24 grudnia 2015

Rozdzial 2

Szłam sobie w najlepsze ulicą. Patrzyłam na nowe wystawy w moich ulubionych butikach. ,,Już jutro będę miała ten kremowy płaszczyk Chanele, rozmyślałam. Przechodząc przez ulicę ujrzałam mężczyznę ubranego w czarny, elegancki płaszcz i ciemno granatowe dżinsy (nie znam marki). Czarna grzywka opadała mu na oczy. Wyglądał jak prywatny detektyw, który został wynajęty przez jakiegoś faceta, aby ten śledził jego żonę. Bardzo mnie to podekscytowało. Mogłam zobaczyć tajniaka w akcji. Niesamowite, lecz nie mogłam tak stać i się na niego gapić. Jeszcze by wyjął z kieszeni płaszcza pistolet i wycelował we mnie myśląc, że jestem jakimś super zbirem. O nie, nie chcę pakować się w kłopoty. Postanowiłam, że najlepiej będzie po prostu wrócić do domu i obejrzeć jakiś dobry kryminał. Szłam i szłam uliczkami miasta aż w końcu znalazłam się na od ludnionym kawałku drogi. Myślałam, że dostanę zawału serca, kiedy zauważyłam idącego za mną faceta w czarnym płaszczu. Śledził mnie. Ale po co? Powiedzmy sobie szczerze nie jestem za bardzo ciekawą osobą do śledzenia.
Zaczęłam biec. A on, co za niespodzianka również zaczął za mną biec. Zauważyłam kilkadziesiąt metrów dalej skręt w jakąś uliczkę. Głupia nie pomyślałam, że to może być ślepa uliczka. Ale dzięki Bogu, nie była. Jeszcze lepiej to była ścieżka do lasu. Lepsze to niż porwanie z rąk psychopaty. Biegłam ile sił w nogach przez gęsty las, a tajniak za mną. Niestety po chwili tego maratonu runęłam na ziemię. Zahaczyłam nogą o wystający korzeń. Doczołgałam się pod jakieś drzewo. Usiadłam pod nim modląc się by mężczyzna mnie nie znalazł, ale moje modlitwy nie zostały wysłuchane. Po kilku minutach podbiegł do mnie czarny płaszcz. Patrzyłam na niego wystraszona. Chciałam uciekać, ale ból w kostce mi na to nie pozwolił. Nieznajomy spojrzał na mnie, a następnie na moją kostkę. Doszedł do wniosku, że już mu nie ucieknę. I zrobił najmniej spodziewaną rzecz o jaką mogłabym go przypuszczać. Usiadł pod drzewem, naprzeciwko mnie.
- To ty? – bardziej stwierdził niż zapytał – ty jesteś Clover Grey?
Skinęłam głową. Klęłam siebie w myślach. Po co przytaknęłam? Facet mnie gonił, śledził, a ja mu mówię jak się nazywam. Jaka ze mnie kretynka.
- Szukałem cię – powiedział to tak jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie – Wiedziałem, że istniejesz, że przepowiednia się nie myliła. Clover, czy mogę się tak do ciebie zwrać?
- Clover, Cloe, Clov jak chcesz - idiotka do kwadratu - Wszyscy tak do mnie mówią i o ile nie chcesz mnie zabić, ani uprowadzić tak właśnie możesz się do mnie zwracać.
- Nie ośmieliłbym się ciebie zabić. Przyszedłem cię poprosić o pomoc, ale wtedy musiałabyś porzucić swoje dotychczasowe życie.
- Chwileczkę. Zostawić dotychczasowe życie? Pomoc? Chyba chcę już iść.
- Nie, nie poczekaj jeszcze chwilkę – zerwał się na równe nogi, a ja zaczęłam się bać i chyba było to po mnie widać bo chłopak powiedział – nie musisz się mnie bać. Co ze mnie za matoł, nawet się nie przedstawiłem. Nazywam się Caspar. Szukałem cię. Musisz nam pomóc, wypełnić proroctwo.
