19 listopada 2016

Zakończenie i podziękowania.

Takie dodatkowe zakończenie związane z rozdziałem 32 :)

- Jak się nazywasz? - zapytał.
- Clover - odpowiedziała.
- Dobrze kim jesteś?
- Człowiekiem - odparła pewniej.
- Jesteś z tego dumna?
- Tak.
- Wspaniale. Co masz zrobić?
- Żyć. Tak, abym zawsze była szczęśliwa.
- Świetnie. Jak to zrobisz?
- Przypomnę sobie chwile, które sprawiły, że dorosłam, aby żyć.
W jego oczach pojawiła się duma.
- Po co?
- Aby nie popełniać tych samych błędów.
- Ostatnie pytanie. Po czyjej stronie jesteś?
- Ludzi. Zawsze.

Podziękowania: Serio nie mogę uwierzyć, że to koniec! Po prostu...WOW!

Głównie chciałam podziękować wam czytelnikom za cierpliwość do mnie i opóźnień do rozdziałów. Za wyrozumiałość względem mnie w chwilach, gdy rozdział był jednym z tych słabszych, za wyrozumiałość do braku pomysłów na kolejne rozdziały i za czytanie Czasu Proroctwa. Powiem, że CP, że koniec tej książki został napisany tylko dla was. I nie jest idealny, cała książka nie jest idealna. Ponieważ rozwijałam w niej wątki, których nie kończyłam, ponieważ rozwój akcji był niepotrzebny lub zagmatwany. Ponieważ był przerost formy nad treścią.
Dziękuję tym, którzy zostali do końca jeszcze bardziej tym, którzy odeszli w połowie. Dziękuję za wszystkie komentarze, których czytanie dowartościowywało mnie. Dzięki wam mogłam rozwijać swoją pasję. I nie kończę z pisaniem. W ostatniej notce powiedziałam, że nowa powieść, którą tworzę będzie już w przyszłym miesiącu. Myliłam się. Nie będzie w przyszłym miesiącu. Trzeba wziąć pod uwagę to, że Czas proroctwa to książka, którą zaczęłam w wieku czternastu lat i skończyłam ją. To moja pierwsza książka, która zyskała jak sądzę wielką jak na jej standardy popularność tylko dzięki wam. Nowa książka będzie nie bazgrołami nastolatki, tylko książką nastolatki dla nastolatków o nastolatkach. Chcę zrobić to od początku do końca dobrze. Mam już pewne doświadczenie. Chodzę na spotkania i warsztaty literackie. Zaczęłam pisać codziennie i rozwijać się w tym kierunku. Czytam i pisze każdego dnia, aby być w tym jeszcze lepsza. Ponieważ chcę spróbować robić to w życiu na poważenie. Nie wiem, czy mi się uda, ale jak będę ćwiczyć, to liczę, że coś z tego będzie. Dzięki za tą pierwsza przygodę. Będą następne, bo ja nie umiem tylko czytać ja potrzebuję wymyślać i tworzyć własne historie. Jeszcze raz wielkie dzięki, bo to dzięki wam chcę więcej pisać!
A teraz czuję się jakbym musiała coś jeszcze napisać na CP i mnie to będzie dręczyć, a ja już nic nie mogę napisać, bo to koniec XD
Ashley
xxx

Dzięki za jednostronną rozrywkę (w sensie że dostarczaliście mi rozrywki, a sami nie wiedzieliście, że ja wiem o wszystkim haha). Większość zapewne teraz zadaje sobie pytanie kim ja jestem i skąd się wzięłam, ale dla waszej wiadomości byłam tu wcześniej niż ktokolwiek  was (nawet niż Ashley :)). Dziękuję za wszystkie dramy, kłótnie, konwersacje, znajomości. Wzloty i upadki. Za to, że niektórzy z was byli tu od początku do końca (tak, ja was wszystkich pamiętam). CP było wspaniałą przygodą i na pewno nie zapomnę ani o tej historii, ani o tym blogu, ani o każdym was. Zapisaliście się na kartach mojej pamięci. Wszystkie przychylne komentarze były dla nas inspiracją, a te negatywne były dobre dla Ashley do narzekania! Do zobaczenia w przyszłości no i odmeldowuję się.
Mery

Epilog

Dziesięć lat później

- William, człowieku zachowuj się! - syknęłam. Poprawiłam krawat od garnituru Williama i klapy od jego marynarki. Mały zmiennokształtny wyjął kopertę z kieszeni mojego męża.
- Widzisz! To on zaczyna! - jak dziecko. Chłopak zaczął gonić syna Marka i Mandy. Pięcioletni zmienny polubił Williama i co chwilę szukał pretekstu do zabawy z nim. Mark był o to zazdrosny, ale musiał wzbudzać autorytet jako przywódca zmiennokształtnych. Jego żona, Mandy nie może poradzić sobie z trójką synów, którzy wydają się synami szatana niż zmiennokształtnych. Pozostała dwójka biega po naszym pokoju, a mały Logan zaczepia Willa. Sama zaraz zwariuję. Małe garnitury, w które są ubrani są już pogniecione do granic możliwości.
- Koniec! - krzyknęłam, a czterech chłopaków ze spuszczonymi głowami ustało przede mną, a ja mierzyłam ich surowym wzrokiem królowej. Poprawiłam muszki małych zmiennych i starałam się wygładzić nadaremnie ich koszule - Idziemy - zarządziłam. Will wziął mnie pod rękę i wyszliśmy z komnaty odnowionego zamku i ruszyliśmy na zewnątrz do ogrodu. Chłopacy szli przed nami bawiąc się w straż królewską i maszerowali do przodu rozbawiając mnie i Willa do łez. Gwardziści dołączyli do nas, jednak Will pomachał na nich ręką szepcząc, że mamy już ochroniarzy i powinni martwić się o swoją posadę. Gwardziści z lekkimi uśmiechami odsunęli się pod ścianę.
Przejmując tron krainy stworzeń nadprzyrodzonych, nikt nie kwestionował tego, że ludzie objęli tron i stali się rodziną królewską. Wracając do rodziny. Tydzień po porażce zori udaliśmy się do naszych rodzin pozamykać nasze sprawy. Brandon, kiedy mnie zobaczył porwał mnie w ramiona i porządnie ochrzanił. Willowi też się dostało, za to, że trzymał mnie za rękę dodając otuchy. Ustaliliśmy z Willem, że nie powiemy nikomu, gdzie tak naprawdę będziemy i gdzie byliśmy. Wytłumaczyliśmy, że będziemy wracać, ale oni sami nie mogą wiedzieć, co się z nami dzieje. Byli temu przeciwni, ale po namowach mój brat jak i matka Willa się zgodzili. Poznałam również młodszą siostrę mojego męża, którym stał się zaraz po objęciu tronu. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym znaleźć się w innym miejscu i robić cokolwiek innego. Naszym jedynym zadaniem jest przedłużenie linii królewskiej, ale na to mamy jeszcze czas. Dokładnie wieczność. Gdyż czarownice rzuciły na nas zaklęcie nieśmiertelności, takie jak narzuciła na nas Eleonora.
Co do przywódców jako pierworodny syn Shane'a zmiennokształtnych przejął Mark i Mandy. Wampirami rządzi teraz Hexa, ale niedługo za naszą zgodą ma ich objąć jej wnuczka Lizzie.
Wychodząc z pałacu wraz z "obstawą". Dostrzegliśmy wszystkich gości siedzących w ławkach. Przy nawie głównej stał już blady pan młody. Dlaczego blady? Ponieważ Mark właśnie stał przed nim i trzymał go dość mocno za ramię. Ten kto by nie znał Marka mógłby pomyśleć, że właśnie sobie luźno rozmawiają. Ale to była rozmowa z przyszłym szwagrem. Właśnie miejsce miał ślub młodszej siostry Marka, Mercedes. Wychodzi za mojego byłego ucznia z obozu zmiennych, Cody'ego. Oczywiście wraz z Willem zostaliśmy zaproszeni na ślub. W planach nie było opieki nad trzema diabłami tylko przyszli do naszej sypialni, ponieważ uciekli opiekunce. Gdy tylko Mandy ujrzała nas i swoich synów podbiegła do nas szybko.
- No nie wierzę - powiedziała blada - Przepraszam was najmocniej Poopy miała się nimi zająć.
- Nic nie szkodzi - uśmiechnęłam się lekko.
- Szkodzi... - mruknął Will, a ja dźgnęłam go łokciem w żebra.
Mandy jeszcze raz spojrzała na nas przepraszającym wzrokiem i odeszła ze swoimi pociechami.
Usiedliśmy na dwóch tronach ustawionych przy miejscu, w którym Mark odda swoją siostrę pod opiekę Cody'ego. To on udzieli im ślubu.
Usiedliśmy na przeznaczonych dla nas miejscach. Wszyscy goście już przybyli, a my oczekiwaliśmy już tylko na pannę młodą. Kilka chwil później pojawiła się Mercedes ubrana w białą, długą suknię z koronkowym gorsetem i białe szpilki. Włosy uczesane miała w pięknego koka, a kiedy podeszła do ukochanego dostrzegłam, że suknia nie zakrywa pleców.
Ślub mój i Willa odbył się dwa razy. Raz dla naszych rodzin w świecie ludzi, a drugi w krainie dla całego królestwa.
Po tym jak Mark niechętnie powierzył swoją młodszą siostrę Cody'emu pocałowali się i mieli podejść do nas uzyskać nasze błogosławieństwo. Wstaliśmy z naszych miejsc i ustaliśmy przed klęczącą parą młodą.
- Od dzisiaj będziecie małżonkami, kochającymi się, szanującymi. W przyszłości poszerzycie swoją rodzinę sprowadzając na świat kolejnych naszych poddanych i owoce waszej miłości. Bądźcie sobie wierni i uczciwi wobec siebie. Patrzcie zawsze na dobro tego drugiego i zawsze walczcie razem. Bo razem możecie więcej niż osobno. Zawsze dążcie do zjednoczenia z królestwem. Bo proroctwo się wypełniło i otrzymaliśmy wolność. To nasza kraina, której nikt nam nie odbierze, a jeśli będzie chciał my otrzymamy kolejne proroctwo i je wypełnimy. Udzielamy wam błogosławieństwa pary królewskiej i nigdy nie wątpcie, że może nastąpić kolejny czas proroctwa.

