia walki zori była prosta. Punkt pierwszy: atak. Punkt drugi: patrz na punkt pierwszy. Punkt trzeci: Nie baw się z wrogiem, po prostu go zabij. 
Tak jak zjednoczone rasy miały ułożoną strategię, to jednak nie tworzyli oni tak efektownego szyku bojowego, jak ci drudzy, którzy mieli pojawić się na polanie przykrytej białym puchem za kilka sekund. Słychać było już ich miarowe, głośne kroki i z każdym kolejnym byli gotowi do walki. Spodziewali się, że ich przeciwnicy zaatakują od razu. Nie wiedzieli, że muszą czekać na rozkaz swojego króla. Kiedy nieprzyjaciele zebrali się na polanie wszystkie rasy miały wrażenie, że nie ma ich końca. Chcieli już biec, rozpocząć wojnę, ale ujrzeli, że Malcolm zatrzymał swoich wojowników. Zdezorientowani przywódcy wraz z Williamem powstrzymali się oraz innych od ataku. Natomiast zeszli ze wzgórza ustawiając się na przeciwko zori w odległości stu metrów. Nie było problemu z usłyszeniem ich, wszyscy za wyjątkiem Williama mieli wyczulone zmysły. Malcolm wyszedł im na przeciw, a rasy okazały brak szacunku swojemu byłemu władcy. Ten jednak nie przejął się tym za bardzo. Nie mógł doczekać się, aż zobaczy ich miny i reakcji na niespodziankę, jaką dla nich przygotował. Obok Malcolma stała postać w czarnej pelerynie zakrywającej jej ciało i twarz. Uśmiechnięty od ucha Pan i władca powiedział głosem przepełnionym władzą:
- Zastanawiam się już od dawien dawna, dlaczego wy ciągle jesteście tacy głupi - roześmiał się, a bardziej zarechotał - Co rusz nie uczycie się na swoich błędach, które popełniacie bez przerwy. Przychodząc tu, skróciliście sobie życie.
Z tłumu ras wyszedł Gabriel:
- A ja ciągle zadaję sobie pytanie, dlaczego nigdy nas nie doceniasz. Jedynymi przegranymi będziecie tu wy. 
Okrzyki aprobaty wydobyły się z tłumu drużyny, w której był Gabriel.
Malcolm uśmiechnął się pobłażliwie, wręcz z rozbawieniem.
Żaden z nich nie zdawał sobie sprawy, że w ciemnym lesie mały rudy lis obserwuje całe zdarzenie. Zaniepokojony o swoją najlepszą przyjaciółkę. Mieli zrealizować wspólny plan, a teraz? Wszystko się komplikuje. Zdenerwowany krążył wokół drzewa czekając, aż jego przyjaciółka zdejmie kaptur z głowy. 
- Uspokój się - szepnął wściekły i również zdenerwowany głos za nim, a Joe posłusznie usiadł na ziemi i czekał na dalszy rozwój wydarzeń. 
- Widzę jednego człowieka - zaczął swoją chorą grę, Malcolm - Gdzie ta dziewczyna z bojowym nastawieniem do życia? 
Wszyscy ucichli. Oddawali szacunek poległej, według nich wybrance proroctwa. To rozśmieszyło Malcolma do granic.
- Zemścimy się za to co jej zrobiliście - warknął, Paul.
- Zrobiliśmy jej coś, ale nie to co myślisz - oświadczył król. Tym samym wśród jego przeciwników rozległy się głośne szepty, a ten skinął ręka na człowieka w pelerynie obok niego. W tym samym momencie kaptur spadł z jej głowy. Ukazując twarz "zamordowanej", Clover. 
Wzrok miała skierowany w stronę ras, ale jej twarz przybrała maskę obojętności. Gabriel zachłysnął się powietrzem. Paul warknął rozwścieczony :
- Zamieniliście ją w jedną z waszych kreatur! To gorsze niż śmierć!