- Czekaj, czekaj jakie proroctwo, co ty bredzisz?
- Wszystko ci wyjaśnię, tylko się uspokój. Proroctwo lub inaczej przepowiednia to nasze przeznaczenie.
- Jakie nasze? Jakie przeznaczenie?
- W tej księdze – wyjął książkę oprawioną w czarną skórę i złotą klamrę, która ją otwierała- stworzonej wieki temu przez przedstawicieli sześciu ras są zapisane rzeczy dotyczące przyszłości. Wszystkich ras.
- Jakich ras?
- Głównych. W ich skład wchodzą wilkołaki, wampiry, elfy, zmiennokształtni, czarownice i ludzie.- zrobiło mi się słabo, ja chyba śnię - Każda z tych ras ma swego przedstawiciela, dowódcę. Jednak żaden z przywódców rasy hm... według ciebie odmiennej nie może rządzić inną. Jedyną, która może zapanować nad wszystkimi są ludzie, którzy mają swój świat, ponieważ są najliczniejszą i najzwyklejszą grupą. Nasz świat jest odrobinę  rozbity. Możesz nam pomóc. Jesteś wybranką, tej księgi. - zatkało mnie. Oczywiście, że nie wierzyłam temu wariatowi.
- Nie tylko ty. Proroctwo opisuje kobietę i mężczyznę, którzy ocalą wszystkich przed zagładą...
- Poczekaj. Wcześniej powiedziałeś, że rasy dzielą są główne to są jeszcze hm... przyboczne?
- Tak są. To są właśnie nieliczne ewenementy, które przetrwały, lecz nigdy nie utworzą gatunku. Na przykład skrzaty. Zostało ich w naszej krainie około dwudziestu? Coś koło tego.
- A ja mam ocalić waszą... krainę przed dwudziestoma skrzatami?
- Nie, nie przed skrzatami przed armią...
- Skrzatów?
- Dasz mi wreszcie dokończyć? Przed armią ohydnych hybryd, którymi są zori.
- Zori?
- To stworzenia, które mają w sobie połączenie wszystkich nas. Potrafią zmienić się w dowolne zwierzę, tak jak zmiennokształtni, lecz w tylko jedno. Stają się silniejsi podczas pełni księżyca, tak jak wilkołaki, lecz się nie przemieniają. Polują i wysysają krew jak wampiry. Niektóre, doświadczone umieją latać tak jak elfy. I wyglądają dokładnie tak samo jak ludzie.
- A co mają z czarownic? - wbrew pozorom byłam ciekawa. Wiedziałam, że to zwykłe bajeczki, ale chciałam ich dalej słuchać. Dlaczego? Nie wiem. Coś w środku mnie kazało mi tego słuchać.
- Czarownice w okresie pojawienia się zori zdezaktywowały swoje moce. Były bezbronne i dlatego mnóstwo z nich zginęło. Dzięki ich determinacji i poświęceniu, zori nigdy nie posmakowali daru magii i nie są niepokonani. Są symbolem niewiarygodnej odwagi.
- Możliwe jest to, że zori zyskają jeszcze ten dar i nikt ich nie pokona?
- Nie to nie możliwe. Pierwsi zori pochłaniali talenty i przekazywali je z pokolenia na pokolenie. Te młodsze nie mają tych zdolności. Nie mogą pochłonąć daru, a starsi już nie żyją. Lecz młodzi mają armię, dzięki której chcą zdobyć cały świat. Działając oddzielnie nic nie zdziałamy.
- Oddzielnie?
- Od kilku wieków rasy się nie dogadują, a zori chcą to wykorzystać. Zamiast połączyć siły walczymy między sobą. Działamy przeciwko sobie i tym mieszanicom, marnując tylko siły. Przepowiednia, jak już mówiłem głosi nadejście dwójki ludzi, którzy zjednoczą ze sobą rasy i pokonają niebezpieczeństwo, tworząc potężne wojsko, a następnie królestwo. Kobieta i mężczyzna będą jedynymi przedstawicielami rasy ludzi.