KONIEC

Rozdział 34

Śnieżnobiałe wzgórze, na którym stali otwierało widok na całą część krainy zajmowaną przez zori. Przybyli na szczyt i czekali na swoich wrogów. Byli żądni ich krwi i pozbycia się ich raz na zawsze. Nie chcieli od nich pokoju. Pewnie nawet nie brali takiej opcji pod uwagę. Byli gotowi rozpętać wojnę i rozerwać na strzępy każdego przedstawiciela ich gatunku. Postanowili nie oszczędzać dzieci i kobiet. Każdy z nich jest kreaturą, która niszczyła pierworodnych obywateli krainy. A teraz to ci pierworodni będą niszczyli swoich oprawców. Zemszczą się za te wszystkie lata.
Zori natomiast kroczyli dumnie przez las pewni swojej wygranej. Każda strona była jej pewna, ale kto wygra? Tego jeszcze tak naprawdę nikt nie wie. Ustawieni w perfekcyjnym szyku omijali zgrabnie drzewa. Nie przygotowywali się na tą walkę. Szczerze? To nawet się jej nie spodziewali. Byli gotowi powybijać po kolei każdego z wilkołaków, wampirów, zmiennokształtnych, elfów i czarownic od początku swojego istnienia. To była ich szansa. Wszyscy, których zamierzali zabijać po kolei już czekali na nich. To będzie rzeź. Jedynym ich słabym punktem było to, że łatwo będzie ich zabić. Zaletą jest to, że posiadają wszystkie dary ich przeciwników, a oni nie będą się bali wykorzystać ich przeciwko nim. Strategia walki zori była prosta. Punkt pierwszy: atak. Punkt drugi: patrz na punkt pierwszy. Punkt trzeci: Nie baw się z wrogiem, po prostu go zabij. 
Tak jak zjednoczone rasy miały ułożoną strategię, to jednak nie tworzyli oni tak efektownego szyku bojowego, jak ci drudzy, którzy mieli pojawić się na polanie przykrytej białym puchem za kilka sekund. Słychać było już ich miarowe, głośne kroki i z każdym kolejnym byli gotowi do walki. Spodziewali się, że ich przeciwnicy zaatakują od razu. Nie wiedzieli, że muszą czekać na rozkaz swojego króla. Kiedy nieprzyjaciele zebrali się na polanie wszystkie rasy miały wrażenie, że nie ma ich końca. Chcieli już biec, rozpocząć wojnę, ale ujrzeli, że Malcolm zatrzymał swoich wojowników. Zdezorientowani przywódcy wraz z Williamem powstrzymali się oraz innych od ataku. Natomiast zeszli ze wzgórza ustawiając się na przeciwko zori w odległości stu metrów. Nie było problemu z usłyszeniem ich, wszyscy za wyjątkiem Williama mieli wyczulone zmysły. Malcolm wyszedł im na przeciw, a rasy okazały brak szacunku swojemu byłemu władcy. Ten jednak nie przejął się tym za bardzo. Nie mógł doczekać się, aż zobaczy ich miny i reakcji na niespodziankę, jaką dla nich przygotował. Obok Malcolma stała postać w czarnej pelerynie zakrywającej jej ciało i twarz. Uśmiechnięty od ucha Pan i władca powiedział głosem przepełnionym władzą:
- Zastanawiam się już od dawien dawna, dlaczego wy ciągle jesteście tacy głupi - roześmiał się, a bardziej zarechotał - Co rusz nie uczycie się na swoich błędach, które popełniacie bez przerwy. Przychodząc tu, skróciliście sobie życie.
Z tłumu ras wyszedł Gabriel:
- A ja ciągle zadaję sobie pytanie, dlaczego nigdy nas nie doceniasz. Jedynymi przegranymi będziecie tu wy. 
Okrzyki aprobaty wydobyły się z tłumu drużyny, w której był Gabriel.
Malcolm uśmiechnął się pobłażliwie, wręcz z rozbawieniem.
Żaden z nich nie zdawał sobie sprawy, że w ciemnym lesie mały rudy lis obserwuje całe zdarzenie. Zaniepokojony o swoją najlepszą przyjaciółkę. Mieli zrealizować wspólny plan, a teraz? Wszystko się komplikuje. Zdenerwowany krążył wokół drzewa czekając, aż jego przyjaciółka zdejmie kaptur z głowy. 
- Uspokój się - szepnął wściekły i również zdenerwowany głos za nim, a Joe posłusznie usiadł na ziemi i czekał na dalszy rozwój wydarzeń. 
- Widzę jednego człowieka - zaczął swoją chorą grę, Malcolm - Gdzie ta dziewczyna z bojowym nastawieniem do życia? 
Wszyscy ucichli. Oddawali szacunek poległej, według nich wybrance proroctwa. To rozśmieszyło Malcolma do granic.
- Zemścimy się za to co jej zrobiliście - warknął, Paul.
- Zrobiliśmy jej coś, ale nie to co myślisz - oświadczył król. Tym samym wśród jego przeciwników rozległy się głośne szepty, a ten skinął ręka na człowieka w pelerynie obok niego. W tym samym momencie kaptur spadł z jej głowy. Ukazując twarz "zamordowanej", Clover. 
Wzrok miała skierowany w stronę ras, ale jej twarz przybrała maskę obojętności. Gabriel zachłysnął się powietrzem. Paul warknął rozwścieczony :
- Zamieniliście ją w jedną z waszych kreatur! To gorsze niż śmierć!
- Mylisz się, elfie. Clover, jest nadal człowiekiem, któremu odebraliśmy wszelkie wspomnienia i wpoiliśmy w nią nasze zasady i nienawiść do was. Jest człowiekiem po naszej stronie. 
Dziewczyna, o której mówili stała ciągle w tej samej pozie, jakby nie słyszała, że rozmawiają o niej. 
Rasy, które zjednoczyła były zdruzgotane, że ich autorytet zmienił się i odwrócił przeciwko nim, chociaż w głębi duszy wiedzieli, że nie jest sobą i tak muszą ją zlikwidować. 
- Clover, nie mogłaby zabić żadnego z nas. W głębi serca, z wspomnieniami, czy bez nich, nie skrzywdzi nas! - krzyknął, Lucas.
 - A chcesz się przekonać? - zapytał władca, ale nie czekał na odpowiedź. Tylko dał znak ręką, Clover, a dziewczyna wyciągnęła zza płaszcza łuk, którym wycelowała centralnie w serce... Williama. Wystrzeliła, a strzała, która przecinała powietrze nie spudłowała i trafiła w cel. Uczyła się strzelać przez wszystkie dni w siedzibie zori. Dzień i noc, w końcu opanowała tą sztukę do perfekcji. Lucas, a także wszyscy inni patrzyli na człowieka, który właśnie umierał. Nie powiedział nawet ostatniego słowa, a tłum opętała histeria. 
Dziewczyna jak, gdyby nigdy nic znów patrzyła lodowatym spojrzeniem swych niebieskich tęczówek w dal.
Angel uklękła przy Williamie, a łzy spływały jej po policzkach. Zakochała się w nim, nie okazywała tego, ale tak było na jej nieszczęście. Przez chwilę wróciła wzrokiem do Clover, której surowe, a jednocześnie nieobecne spojrzenie skierowało się na nią. Angel miała wrażenie, że pokręciła lekko głową, prawie nie zauważalnie, a jej twarz przybrała grymas obrażonego dziecka, lecz tylko na chwilę, tak krótką, że mogło to się wydawać tylko złudzeniem, ale czarownica dokładnie wie, co widziała. Ludzka dziewczyna nie była do końca po stronie zori, jak to opisywał Malcolm. Lecz, żeby to udowodnić zabiła swojego towarzysza. W Angel wstała wściekła z mordem w oczach skierowanych na Clover. 
Zrozpaczona czarownica wyciągnęła ręce przed siebie i krzyknęła załamana rzucając w dziewczynę lodowymi kołkami. Jednak dziewczyna w odpowiednim momencie padła na ziemie unikając śmiertelnych pocisków. 
Chwilę później Ryan złapał w pasie niepanującą nad sobą wiedźmę i unieruchomił ją. Ta natomiast wyrywała się z jego objęć, krzycząc i wierzgając się. Clover podniosła się z niemi ubrudzona śniegiem, ale nawet nie zwróciła na niego uwagi. Podniosła swój łuk i wycelowała w Angel. Nikt nie zareagował wszyscy byli sparaliżowani intensywnością wydarzeń. Kiedy naciągnęła cięciwę w ułamku sekundy zmieniła swój cel. Skierowała strzałę w głowę króla zori. Pana i władcy. 
Zabiła Malcolma.
Znów nikt nie śmiał się odezwać, a z lasu wybiegł rudy lis. Joe pędząc ile sił w nogach dotarł do dziewczyny i obszedł ją dookoła po czym usiadł przed nią, jakby czekając na sygnał. Kiedy ta skinęła głową, on wrócił do lasu. Chwilę później wyłonił się z niego ponownie, a obok niego spokojnym, lecz zdecydowanym krokiem szedł... William. 
Wszyscy patrzyli na zwłoki chłopaka, który został zaatakowany przez wybrankę proroctwa. Jego ciało zaczęło się powoli zmieniać w ciało zori. Tak samo jak wtedy, kiedy William zabił "Clover". 
- To zori - oświadczył niedowierzający ciągle, Ryan.
- To prawda - odezwała się praz pierwszy niebieskooka, która podeszła do nich bliżej razem ze swoim towarzyszem - To zori, który zdradził swoją rasę i poprosił mnie o śmierć. Wolał otrzymać śmierć z ręki wybranki proroctwa, niż jako zdrajca swojej rasy sądzony przez swoich pobratymców. 
- A Clover nigdy nas nie zdradziła - wytłumaczył William - Przeszła w szeregi zori, aby zdobyć ich zaufanie. Na człowieka nie działa siła stworzeń, które nie są pierworodnymi. Joe poinformował mnie o całym planie, a wy nie mieliście niczego wiedzieć. 
- Zbiłaś naszego władcę! - krzyknął jeden z zori, a my odwróciliśmy się w stronę armii, która już nie tworzyła idealnego szeregu, stali wściekli i zrozpaczeni na całej polanie - A za to zginiecie! 
I się zaczęło.
Czarownice zareagowały jeszcze szybciej niż nieprzyjaciele. Wysłały w ich stronę moce czterech żywiołów. Angel, która nie dawno stała przytrzymywana przez przywódce wilkołaków zamrażała naszych wrogów. Pierwszy szereg wrogów właśnie palił się od ognia, po chwili została na nich posłana fala tsunami czarownic panujących nad żywiołem wody. Powietrzem atakowały wiedźmy zori, które od elfów posiadły moc skrzydeł. A największymi skałami i darami natury rzucali magowie ziemi. Pierwsza grupa naszych przeciwników została pokonana. Czarownicy tracili moce, a chwilę później została Angel która sama jedna zamroziła kolejnych. 
Przyszła kolej na elfy, które przez cały czas ukrywały się na drzewach, według pierwotnego planu. Wzbiły się w powietrze jak jeden mąż i strzelali palącymi się strzałami w tłum, po czym te uderzając w ziemie wybuchały. 
Gdyby nie mordowały, efekt byłby piękny. Kiedy elfy wylądowały obok nas. Wilkołaki zawyły do księżyca, który jeszcze w pełni nie pojawił się na niebie, po czym przemieniły się w wilki i ruszyły do ataku. Za nimi ze swoją nadprzyrodzoną prędkością znalazły się wampiry, a po nich zmiennokształtni przybrali formy zwierząt. Tak rozpoczęła się walka, po której zwycięzcy w pełni przejmą krainę. Clover za pomocą reszty strzał, które je pozostały zabiła dwunastu zori, po czym chwyciła za noże przyczepione do nogawek spodni i ruszyła do ataku z Willem, który był równie zdeterminowany jak ona. 
Starała się pomagać w razie potrzeby niż szukać sobie przeciwników. Musiała pamiętać, że nie chroni jej już nieśmiertelność. 
Spostrzegła obok jak znakomicie radziła sobie grupa zmiennokształtnych, którą szkoliła w ich obozie. Nie przemienili się, jeszcze. Walczyli zespołowo i wygrywali. Victor biegał dookoła ogłupiając wrogów, a w tym czasie Lexi i Thony z zaskoczenia atakowali zori. 
Clover pomogła Kevinowi, który miał złamaną rękę i rozcięty łuk brwiowy, wbiła nóż w plecy leżącej na Kevinie kreaturze, która była blisko odebrania mu życia. Will odepchnął od Violi jej oprawcę po czym zamachnął się z wielką siłą i odciął mu głowę, jednym ruchem miecza. 
Biegnąc do Cody'ego Clover widziała leżącego na ziemi martwego Dean'a, a niedaleko niego leżała Samanta, żona Shane'a. Kiedy przywódca zmiennych ujrzał swoją ukochaną z otwartymi oczyma i kołkiem wystającym z jej piersi, nie spostrzegł jednego z zori za nim.
- Shane! - krzyknęła, Clover.
Ten spojrzał na nią, ale nie zdążył obronić się przed toporem, który trafił go w głowę. Tak zginął jeden z pięciu przywódców ras.
Po zobaczeniu martwego ciała Paula, elfa, który oddał skrzydło za życie wilkołaka, Clover nagle straciła siły widząc każde kolejne martwe ciało osoby, którą znała. 
Nie zauważyła nawet noża, który leciał w jej stronę. Srebrny wilk rzucił się w jej kierunku, chroniąc ją przed śmiercią. Postać wilka zmieniła się w Lucasa, którego nóż wystawał z nogi. Wyjął go jednym ruchem ręki, krzywiąc się przy tym lekko i odparł kolejny atak wstając z miejsca. Chwycił miecz martwego Paula i stojąc w miejscu walczył do ostatniej kropli krwi. 
Później wszystko jakby się zatrzymało. Zori przestały się ruszać. Ich ruchy stawały się wolniejsze i mało energiczne. Chwilę później stali w miejscu niezdolni do jakiegokolwiek ruchu. Końcowy efekt był taki, że ich ciała rozdrabniały się na kawałki i stali się kupką popiołu, który upadł na ziemie. A wiatr, który nie był wywołany przez maga powietrza rozniósł je po całym świecie.
- Smoczy jad - krzyknął Caspar utykając na jedną nogę - Ktoś ich otruł. Ale kto mógł mieć smoczy jad? Jest on praktycznie mitem, czytałem o nim dużo w książkach. Wystarczy kropla, aby zabić wszystkich, a efekt jest właśnie taki. 
- Nie ktoś - odezwał się William - Tylko, Clover.
Wszystkie zaciekawione spojrzenia skierowały się na nią. 
- Dodałam go do ich jedzenia dziś rano - przyznała. 
- Więc... - zaczął Gabriel patrząc na Capsara - Mamy ich z głowy?
- Do końca świata - przyznał, Caspar.
Rozejrzeli się dookoła patrząc na poległych. Wśród nich były Paul, Shane, Michael, kolejny przywódca tym razem wampirów, Samanta, Amanda, Felix, Edward, Sara i wielu innych. 
Chwilę później Clover zauważyła postać Harry'ego leżącego na ziemi. Podbiegła do niego szybko. Na jego szyi były widoczne czerwone ślady łap i zadrapania na całym ciele. Kilka łez wymknęło się jej spod powiek i spłynęły po policzkach. Nieważne co zrobił, czy tego chciała, czy nie był dla niej kimś bliskim, wszyscy byli. Gdzieś dalej zobaczyła ciało Angel. Wstała z ziemi i spostrzegła, że Lucas klęczał przy martwym ciele Sary. 
- Oni wiedzieli, że mogą umrzeć. Wy też. Wam się udało, im nie. Umarli za nas i za naszą krainę. To piękna śmierć - powiedział, Caspar - Ale to już koniec. 
William podszedł do swojej towarzyszki i objął ją ramionami od tyłu, kładąc brodę na jej ramieniu. 
- Co teraz? - zapytał, a ona westchnęła.
- My już spełniliśmy naszą misję. Chyba pora wracać - odpowiedziała.
- Tak właściwie - zaczął, Gabriel - Zrobiliście dla nas tak wiele i nie uzgadnialiśmy tego z resztą przedstawicieli, ponieważ nie wiedzieliśmy, czy dożyjemy, ale... myślę, że wszyscy mnie w takim wypadku poprą i zapytam się, czy uczynilibyście nam ten zaszczyt i zasiedlibyście na naszym tronie?
Zaniemówili na chwilę, a Lucas krzyknął.
-  Jak tu nie zostaniecie to i ja nie mam po co tu zostawać!
Wszyscy dookoła poparli go, a Clover łzy szczęścia spłynęły po policzkach.
- Trzeba pozamykać wszystkie sprawy w tamtym świecie - powiedział Will - Później nic nas tam nie trzyma. 
Spojrzeli sobie porozumiewawczo w oczy, a Clov odchrząknęła.
- W takim razie to my będziemy zaszczyceni, że możemy zasiąść na waszym tronie. 


6 listopada 2016

Rozdział 33

Kimkolwiek jesteś. Cokolwiek zrobisz. Nigdy. Powtarzam nigdy nie możesz przewidzieć, czy cię nie zdradzą. Możesz uciekać, walczyć i wmawiać sobie, że ciebie to nie spotka. Ale rzeczywistość jest inna, mniej kolorowa. Bo bez względu na to kim jesteś każdy może oszukać każdego. Mówią, że ludzie są głupi. Ale wbrew pozorom są sprytni, przebiegli, kreatywni i... głupi. Są tylko ludźmi.
A może aż ludźmi?

Will
Mieliśmy plan. Wczorajsza noc była pełna roboty. Wraz z przedstawicielami każdej rasy stworzyliśmy plan bitwy, która ma się odbyć w pierwszą pełnię księżyca. Czyli za niecałe dwa dni. Czy byliśmy gotowi? Obserwator powiedziałby, że tak. Fizycznie jesteśmy na najwyższym poziomie, a psychicznie? Wielu zaprzecza słuszności walki z zori. Dzielą się oni na trzy grupy. Pierwsza uważa, że nie ma to sensu. Druga, że po walce ponownie się rozdzielimy, a trzecia dalej ma obiekcje do siebie nawzajem. Clover stara się jak może, aby nastawić ich na naszą stronę. Ale od dłuższego czasu mam wrażenie, że nikt jej nie słucha, że straciła swój dar. Zyskała tyle szacunku wśród wszystkich ras, a teraz? Z każdym dniem wydaje mi się, że chce się poddać. Co nie jest do niej podobne.
Plan polega na wystawieniu na przedzie naszych wojsk czarownic, które za pomocą żywiołów odepchną pierwszy atak. Wiadomo, że zori jest więcej niż nas. Tylko, że my mamy większą motywację do wygranej nawet ci, którzy wątpią są żądni krwi.
Druga fala to elfy, które początkowo będą siedziały an drzewach, a wtedy nastąpi atak z powietrza. Będą strzelać palącymi się strzałami z naszych przeciwników.
Ostatni atak wykonany zostanie przez wilkołaki, zmiennokształtnych i wampiry. Tym mamy zamiar ich dobić. Walka odbędzie się na granicy terenu zamieszkiwanego przez zori, a naszym. Kiedy tylko pojawimy się tam, wyczują nasz zapach i nasze zamiary po czym przystąpią od razu do ataku.
Westchnąłem i opadłem na sofę. Czuje, że coś się nie uda. Ba! Zawsze, kiedy coś planuję to to nie wychodzi. Opracowanie strategii zajęło nam dobry tydzień i niby wszystko jest ładnie pięknie, ale czuję w kościach, że zaskoczą nas czymś. To nie jest tak, że walczymy z jakąś nędzną rasą. O nie, walczymy z wrogami, którzy mają przewagę liczebną, a także nie bez powodu sto lat byli postrachem innych. Mamy silnych przeciwników i musimy wierzyć, że my jesteśmy równie silni, aby stawić im czoła.

Dwa dni później.