- Mylisz się, elfie. Clover, jest nadal człowiekiem, któremu odebraliśmy wszelkie wspomnienia i wpoiliśmy w nią nasze zasady i nienawiść do was. Jest człowiekiem po naszej stronie. 
Dziewczyna, o której mówili stała ciągle w tej samej pozie, jakby nie słyszała, że rozmawiają o niej. 
Rasy, które zjednoczyła były zdruzgotane, że ich autorytet zmienił się i odwrócił przeciwko nim, chociaż w głębi duszy wiedzieli, że nie jest sobą i tak muszą ją zlikwidować. 
- Clover, nie mogłaby zabić żadnego z nas. W głębi serca, z wspomnieniami, czy bez nich, nie skrzywdzi nas! - krzyknął, Lucas.
 - A chcesz się przekonać? - zapytał władca, ale nie czekał na odpowiedź. Tylko dał znak ręką, Clover, a dziewczyna wyciągnęła zza płaszcza łuk, którym wycelowała centralnie w serce... Williama. Wystrzeliła, a strzała, która przecinała powietrze nie spudłowała i trafiła w cel. Uczyła się strzelać przez wszystkie dni w siedzibie zori. Dzień i noc, w końcu opanowała tą sztukę do perfekcji. Lucas, a także wszyscy inni patrzyli na człowieka, który właśnie umierał. Nie powiedział nawet ostatniego słowa, a tłum opętała histeria. 
Dziewczyna jak, gdyby nigdy nic znów patrzyła lodowatym spojrzeniem swych niebieskich tęczówek w dal.
Angel uklękła przy Williamie, a łzy spływały jej po policzkach. Zakochała się w nim, nie okazywała tego, ale tak było na jej nieszczęście. Przez chwilę wróciła wzrokiem do Clover, której surowe, a jednocześnie nieobecne spojrzenie skierowało się na nią. Angel miała wrażenie, że pokręciła lekko głową, prawie nie zauważalnie, a jej twarz przybrała grymas obrażonego dziecka, lecz tylko na chwilę, tak krótką, że mogło to się wydawać tylko złudzeniem, ale czarownica dokładnie wie, co widziała. Ludzka dziewczyna nie była do końca po stronie zori, jak to opisywał Malcolm. Lecz, żeby to udowodnić zabiła swojego towarzysza. W Angel wstała wściekła z mordem w oczach skierowanych na Clover. 
Zrozpaczona czarownica wyciągnęła ręce przed siebie i krzyknęła załamana rzucając w dziewczynę lodowymi kołkami. Jednak dziewczyna w odpowiednim momencie padła na ziemie unikając śmiertelnych pocisków. 
Chwilę później Ryan złapał w pasie niepanującą nad sobą wiedźmę i unieruchomił ją. Ta natomiast wyrywała się z jego objęć, krzycząc i wierzgając się. Clover podniosła się z niemi ubrudzona śniegiem, ale nawet nie zwróciła na niego uwagi. Podniosła swój łuk i wycelowała w Angel. Nikt nie zareagował wszyscy byli sparaliżowani intensywnością wydarzeń. Kiedy naciągnęła cięciwę w ułamku sekundy zmieniła swój cel. Skierowała strzałę w głowę króla zori. Pana i władcy. 
Zabiła Malcolma.
Znów nikt nie śmiał się odezwać, a z lasu wybiegł rudy lis. Joe pędząc ile sił w nogach dotarł do dziewczyny i obszedł ją dookoła po czym usiadł przed nią, jakby czekając na sygnał. Kiedy ta skinęła głową, on wrócił do lasu. Chwilę później wyłonił się z niego ponownie, a obok niego spokojnym, lecz zdecydowanym krokiem szedł... William. 
Wszyscy patrzyli na zwłoki chłopaka, który został zaatakowany przez wybrankę proroctwa. Jego ciało zaczęło się powoli zmieniać w ciało zori. Tak samo jak wtedy, kiedy William zabił "Clover". 
- To zori - oświadczył niedowierzający ciągle, Ryan.