- Nie rozumiem dlaczego właśnie to mam być ja?
- Ponieważ proroctwo przepowiada przyjście kobiety, o imieniu Clover. Nie jesteś zwykłym człowiekiem, czuje od ciebie moc. Zostałaś wybrana. Urodziłaś się po to by nam pomóc.
- Nic nie rozumiem i w nic nie wierzę. Czarownice, elfy i Bóg wie jeszcze co jeszcze, nie istnieją. Nie ma nic na świecie innego oprócz ludzi. I nie istnieje żadna kraina inna niż ta tutaj. Nikt nie chce nic zdobyć. A najlepsze było to, że niby ja mam ich zjednoczyć. I ten facet, którego szukasz też ci nie uwierzy. Musisz się leczyć w jakimś dobrym szpitalu psychiatrycznym - wtedy wstałam i choć kostka mnie bolała nie dałam tego po sobie poznać - Powrotu do zdrowia, życzę - miałam już dość, po co tak długo tu siedziałam i na dodatek zachęcałam go, aby opowiadał.
- Posłuchaj Clover. Wiem, że mi nie wierzysz, ale inne rasy również nie wierzą. Jednej nawet nigdy na oczy nie widzieliśmy i wiemy o niej tylko ze starych ksiąg i z resztek ich działalności w naszym świecie. Będzie naprawdę źle, jeśli nie pokonamy zori, a my jesteśmy od nich silniejsi. Posiadasz dary, które odkryjesz później. Udowodnię, ci że mam rację.
Wyprostował się, a wokół niego zatańczyły brylantowe iskierki. Pojawiło się światło, a gdy opadło Caspar stał ze skrzydłami, szpiczastymi uszami i jasnymi źrenicami. Krzyknęłam mimo wolnie.
- Jestem elfem. Jedynym, który dogaduję się z resztą, ale nawet moja rasa nie wierzy w proroctwo. Za długo czekali na wasze przyjście. Wcześniej przepowiednie nigdy się nie myliły i jestem pewien, że teraz też się nie pomyliło - stałam oniemiała i otwierałam usta, żeby coś powiedzieć, ale żadne odpowiednie słowo nie popłynęło z nich.
- Darem mojej rasy są skrzydła - i dla demonstracji wzbił się w powietrze - potrafimy również uzdrawiać, przemieniamy się wtedy gdy chcemy. Naszym symbolem jest powietrze. Każda rasa ma swój. Teraz pokaż mi swoją kostkę. - wylądował i czekał, aż znów spocznę. To była iluzja, ale jeśli chciałam w to wierzyć to jestem najgłupszą osobą na świecie. Caspar nie wiedział gdzie się zatrzymam i nie mógł zamontować nigdzie lin, aby wzbić się w górę. Jedynym sposobem, żeby przekonać się, czy to prawda było patrzenie jak uzdrawia moją kostkę. Usiadłam i wyciągnęłam do niego nogę. Położył na niej swoją dużą dłoń i zamknął oczy. Wokół mojego stawu skokowego ujrzałam światło. Po chwili nic mnie już nie bolało, nie było opuchlizny, kostka była jak nowa. Caspar wstał i się uśmiechnął. Teraz zobaczyłam, że miał nie więcej niż dziewiętnaście lat.
- Jak to zrobiłeś?
- To mój dar i każdego innego elfa.
- Dziękuję.
- Ach, to był zaszczyt. Jeszcze jakieś pytania?
- Tak. Ile masz lat?
- Sto dwadzieścia cztery? Zaskoczona?
- Nie po tym wszystkim to pikuś - mój głos ociekał sarkazmem -  Jesteś nieśmiertelny?