- Wszystko gotowe - oznajmił, Paul.
- Niech wszyscy zbiorą się na placu głównym - odpowiedziałem wypranym z emocji głosem.
Clover stała przed lustrem i poprawiała włosy ułożone w idealnego koka. Przyglądałem się jej uważnie. Była ubrana w czarną bluzę, spodnie i buty tego samego koloru. Westchnęła głęboko i odwróciła się w moją stronę. Przybrała na twarz lekki uśmiech. Nie był wymuszony. Podszedłem do niej, złapałem jej twarz w dłonie i spojrzałem głęboko w oczy. Musiałem mieć pewność. W jej niebieskich tęczówkach nie było ani cienia strachu.
- Nie boisz się? - zapytałem, a ona skwitowała to wzruszeniem ramion.
- Tyle przeszliśmy razem, że strach to jest jedyne uczucie, którego nie odczuwam.
Skinąłem głową, następnie chwyciłem ją za rękę prowadząc w stronę drzwi. Wyszliśmy pomieszczenia kierując się na plac główny. Byli tam wszyscy. Kobiety, mężczyźni, dzieci. Każda rasa. Po tej bitwie będą albo żyli w spokoju do końca świata albo ten koniec nastąpi jeszcze dzisiaj. Wilkołaki były pobudzone od pełni księżyca. Właśnie dlatego wybraliśmy ten termin, aby wilkołaki stanowiły bardzo ważną część naszej armii, ponieważ są w pełni swoich sił. Jedynym minusem jest też to, że zori również podczas pełni stają się silniejsi. Coś za coś.
Popatrzyłem na zgromadzonych, dziewczyna, którą trzymałem za rękę spuściła wzrok.
- Już od cholery się nasłuchaliście gadek motywujących do zjednoczenia - zacząłem, a zgromadzeni wybuchli stłumionym śmiechem - To jeszcze jedna wam nie zaszkodzi. Może na początek się przedstawię? - wszyscy popatrzyli na mnie zdziwieni myślą, że mnie znają? To są w błędzie - Nazywam się William Foster mam dziewiętnaście lat, żyło mi się stosunkowo dobrze, ale później wyruszyłem za Casparem do waszego świata - nastąpiła cisza - To tutaj odnalazłem swoje miejsce. Tu znalazłem przyjaciół i sens życia. Nie straćcie tego. Macie o co walczyć. Walczycie o swój dom, o waszych bliskich, o wolność, a przede wszystkim o życie, które dla was jest wieczne. Czy pozwolicie, aby zori odebrały wam to wszystko?
- Nie! - krzyknęli zgodnie.
- A może sami im to oddacie?
- Nigdy!
- No to jak wygracie?
- Wygramy razem, zjednoczeni, bo walcząc osobno jesteśmy niczym. Tylko razem możemy coś zmienić! Czas wypełnić proroctwo!
Uśmiechnąłem się z zadowoleniem.
- Czas proroctwa! - zgodziłem się, a następnie wyjąłem nóż myśliwski i wbiłem go centralnie w serce, Clover. A raczej zori, który mocą zaczerpniętą od zmiennokształtnych przybrał postać dziewczyny. Domyśliłem się tego od razu po tym jak powiedziała, iż się nie boi walczyć. Clover może udaje, że jest niezniszczalna, ale jest człowiekiem, a ludzie bez względu na wszystko zawsze się boją. To nasza wada, a zarazem zaleta. Mamy świadomość porażki, której się boimy, ale strach nas motywuje do pokonania własnych lęków. Dzięki niemu twardo stąpamy po ziemi.
Wszyscy w szoku przyglądali się moim działaniom. Po chwili rzekoma postać dziewczyny zaczęła się zamieniać w najbardziej typowego zori. Chyba każdy wiedział, co to oznacza. Brak wybranki proroctwa, a zastąpienie ją zwykłą kreaturą to chyba czytelny znak, że Clover nie żyje.
Niektórzy płakali cicho, a inni byli wściekli lub zszokowani.
- Śmierć zori! - krzyknąłem, a tłum mnie poparł.
Za Clover!

Siedziba zori, ten sam dzień.

- Lisek mówi, że przybędą dzisiaj - odparł jednen z wazeliniarzy, którzy tylko nie chcą zostać zabici przez Malcolma, więc robią wszystko co im się każe.
- Dobrze. Czyli wystawiają się na samobójstwo? - zapytał władca.
- Taak - zająknął się.
- Coś ukrywasz? - bardziej stwierdził niż zapytał, Malcolm.
- Boo oni wydają się być naprawdę doobrze przyygotowani - odparł. Bał się, że zdenerwował swojego Pana, a nie chciał stawać mu na drodze, kiedy ten jest wściekły lub niepocieszony. Jednak władca roześmiał się głośno, jego przydupas pierwszy raz usłyszał śmiech, co z tego, że ironiczny, ale po raz pierwszy go usłyszał, ponieważ on i jego pobratymcy nie wiedzieli, co to jest uczucie szczęścia, czy też radości. Przepełniała ich agresja i nadmierna pewność siebie. Chociaż patrząc na pomocnika władcy, istniały wyjątki.
- Nic się nie martw, skończymy z nimi nim zdążą wymówić "Poddajemy się!". Szykuj wszystkich naszych wojowników. Chcę ich widzieć zaraz przed pałacem. Dzisiaj przejmiemy całą tą krainę. Nawet nie wiedza ile oszczędzili nam czasu. Wydaj rozkazy moim ludziom, mój pomocniku. Powiedz im, że mają zabić każdego zdrajcę lub przeciwnika własnej rasy, mają chronić mnie! Mają poświęcić własne życie dla mnie. Bo ja tu jestem królem i Panem tego wszystkiego, a jak kraina będzie za mała, aby spełnić moją żądzę władzy to zawojujemy też świat ludzi!
Wazeliniaż zanotował wszystko trzęsącą się ręką, a następnie odważył się spytać.
- A co z dzieeewczyną?
Malcolm spojrzał na niego jeszcze bardziej dumny z siebie.
- Ma być żywa. Jest jedną z nas. Dzięki niej jestem jeszcze potężniejszy. Zadziwiające, co potrafi zwykły człowiek. I jest tylko moja jest na każde moje zawołanie. Ona jest moją marionetką, a ja pociągam za jej sznurki i gram nią we własną grę.

Od razu uprzedzam, że do końca naszego związku (czytelnik - autor) dzielą nas dwa rozdziały! Właśnie Cp skończy się już nie długo planuję zrobić jeden zwykły rozdział taki na maksa długi, bo musi być tam wszystko i ostatni to będzie krótki epilog! Następnie napiszę jakieś wypasione podziękowania i Czas proroctwa zostanie w naszych wspomnieniach i sercach. Od razu mówię miałam pomysł na drugą część, ale jak się okazało nie jestem zbyt dobrą autorką powieści fantastycznych :). No i nie będzie drugiej części po prostu. Przy okazji chcę wam już tutaj napisać kontakt do mnie i Mery (to znaczy na razie tylko do mnie, bo Mery jeszcze nie podałam hasła, ale jak najszybciej postaram się to zrobić). 
Nasz email to: newbookashandmer@gmail.com
Ten email stworzyłam już do nowej książki i tego nowego bloga i ogólnie to jest kontakt do nas w jakiejkolwiek sprawie piszcie śmiało.
I w tym momencie od razu mówię link do nowego bloga z nową książką będzie udostępniany tylko dla ludzi, którzy postanowią do mnie napisać! Już wam tłumaczę. Nowa książka będzie zawierała dużo prywatnych rzeczy jak i moje poglądy na temat innych ludzi. I chcę uniknąć napływu osób, z którymi miałam różne przygody na tym blogu (choć sądzę, że jak będą chciały to i tak nowego bloga znajdą). 
Podsumowując, nowa książka będzie miała zawarte w sobie elementy zimy (tja wiem, zę to dziwne, ale akcja dzieje się zimą i to jest bardzo istotne), to od tej pory roku bierze się tytuł i dużo z fabuły. Ogólnie ja mam zimą urodziny, więc w dzień moich urodzin oficjalnie rozpoczynamy przygodę z nowym blogiem - 7 grudnia. Zatem w tym dniu powysyłam do osób, które napiszą do mnie na maila lub na twitter'a, którego również zamierzam założyć, żebyście mieli gdziekolwiek z nami kontakt i po prostu napiszcie coś o sobie lub do nas, wtedy na waszą wiadomość odpowiemy i dodamy link nowej książki. Tak to się będzie odbywać. 
Do następnego,
Ashley xxx

19 września 2016

Rozdział 32

***

- Jak się nazywasz? - zapytał.
- Clo... Clover? - odpowiedziała, lecz jej odpowiedź brzmiała bardziej jak pytanie.
- Dobrze. Kim jesteś? 
- Wybranką proroctwa - odparła pewniej.
- Jesteś z tego dumna?
- Nie.
- Wspaniale. Co masz zrobić?
- Zabić.
- Świetnie. Jak to zrobisz?
- Bez uczuć. Szybko. Sprytnie. Ostatnią rzeczą jaką zobaczą w swoim życiu będzie moja twarz.
W jego oczach pojawiła się duma.
- Po co?
- Aby ich zniszczyć. Zniszczyć te karykatury! Zemścić się za to, co mi zrobili.
Zacisnęła mocno pięści, a on był zadowolony, że odwalił kawał dobrej roboty.
- Ostatnie pytanie - zapowiedział z uśmiechem na twarzy - Po czyjej stronie jesteś?
To było najłatwiejsze pytanie. Nawet nie mrugnęła odpowiadając na nie.
- Zori.
Przyglądał się dokładnie dziewczynie, a ona przypatrywała się beznamiętnie ścianie. Poklepał ją po ramieniu i wyszedł z pokoju. Poszło gładko. Wykonał swoje zadanie, a Pan będzie zadowolony z efektów. Sprawnie zrobił pranie mózgu, Clover. Idealnie wypełnił swoją misję.
Ruszył długim korytarzem z uśmiechem samozadowolenia.
                                                                  
                                                     ***
22 listopada 2017

Dziś są jej urodziny. Dziś skończyłaby siedemnaście lat. Dokładnie półtora roku temu zaginęła jego młodsza siostra. Uciekła pewnej nocy z domu. Tej nocy powiedziała mu kilka rzeczy. Przez to, co powiedziała chciał ją wysłać do psychiatry. Gdyby postąpił inaczej siedziałaby tutaj na przeciwko niego. Śmiała się z jego słabych żartów, ale byłaby z nim.
Odłożył szklankę z whisky na kryształowy stolik do kawy. Oparł łokcie na kolanach i zaczął masować skronie. Alkohol krążył mu w krwi. Postanowił się dzisiaj upić, dzisiaj chce zapomnieć i odsunąć od siebie wyrzuty sumienia.
Wyjechał na studia za namową rodziców. Powiedzieli, że może to zajmie chociaż w małym stopniu jego myśli.
Szukał jej. Gdy na drugi dzień, gdy poszedł ją obudzić zastał tylko starannie posłane łóżko, zamiast jego siostry. Skontaktował się z policją i zgłosił jej zaginięcie. Cały dzień dzwonił do jej znajomych pytając, czy może jej nie widzieli. Sam, sąsiad, a zarazem jej najlepszy przyjaciel, pomógł mu rozwieszać po mieście plakaty. Był tak samo przygnębiony, jak Brandon. Jego najlepsza przyjaciółka zniknęła i nawet się z nim nie pożegnała. Najpierw był smutny i przygnębiony. Później smutek i rozpacz przeobraziły się w złość, nie w wściekłość i garnęło go uczucie pustki. Nie ufał już ludziom, nigdy nie ufał, ale teraz nawet nie chodził na randki. Każda dziewczyna jaką spotkał przypominała mu, Clover. Tęsknił - rzecz jasna - to ona była jedyną osobą, której mógł się zwierzyć, jako jedyna go rozumiała i mógł z nią porozmawiać o wszystkim. Stracił ją. Stał teraz przed zakładem poprawczym i palił papierosa. Dzisiaj były jej urodziny. Dzisiaj był dzień, w którym jego znajomi wychodzili z więzienia dla nieletnich. Dzisiaj powinni świętować te dwie rzeczy. Ale teraz został tylko on sam. Był wściekły na swoich przyjaciół, że go zostawili. Przyszedł tu... Sam nie wie po co. Przyszedł tylko po to, aby zobaczyć czy jest w stanie im wybaczyć.
Metalowe wrota rozsunęły się, a z za nich wyszła dwójka chłopaków. Każdy z nich trzymał w ręku swoją torbę. Kiedy go zobaczyli podeszli do niego niepewnie. Sam też się zmienił. Nauczył się być sam. Wmawiał sobie, że nie potrzebuje nikogo do szczęścia - oczywiście to było kłamstwem. Kiedy tylko ujrzał Rona i Monstera zmierzających w jego kierunku, jego serce zaczęło mocniej bić, ręce zaczęły się pocić. Zaciągnął się tą trucizną po raz ostatni. Następnie rzucił niedopałek na ziemie i zdeptał go końcówką buta. Włożył ręce do kieszeni kurtki. Dwójka chłopaków ustała przed nim i rzucili torby na ziemie. Stali chwilę do póki głosu nie zabrał Ron.
- Nie wiedziałem, że palisz.
- Ostatnio się wciągnąłem - odparł.
- Co się stało? - zapytał Monster. Może byli nieobecni przez dwa lata, ale znali go jak nikt inny. Wzruszył ramionami i po chwili przyciągnął każdego z przyjaciół, po kolei do męskiego uścisku.
- Jestem tak cholernie na was wściekły, a zarazem tak szczęśliwy, że nie wiem na co się zdecydować. Teraz powinienem wam dać w mordę, ale myślę, że odpowiednio się wami zajęli przez te dwa lata.
Sam widział, ze jego koledzy zmienili się. Na pewno przypakowali i zrobili sobie kilka nowych tatuaży.
- Nie wiem, czy powinienem pytać, bo czuję, że przez te dwa lata straciłem ten przywilej - zaczął Monster - Ale co u, Clover?
Na to pytanie Sam się spiął, lecz był przygotowany na nie.
- Zaginęła - powiedział krótko.
- Jak to?! - wykrzyknął, Ron, a jego ręce zacisnęły się w pięści.
- Nic więcej nie wiem - westchnął zrezygnowany - Półtora roku temu. Dzisiaj nawet nie wiem, czy żyje. - kopnął kamień leżący na drodze.
Podczas drogi do domu, chłopacy zadawali Samowi mnóstwo pytań odnośnie brunetki. Widać było, że nie mogli się pogodzić z tym, że ta dziewczyna zniknęła.
Tymczasem, Brandon siedział na schodach swojego domu całkowicie pijany, lecz jego palce uparcie zaciskały się na flaszce wódki. Śmiał się, płakał, a nawet czasami przysypiał. Trzej mężczyźni szli dyskutując ze sobą zawzięcie. Brandon patrzył na nich i bełkotał coś pod nosem. Jeden z przechodniów usłyszał go i spojrzał w jego kierunku. Przyglądał mu się uważnie i w końcu go rozpoznał.
- Brandon? - Sam, podbiegł do niego, a za nim pozostała dwójka, nie dowierzając, że nietrzeźwy mężczyzna może być bratem ich przyjaciółki. - Coś ty ze sobą zrobił, chłopie?
Wszyscy trzej pomogli go zaprowadzić do domu i położyli na kanapie w salonie. Sam rozejrzał się uważnie po pomieszczeniu, ledwo się opanował przed wybuchem.
- To wszystko przeze mnie... -wymamrotał pijany mężczyzna.
- Co? - zwrócił się do niego sąsiad.
- Chciałem ją wysłać do psychiatry, przez to uciekła...
- Jak to? Czemu?! - wściekł się. Chciał coś rozwalić.
- Zaczęła bredzić...
Nie powiedział nic więcej tylko zasnął. Sam nawet zazdrościł mu tego stanu. Chłopak zapomniał. Szkoda, że oni wszyscy nie mogą zapomnieć.
                                                                      
                                                      ***

- Nie - odpowiedział mu Gabriel - William, czy możesz...
Chłopak nawet nie dał dokończyć Gabrielowi, a już uaktywniał swoją tarczę. Czarownice i czarownicy sprawdzali, czy dadzą radę przebić się przez to zabezpieczenie. Wysyłali w jego stronę pioruny, kule lodowe, fale wody, smugi ognia, tornada i wiele innych śmiercionośnych ataków. Tarcza, jednak ochroniła chłopaka przed wszystkimi. Angel z uśmiechem na twarzy patrzyła, jak ten chłopak świetnie poradził sobie z każdym zagrożeniem. Był opanowany i skupiony na zadaniu jakie wykonywał. Nie mogła zaprzeczyć, że był też przystojny. Gdy pierwszy raz go zobaczyła poczuła "motylki w brzuchu". Była najsilniejszą czarownicą na świecie. Mogła zmusić każdego, aby się w niej zakochał. Nigdy nie spotkała na swojej drodze mężczyzny, który by jej się spodobał tak, jak William. Westchnęła głośno, a kiedy jego tarcza opadła, zaczęła klaskać. Nie mogła zaprzeczyć, że zauroczyła się w chłopaku.
William poczuł na sobie czyjś wzrok. Nie było to spojrzenie czarownicy, Angel. Odwrócił się za siebie, a od razu mógł dostrzec, Clover. Dziewczyna zachichotała, kiedy Will złapał się za serce, w geście przerażenia. Było to dziwne, że dziewczyna zakradła się i go zaskoczyła. Głównie to wszyscy zakradli się do niej i przyprawiali ją o skok adrenaliny. Sama nigdy nie pomyślała, aby wykorzystać tę broń przeciw komuś innemu, ale to była, Clover. Tego... po prostu nie ogarniesz.