- To prawda - odezwała się praz pierwszy niebieskooka, która podeszła do nich bliżej razem ze swoim towarzyszem - To zori, który zdradził swoją rasę i poprosił mnie o śmierć. Wolał otrzymać śmierć z ręki wybranki proroctwa, niż jako zdrajca swojej rasy sądzony przez swoich pobratymców. 
- A Clover nigdy nas nie zdradziła - wytłumaczył William - Przeszła w szeregi zori, aby zdobyć ich zaufanie. Na człowieka nie działa siła stworzeń, które nie są pierworodnymi. Joe poinformował mnie o całym planie, a wy nie mieliście niczego wiedzieć. 
- Zbiłaś naszego władcę! - krzyknął jeden z zori, a my odwróciliśmy się w stronę armii, która już nie tworzyła idealnego szeregu, stali wściekli i zrozpaczeni na całej polanie - A za to zginiecie! 
I się zaczęło.
Czarownice zareagowały jeszcze szybciej niż nieprzyjaciele. Wysłały w ich stronę moce czterech żywiołów. Angel, która nie dawno stała przytrzymywana przez przywódce wilkołaków zamrażała naszych wrogów. Pierwszy szereg wrogów właśnie palił się od ognia, po chwili została na nich posłana fala tsunami czarownic panujących nad żywiołem wody. Powietrzem atakowały wiedźmy zori, które od elfów posiadły moc skrzydeł. A największymi skałami i darami natury rzucali magowie ziemi. Pierwsza grupa naszych przeciwników została pokonana. Czarownicy tracili moce, a chwilę później została Angel która sama jedna zamroziła kolejnych. 
Przyszła kolej na elfy, które przez cały czas ukrywały się na drzewach, według pierwotnego planu. Wzbiły się w powietrze jak jeden mąż i strzelali palącymi się strzałami w tłum, po czym te uderzając w ziemie wybuchały. 
Gdyby nie mordowały, efekt byłby piękny. Kiedy elfy wylądowały obok nas. Wilkołaki zawyły do księżyca, który jeszcze w pełni nie pojawił się na niebie, po czym przemieniły się w wilki i ruszyły do ataku. Za nimi ze swoją nadprzyrodzoną prędkością znalazły się wampiry, a po nich zmiennokształtni przybrali formy zwierząt. Tak rozpoczęła się walka, po której zwycięzcy w pełni przejmą krainę. Clover za pomocą reszty strzał, które je pozostały zabiła dwunastu zori, po czym chwyciła za noże przyczepione do nogawek spodni i ruszyła do ataku z Willem, który był równie zdeterminowany jak ona. 
Starała się pomagać w razie potrzeby niż szukać sobie przeciwników. Musiała pamiętać, że nie chroni jej już nieśmiertelność. 
Spostrzegła obok jak znakomicie radziła sobie grupa zmiennokształtnych, którą szkoliła w ich obozie. Nie przemienili się, jeszcze. Walczyli zespołowo i wygrywali. Victor biegał dookoła ogłupiając wrogów, a w tym czasie Lexi i Thony z zaskoczenia atakowali zori. 
Clover pomogła Kevinowi, który miał złamaną rękę i rozcięty łuk brwiowy, wbiła nóż w plecy leżącej na Kevinie kreaturze, która była blisko odebrania mu życia. Will odepchnął od Violi jej oprawcę po czym zamachnął się z wielką siłą i odciął mu głowę, jednym ruchem miecza. 
Biegnąc do Cody'ego Clover widziała leżącego na ziemi martwego Dean'a, a niedaleko niego leżała Samanta, żona Shane'a. Kiedy przywódca zmiennych ujrzał swoją ukochaną z otwartymi oczyma i kołkiem wystającym z jej piersi, nie spostrzegł jednego z zori za nim.
- Shane! - krzyknęła, Clover.
Ten spojrzał na nią, ale nie zdążył obronić się przed toporem, który trafił go w głowę. Tak zginął jeden z pięciu przywódców ras.