- Tak jak wszyscy, ale to nie znaczy, że nie można nas zabić. Każdą rasę można zabić, ale każdą inaczej. Wampiry zabija ogień, wilkołaki srebro, elfy trucizna, zmiennokształtnych broń palna, czarownice klątwy i jeszcze kilka innych rzeczy, ponieważ najbardziej przypominają ludzi chociaż nimi nie są, a ludzi zabić może wszystko. Nie mówię, że gdy elf zostanie postrzelony to nic mu się nie stanie. Nie. Zostanie zraniony, może zostać nawet poszkodowany do końca życia, ale to go nie zabije. Zori również można zabić wszystkim, lecz są sprytni, bardzo liczni i posiadają takie same dary jak my, więc szanse są wyrównane.
- Świetna perspektywa. Szkoda, że jestem człowiekiem. Na nic ci się na przydam. Zabiją mnie zrzucając z wysokiej skały.
- Ciebie nie. Ty masz wrodzoną ochronę. Tylko ty możesz się zabić. Nikt i nic nie może. - Sama decydujesz o swoim życiu, ale jeśli ktoś zrzuci cię ze skały kilka tygodni będziesz dochodziła do siebie, może jedynie uzdrowić cię jakiś elf lub czarownica.
- Jestem nieśmiertelna?
- Tak ty i chłopak - za dużo niedorzecznych informacji. Zerwałam się z miejsca i uciekłam. Teraz uważałam, co mam pod nogami.
- Zaczekaj - krzyczał Caspar, ale nie biegł już za mną - nie uciekniesz przed tym.
- Spróbuję - mruknęłam, ale Caspar już nie mógł mnie usłyszeć.
- Słyszałem - nadzwyczajny słuch, zapisać.

12 grudnia 2015

Rozdzial 1

- Wstawaj Clover!
Brandon wrzeszczał mi do ucha jakieś pięć minut. Czy on nie mógł zrozumieć, że jak się uczy na sprawdzian z chemii całą noc to nie jest tak łatwo zejść z łóżka? I w tym właśnie jest problem, bo Brandon nie musiał się uczyć. Sam z siebie był idealny. Zawsze świadectwo z wyróżnieniem, przykład do naśladowania, nigdy nie upił się na imprezie, stypendium sportowe, najpopularniejszy w szkole, diabelsko przystojny. To jest idealny opis mojego starszego idealnego brata Brandona. Czasami nie mogłam z nim wytrzymać, ale tylko czasami. Bo rzeczywiście był idealnym starszym bratem. Czego nie można powiedzieć o mnie. Ja jestem utrapieniem dla niego i moich rodziców, którzy nas ,,kochają’’ jestem pewna, że gdybym zniknęła z domu na tydzień nawet by tego nie zauważyli. Nasi rodzice mają świetnie prosperującą firmę, w której spędzają całe swoje życie. Mną zajmuje się Brandon. To on nauczył mnie wiązać buty, to on gotował mi kiedy byłam mała, to on czytał mi bajki na dobranoc, nie rodzice. Oni zostawiali nas w wielkim domu samych z pliczkiem banknotów na całe dnie. Nie mówię, że nie fajnie jest być bogatym, no bo jest, ale co z tego jeśli wychowuję cię starszy brat, a mamę i tatę widzisz tylko na Boże Narodzenie i ewentualnie na Wielkanoc. ,,Są bardzo zajęci, muszą zarabiać na nasze utrzymanie, a ty musisz to zrozumieć, bo oni nas kochają”, powtarzał przez cały czas Brandon, ale za każdym razem kiedy to mówił słychać było, że coraz bardziej w to wątpi. Przez te wszystkie lata nauczyliśmy się żyć bez nich.
Nie idę dziś do szkoły - powiedziałam i naciągnęłam sobie kołdrę na głowę. Lecz na nic zdały się moje wysiłki przy Brandonie, który ściągnął ją ze mnie jednym ruchem.
-Idziesz - powiedział stanowczo i ściągnął mnie z łóżka. Nie było to nadzwyczajnie trudne przy mojej smukłej sylwetce i jego mięśniach, na coś te laski w naszej szkole lecą.
Jestem bardzo chora. - zakaszlałam sztucznie i klęłam w myślach swoje zdolności aktorskie. - No dobra nie jestem, ale jestem strasznie zmęczona.