10 września 2016

Rozdział 31

Dobra to lecimy, robaczki!

Po przedstawieniu nam czwórki czarodziei, którzy panują nad jednym z żywiołów i pilnują przejścia do tej krainy, spojrzałam na maga wody, który przyglądał mi się z zaciekawieniem, a następnie skinął głową w kierunku drzwi.
- Muszę coś sprawdzić - mruknęłam, a William bardziej zainteresowany omawianiem planu zjednoczenia czarownic, nawet nie zwrócił na mnie uwagi. Wstałam lekko z krzesła i ruszyłam w kierunku drzwi, nikt nawet nie zaprotestował na moje poczynania.
Wyszłam z sali i oparłam się o ścianę, chwilę potem obok mnie pojawił się mężczyzna.
- Wyjaśnię ci wszystko - powiedział i ruszył w kierunku bliżej mi nie znanym. Odepchnęłam się od ściany i potruchtałam za nim. Chwilę później wyszliśmy na zewnątrz i przemierzaliśmy drogę przez las. Maszerowaliśmy tak, dopóki nie dotarliśmy do strumyka.
- Woda jest jednym z najbardziej niebezpiecznych żywiołów.
Powiedział mężczyzna i podniósł rękę do góry. Woda ze strumyka również się uniosła, aby po chwili ponownie opaść, powodując lekką falę.
- Wszystkie żywioły są równie niebezpieczne, ale przeważnie służą do czynienia dobra - zaprzeczyłam i usiadłam na ziemi, opierając się przy tym o konar drzewa.
- O ile wiesz, jak ich używać - dodał, nie patrząc na mnie. Nie chciało mi się drążyć tematu, bo uważam, że każdy mag ma na temat żywiołu, którym włada taką samą opinię.
- Powiedziałeś, że posiadam niektóre moce żywiołu wody. Miałeś mi wszystko wyjaśnić - próbowałam zaprowadzić rozmowę na właściwe tory.
- Ale ty już chyba wszystko wiesz? Plany uległy małej zmianie - odwrócił się w moim kierunku i dokładnie przeanalizował moją osobę spojrzeniem. Nie zrozumiałam, o co mu chodzi.
- Jak to niby wszystko wiem? Przecież ja nic nie wiem! - warknęłam poirytowana.
- Eleonora, niczego ci nie wyjaśniła? - zapytał, a ja zrobiłam głupią minę.
- Mam sny, które przesyła mi ona. Pokazała mi się i opowiedziała, że nasza moc wraz z nieśmiertelnością znikną, po walce - powiedziałam wszystko, co wiedziałam.
- To wszystko, co musisz wiedzieć - odparł i ruszył w kierunku ścieżki, która nas doprowadziła nad strumyk. Szybko wstałam z miejsca i pobiegłam za nim.
- To jest żart, prawda? Nie wiem nic! Nie wiem, co mam robić, jak czego używać! Nie wiem, jak mam sobie poradzić, a nie chcę tego zawalić - rzekłam załamana.
- Nie mogę ci powiedzieć nic więcej, Clover - popatrzył na mnie ze smutkiem w oczach, a ja zrozumiałam, że on chciałby, ale ktoś mu zabronił - Przykro mi, sama...
- Jasne! - krzyknęłam sfrustrowana - Wszystko muszę robić sama. Dlaczego nikt mi nie pomoże, dlaczego nie chcecie mi tego ułatwić? Może być prościej, ale wy tylko robicie sobie pod górkę!
W moich oczach pojawiły się łzy, zaczęłam szybko mrugać powiekami, aby nie ujrzały światła dziennego.
- Naprawdę myślisz, że gdybyśmy mogli to naprawić, nie zrobilibyśmy tego? - to głupie, ale moje podejrzenia nabrały sensu, gdy patrzyłam mu prosto w twarz.
- Tak właśnie myślę - odparłam odważnie, a on chyba się tego nie spodziewał i odwrócił wzrok.
- Wracaj...
- Dlaczego? - zapytałam - Po co wam to?
- Żeby dostali nauczkę - odpowiedział bez wahania.
- Nauczkę w postaci kilkudziesięciu, jak nie kilkuset ofiar? - ciągle mierzyliśmy się spojrzeniem - Możecie coś z tym zrobić, ale nie chcecie! Eleonora wie?
- Nie wie i się nie dowie, bo już niedługo będzie wśród nas, jako jedna z czarownic, która nie będzie pamiętać poprzedniego życia. Już nigdy się nie rozdzielimy, bo po tej wojnie będziemy silniejsi. Czasami trzeba ponieść ofiary, aby otrzymać efektowny skutek.
- Czy zdajesz sobie sprawę, że poświęcasz ich życie? Życie, które u nich jest wieczne?! Śmiertelnicy i tak umrą, a oni? Mogą żyć wiecznie!
- Nikt nie chce żyć wiecznie - to powiedziawszy zniknął. Po tej rozmowie pozostało jeszcze tyle nie wiadomych, że żałuję, że się na nią zgodziłam.
Rozejrzałam się dookoła i ruszyłam w kierunku obozu. Po kilku minutach dotarłam na miejsce.
Dlaczego ja się w to w ogóle wpakowałam? Po co były mi dodatkowe zmartwienia? Mogłam zostać w domu, pożegnać się należycie z bratem. Przeżywać beztroskie chwilę z Samem. Niedługo z poprawczaka wyszliby Monster i Ron, stworzylibyśmy dawną ekipę.
Co by zrobił na moim miejscu Ron? Uciekłyby? Poddałby się? Czy może został do końca? Taa, trzecia opcja chyba jest najtrafniejsza dla tego kretyna. Szkoda tylko, że ja jestem na tym miejscu, a nie on. Jak można być tak głupim, żeby wciągnąć się w hazard? A wisienką na torcie, było wykradanie pieniędzy z kont bankowych zwyczajnych ludzi, tylko po to, aby mieć hajs na gry. Mało tego, jaki kretyn wrabia w to swojego najlepszego kumpla? Pamiętam dzień, w którym policja zakuwała ich w kajdanki, pamiętam dzień rozprawy sądowej, w której uczestniczyłam jako świadek. Niestety pamiętam, też ostatnią rozmowę z Monster'em:
- Nie próbuj nawet kłamać, nie możesz ponieść żadnych konsekwencji, powiedz to samo Samowi. Nic nie wiecie, bo nic wam nie powiedzieliśmy. Każdy ponosi konsekwencje za swoje czyny.
- Dlaczego dałeś się na to namówić Ronowi? - zapytałam z wyrzutem, ale w środku rozpadałam się na kawałki. Dostaną po pięć lat jak nic, to nie jest pierwszy ich konflikt z prawem.
- Bo mnie o to poprosił - odpowiedział spokojnie. 
- A jakby cię poprosił, żebyś skoczył z mostu, to też byś się zgodził?!
- To co innego...
- Nie, Monster! Pójdziecie siedzieć! Jak ty to sobie wyobrażasz? - wybuchłam, po czym spuściłam wzrok i dodałam ciszej - I dlaczego, jak gdyby nigdy nic, wybaczyłeś mu? 
- Bo to mój przyjaciel, a przyjaciele popełniają błędy. Wszyscy musimy popełniać błędy, aby się czegoś nauczyć. Jest dla mnie jak brat, a braci się nie zostawia. Zrobiłbym to samo dla ciebie, czy Sama. Ale teraz muszę się zmierzyć z konsekwencjami. To co zrobiłem było złe, wiem to. Ron też. Mogłem mu pomóc w inny sposób, ale nie zrobiłem tego. Ron do niczego mnie nie zmuszał, potrzebował pomocy, ale nie takiej jaką mu zafundowałem. Dlatego mu wybaczyłem, bo mogłem mu pomóc, a nie zrobiłem tego. Gryzie mnie sumienie, Clov. Zrozum to proszę, nie mogę cofnąć czasu.
Wtedy tylko powiedziałam.
- Dociera to do mnie, ale wybacz mi - nie rozumiem. Może kiedyś pojmę o co ci chodzi.
Pamiętam tylko, że za rok powinni wyjść na wolność. Chociaż teraz to ja nawet nie wiem ile czasu minęło. Dostali łagodny wymiar kary, dzięki prawnikowi, którego wynajęliśmy z Samem.
Nie mogę cofnąć czasu... Muszę ponieść konsekwencje swoich czynów.
Tak też trzeba najwidoczniej zrobić. Dokończyć wszystko i zakończyć to raz na zawsze. Czas wdrożyć plan Eleonory w życie. Czas... Zabawne ile jest sposobów na zmarnowanie go i jak mało go jest. Bo wszystko się toczy wokół czasu. A ja poświęcdzcxam swój czas na wypełnienie proroctwa.

Około kilku godzin obmyślałam strategię. Każdy szczegół. Plan na wypadek niepowodzenia wcześniejszego planu. Każdą najmniejszą drobnostkę. Teraz zabieram się do wdrążania go w życie.
A w tym momencie tłumaczę Joe'owi jego wkład w ten projekt.
- Wyruszę z tobą człowiek. Pomogę ci. Zawsze. 
- Joe - szepnęłam - to nie do końca bezpieczne. Nie chcę, żebyś czuł jakikolwiek obowiązek wyruszenia ze mną w tą podróż. To tylko i wyłącznie twój wybór, do niczego nie chcę cię zmuszać...
- Nigdy się nikomu nie podporządkowywałem. Bo nikt mnie nie rozumiał. Nikt nie słuchał tego, co mam do powiedzenia, bo nikt nie mógł tego zrobić. Kiedy odejdziesz, a ja zostanę sam, to ponownie nikt mnie nie usłyszy. Nikt mi nie zostanie, a ja nie chcę znowu słuchać ciszy. Wolę zginąć, niż ponownie zostać sam. 
- Więc chodźmy - odparłam.
- Nie chcesz się z nimi pożegnać? 
- Nie mogę. Niech myślą od początku do końca, że ich zdradziłam. Mają tak myśleć do ostatniej chwili, a niektórzy... do ostatniej chwili swojego życia.
Słońce zaczęło zachodzić.
- Pamiętaj jedno, Joe. Słowa mogą kłamać. Czyny mogą kłamać. Wszystko może być kłamstwem. Czasami ktoś tak dobrze cię okłamię, że pomyślisz, że mówi prawdę. Ale zawsze zadawaj sobie pytanie: Czy kłamca, mówiąc, że kłamie jest kłamcą, czy mówi prawdę, która jest kłamstwem? Jeszcze raz spojrzałam w kierunku słońca i przestawiłam się na tryb: nieczuła, zimna suka.
- Ruszamy.

Dalej było tak jak w moim śnie. Las. Drzewa. Przewrócony konar drzewa, na którym siedziałam, byłam spokojna. Teraz tylko czekałam. To teraz robiłam i nawet nie drgnęłam słysząc kroki. To ich oczekiwałam. Po chwili pojawili się oni. Jeden po drugim otoczyli mnie wstałam z miejsca, a jeden z nich pchnął mnie lekko w przód. Brakowało jednego... A nie! Przepraszam, jednak mistrz intrygi się pojawił. Malcolm. Dostojny, władczy, okrutny, zimny i oczywiście b y ł y władca. Kiedyś wampir, dzisiaj zori. Jak woli. Mierzyliśmy się wzrokiem, w końcu przemówiłam jako pierwsza.
- Przywódca powinien wygłosić chyba jakąś gadkę tym, że nawet jeśli zjednoczyliśmy cztery rasy, nic nie osiągniemy i tak wygracie i tak dalej...
- Milcz - rzucił ostrym, władczym tonem.
- Usta mam po to, aby mówić - odparowałam.
- Zaraz możesz nie mieć języka i pozbędziemy się kłopotu - rzucił od niechcenia. - Co mam z tobą zrobić, Clover? Zabijając cię pozbędę się problemu.
- Nie możesz mnie zabić - uśmiechnęłam się tryumfalnie z mojej przewagi.
- Nie, ale mogę cię zmusić, żebyś sama to zrobiła - zasugerował zadowolony.
- Co chcesz tym osiągnąć? Rozwścieczysz ich jeszcze bardziej, a wtedy oboje wiemy, że nie będziesz miał, żadnych szans w walce.
- Oboje też wiemy, że nie siedzisz na konarze drzewa w środku lasu, do tego w nocy, czekając na cud, prawda? Powiedz mi, co ty chciałaś osiągnąć czekając na nas?
- Może nie mam już ochoty zgrywać wielkiej wybranki, która ma ich wszystkich ocalić? Co powiesz, jeśli znudziło mi się to całe "matkowanie". Nigdy nie byłam grzeczną dziewcznką.
Roześmiał się na moje słowa, co lekko zbiło mnie z tropu.
- A może tak naprawdę jesteś słabą aktorką na zbyt wielkiej scenie, która przerosła twoje ambicje? Proroctwo nie myli się w związku z ludźmi, których wybiera. Nie jesteś jego błędem. Błędem był twój plan, który chyba cię przerósł. Co chciałaś osiągnąć, Clover? Zostać wtyczką? Ale jeśli tak chcesz dołączyć do naszych szeregów. Chętnie. Przydasz się. Masz niezwykły dar do przekonywania ludzi. Chętnie go wykorzystamy - w tym momencie zrobił pauzę, a ja wiedziałam, że dokończenie jego wypowiedzi mi się nie spodoba - Tylko musimy zmienić ciebie.
Skinął ręką na jednego ze swoich kompanów, a ten złapał mnie w szczelnym uścisku. Nie wyrywałam się siły będą mi potrzebne na później.
- Wielu z was myśli, że posiadamy tylko przejęte moce innych ras, ale mamy jeszcze własną moc. Chcesz wiedzieć jaką? - nie odpowiedziałam, Malcolm zacmokał zdegustowany i skinął głową innemu ze swoich kompanów. W tym samym momencie poczułam t o - ból wytworzony przez zori. Utworzyłam na moich ustach grymas niewyobrażalnego bólu, który staram się ukryć, ponieważ jeśli nie pokażę im, że mnie boli uderzą ze zwiększoną mocą.
- Powiedz - syknęłam. A jednak nie jestem taką złą aktorką, gdyż ból nie paraliżował już mnie zorientowałam się, że klęczę zdyszana na ziemi.
- Proś - rozkazał. Nie chcę, ale muszę...
- Proszę - ledwo przeszło mi przez gardło to paradoksalne słowo wysunięte w stronę Malcolma.
- Tak tworzymy naszą armię. Usuwamy wspomnienia zastępując je tym, czym chcemy, to pierwszy krok do przemiany - oczy powiększyły mi się o dwa rozmiary, przełknęłam głośno ślinę, gdyż Eleonora nie wspomniała, o tym ani słowem.
- Zalewasz - wykrztusiłam.
- Peter, zajmij się tym - nakazał jednemu ze swoich przydupasów, a ja uznałam ten moment za idealny do ataku. Kopnęłam w goleń stojącego za mną zoriego, a kiedy ten poluźnił uścisk, wyrwałam się i rzuciłam do biegu. Wszyscy żyli długo i szczęśliwie, a w tej bajce były smoki. Rzeczywistość jest trochę bardziej przygnębiająca, gdyż nawet nie wystartowałam, a zostałam powalona na ziemie i zablokowana przez kolejne dwie kreatury. Piszczałam, wyrywałam się, ale na nic. Do ust włożyli mi kawałek materiału, a nade mną stanął Peter z pogardliwym uśmieszkiem wymalowanym na twarzy. Do moich uszu dotarło jedynie kilka słów.
- Nie - powiedział Gabriel - William, czy możesz...
Mi pomóc? Teraz widziałam tylko Petera przykładającego mi dłoń do czoła i dziewczynę. Mojego sobowtóra, który okazał się jednym z zori. Identyczny z wygląd do mnie zori ruszył wypełnić swoją misję, czyli zastępowanie mnie. Ciekawe ile jeszcze najróżniejszych zdolności kryje się w tych stworzeniach?
Jaka ja byłam głupia.
Jak ja byłam głupia,
że ich nie doceniłam i myślałam, że wychodzę na prowadzenie, gdy tak naprawdę jeszcze nawet się nie rozgrzałam.
Czas ponieść konsekwencje swoich czynów. Czasu nie mogę cofnąć. 
Mogę jedynie zobaczyć, co przyniesie następny dzień i dziękować za wszystkie te wspaniałe chwile, które spędziłam w swoim życiu. Teraz zrozumiałam co zrobił Monster dla Rona. Teraz to zrozumiałam.
To była moja ostatnia myśl, jaką pomyślałam, zanim Peter nie zabrał się za wykonywanie zadania zleconego mu przez swojego przywódcę.