Po zobaczeniu martwego ciała Paula, elfa, który oddał skrzydło za życie wilkołaka, Clover nagle straciła siły widząc każde kolejne martwe ciało osoby, którą znała. 
Nie zauważyła nawet noża, który leciał w jej stronę. Srebrny wilk rzucił się w jej kierunku, chroniąc ją przed śmiercią. Postać wilka zmieniła się w Lucasa, którego nóż wystawał z nogi. Wyjął go jednym ruchem ręki, krzywiąc się przy tym lekko i odparł kolejny atak wstając z miejsca. Chwycił miecz martwego Paula i stojąc w miejscu walczył do ostatniej kropli krwi. 
Później wszystko jakby się zatrzymało. Zori przestały się ruszać. Ich ruchy stawały się wolniejsze i mało energiczne. Chwilę później stali w miejscu niezdolni do jakiegokolwiek ruchu. Końcowy efekt był taki, że ich ciała rozdrabniały się na kawałki i stali się kupką popiołu, który upadł na ziemie. A wiatr, który nie był wywołany przez maga powietrza rozniósł je po całym świecie.
- Smoczy jad - krzyknął Caspar utykając na jedną nogę - Ktoś ich otruł. Ale kto mógł mieć smoczy jad? Jest on praktycznie mitem, czytałem o nim dużo w książkach. Wystarczy kropla, aby zabić wszystkich, a efekt jest właśnie taki. 
- Nie ktoś - odezwał się William - Tylko, Clover.
Wszystkie zaciekawione spojrzenia skierowały się na nią. 
- Dodałam go do ich jedzenia dziś rano - przyznała. 
- Więc... - zaczął Gabriel patrząc na Capsara - Mamy ich z głowy?
- Do końca świata - przyznał, Caspar.
Rozejrzeli się dookoła patrząc na poległych. Wśród nich były Paul, Shane, Michael, kolejny przywódca tym razem wampirów, Samanta, Amanda, Felix, Edward, Sara i wielu innych. 
Chwilę później Clover zauważyła postać Harry'ego leżącego na ziemi. Podbiegła do niego szybko. Na jego szyi były widoczne czerwone ślady łap i zadrapania na całym ciele. Kilka łez wymknęło się jej spod powiek i spłynęły po policzkach. Nieważne co zrobił, czy tego chciała, czy nie był dla niej kimś bliskim, wszyscy byli. Gdzieś dalej zobaczyła ciało Angel. Wstała z ziemi i spostrzegła, że Lucas klęczał przy martwym ciele Sary. 
- Oni wiedzieli, że mogą umrzeć. Wy też. Wam się udało, im nie. Umarli za nas i za naszą krainę. To piękna śmierć - powiedział, Caspar - Ale to już koniec. 
William podszedł do swojej towarzyszki i objął ją ramionami od tyłu, kładąc brodę na jej ramieniu. 
- Co teraz? - zapytał, a ona westchnęła.
- My już spełniliśmy naszą misję. Chyba pora wracać - odpowiedziała.
- Tak właściwie - zaczął, Gabriel - Zrobiliście dla nas tak wiele i nie uzgadnialiśmy tego z resztą przedstawicieli, ponieważ nie wiedzieliśmy, czy dożyjemy, ale... myślę, że wszyscy mnie w takim wypadku poprą i zapytam się, czy uczynilibyście nam ten zaszczyt i zasiedlibyście na naszym tronie?
Zaniemówili na chwilę, a Lucas krzyknął.
-  Jak tu nie zostaniecie to i ja nie mam po co tu zostawać!
Wszyscy dookoła poparli go, a Clover łzy szczęścia spłynęły po policzkach.
- Trzeba pozamykać wszystkie sprawy w tamtym świecie - powiedział Will - Później nic nas tam nie trzyma. 
Spojrzeli sobie porozumiewawczo w oczy, a Clov odchrząknęła.