- Tak właśnie się dzieje kiedy ogląda się horrory do czwartej w nocy.
- Nie oglądałam żadnych horrorów! Uczyłam się dysocjacji jonowej!
Tym lepiej jeśli uczyłaś się całą noc, na pewno nie chcesz jej zmarnować. - wygrał i dobrze o tym wiedzią, bo z trudem powstrzymywał uśmieszek zwycięzcy. Bądźmy ze sobą szczerzy nie tak trudno ze mną wygrać, a Brandon zawsze wygrywał.
- Już dobrze, dobrze. Pójdę, ale tylko dlatego, że zmarnowałam kilka godzin mojego cennego życia na siedzenie przy książkach. Już się tak nie szczerz. - klepnęłam go ręką w ramię i poszłam po ubranie do szafy. W tym czasie Brandon zdążył opuścić mój pokój.
- Tylko się pospiesz. Śniadanie gotowe. - krzyknął ze schodów.
- Jasne - odkrzyknęłam.
Teraz wybierałam w co ubrać się do szkoły. W końcu wybrałam błękitne, podziurawione dżinsy i bluzkę Diora, w kolorze pudrowego różu. Dobrałam do tego zestawu piękny, złoty naszyjnik z białymi perłami. Kolejna korzyść z bycia bogatym, możesz mieć wszystko czego tylko zapragniesz, a ja kochałam zakupy.
Poleciałam do łazienki, w której się ubrałam i zrobiłam lekki makijaż. Wbrew pozorom zależało mi na wyglądzie. Dzięki temu, że ładnie wyglądałam (i że jestem siostrą Brandona) ludzie mnie tolerowali. Nie miałam w szkole wielu przyjaciół, a tak dokładnie to miałam tylko jednego najlepszego przyjaciela, drugiego brata. Sam jest naszym sąsiadem i rozumiał mnie jak nikt inny. Codziennie po szkole przychodziliśmy do mnie lub do niego i gadaliśmy o wszystkim. O polityce, szkole, filmach, gwiazdach, projektantach mody, modelkach, jedzeniu, muzyce, książkach. Razem z Samem trzymamy się na uboczu lubimy swoje towarzystwo, obracamy się w małym gronie, ale to nie znaczy, że jesteśmy dziwadłami. O nie, rozmawiamy normalnie z rówieśnikami. Sam nawet gra w szkolnej drużynie koszykarskiej. Skoro mowa o sporcie to szybciutko wspomnę o tym, że mój rodzony brat Brandon otrzymał stypendium sportowe. Naprawdę na to zasłużył. Jest genialnym kapitanem drużyny koszykówki i bardzo chwali Sama. Czasami, gdy nudzi nam się w domu urządzamy mały trening. Chłopacy śmieją się z mojej fatalnej gry. No, przyznaję koszykówka to dla mnie czarna magia. Kolejna rzecz, do której nie mam wyczucia. Jedyne co mi się w życiu trafiło to ładna buzia. Mam długie, kręcone, ciemno kasztanowe włosy, niebieskie oczy i duże usta. Wszystko się nieźle prezentuje, a Brandon jest taki sam jak ja. Kręcone, krótko obcięte kasztanowe włosy, niebieskie oczy, duże usta i czarujące spojrzenie. Czasami chcę mi się śmiać kiedy widzę jak te płytkie blondynki się do niego ślinią. Brandon nie ma dziewczyny. I dobrze, na razie ja jestem najważniejszą dziewczyną w jego życiu, ale bardzo się ucieszę kiedy znajdzie jakąś, która będzie go warta. Niektóre dziewczyny ze starszych klas są dla mnie bardzo miłe i myślą, że szepnę o nich dobre słówko Brandonowi. Czasami pyta mnie o radę, którą zaprosić na kolację, a ja polecałam mu tą, która jest najmilsza, najładniejsza, najmądrzejszą i tą, która mi się nie podlizuję. Sam nie ma żadnej dziewczyny, ale nie dlatego, że nie jest przystojny bo jest. Te jego proste blond włosy, zielone oczy i długie rzęsy przyciągają dziewczyny jak magnez, czasami zaprasza dziewczyny na randki, no ale nie miał żadnej dłużej niż dwa tygodnie. Teraz ja, powiem w prost jestem po nie udanym związku. Harry zdradzał mnie z inną, a ja dowiedziałam się o tym od Sary, z którą chodzimy często razem na zakupy, bo Sam nie ma na to cierpliwości i muszę szukać koleżanek. Mniejsza o to, teraz jestem singielką i w sprawach sercowych doradzam tylko moim chłopakom.