8 września 2016

Trochę nas nie było...

Minął niecały miesiąc od ostatniego postu, który nawet nie był rozdziałem.
Było to po prostu nie oficjalne zawieszenie. Brak pomysłów = brak rozdziałów. Bardzo proszę was o przeczytanie całego postu, ponieważ chcę poruszyć w nim kilka kwestii dotyczących bloga, a także kilka rzeczy wam uświadomić.
Nie dawno otrzymałam wiadomość o czacie prywatnym? Który sobie założyliście tutaj na blogu (niektórzy pewnie nie wiedzą o czym mówię) nie mam nic przeciwko, bo ten czat jest dla was, a że nie chcecie, żeby nikt inny tego czytał, nie mogę wam zabronić. Któregoś dnia weszłam na główną stronę czatu, gdzie pojawiły się wiadomości, o tym że nie podobają się wam rozdziałach. Czuję, że muszę wytłumaczyć na czym polega słowo "komentarz". Jedna lub dwie osoby zdobyły się na napisanie negatywnej opinii, a jak się okazuje takich opinii jest więcej! Zaznaczyłam wyrażenie "negatywna opinia", ponieważ ja nie toleruję hejtów, jeśli nie wiecie co to bo z każdym dniem uświadamiam sobie boleśnie, że ludzie nie pojmują znaczenia tego słowa jest skrytykowanie kogoś i brak podanie jakiegoś uzasadnienia (np. Myślisz, że ktoś to czyta dzieciaku? Nie podoba mi się, bo... nie) Pytanie do was: dlaczego? Nigdy na tym blogu nie napisałam, że boję się krytyki. Czytając notki pod postami możecie zauważyć, że ja chcę jej od was, chcę pomysłów! Nie mogę zrealizować wszystkich, bo wciąż mam jakąś władzę nad tym co piszę (chociaż w ostatnim czasie chyba tracę panowanie, ale to za chwilę), ale kto powiedział, ze twój pomysł nie zachęci mnie do rozwinięcia go! Myślę, że krążą plotki na temat tego, iż zablokuję każdego kto mnie skrytykuję. Ludzie, to nie prawda! Były osoby blokowane na tym blogu, ale były one hakerami. Sama uświadomiłam sobie, że akcję mogłam rozwinąć inaczej, ale tego nie zrobiłam i nie zamierzam usuwać poprzednich rozdziałów, żeby wszystko naprawić. Teraz trzeba zakasać rękawy i naprawić to, co zniszczyłam w dalszych rozdziałach. To moja pierwsza książka, przypominam i muszę popełniać błędy, aby się na nich uczyć! Taka jest kolej rzeczy, a uświadamianie mi tych błędów tylko pomaga. Oczywiście nie wszystkim dogodzę, ponieważ każdy ma inny gust, każdemu podoba się co innego. Jeszcze się taki nie urodził, co by każdemu dogodził, ale staram się i przechodzę do drugiej kwestii na tym blogu, czyli braku rozdziałów.
Chyba niewielu z was zdaję sobie sprawę, ile serca włożyłam w Czas Proroctwa? Wiecie co to jest zrealizować, taki pomysł od czystej kartki? Zdajcie sobie sprawę, że jestem osobą, która ceni kreatywność. Ta książka nie jest od nikogo skopiowana! Jest w stu procentach moja i jest tylko moim pomysłem. Wyobrażacie sobie napisać coś takiego i zacząć od zera? Zero czytelników, zero pomysłu na grafikę bloga, która również jest stworzona przez Mery, jest nasza, nikogo innego. Zero słów i zero początku. Zawsze najtrudniej zacząć od początku, od wstępu do wszystkiego. Jeśli tego nie doceniacie usiądźcie przed kartką papieru i napiszcie trzydzieści rozdziałów, czegoś nowego, niekoniecznie dobrego, po prostu oryginalnego i dobrze zbudowanego opowiadania. Łatwo powiedzieć do kogoś: napisz, bo długo niczego nie ma. Nie mogłam wam niczego więcej napisać, bo te trzydzieści rozdziałów wyczerpało mnie, czułam, że to koniec: rzucam to! Jeden rozdział zajmuję mi czas napisania około czterech godzin, nie mówiąc o edytowaniu tekstu. A najgorsze są momenty, kiedy gapisz się w biały ekran i nie wiesz co napisać. Ale ja dlatego nie powiedziałam, że zawieszam to opowiadanie, to trzeba skończyć! Wszystko ma swój koniec i początek. CP też będzie miało swój finał! Tylko  teraz nie ma czasu na błędy. Ciągle wam powtarzam, że po tym będzie kolejna książka, ja piszę także ją! To też zajmuję trochę czasu i znowu zaczynam od początku. Ogarniacie jaki paradoks? Tam ponownie zaczynam od niczego, a tu mam wszystko i uświadamiam sobie, że po tylu upadkach, początek jest niczym w porównaniu do zakończenia. A teraz trzecia i ostatnia sprawa. Kontynuacja.
Kontynuacja - pewnej dziewczyny, której nigdy nie udostępniałam praw autorskich do kontynuowania mojej twórczości. Jednak to jej nie powstrzymało, aby mówić wszystkim wokoło, że jest inaczej. Wy chyba nie zdajecie sobie sprawy, że Mery jest grafikiem, edytorem tekstu, informatykiem i pełni wiele innych ważnych funkcji. Uświadamiacie sobie, że ona jest moją najlepszą przyjaciółką w realu? Zdajcie sobie sprawę, że jest dla mnie jak siostra? Nie ma takiej opcji, żeby pomogła wam w kontynuowaniu waszej wizji tego bloga, bo ona sama go założyła nawet podsunęła pomysł na założenie go i namawiała do realizacji. Więc proszenie jej o pomoc w waszych podróbkach jest śmieszna. A teraz skieruję tą wypowiedź do dziewczyny która stworzyła swojego bloga z tą dalszą częścią.
Cieszę, się że nie napisałaś na swoim blogu, że to był twój pomysł, a za każdym razem podawałaś nazwę opowiadania, które dokańczasz. Na każdym kroku pisałaś, że dokańczasz, że ci się podobał czas proroctwa, a nawet zainspirował do pisania. Nie mam ci tego za złe kompletnie! Należy rozwijać swoje pasje, a że twój pomysł narodził się, jakby z mojego napawa mnie dumą. Boli mnie jeden fakt: dlaczego nie zapytałaś mnie, czy nie mam nic przeciwko, tej kontynuacji, bo jakby nie patrzeć to w końcu kontynuacja mojej książki. Nie chciałabym nic przeciwko temu, że chcesz to zrobić, nawet mogłabym podać link twojego bloga, jeśli ludzie chcieliby innego nieoficjalnego zakończenia. Tak naprawdę nie mam nic przeciwko, bo twoja wizja nie jest moją wizją. To ja stworzyłam postacie Clover, Willa itd. Nie podrobisz ich charakterów, ich zachować, bo to ja steruję tymi postaciami, to mój zamysł artystyczny je stworzy, tak jak cały ten wykreowany świat, nie wiem jak wielki musiałby być twój talent, a by podrobić tok mojego myślenia. Po prostu to nigdy nie będzie to, co napiszę ja.
 Nie jestem wredną suką! Ja kocham się kłócić, ale nie robić innym na złość. Jestem osobą konfliktową, bronię swoich przekonań i nawet jak w połowie dyskusji uświadomię sobie, że nie mam racji, dalej brnę w to, w co ja wierzę. Nie dałam wam powodu do bania się mnie. Nie dałam powodów do... pozwolę sobie przytoczyć fragment twojej wypowiedzi: Mery♥ i nawet nie wiem, dlaczego skopiowałaś w nazwie "autor" profil bloggera Mery, ale nie wnikam, wracając do tematu: "Mam nadzieję że pierwszy rozdział mojego autorstwa wam się podobał, w komentarzach napiszcie co wam się podoba, a co nie i w przeciwieństwie do bloga oryginalnego możecie pisać mi co ma się wydarzyć i jakie są wasze obiekcje! Kocham was I do kolejnego rozdziału (powiadomie was na czacie kiedy sie pojawi).
I ja znowu czuję, że muszę się powtarzać, cholera, ja jestem szczera w stosunku do was, oczekuję tego samego! To co się tu dzieję przez te dziewięć miesięcy to jest po prostu kurwa dramat, ale po prostu mówię, że wracam i może jak się postaram to nie będzie powstawać więcej kontynuacji i plotek na mój temat. Jak zwykle mówię nowy blog - publikacja - niedługo.
Teraz trzeba zakończyć CP. Miłego wieczoru itp, itd. Wkurzyłam się trochę nie ukrywam, ale no do następnego. 
Ashley

14 sierpnia 2016

Okay guys!

Nareszcie to nie ja w tym tygodniu nawaliłam z rozdziałem, tylko moja kochana przyjaciółka, która wyjechała na urlop. Pozdrowienia i miłego wypoczynku koleżance, Mery. Teraz pewnie zastanawiacie się, dlaczego całą winę zwaliłam na tę Bogu duszę winną istotę. Otóż, aby nie było błędów w rozdziałach, i aby one były dla was czytelne i przejrzyste, Mery jako sepec w tej dziedzinie poprawia te moje bazgroły, po czym je wam udostępnia. Chciałabym wam podesłać rozdział number 31, lecz boję się, że go w ogóle nie zrozumiecie, gdyż ostatnim razem delikatnie mi zostało przekazane, że piszę te rozdziały jakbym była pijana :D. A to wszystko przez późną godzinę (zwykle druga, trzecia nad ranem), o której je tworzę. Ja jestem osobą, która ożywa w nocy i później wstaje o 13 ;). Dobra, bo znowu się tu rozpisuję, ughhh...
Podsumowując skargi i zażalenia do panny Mery.
Bądźcie cierpliwi już niedługo kolejny epizod! Pozdrawiam, Ashley ♥♥♥