- W takim razie to my będziemy zaszczyceni, że możemy zasiąść na waszym tronie. 


6 listopada 2016

Rozdział 33

Kimkolwiek jesteś. Cokolwiek zrobisz. Nigdy. Powtarzam nigdy nie możesz przewidzieć, czy cię nie zdradzą. Możesz uciekać, walczyć i wmawiać sobie, że ciebie to nie spotka. Ale rzeczywistość jest inna, mniej kolorowa. Bo bez względu na to kim jesteś każdy może oszukać każdego. Mówią, że ludzie są głupi. Ale wbrew pozorom są sprytni, przebiegli, kreatywni i... głupi. Są tylko ludźmi.
A może aż ludźmi?

Will
Mieliśmy plan. Wczorajsza noc była pełna roboty. Wraz z przedstawicielami każdej rasy stworzyliśmy plan bitwy, która ma się odbyć w pierwszą pełnię księżyca. Czyli za niecałe dwa dni. Czy byliśmy gotowi? Obserwator powiedziałby, że tak. Fizycznie jesteśmy na najwyższym poziomie, a psychicznie? Wielu zaprzecza słuszności walki z zori. Dzielą się oni na trzy grupy. Pierwsza uważa, że nie ma to sensu. Druga, że po walce ponownie się rozdzielimy, a trzecia dalej ma obiekcje do siebie nawzajem. Clover stara się jak może, aby nastawić ich na naszą stronę. Ale od dłuższego czasu mam wrażenie, że nikt jej nie słucha, że straciła swój dar. Zyskała tyle szacunku wśród wszystkich ras, a teraz? Z każdym dniem wydaje mi się, że chce się poddać. Co nie jest do niej podobne.
Plan polega na wystawieniu na przedzie naszych wojsk czarownic, które za pomocą żywiołów odepchną pierwszy atak. Wiadomo, że zori jest więcej niż nas. Tylko, że my mamy większą motywację do wygranej nawet ci, którzy wątpią są żądni krwi.
Druga fala to elfy, które początkowo będą siedziały an drzewach, a wtedy nastąpi atak z powietrza. Będą strzelać palącymi się strzałami z naszych przeciwników.
Ostatni atak wykonany zostanie przez wilkołaki, zmiennokształtnych i wampiry. Tym mamy zamiar ich dobić. Walka odbędzie się na granicy terenu zamieszkiwanego przez zori, a naszym. Kiedy tylko pojawimy się tam, wyczują nasz zapach i nasze zamiary po czym przystąpią od razu do ataku.
Westchnąłem i opadłem na sofę. Czuje, że coś się nie uda. Ba! Zawsze, kiedy coś planuję to to nie wychodzi. Opracowanie strategii zajęło nam dobry tydzień i niby wszystko jest ładnie pięknie, ale czuję w kościach, że zaskoczą nas czymś. To nie jest tak, że walczymy z jakąś nędzną rasą. O nie, walczymy z wrogami, którzy mają przewagę liczebną, a także nie bez powodu sto lat byli postrachem innych. Mamy silnych przeciwników i musimy wierzyć, że my jesteśmy równie silni, aby stawić im czoła.

Dwa dni później.

- Wszystko gotowe - oznajmił, Paul.
- Niech wszyscy zbiorą się na placu głównym - odpowiedziałem wypranym z emocji głosem.
Clover stała przed lustrem i poprawiała włosy ułożone w idealnego koka. Przyglądałem się jej uważnie. Była ubrana w czarną bluzę, spodnie i buty tego samego koloru. Westchnęła głęboko i odwróciła się w moją stronę. Przybrała na twarz lekki uśmiech. Nie był wymuszony. Podszedłem do niej, złapałem jej twarz w dłonie i spojrzałem głęboko w oczy. Musiałem mieć pewność. W jej niebieskich tęczówkach nie było ani cienia strachu.
- Nie boisz się? - zapytałem, a ona skwitowała to wzruszeniem ramion.