Usiadłam na stołku w kuchni, a dużą, czarną torbę Gucci położyłam na ziemi.
- Co na śniadanie?
- Jajecznica. Może być?
- Pewnie. Masz dziś jakiś mecz?
- Nie, ale wracam późno. Nie czekaj na mnie.
- Gdzie idziesz?
- Będziesz zła.
- Może nie. No, powiedz mi.
- Gdzie jest Sam? Kiedy jest potrzebny, to go nie ma.
- Od kiedy masz przede mną tajemnice?
- Nie, nie mam przed tobą tajemnic Cloe. Chodzi o to, że... już za kilka miesięcy kończę szkołę… i muszę zacząć myśleć o przyszłości. Chciałbym iść na medycynę, a najlepszy na ten kierunek jest… Oxford. Dziś po szkole jadę tam na rozmowę.
Zakrztusiłam się jajecznicą. Że co proszę?! Oxford, naprawdę? Przecież my mieszkamy w Liverpoolu. Dlaczego wybrał uniwersytet tak daleko? Chce się ode mnie uwolnić? Co ja bez niego zrobię? To on zastąpił mi rodziców, kiedy wyjedzie stracę całą rodzinę. Będę sama, a ja tego nie chcę.
Masz mnie już dosyć? Nawet ci się nie dziwię. Też bym chciała jak najszybciej uciec. - mówiłam cicho i miałam łzy w oczach. Chciałam uciec do swojego pokoju i płakać w poduszkę, ale wiedziałam, że ta rozmowa w końcu nastąpi, a teraz musiałam ją zakończyć - Ale zasługujesz na najlepsze, zasługujesz na to i na o wiele więcej i jestem pewna, że będziesz świetnym lekarzem, a jeśli nie przyjmą cię to są prawdziwymi idiotami.
Podszedł do mnie i przytulił. On też miał łzy w oczach, ale obydwoje byliśmy zbyt dumni, aby je wypuścić.
- Nie chcę się ciebie pozbyć, Clover. Gdybym tylko mógł zabrałbym cię ze sobą, ale nie mogę. Po pierwsze, bo nie mam prawa. Po drugie, bo musisz  skończyć szkołę, a po trzecie nie wiem nawet, czy mnie tam przyjmą.
- Przyjmą, bo ja ci napisze CV. - Uśmiechnął się lekko.
Bóg wie, co ty byś mi napisała w tym CV. - powiedział to i od razu spoważniał -Porozmawiam z rodzicami, o moich planach i powiem im, żeby od kiedy wyjadę coraz częściej przebywali w domu.
- Nie! - krzyknęłam na wzmiankę o rodzicach, po moim trupie - Nic mi nie da to, że będą tu siedzieć z komputerkami i pracować. Nie było ich, gdy byli mi potrzebni, nie było ich kiedy oparzyłam sobie rękę wrzątkiem, nie było ich wtedy gdy skręciłam kostkę, ani wtedy kiedy upiłam się w Sylwestra. Nigdy ich nie było. I niech tak zostanie. - chyba mnie zrozumiał, bo powiedział:
- Uważam, że powinienem im powiedzieć o tym, aby się tobą zajęli, ale chyba masz rację.
- Nauczyłam się żyć bez nich i dam radę, nawet jeśli nie będzie przy mnie ciebie. Poradzę sobie w końcu mam 16 lat, nie jestem małym dzieckiem. Wszystkiego mnie nauczyłeś. - I właśnie wtedy polały się łzy.