4 sierpnia 2016

Rozdział 30

- Clover - jakiś chory człowiek potrząsnął moim ramieniem - Ej, Clover! - nie interesują mnie twoje problemy, daj mi spać! - Clover! - wydarł się.
- Czego?! - odkrzyknęłam i rzuciłam w niego poduszką. 
- Nieładnie - pokręcił głową, ale miałam to gdzieś - Pożałujesz.
- Mhmm... - odburknęłam i ponownie powróciłam do krainy snów. Jednak nie było mi dane pospać, gdyż jeden wkurzający osobnik, czytaj William zaczął mnie łaskotać.
- Zo...zo...zostaw mnie idioto! - nie mogłam przestać się śmiać i rzucałam się na każdą stronę.
- Będziesz grzeczna? - zapytał uśmiechając się szeroko i na chwilę zaprzestał swoich tortur.
Spojrzałam na niego poważnie i odpowiedziałam.
- Nie - w tym czasie uderzyłam go kolejna poduszką, jaką miałam po rękom. Jednak chłopak chwycił pierwszą poduszkę, jaką w niego rzuciłam i tak o to właśnie rozpętała się wojna. Było bardzo interesująco... ale to pominę i od razu przejdę do momentu, kiedy wskoczyłam Williamowi na plecy, a ten próbował mnie bezskutecznie zrzucić, w końcu zdał sobie sprawę, że się mnie tak łatwo nie pozbędzie, więc wyszedł z mojego wydzierżawionego pokoju i skierował się w stronę schodów.
- Chcesz mnie z nich zrzucić? - spytałam i zrobiłam przerażoną minę, po czym mocniej się go przytrzymałam. Dziwne, że się jeszcze nie udusił.
- Nie, mam lepsze plany niż morderstwo - odpowiedział i zaczął schodzić powoli ze schodów.
- Szkoda, myślałam, że wreszcie staniesz się odrobinę bardziej interesujący, ale ty jesteś nudny i przewidywalny - zaczęłam się z nim droczyć.
- Ja jestem przewidywalny? - zdziwił się, a następnie postawił mnie na ziemi w holu. - Skoro tak twierdzisz.
Rozejrzałam się dookoła zdziwiona, bo myślałam, że natchnie go na coś... no nie wiem, bardziej kreatywnego?
- Nie spodziewałaś się tego, przyznaj - spojrzał mi w oczy, a ja tylko uśmiechnęłam się chytrze.
- O, William - zacmokałam zdegustowana i podeszłam do niego pukając w jego czoło zaciśniętą pięścią - A jednak myślałam, że tam coś jest. Przykro mi Will, słyszę tylko i wyłącznie echo.
Zaśmiałam się, bo uwielbiam się z nim przekomarzać.
- Bardzo zabawne, Clover - zaklaskał w dłonie z uśmiechem - Żart na poziomie przedszkolaka, pogratulować.
- Już nie powiem, kto tu jest na poziomie przedszkolaka.
- Przegięłaś - zagroził mi palcem i krzyknął - Gabriel!
- A po co ci jest do szczęścia Gabriel potrzebny? - zapytałam, a obok nas pojawił się wspomniany elf.
- Słucham? - spojrzał na Williama, który założył ręce na piersi i odpowiedział na pytanie.
- Clover, wspomniała, że bardzo zazdrości elfom skrzydeł - o nie! Ja już wiem do czego to zmierza, chciałam coś powiedzieć, ale jakiś natręt zatknął mi ręką usta. Jak się okazało tym natrętem był Paul, ale czemu on współpracuje z tym sadystą Williamem?!
- Cicho bądź! - nakazał rozbawiony - Ostatnio nic ciekawego się nie dzieję, sam bym cię wziął na przejażdżkę, ale jak widzisz jestem trochę, jakby niepełnosprawny. Z jednym skrzydłem nie polecę.
- Chmma ne pelnoma splotyny - próbowałam coś powiedzieć, ale jego ręka mi to uniemożliwiała.
- Co tam seplenisz? - spytał, a ja go ugryzłam, więc odsunął trochę rękę od mojej buzi.
- Powiedziałam, że nie niepełnosprawny, tylko niepełno sprytny - po tym stwierdzeniu moje usta zostały ponownie zasłonięte.
- Tak, więc powracając do tematu - rozpoczął William, a ja próbowałam się wyrwać z oplatających mnie, niczym boa dusiciel ramion, Paula. - Clover, uznała sobie za punkt honoru polecieć, ale niestety nie ma skrzydeł i tak się zastanawialiśmy, czy może nie pomożesz jej spełnić marzenia?
- Jasne - odpowiedział Gabriel - ale ona chyba jest negatywnie nastawiona do tego lotu?
- A nie, nie. Ona jest... jakby to powiedzieć trochę przejęta i...? - kombinował Will, a z pomocą przyszedł mu Paul - zdrajcy narodu, rozrywki im się zachciało!
- Słuchaj, Gabriel sprawa wygląda tak: Clover niczego się nie boi - tym razem spojrzał an mnie sugestywnie unosząc brwi - Chce sobie polatać, dziewczyna. Zabronisz jej? Nie! Trochę się wyrywa, bo chciała tą sprawę załatwić z tobą sama, lecz trochę się wstydziła - Ja?! Ja się mam wstydzić? Ja się wstydzę tylko i wyłącznie ich towarzystwa! Boże daj mi siły!
- Świetnie! A więc, Clover za dwie minuty na zewnątrz! - krzyknął Gabriel i wyszedł na dwór. Paul mnie puścił i wraz z kolegą Williamem tarzali się na podłodze ze śmiechu, a ja stałam wkurzona i mordowałam ich spojrzeniem.
- Clover, daj spokój... - zaczął mój partner w misji, ale szybko mu przerwałam.
- Milcz jak do mnie mówisz. Wiesz co ci powiem? Nic ci nie powiem bo brak mi słów na waszą dwójkę. Zachowujecie się jak pięciolatki! Ale czego się spodziewać, jeśli poziom waszego rozumowania jest adekwatny do ilorazu inteligencji niemowlęcia.
Wkurzona wyszłam na zewnątrz, bo nie powiem teraz Gabrielowi, że obawiam się tego lotu. Za mną wyszli Paul z Williamem. Ciekawe, jakby wyglądali w wersji bez jedynek?
- Dobra gotowa - westchnęłam, a w moim głosie wyczuwalny był niepokój.
- Spokojnie, Clover. To super sprawa. Zobaczysz - powiedział elf, a drzwi do wielkiej willi, w której aktualnie mieszkamy otworzyły się po raz kolejny, a za nich wyszła reszta naszej ekipy. Nie, no niedługo nakręcą o mnie film komediowy!
- Co tu robicie? - krzyknął Lucas.
- Uczymy, Clover latać - odparł, William na co zmroziłam go spojrzeniem, ale sama w głębi duszy byłam rozbawiona tą sytuacją, nie mogę się na nich gniewać, bo czuję, że to będzie nasz ostatni moment takiej beztroski. Kąciki moich ust lekko się podniosły na myśl, że poznałam tylu wspaniałych ludzi...
- Człowiek! Czekam na pozdrowienia z lotu ptaka! 
i zwierząt. Wszyscy zebrali się dookoła nas, a Gabriel rozciągnął swoje ogromne elfie skrzydła wzbił się lekko w powietrze i chwycił mnie za ramiona. Krzyknęłam i zamknęłam oczy. Odczuwałam zmianę ciśnienia, a kiedy Gabriel zaczął szybować uniosłam powieki.
- Wow - tyle zdołałam wykrztusić, gdyż nigdy widoki, jakie widziałam nie pociągały mnie za bardzo. Lecz te były inne. To było piękne w górze widziałam wszystko, całą krainę, cały ten świat, który powinien być wyimaginowany, a jest prawdziwy. Drzewa nie były zwykłymi drzewami, dopiero tu, patrząc na wszystko z góry dostrzegłam to piękno. Im dalej patrzysz tym więcej zobaczysz.
- I jak? - zapytał elf.
- Cudo - odrzekłam - Bajka.
- Mówiłem, że ci się spodoba.
Lataliśmy tak jeszcze chwilę, jednak Gabriel krzyknął, abym przygotowała się do lądowania. Zamknęłam ponownie oczy i czułam jak wiatr rozwiewa moje włosy, nawet nie obchodziło mnie to, że byłam w piżamie, już w następnej chwili moje bose stopy dotykały ziemi.
- To było świetne! - krzyknęłam uradowana i wskoczyłam na Gabriela - Powtórzymy to kiedyś?Proooszę.
- Dobrze, powtórzymy to, ale teraz lepiej się pośpieszmy, musimy jeszcze spotkać się z Angel, która ma zamiar nam kogoś przedstawić.
Po wymienieniu jeszcze kilku zdań popędziliśmy do swoich pokoi, aby się przygotować. W mojej szafie wisiał jeden strój. Otworzyłam szeroko oczy, a moje ręce zaczęły drżeć ze zdenerwowania.
Pudrowa koszula, jasnoniebieskie dżinsy i czarne addidasy. (końcówka rozdziału 26 i będziecie wiedzieć o co chodzi)
Ubrałam się w ubrania. Byłam cała w nerwach. Dzisiaj. Dzisiaj będziemy realizować tą bardziej skomplikowaną część całej misji.
Bo dziś zostanę zdrajczynią.
Uczesałam włosy w wysokiego kucyka i zeszłam na dół, gdzie czekali już wszyscy.
- Wszystko okej? - zapytał Mark. - Jesteś strasznie blada.
- Konsekwencje lotu, spokojnie za chwilę będzie wszystko w porządku - uśmiechnęłam się niemrawo, a chłopak tylko skinął głową i jak widać uwierzył mi.
Doszliśmy do wielkiego budynku, który okazał się być domem Angel.
O wiedźmie mowa. Właśnie w tym momencie drzwi wejściowe się otworzyły, a moim oczom ukazała się piętnastoletnia przywódczyni. Jestem bardzo zdziwiona, że tak młoda osoba otrzymała tak poważne stanowisko, ale to nie mnie przyszło oceniać ich system rządowy.
- Dzień dobry - przywitała się pogodnie. Dla kogo dobry ten dobry, pomyślałam - Wejdźcie, mamy dużo spraw do omówienia.
Po tych wszystkich formułkach grzecznościowych jakie ze sobą wymieniliśmy, przeszliśmy do wielkiego pomieszczenia przypominającego salę konferencyjną. Każdy z nas zajął swoje miejsce, a rozmowę zaczął o dziwo William.
- Mam wrażenie, że zjednoczenie, które jest dla nas wybawieniem, wam jest całkowicie niepotrzebne.
To prawda. Wszystko tu jest świetnie zorganizowane, a zabezpieczenia idealne, dlaczego mieliby ryzykować utratę tego wszystkiego i uczestniczyć w bitwie?
- To nie jest takie proste jak wam się wydaję. Nasza rasa sto lat temu, chciała pomóc w całkowitym zwalczeniu zori, lecz problemem był czas, który został nam odebrany. Kiedy wasze rasy walczyły dzielnie ponosząc straty, my również zostaliśmy zaatakowani, zanim zdążyliśmy do was dołączyć. Zdezaktywowaliśmy moce, tak aby żadna kreatura ich nie przejęła, tym samym poświęciliśmy życie.
Wielu z nas zginęło. Inne rasy nie były pewne, co do naszego istnienia, tylko dlatego, że wcześniej również nie próbowaliśmy nawiązywać kontaktów z innymi. Chcemy po tysiącach lat już na zawsze połączyć się i żyć wśród innych ras. Czarownice tego potrzebują. Nie jest nas wielu. Nasi przodkowie popełniali błąd oddzielając naszą rasę od waszych. Jesteśmy gotowi się poświęcić dla tej krainy, bo była jest i będzie naszym światem od początku do końca. Nie damy sobie odebrać tego, co nasze.
- Wiele czarownic nie jest przekonanych do zjednoczenia, prosimy was, abyście pokazali im jak to jest pracować w zespole - odezwał się jakiś chłopak.
- Prosimy o waszą pomoc, a naszą uzyskacie - dodała, Angel.
- Dlaczego zostałaś przywódczynią w tak młodym wieku? - zapytałam.
- Dlatego, ze tylko ja umiem panować nad każdym z czterech żywiołów. Chcę wam kogoś jeszcze przedstawić.
I jak na zawołanie w drzwiach pojawiła się zgodnie z moimi przewidywaniami - czwórka stróżów.


Hej! I znowu przychodzę ze spóźnionym rozdziałem! Wiem jestem #1 najgorszych autorek ever, ale czuję się w obowiązku wam to wyjaśnić. Są wakacje, a ja powinnam wstawiać rozdziały dwa razy tygodniowo, ale zyskałam na ten okres straszną blokadę. Czasami siedzę patrzę w ekran komputera i nie wiem, naprawdę nie wiem, co napisać. Wtedy odkładam laptopa i czekam na przypływ weny, ten właśnie pojawił się dzisiaj i z tej okazji napisałam wam rozdział 30! Jej! 
Jednak to nie jest tak, że ja się obijam. Wielką ironią jest to, że mam więcej pomysłów do nowej książki, która jest już w trakcie tworzenia (strasznie boję się waszej opinii na temat nowej fabuły), a brak mi pomysłów na Czas Proroctwa. Tak, więc chciałam się zapytać, czy wśród moich czytelników są może jacyś inni pisarze lub amatorzy, obojętnie, którzy mogliby mi podsunąć jakieś pomysły, które ja bym mogła opracować do tej książki. Czekam na wasze pomysły! Piszcie, co byście chcieli czytać, co dodać, zmienić, usunąć, piszcie a ja może dostanę kolejnego natchnienia?
Ps: Wasze komentarze naprawdę motywują mnie do dalszego pisania, między innymi wczoraj jak czytałam wasze komentarze powiedziałam sobie "Dobra, weź się w garść, ktoś jednak to czyta!".
Dobra, a teraz w wielkim skrócie: KOMENTARZE = MOTYWACJA
Buziaki, miłych wakacji :*

24 lipca 2016

Rozdział 29

Kiedy narzędzie dzieliło kilka milimetrów od lustra, wciąż z zamkniętymi oczami zmieniłam decyzję i przekierowałam młotek na odbicie numer siedem, po czym stłukłam je, a ono zniknęło. Teraz zdałam sobie sprawę z tego, że cały czas wstrzymuję oddech. Napełniłam płuca świeżym powietrzem i roześmiałam się z ulgi jaką teraz odczułam.
Spojrzałam na lustro, które pozostało.
Uśmiechałam się na nim dumnie i kiwałam głową z aprobatą. Po chwili zniknęło i to odbicie, a ja na nowo stałam w lesie, w którym brakowało jedynie Eleonory. Chwilę później Joe opierał swoje łapki o moje kolana.
- Nigdy więcej, człowiek! Nie wiedziałem co się dzieję, jak ci pomóc! A ta wstrętna kobieta ciągle powtarzała "Nic jej nie będzie, poradzi sobie", ale co z tego, że ona mi to mówiła? I tak się martwiłem.
Och, Joe.
- Dobra, partnerze w zbrodni ruszamy.                                                               