- Tyle przeszliśmy razem, że strach to jest jedyne uczucie, którego nie odczuwam.
Skinąłem głową, następnie chwyciłem ją za rękę prowadząc w stronę drzwi. Wyszliśmy pomieszczenia kierując się na plac główny. Byli tam wszyscy. Kobiety, mężczyźni, dzieci. Każda rasa. Po tej bitwie będą albo żyli w spokoju do końca świata albo ten koniec nastąpi jeszcze dzisiaj. Wilkołaki były pobudzone od pełni księżyca. Właśnie dlatego wybraliśmy ten termin, aby wilkołaki stanowiły bardzo ważną część naszej armii, ponieważ są w pełni swoich sił. Jedynym minusem jest też to, że zori również podczas pełni stają się silniejsi. Coś za coś.
Popatrzyłem na zgromadzonych, dziewczyna, którą trzymałem za rękę spuściła wzrok.
- Już od cholery się nasłuchaliście gadek motywujących do zjednoczenia - zacząłem, a zgromadzeni wybuchli stłumionym śmiechem - To jeszcze jedna wam nie zaszkodzi. Może na początek się przedstawię? - wszyscy popatrzyli na mnie zdziwieni myślą, że mnie znają? To są w błędzie - Nazywam się William Foster mam dziewiętnaście lat, żyło mi się stosunkowo dobrze, ale później wyruszyłem za Casparem do waszego świata - nastąpiła cisza - To tutaj odnalazłem swoje miejsce. Tu znalazłem przyjaciół i sens życia. Nie straćcie tego. Macie o co walczyć. Walczycie o swój dom, o waszych bliskich, o wolność, a przede wszystkim o życie, które dla was jest wieczne. Czy pozwolicie, aby zori odebrały wam to wszystko?
- Nie! - krzyknęli zgodnie.
- A może sami im to oddacie?
- Nigdy!
- No to jak wygracie?
- Wygramy razem, zjednoczeni, bo walcząc osobno jesteśmy niczym. Tylko razem możemy coś zmienić! Czas wypełnić proroctwo!
Uśmiechnąłem się z zadowoleniem.
- Czas proroctwa! - zgodziłem się, a następnie wyjąłem nóż myśliwski i wbiłem go centralnie w serce, Clover. A raczej zori, który mocą zaczerpniętą od zmiennokształtnych przybrał postać dziewczyny. Domyśliłem się tego od razu po tym jak powiedziała, iż się nie boi walczyć. Clover może udaje, że jest niezniszczalna, ale jest człowiekiem, a ludzie bez względu na wszystko zawsze się boją. To nasza wada, a zarazem zaleta. Mamy świadomość porażki, której się boimy, ale strach nas motywuje do pokonania własnych lęków. Dzięki niemu twardo stąpamy po ziemi.
Wszyscy w szoku przyglądali się moim działaniom. Po chwili rzekoma postać dziewczyny zaczęła się zamieniać w najbardziej typowego zori. Chyba każdy wiedział, co to oznacza. Brak wybranki proroctwa, a zastąpienie ją zwykłą kreaturą to chyba czytelny znak, że Clover nie żyje.
Niektórzy płakali cicho, a inni byli wściekli lub zszokowani.
- Śmierć zori! - krzyknąłem, a tłum mnie poparł.
Za Clover!

Siedziba zori, ten sam dzień.

- Lisek mówi, że przybędą dzisiaj - odparł jednen z wazeliniarzy, którzy tylko nie chcą zostać zabici przez Malcolma, więc robią wszystko co im się każe.
- Dobrze. Czyli wystawiają się na samobójstwo? - zapytał władca.
- Taak - zająknął się.
- Coś ukrywasz? - bardziej stwierdził niż zapytał, Malcolm.