- O mój Boże, Clover. Jeszcze nawet nie wiem, czy mnie przyjmą dziś się dowiem, czy mam szansę.
- Trzymam za ciebie kciuki i zawsze będę trzymać.
- Kocham cię - przytulił mnie do siebie jeszcze raz i właśnie wtedy usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Odskoczyliśmy od siebie jak oparzeni.
- Wejść - krzyknęłam do Sama.
- Cześć, skarbie - zwrócił się do mnie i pocałował mnie w policzek - siemka, Brandon. Cloe, rozmazał ci się tusz. Co się stało?
- Brandon, idzie na Oxford. - po co mam ukrywać prawdę przed Samem?
- Idę na rozmowę...
- Daj spokój i tak się dostaniesz - Sam był zachwycony, ale kiedy spojrzał na mnie zapał ostygł mu od razu. Wiedział, że Brandon jest dla mnie wszystkim. 
- Dam sobie radę w końcu mam jeszcze ciebie.
- Tak będziemy przyjaciółmi na wieki.
- Tak, a zaraz się spóźnimy do szkoły. Pogadamy kiedy dostanę list z ładną pieczątką z Oxfordu. A teraz ładować tyłki do samochodu.
Do szkoły jedzie się około dziesięć minut. Kiedy dojechaliśmy na mjiejsce czarnym BMW, cały parking był zawalony samochodami, ale oczywiście jeśli jesteś popularny tak jak Brandon zawsze masz najlepsze miejsce, nawet gdy przyjeżdżasz ostatni.
- Dziś nie mogę was zabrać, bo od razu po szkole jadę na uniwersytet.
- Spoko, pójdziemy razem z Samem do domu.
- Przykro mi księżniczko, ale dziś mam trening.
- No to do domu pójdę sama.
- Tylko uważaj na siebie. O kurde, muszę lecieć na razie - i już go nie było.
- My też musimy się pospieszyć - powiedziałam i wraz z Samem pobiegliśmy do klasy.
W szkole było tak jak zwykle. Nudno. Jedyne, co było ciekawe to sprawdzian z chemii. Zadania były łatwe, ta noc nie była stracona, ponieważ pierwszy raz byłam zadowolona z napisanego testu. Sam również był. Poza tym umówiłam się na zakupy z Brigit, ale dopiero jutro. Dzisiejszy dzień zapowiadał się dość słabo. Wychodząc ze szkoły spotkałam Mindy.
- Impreza?
- Właśnie, to co przyjdziesz?
- Powiedz. Chcesz, żeby przyszedł Brandon?
- Nie! - krzyknęła i lekko się zarumieniła - Chodzi o to, aby przyszedł… Sam.
- Sam?! - tak się ucieszyłam. Samowi już jakiś czas podoba się Mindy. Ta wysoka zielonooka o rudych włosach dziewczyna skradła jego serce. Coś do niej czuł, ale bał się, że go odrzuci. To było do niego niepodobne Sam zwykle był bardzo śmiały, a przy Mindy był taki… małomówny?
- Wiem, że się przyjaźnicie i pomyślałam, że moglibyście przyjść razem. Sama bym go zaprosiła, ale w jego towarzystwie czuję się taka onieśmielona i…
- Pewnie - przerwałam jej - od kilku dni ciągle o tobie mówi. - no co? Czemu nie ma wiedzieć?
- Naprawdę? - była strasznie szczęśliwa.
- No pewnie, ale się ucieszy.
- Dzięki - rzuciła mi się w ramiona.
- Ach, nie ma za co.
- Och, może powinnam go zaprosić osobiście?
-To jest świetny pomysł. Teraz ma trening.
- Och, idealnie. Jeszcze raz dziękuję, Cloe - i rzuciła się biegiem do sali gimnastycznej.
Patrzyłam jak odbiega. W momencie kiedy zniknęła mi z pola widzenia, ruszyłam do domu.