                                                       POV: William

Wziąłem głęboki oddech i moje ciało zniknęło pod powierzchnią ruchomych piasków. Jedynie moja ręka pozostała na powierzchni trzymając rękę Clover. Czułem jak ta breja chce pochłonąć mnie całego. Moje palce powoli zaczęły się wyplątywać z jej palców, a rękę również pochłonął piasek.
Co to ma być?! Nie wystarczyły im jakieś tajne przejścia, trzeba było nas jeszcze utopić. Powietrze powoli mi się kończyło i zdałem sobie sprawę, że to koniec. Jestem zakopany żywcem i to dosłownie. Świetne uczucie. Serio polecam każdemu.
Kiedy już napadł mnie czarny humor zdałem sobie sprawę, że ziemia, w której przed chwilą się znajdowałem... znika. Że co do cholery?!
I nim zacząłem analizować bezsensowność tego zdarzenia poczułem, że spadam, a chwilę później moje ciało boleśnie styka się z ziemią.
Jęknąłem i rozejrzałem się dookoła. Jak widać nie tylko ja się tu znalazłem. Byli tu wszyscy... wszyscy oprócz, Clover. Jednak z doświadczenia wiedziałem, ze ta dziewczyna pojawi się już niedługo. Skąd wiem?
Bo to jest, Clover. Ta dziewczyna wszczęłaby bójkę z drzewem, gdyby naszła ją taka ochota.
I jakieś piaski mają ją pokonać? Nie sądzę. Ale to nie zmienia faktu, że jednak martwiłem się o brunetkę. Gdybym chociaż miał stu procentową pewność, że jest bezpieczna, a nie tylko moje domysły byłbym zupełnie spokojny. Jednak jedyne, co mogę teraz zrobić to zachować pozory spokojnego, spróbować się trochę ogarnąć i... czekać.
Podniosłem się jako pierwszy z ziemi, a następnie zacząłem badać teren wzrokiem. Nie znajdowaliśmy się już w lesie. Okay...?
Teraz stałem na jakiejś plaży. To jakiś żart. Prawda? Bo jak tak to naprawdę nie śmieszny.
Jednak jeszcze dalej przechadzali się... ludzie. Albo osoby wyglądające identycznie jak my.
- Czarownice - szepnął do mnie Caspar, który jak zauważyłem również postanowił wziąć się w garść.
Po drewnianych palach przechadzały się rodziny z dziećmi. Wyglądali tak beztrosko. Przez tyle lat się ukrywali i tak właśnie żyją? Jak widać im odłączenie się od reszty przyniosło same korzyści.
Oj czuję, że trochę tu zabawimy, a oni nie będą skorzy do współpracy.
Moją uwagę w pewnym momencie przykuł mały chłopczyk, który wraz z wiaderkiem i łopatką zaczął zbliżać się do wody. Gdy stał już blisko brzegu wrzucił do niej łopatkę, a ta nagle zniknęła pozostawiając po sobie parę unoszącą się na powierzchni wody. Spaliła się... w wodzie? Otworzyłem szeroko oczy ze zdumienia, a kiedy dzieciak zaczął pochodzić do wody niewiele myśląc rzuciłem się przed siebie i chwyciłem chłopaka zanim podzielił los łopatki. Brzdąc zaczął płakać, a do mnie podbiegłą jakaś kobieta, zapewne jego matka.
- Charlie, skarbie? Wszystko w porządku? - zadawała pytania i porwała dzieciaka z moich ramion. - Dziękuję...
Powiedziała, a kiedy spojrzała na mnie jej wzrok już nie skrywał łez ulgi, tylko czystą złość i nienawiść.
- Jak śmiałeś tu przyjść, potworze?! Zamienię cię zaraz w zwykłego robaka, a następnie rozgniotę z uśmiechem. Jak się tu dostałeś?! - krzyczała i oddała chłopczyka w ręce jakiejś jedenastoletniej dziewczynki. Wokół nas zebrało się mnóstwo osób, a z ich min dało się wywnioskować, że raczej nie będzie to przyjazne spotkanie z herbatą i ciastkami. Znowu to samo. Westchnąłem głośno i przetarłem twarz ręką, na to co zaraz się stanie.
- Nikt nie będzie tu nikogo rozgniatał. - odezwał się Lucas i zasłonił mnie swoim ciałem. - Za około dziesięć godzin dobije pełnia, a ja już odczuwam jej nadejście, więc nie radzę ze mną zadzierać - odezwał się groźnie.
- O! Wilkołak na dokładkę. Przeniosłeś się na stronę tych kreatur?! Zbiją cię, tylko tego chcą zabić nas wszystkich. Wszystkich tych, którzy nie są nimi! Zdradzić swoich pobratymców. Nie wstyd ci? - darł się jakiś facet.
Wtedy reszta wyskoczyła jakby spod ziemi i głos w tej ostrej wymianie zdań zabrał Ryan.
- Gdyby przeszedł na ich stronę, zabiłbym go osobiście - uśmiechnął się do Lucasa, który tylko prychnął lekceważąco na jego słowa - Chcemy się widzieć z waszym przywódcą.
- Naprawdę myślisz, że zgodzimy się na coś takiego?! Jesteś śmieszny sądząc, że spotkasz się z...
Przerwał kobiecie Gabriel.
- Ja jednak sądzę, że dwójka przywódców i kilku przedstawicieli jest w stanie na krótką rozmowę.
- A zori? - odparł niepewnie mężczyzna.
- Jesteś śmieszny, jeśli myślisz, że przyszlibyśmy tutaj z zori - wtrącił się, Paul.
- To kim on... - mężczyzna zaczął zadawać pytania, ale Mark zbył go machnięciem ręki.
- W swoim czasie, teraz chcemy porozmawiać z...
- Co tu się wyprawia?! - krzyknął dziewczęcy głos. Po chwili na twarzach zebranych wymalował się nieukrywany szok i lekki strach. Czarownice i czarodzieje odsunęli się na boki robiąc przejście... piętnastoletniej dziewczynie? Miała czarne proste włosy sięgające całej długości pleców. Porcelanową cerę i czekoladowe oczy. Była dość wysoka i bardzo wysportowana, a w tym momencie, gdyby wzrok mógł zabijać połowa leżałaby już martwa. Przejechała spojrzeniem po zgromadzonych, a następnie przeniosła je na naszą małą armię. Jej spojrzenie zmieniło się, gdy tylko napotkała mój wzrok. Uśmiechnęła się łagodnie i ponownie przybrała surowy wyraz twarzy patrząc na kobietę, której dziecko uratowałem.
- Angel - szepnęła roztrzęsiona kobieta, ale dziewczyna podniosła rękę i skutecznie uciszyła ją tym gestem.
- Alfre, powinnaś być dozgonnie wdzięczna temu człowiekowi za uratowanie życia twojemu dziecku - warknęła nieprzyjaźnie. - Wszyscy powinniście obnosić się do wybrańca proroctwa z szacunkiem.
Niedowierzanie.
To jedno słowo opisywało odczucia wszystkich tu zgromadzonych, prócz tych, którzy wtajemniczeni są już od dawna.
- Wy... wy... wybrańca - zaczęła się jąkać, Alfre. Ale po raz kolejny zgromiła ją wzrokiem, Angel. Nie jestem przekonany, czy rodzice byli świadomi podczas wybierania imienia dla dziewczyny, bo kompletnie nie pasuje albo minęło się z przeznaczeniem - Dziękuję, bardzo dziękuję, ze uratowałeś Charliego. Mam dług wdzięczności u ciebie.
Posłałem jej uspokajający uśmiech i skinąłem lekko głową.
Angel zaklaskała w dłonie i całe zgromadzenie szybko się rozeszło. A po jej bokach zostało dwóch chłopaków. W ciemnych okularach wyglądaliby jak ochroniarze, ale efekt psuły ubrania. Jeden z nich miał na sobie marynarkę w dziwne wzory, czarne spodnie i białą koszulę. Natomiast drugi stał rozbawiony całą sytuacją miał na sobie czarne dżinsy, biały T-shirt i skórzaną kurtkę.
- Nazywam się Angel jestem przywódczynią czarownic. Jestem świadoma waszych zamiarów względem naszej rasy. Jestem jak najbardziej po waszej stronie i cieszę, że wreszcie będziemy mogli wyjść z ukrycia.
- Nie wyglądacie na kogoś, kto chce nam pomóc - powiedziałem. Angel uśmiechnęła się chytrze.
- Możesz w to nie wierzyć, Williamie - zaakcentowała moje imię tym samym zwracając uwagę na to, że się jej nie przedstawiłem - Ale chcemy naprawić nasze błędy i opowiedzieć wam naszą historię, której nie znacie. Chcemy na nowo żyć w królestwie pięciu ras. Chcemy starego życia i zrobimy wszystko, żeby je odzyskać. Wiemy, co mamy robić, znamy naszą rolę. Jesteśmy świadomi ryzyka. My sami chcemy się do was przyłączyć i to my prosimy was o szansę. Ufamy wam. Prosimy tylko, abyście nas zjednoczyli, żeby inni nas zaakceptowali i nie żywili do nas urazy - powiedziała to wszystko nie wiele młodsza ode mnie dziewczyna z zachowania przypomina trochę, Clover. Jestem pewien, ze nawiążą ze sobą dobry kontakt.
Otwierałem już usta, żeby coś powiedzieć, ale przerwał mi to czyjś krzyk, a konkretnie wrzask wyżej wymienionej dziewczyny. Spadła na ziemie w tym samy miejscu, w którym leżała niedawno cała nasza paczka.
Jęknęła głośno po czym wstała z ziemi, a kiedy jej wzrok namierzył nasze małe zgromadzenie podeszła do nasz szybkim krokiem. Spojrzała na Angel, która w szoku patrzyła na rozwścieczoną dziewczynę. Clover najwidoczniej wywnioskowała, że ona tu rządzi i nawet nie pokazała po sobie, że zdziwił ją wiek przywódczyni. Tylko wygarnęła jej dobitnie wszystko.
- Przejście w borsuczej norze?! Czy wy jesteście poważni? Nie można było zrobić jakiejś tabliczki i kulturalnie zademonstrować przechodniom w jaką stronę się udać?! - teraz zauważyłem, że dziewczyna ma we włosach mnóstwo gałązek, jak i jest cała brudna. Chciało mi się śmiać patrząc na złą dziewczynę, która wyglądała jak siedem nieszczęść i do tego musiała być bardzo zmęczona, bo pod jej oczami widoczne były fioletowe sińce. Oczywiście nie przeszkadzało to w wylewaniu swoich skarg i zażaleń, Angel - To był okropny pomysł! Co wy sobie myślicie, że szczytem marzeń jest wycieczka do nory borsuka? Niestety mylicie się, bo ja będę miała do końca życia traumę!
- Jestem Angel... - powiedziała lekko zaniepokojona wybuchem, Clover dziewczyna, lecz niedane jej było dokończyć, gdyż brunetka postanowiła jej przerwać.
- Tak, tak, a ja jestem Clover - zaczęła z sarkazmem - zgadzamy się na wszystko tylko pokaż mi jakieś łóżko do spania.
Po tych słowach ominęła przywódczynię, która wystawiła do niej rękę w geście przywitania i ruszyła przed siebie zapewne w poszukiwaniu miejsca do wypoczynku.
Angel szybko schowała rękę i spojrzała na mnie pytająco.
- Czyli... - zaczęła, ale teraz ja jej przerwałem.
- Słyszałaś, Clover. Zgadzamy się na wszystko pod warunkiem, ze dacie gdzieś się nam kimnąć.
Wzruszyłem niedbale ramionami, a ręce schowałem w kieszeniach spodni. Angel uśmiechnęła się zadowolona i skinęła na nas dłonią, abyśmy poszli za nią. Uśmiechnąłem się pod nosem na zachowanie mojej partnerki, o którą tak nie potrzebnie się martwiłem. Cieszę się, że jest już z nami. Ostatni etap tej podróży czas zacząć.

Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że los szykuje dla nas więcej niespodzianek i ten etap chociaż ostatni, będzie tym najtrudniejszym i najwięcej od nas wymagającym.