- Boo oni wydają się być naprawdę doobrze przyygotowani - odparł. Bał się, że zdenerwował swojego Pana, a nie chciał stawać mu na drodze, kiedy ten jest wściekły lub niepocieszony. Jednak władca roześmiał się głośno, jego przydupas pierwszy raz usłyszał śmiech, co z tego, że ironiczny, ale po raz pierwszy go usłyszał, ponieważ on i jego pobratymcy nie wiedzieli, co to jest uczucie szczęścia, czy też radości. Przepełniała ich agresja i nadmierna pewność siebie. Chociaż patrząc na pomocnika władcy, istniały wyjątki.
- Nic się nie martw, skończymy z nimi nim zdążą wymówić "Poddajemy się!". Szykuj wszystkich naszych wojowników. Chcę ich widzieć zaraz przed pałacem. Dzisiaj przejmiemy całą tą krainę. Nawet nie wiedza ile oszczędzili nam czasu. Wydaj rozkazy moim ludziom, mój pomocniku. Powiedz im, że mają zabić każdego zdrajcę lub przeciwnika własnej rasy, mają chronić mnie! Mają poświęcić własne życie dla mnie. Bo ja tu jestem królem i Panem tego wszystkiego, a jak kraina będzie za mała, aby spełnić moją żądzę władzy to zawojujemy też świat ludzi!
Wazeliniaż zanotował wszystko trzęsącą się ręką, a następnie odważył się spytać.
- A co z dzieeewczyną?
Malcolm spojrzał na niego jeszcze bardziej dumny z siebie.
- Ma być żywa. Jest jedną z nas. Dzięki niej jestem jeszcze potężniejszy. Zadziwiające, co potrafi zwykły człowiek. I jest tylko moja jest na każde moje zawołanie. Ona jest moją marionetką, a ja pociągam za jej sznurki i gram nią we własną grę.

Od razu uprzedzam, że do końca naszego związku (czytelnik - autor) dzielą nas dwa rozdziały! Właśnie Cp skończy się już nie długo planuję zrobić jeden zwykły rozdział taki na maksa długi, bo musi być tam wszystko i ostatni to będzie krótki epilog! Następnie napiszę jakieś wypasione podziękowania i Czas proroctwa zostanie w naszych wspomnieniach i sercach. Od razu mówię miałam pomysł na drugą część, ale jak się okazało nie jestem zbyt dobrą autorką powieści fantastycznych :). No i nie będzie drugiej części po prostu. Przy okazji chcę wam już tutaj napisać kontakt do mnie i Mery (to znaczy na razie tylko do mnie, bo Mery jeszcze nie podałam hasła, ale jak najszybciej postaram się to zrobić). 
Nasz email to: newbookashandmer@gmail.com
Ten email stworzyłam już do nowej książki i tego nowego bloga i ogólnie to jest kontakt do nas w jakiejkolwiek sprawie piszcie śmiało.
I w tym momencie od razu mówię link do nowego bloga z nową książką będzie udostępniany tylko dla ludzi, którzy postanowią do mnie napisać! Już wam tłumaczę. Nowa książka będzie zawierała dużo prywatnych rzeczy jak i moje poglądy na temat innych ludzi. I chcę uniknąć napływu osób, z którymi miałam różne przygody na tym blogu (choć sądzę, że jak będą chciały to i tak nowego bloga znajdą). 
Podsumowując, nowa książka będzie miała zawarte w sobie elementy zimy (tja wiem, zę to dziwne, ale akcja dzieje się zimą i to jest bardzo istotne), to od tej pory roku bierze się tytuł i dużo z fabuły. Ogólnie ja mam zimą urodziny, więc w dzień moich urodzin oficjalnie rozpoczynamy przygodę z nowym blogiem - 7 grudnia. Zatem w tym dniu powysyłam do osób, które napiszą do mnie na maila lub na twitter'a, którego również zamierzam założyć, żebyście mieli gdziekolwiek z nami kontakt i po prostu napiszcie coś o sobie lub do nas, wtedy na waszą wiadomość odpowiemy i dodamy link nowej książki. Tak to się będzie odbywać. 
Do następnego,
Ashley xxx