10 lipca 2016

Rozdział 28

To nie działa! Mimo tego, że stali nieruchomo breja, w którą wpadli wciągała ich w swoje sidła. Jeżeli czegoś za chwilę nie zrobię siódemka moich towarzyszy zacznie wąchać kwiatki od spodu! Przecież to nie możliwe, aby zwykłe ruchome piaski... Cholera jasna! To nie są zwykłe "ruchome piaski". Przecież znajdujesz się w krainie stworzeń nadprzyrodzonych i do tej chwili nie ogarnęłaś, że nie ma tu niczego normalnego? Mówiła moja podświadomość, którą starałam się ignorować, odzywa się jedynie wtedy, gdy najmniej jej potrzebuję. Nim się obejrzałam, całe towarzystwo było zatopione po samą szyję. Zagryzłam nerwowo wargę i chwyciłam za rękę Williama, który był najbliżej mnie starając się nadaremnie go uwolnić. Wiedziałam, że to nic nie da, ale obwiniałabym się, gdybym nie spróbowała. William posłał mi uspokajające spojrzenie i chciał coś powiedzieć, ale jego głowa zniknęła w odmętach tego paskudztwa. Po chwili jego palce zaczęły wyplątywać się z moich.
 - Nie - warknęłam - Stój! - jęknęłam, co na nic się zdało, bo ręka chłopaka puściła mnie całkowicie i zniknęła jak reszta ciała jej właściciela. Upadłam na kolana i rozejrzałam się wokół. Nikogo już nie było. Z ośmiu podróżników został jeden. To była druga rzecz jakiej najbardziej obawiałam się zawsze w swoim życiu - samotność. Nikomu, o tym nie mówiłam bo lęk to słabość, a słabości się nie ujawnia. Jedną z moich był strach przed całkowitym opuszczeniem. Rodzice mnie opuścili, Monster i Ron zostali zamknięci, Brandon chciał mnie opuścić, odszedłby i Sam. Tak... do tamtego życia nie miałam, co wracać, bo nie zostałoby ze mną nikogo. Teraz też nikogo nie ma. Wplątałam palce we włosy i zaczęłam powoli się kołysać w przód i w tył.
Lucas, ten irytujący dupek. Ten nadopiekuńczy, ostrożny, wkurzający i muszący zawsze postawić na swoim dupek! Tak go uwielbiałam.
Ryan spokojny i opanowany wilkołak, który ufał mi cały czas.
Paul ten zielonowłosy wariat, który zawsze stanąłby za mną murem.
Gabriel... jak ja chcę, żeby powiedział mi, że nie mam się czym przejmować.
Jak bym chciała teraz posłuchać, jak Mark opowiada o swojej nowej dziewczynie.
Chcę usłyszeć głos Caspara, który mówi mi co mam robić i kim są czarownice, jak je do siebie przekonać, chcę żeby jeszcze raz wyleczył moją nadwyrężoną kostkę jak tego dnia w lesie, kiedy wyjaśniał mi co przekazało mu proroctwo.
I William...
Zaczęłam szybciej oddychać ze zdenerwowania. Boję się. Chcę, żeby był przy mnie, żeby mnie przytulił i powiedział, że wszystko będzie dobrze. A jeśli już nigdy nie spojrzę w jego zielone oczy? Już nigdy z nim nie porozmawiam, już nigdy się z nim nie pokłócę? Wolę się z nim cały czas kłócić, niż być bez niego. Nie oznajmiliśmy sobie, że jesteśmy parą, ale łączyła nas dziwna więź emocjonalna, taka że te słowa były zbędne. Ja się po prostu w nim zakochałam, a teraz nawet nie mogę mu o tym powiedzieć.
Oczy zaszkliły mi się od łez, szybko je zamknęłam, nie chciałam płakać. Chciałam tylko, żeby do mnie wrócili.
- Clover - usłyszałam cichy szept. Ooo zaczynam świrować. Podniosłam lekko głowę do góry i wyplątałam palce z włosów. - Clover - głos powiedział nieco bardziej stanowczo. Nadala nie podnosiłam głowy - Clover! - krzyknął. Podskoczyłam i podniosłam głowę do góry.
Eleonora.
Szybko podniosłam się z ziemi i spojrzałam na demona, który nawiedzał mnie w snach.
- Nie bój się. Jesteś na moich ziemiach nic Ci nie grozi.
Spojrzałam na nią niepewnie, ale ufałam jej w zupełności. Czarne oczy mogły przerażać każdego, ale nie mnie. Przyjrzałam się jej czarnym gałkom ocznym z czerwoną szparką i mogłam stwierdzić, że już nie była to tak intensywna czerń jak w moich snach, teraz była bardziej wyblakła, a czerwony stawał się powoli różowym. Białe włosy przybrały kolor blondu, a na skórze nie widniały już tak liczne pęknięcia. Jej skóra była idealnie gładka, a cera porcelanowa. Była piękna. Obraz tego piękna szpeciły jedynie oczy.
- Twoje oczy... - zaczęłam, ale pomachała na to jedynie ręką, jakby chciała odgonić niewidzialną muchę.
- Gdy tylko zjednoczysz czarownice z resztą ras gałki na powrót staną się białe, a tęczówki fiołkowe. Swój teraźniejszy wygląd zawdzięczam jedynie dzięki Tobie i Williamowi.
Uśmiechnęła się wdzięcznie, na co ja skinęłam lekko głową. William. W moich oczach nagromadziły się ponownie niechciane łzy. Eleonora zauważyła to i szybko zabrała głos.
- Nie martw się o swoich przyjaciół są bezpieczni - spojrzałam na nią zaskoczona - Te ruchome piaski to moja sprawka. Chciałam, żebyśmy zostały same. Pamiętasz jak mówiłam Ci, że William ma swoją rolę, w całym tym zamieszaniu? - pokiwałam twierdząco głową - Tak, więc właśnie to w interesie chłopaka leży - zjednoczenie czarownic, dajmy mu wolną rękę. Niech się chłopak przyzwyczaja, bo niedługo ciebie zabraknie.
- To po to się chciałaś ze mną spotkać? Chcesz mi wyjaśnić, co mam zrobić?
- Chcę Ci przedstawić plan działania, ty będziesz go realizować. Muszę jednak Cię do niego przygotować.
- Jak? - zapytałam nic nie rozumiejąc.
- Chodźmy - wskazała ręką szlak i ruszyła w jego kierunku. Podreptałam za nią i po chwili szłyśmy już obok siebie.
- Jakim cudem stoisz tu przede mną? - zapytałam, bo widziałam ją jedynie w moich snach, a teraz maszerujemy obok siebie, jakby nigdy nic.
- Daliście mi siłę, aby wejść na trochę do realnego świata. Jak już mówiłam. Moja dusza zostanie oczyszczona, po zjednoczeniu czarownic. Przestanę być demonem, a im bliżej tego dnia, tym świat daję mi więcej możliwości. Mogę urzeczywistniać się w nocy, ale w dzień pozostaję duchem.
- Co się stanie jak... całkowicie przestaniesz być demonem? - spytałam.
- Wszystkie moje wspomnienia zostaną wymazane, a ja pozostanę zwykłą czarownicą. Nigdy nie można wyprzeć się nadnaturalności. Nigdy.
- Eleonoro, a co z naszymi mocami? - spytałam mając na myśli siebie i Willa.
- Znikną. Jesteście ludźmi, Clover. A ludzie nie mają żadnych mocy.
- A co z bitwą? - powoli zaczynałam się martwić, a kobieta zaśmiała się lekko. Ona się śmieję?!
- Spokojnie wasza moc zniknie od razu po bitwie. Tak, jak i wasza nieśmiertelność.
- Oh - tylko tyle zdołałam z siebie wykrztusić.
- Taka jest kolej rzeczy, Clov. Ludzie umierają. Kiedy przestanę być już księgą proroctw, moce nadane przeze mnie znikną wraz z proroctwem.
Po tym stwierdzeniu, żadna z nas się już nie odezwała, aż do momentu, gdy Eleonora postanowiła się zatrzymać.
- Chcę wystawić cię na trzy próby, Clover. Chcę wiedzieć, czy naprawdę jesteś gotowa na misję, którą zamierzam Ci powierzyć.
Kobieta spojrzała na mnie uważnie.
- Dobra - głos mi się lekko załamał, byłam już lekko zdezorientowana, zdenerwowana i trochę, troszeczkę przestraszona. - Dobrze - powiedziałam głośniej, bo wątpiłam, że za pierwszym razem mogła mnie usłyszeć. Spojrzałam na nią, a ta skinęła głową mówiąc niemo, że rozumie.
Machnęła lekko ręką i drzewa rozstąpiły się nagle, tworząc okrągłą scenę. Rozejrzałam się dookoła.
- Wow - szepnęłam.
- Jak dobrze widzisz, dawno zapadł już zmierzch. Nie mamy dużo czasu, o wschodzie słońca będę musiała niestety Cię opuścić. - odezwała się Eleonora. - Po pierwsze, chcę sprawdzić twój spryt, czy będziesz umiała wywinąć się z trudnej sytuacji. Zaczynajmy.
Uniosła rękę lekko do góry, a przede mną pojawiła się skrzynia, a obok niej największy pęk kluczy jaki w życiu widziałam. Było ich ze sto, może dwieście? Miedziane, złote, srebrne, ołowiane, duże, małe, szerokie, wąskie, zwykłe lub bogato zdobione. Kiedy oderwałam wzrok od kluczy, nad moją głową uformowała się kopuła. Spojrzałam pytająco na kobietę, która mnie tu zamknęła.
- Otwórz skrzynię, Clover. Masz równe trzy minuty, później w kopule skończy się tlen.  Zaczynaj!
Popatrzyłam na klucze. Przecież nie mam czasu na testowaniu wszystkich! Podeszłam do skrzyni. Zaczęłam jej dotykać, a tym samym brałam płytkie oddechy, aby starczyło mi powietrza na jak najdłużej. Drewno było mocne, a zamek jeszcze bardziej trwały. Co zdziwiło mnie najbardziej nie była ciężka, a bardzo stara. Pogładziłam wieko skrzyni i jego ściany, chyba nawet diamentowe wiertło by ich nie rozwaliło. A spód? Przewróciłam na bok mało ciężką skrzynie. Teraz wiem, dlaczego to pudło było tak lekkie. Ściany może i były solidne, ale spód to zwykłe deski. Jedyne, co może nie przetrwać to pakunek skrzyni, jednak Eleonora wyraźnie kazała ją otworzyć, a nie uważać na zawartość. Wstałam z ziemi i zamachnęłam się nogą. Drewniane deski lekko się rozchyliły, a noga bolała mnie niemiłosiernie. Zagryzłam wargi i kopnęłam jeszcze raz i jeszcze raz. Powietrza było coraz mniej. Wzięłam ostatni oddech i włożyłam całą swoją siłę w ostatni kopniak. Pojawiła się dziura. Powietrza już nie było, a ja szybko klęknęłam i wyrywałam sterczące dechy. Kiedy pozbyłam się całego spodu wypuściłam powietrze, a kopuła upadła.
Wzięłam głęboki oddech, ciesząc się świeżym powietrzem.
- Przecież tam nic nie było - stwierdziłam, a kobieta wzruszyła ramionami.
- Często nastąpią sytuację, kiedy niczego nie będzie w dobrze zabezpieczonej skrytce. Czas na zadanie numer dwa. - odwróciła się do mnie tyłem i zastanawiała nad czymś chwilę - Ludzie mówią, że boją się śmierci. Ale tak naprawdę się jej nie boją, lecz obawiają. Jedną z rzeczy, których ludzie boją się najbardziej jest ból. Gdy go doświadczamy myślimy tylko o nim, czujemy tylko go. Doświadczając bólu zapominamy o świecie, o problemach. Zostajemy z nim sam na sam, a on ma nad nami przewagę i perfidnie ją wykorzystuje. Kiedy będą od ciebie chcieli informacji, masz milczeć. Muszę wiedzieć, czy wytrzymasz zadawane tortury. - odwróciła się i spojrzała na mnie - Dzięki mózgowi odczuwamy ból. Możesz go pokonać, ale nie wiem, czy będziesz miała na tyle siły. Można powiedzieć, że niemożliwym jest kontrolowanie tego, ale w tym świecie wszystko jest możliwe. Tylko najsilniejsi potrafią kontrolować zadawany im ból. Zaczynajmy.
Podniosła rękę po raz kolejny i piętnaście metrów ode mnie pojawiła się biała linia.
- Będę zadawać Ci ból. Musisz podczas tego dojść do białej linii. Dopiero po jej przekroczeniu, zadanie zostanie zaliczone. Daj znać, gdy będziesz gotowa.
Nie jestem na tyle silna by pokonać cierpienie. Jestem jedynie w stanie je przetrwać. Torturowany zostanie mój umysł, nie ciało, ale potrzebowałabym wielu godzin treningu, aby nie dopuszczać do siebie tortur umysłowych. Muszę wytrzymać. Muszę...
Skinęłam lekko głową, patrząc w oczy Eleonorze. I nagle rozpoczęła się moja męczarnia. Lekko się skrzywiłam, ale ruszyłam dwa kroki do przodu, nie było źle. Wewnętrznie szlochałam, bo jak mówiła Eleonora ból zajął moje wszystkie myśli.  Po postawieniu kolejnych dwóch kroków zatrzymałam się gwałtownie i mało nie upadłam, bo moja męka wskoczyła na kolejny poziom. Chciałam upaść na kolana i błagać, żeby przestała, ale zamiast tego zrobiłam kolejne cztery kroki do przodu. Po raz kolejny uderzyła we mnie fala silniejszej tortury. Teraz już nie mogłam się powstrzymać i upadłam na kolana, zaczęłam jęczeć. Pokonałam dopiero połowę drogi, a już nie mogę ustać na nogach. Ból, ból, ból... wszystko mnie boli. Głowa mi zaraz eksploduję. Ja nie chcę więcej, tak bardzo cierpię, ze nie mogę nawet otworzyć oczu. Moje ciało jest całe obezwładnione. Nie wiem skąd znalazłam w sobie siłę na pokonanie kolejnych czterech metrów, ale doczołgałam się jeszcze ten kawałek. Zostały jeszcze trzy. Tylko, ze teraz nie mogłam się w ogóle ruszyć. Podwinęłam nogi pod brodę i zaczęłam łkać. Łzy leciały ciurkiem po moich policzkach, a  ja nawet nie mogłam się ruszyć. Doświadczyłam pierwszy raz w swoim życiu takiego piekła. Zaciskałam mocno zęby i ściskałam skórę, ale nawet tego nie czułam. Czułam tylko, że mogę zrobić wszystko i powiedzieć wszystko, za chwilę wytchnienia od tej gehenny. Chwilę później poczułam jak coś pcha mnie do przodu. Przymrużyłam oczy, bo nie byłam w stanie otworzyć ich w całości. Ujrzałam sylwetkę małego rudego lisa, który pchał mnie do przodu. Joe.
- Człowiek, jeszcze trochę, dawaj! Wiem, że wyglądam jak kulturysta, ale masz swoją wagę, więc wytrzymaj jeszcze trochę. Zostały trzy metry. Dasz radę! Ty nie dasz?
Starałam się myśleć o wszystkim tylko nie o uczuciu męki jaką przeżywam. Wraz z pomocą małego przyjaciela i swoimi resztkami sił dobrnęłam do białej linii, gdy moje ciało przetoczyło się przez nią. Ból i ochota na popełnienie samobójstwa przeszły, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Nie czułam nawet małego ukłucia ubolewania. Podniosłam się z ziemi, jakby nigdy nic, ale wciąż miałam w pamięci to, co przed chwilą przeżyłam. Nie życzyłabym takiej kary, nawet najgorszemu wrogowi.
Popatrzyłam na kobietę, która powinna od teraz zacząć płacić za moje sesje u psychologa. Patrzyła z wątpliwościami na Joe'go, który wziął się tu Bóg wie skąd i pomógł mi przejść przez drugie zadanie.
- Kazałaś dojść tylko i wyłącznie do białej linii. Nie wspominałaś nic o pomocy - od razu zaczęłam się bronić.
- Masz rację, po prostu nie przypuszczałam, że jest tu ktoś jeszcze - wskazała na lisa. - Zastanawia mnie  jak on się tu dostał?
Lis nagle spuścił łepek na swoje futerko, które nagle zaczęło go bardzo interesować.
- Nie uważacie, że to futro jest niezwykle ciekawe, takie, takie... rude z dodatkiem migdałowego i złotordzawego. Może jestem jakoś szlachetnie urodzony? Może jestem zaginionym księciem Joe'em lisów, którego można rozpoznać tylko i wyłącznie po futrze? 
Zaczął nadawać, ale wystarczyło mu jedno moje spojrzenie i od razu zaczął schodzić na właściwy temat.
- Śledziłem was, od momentu, kiedy wyruszyliście szukać czarownic, szedłem za wami. 
- Jak obszedłeś ruchome piaski? - zapytałam.
- Po prostu obszedłem to naokoło.
- Fascynujące, ale teraz, Joe usiądź sobie wygodnie i nie przeszkadzaj, proszę - zagadnęła lisa Eleonora, ten pokiwał głową na zgodę i skulił się pod drzewem mając nas na oku. Zastanawiało mnie jak, Eleonora usłyszała, Joe'a. Ale szybko zdałam sobie sprawę, że ona jest demonem i ma nieograniczoną moc.
- Przejdźmy do trzeciego zadania, bo za chwilę dopadnie nas wschód słońca. W razie gdyby czas nam się skończył, chcę żebyś wiedziała, co masz robić, po tym, gdy oddasz się w ręce zori. Twoje miejsce zastąpi twój klon, podmieniony przez te kreatury. Ty natomiast, dowiesz się o każdym planie, jaki będą chcieli użyć w walce. Zniszczysz każdy, który może ułatwić im zwycięstwo. Rolą Williama będzie zaplanowanie tej bitwy. Dzięki pomocy Joe'a będziesz na bieżąco ze wszystkim, co będzie chciał zrobić Will. Zniszczysz zori od środka i skarzesz ich na kompletną porażkę. Walka już nie będzie wielką niewiadomą, będzie zwykłą formalnością. Po zjednoczeniu czarownic zniknę. Pamiętaj, że gdy wasza wygrana nastąpi wasze moce i nieśmiertelność również znikną. Clover, teraz musisz zrobić wszystko, aby nasz plan się powiódł. Ostatnia próba. Musisz znaleźć prawdziwą siebie. Myślę, że to nasze ostatni spotkanie. Żegnaj, Clov. Prawdziwym zaszczytem było dla mnie spotkani Cię. Dziękuję Ci za wszystko i cieszę się, ze cię wybrałam, a teraz... Zaczynaj. Powodzenia!
Podniosła rękę do góry, posłała mi ostatnie spojrzenie dodające odwagi i zniknęła. Raczej ja zniknęłam. Stałam pośrodku czarnego pokoju, a dookoła mnie były rozstawione lustra. Pod moimi stopami leżał młotek i karteczka.
Zbij każde lustro, w którym nie będzie ciebie. Tylko jedno z nich przedstawia twoje prawdziwe odbicie. Tylko, uważaj! Zbijając lustro z prawdziwą sobą - zniknie na zawsze. Wybierz dobrze.Nie zapomnij kim jesteś.
Osiem luster stało dookoła mnie. Muszę rozbić siedem z nich. Jedno tylko jest tym prawdziwym, ale które? Kiedy zbiję to właściwe, kiedy rozbiję siebie - rozbiję realną siebie i... zniknę. Wzięłam tak dla żartu osiem głębokich wdechów. Już zaczyna dopadać mnie czarny humor. Uśmiechnęłam się niewesoło i wzięłam do ręki młotek i podeszłam do pierwszego lustra. Stałam tam ja ze skrzyżowanymi na piersi rękoma. 
- Nie boję się tego zadania. Bardziej przeraża mnie perspektywa tego, że mogę nie znać samej siebie. Dwa poprzednie były trudne, ale to chyba będzie najtrudniejsze. Czy można nie znać samej siebie? 
Powiedziało odbicie numer jeden. Odstąpiłam od niego kilka kroków, bo mogło być moim prawdziwym. Odbicie numer dwa. Siedziałam tam w siedzie skrzyżnym i obgryzałam paznokcie.
- Nie mogę znieść tej presji, którą wywiera na mnie ta misja...
Nie dałam jej dokończyć, bo uderzyłam w to lustro młotkiem. Nagle całe zniknęło. Nie chodziło o jej wypowiedź, chodziło o to, że ja  nie potrafię obgryzywać paznokci. Uśmiechnęłam się dumna z siebie i podeszłam do następnego. W tym odbiciu opierałam się ramieniem o jakąś ścianę. 
- Nienawidzę swoich rodziców za to, że zostawili mnie i Brandona samych sobie z kupą kasy. Oni mieli się nami opiekować, a nie zostawiać jak jakieś psy! Mogłam liczyć tylko na mojego starszego brata. 
Podniosłam młotek i zbiłam to odbicie. Nie nienawidziłam rodziców, wręcz przeciwnie kochałam ich, ale miałam o to do nich żal. To lustro również zniknęło. Opcja numer cztery.
- Boję się tej wojny. Obawiam się, że przegramy i tylko zmarnowałam tu swój czas...
Młotek i pęknięcie. Kolejne lustro zniknęło. Nigdy nie uznałabym czasu spędzonego tutaj za zmarnowany. Nigdy.
Lustro numer pięć.
- Zakochałam się w Williamie, ale czuję, że mam niedokończone sprawy z Markiem. Cały czas się zastanawiam, czy pogodziłam się z kłamstwami Harry'ego.
Podniosłam młotek wysoko do góry i już miałam zbijać taflę lustra, ale zatrzymałam młotek kilka milimetrów od niej. Westchnęłam głęboko i podeszłam do odbicia numer sześć.
- Jestem uparta. Kocham ryzyko i adrenalinę pulsującą mi w żyłach. Nie umiem się poddawać i nie wystawiłam nigdy przyjaciół do wiatru.
Z bólem serca podniosłam młotek do góry i zbiłam to lustro, a ono jak reszta zniknęło. Wystawiłam do wiatru Sam'a, co z tego, że pierwsza część wypowiedzi była całkiem trafna. Z Samem przed odejściem nawet się nie pożegnałam. A co z Ronem i Monster'em gdybyśmy przyszli na to spotkanie, nie trafili by do poprawczaka. Zamknęłam oczy. Za dużo emocji jak na jeden dzień. Podeszłam do siódmego lustra.
- My jesteśmy panami własnego losu, jedyne co, to trzeba go dobrze od początku do końca rozplanować. Mój los płata mi figle, bo nie rozplanowałam go. Żyję chwilą i kocham to.
Podeszłam do lustra numer ósiem.
- Brzydzę się kłamstwem, ale muszę to robić. Nie mogę patrzeć na cierpienie ludzi, których kocham, muszę chronić ich za wszelką cenę. Po trupach do celu.
Zbiłam i to lustro. Bo prawda jest taka, że nie brzydzę się kłamstwem, jeśli jest na rzecz dobra innych i wcale nie muszę tego robić.
Trzy pozostałe lustra ustawiły się obok siebie. Numer jeden, cztery i siedem. Któreś z nich jest moim prawdziwym. Na pewno nie jest nim numer cztery. Wzięłam młotek i zbiłam środkowe zwierciadło. Do Marka nic nie czuję i dawno pogodziłam się z kłamstwami Harry'ego. Nie jestem dziewczyną, która będzie odmawiać sobie nowej miłości z obawy na przeszłość.
Zostały dwa, lecz teraz nie miałam zielonego pojęcia, które jest prawdziwe. Postanowiłam posłuchać głosu serca i podniosłam młotek do lustra numer jeden.
Uda się albo nie.
Zamknęłam oczy i...

Za tydzień kochani nie będzie rozdziału, ponieważ wyjeżdżam na urlop i spodziewajcie się nowego postu za dwa tygodnie :)
Ashley xxx