30 stycznia 2016

Rozdział 8

Obudziło mnie stukanie do drzwi. Nawet nie powiedziałam proszę, a już do pokoju wpadł William i powiedział:
- Clover masz pół godziny, żeby się ubrać. Sophia kazała ci to przekazać – podał mi czarne leginsy i szary sweter. Do tego dostałam jeszcze granatowe adidasy (były naprawdę ładne, lepsze niż markowe) – Powiedziała, że są przeplatane proszkiem ze skrzydeł elfów i żaden korzeń, czy pazury wilkołaków ich nie zniszczy. Podobno krwi i brudu nawet na nich nie widać- wzdrygnęłam się na myśl o krwi, ale wiedziałam, że w najbliższym czasie dużo jej stracę. Położył ubrania na krześle, a na nich wylądowała jeszcze różowa reklamówka – Sophia, nie chciała mi powiedzieć, co w niej jest, a ja nie zaglądałem bo zaczęła mi grozić. Kazała ci jeszcze się pospieszyć, bo zrobiła dla nas śniadanie.
- Dzięki, już się ubieram.
Skinął głową i wyszedł z pokoju. Natychmiast chwyciła różową reklamówkę i zajrzałam do środka. Zobaczyłam czarną czapkę, granatowe skarpetki i czystą bieliznę. Muszę jej podziękować, że pogroziła Williamowi, żeby tam nie zaglądał, bo gdyby było inaczej to chyba bym spaliła się ze wstydu. Chwyciłam nowe ubrania, czarny plecak i pognałam do łazienki.
Wzięłam prysznic, umyłam włosy, zęby i ubrałam się w nowe ubrania. Te z wczorajszego dnia zapakowałam w różową reklamówkę i położyłam na sedesie. Plecak był lekki jak piórko. Została mi ostatnia czysta para dżinsów, dwie bluzki i jeszcze jedna para bielizny. Teraz czesałam włosy przed lustrem. Postanowiłam, że zaczeszę je w koński ogon.
Wyszłam z łazienki i ruszyłam na dziedziniec. Czułam się dobrze. Byłam wypoczęta, a gorący, oczyszczający prysznic dodał mi dodatkowej energii. Na placu stała już Sophia z Williamem, a obok nich ustawiono siedem plecaków, a w nich zapewne było jedzenie.
- O, Cloe. Przygotowałam jedzenia tak jak mnie prosiłaś. Każdy dostał swój tobołek, a wasz posiłek jest w kuchni, gdzie zjecie śniadanie. No chodźcie już.
- Dziękujemy, Sophia. Nie wiem, co byśmy bez ciebie zrobili.
- Och, drobiazg. Cieszę się, że mogłam pomóc.
Ruszyliśmy w stronę kuchni. Czekały tam już na nas dwa talerze z jajecznicą, owoce i grzanki z serem. Byłam bardzo głodna, więc od razu usiadłam do stołu. William poszedł w moje ślady i razem zaczęliśmy jeść. Elfka zabrała już nasze plecaki i zaczęła pakować do nich prowiant.
Po zjedzeniu posiłku, całą trójką poszliśmy na plac główny, a tam czekali na nas już Gabriel, Caspar i pięciu pozostałych elfów, między innymi Paul.
- Dzień dobry. Clover, Williamie przedstawiam wam pięciu elfów, którzy zgłosili się dobrowolnie do tej wyprawy. Paul, Robert, Steven, Edward i Mills – skinęłam im głową w geście powitania, co oni odwzajemnili. Robert i Edward byli praktycznie identyczni, te same białe jak śnieg włosy i czerwone skrzydła. Mills miał zielone włosy i żółte skrzydła, był naprawdę wyskoki o trzydzieści centymetrów wyższy ode mnie, a Steven i jego fioletowa grzywka, która zasłaniała pół twarzy sprawiała wrażenie niebezpiecznego.
- Gdybyście się tak nie grzebali to byście dostali coś do jedzenia teraz. W waszych plecakach są zapasy dla każdego - powiedziała Sophia.
- Nie wiem jak ci się odwdzięczymy, Sophio – powiedział Gabriel.
- Macie tylko wrócić, wszyscy – przejechała po nas spojrzeniem. Następnie mnie mocno uściskała, a ja jej szepnęłam do ucha:
- Dzięki za ubrania, jedzenie, za wszystko.
Odsunęła się ode mnie na długość ramienia, a w jej oczach pojawiły się łzy. Potem podeszła do Willa i wszystkich po kolei uściskała.
- Uważajcie na siebie – krzyknęła, a łzy w końcu poleciały. Odwróciłam się do niej i jej pomachałam na do widzenia. Przeszliśmy przez stalowe zabezpieczenie i weszliśmy w ciemny las, gdzie ze wszystkich stron czekały na nas niebezpieczeństwa.


Szłam sobie obok Wiliama i rozmawialiśmy o różnych rzeczach. O filmach, szkole itd. Dowiedziałam się o nim wielu rzeczy. Na przykład, że jego ulubionym filmem jest
Po prostu walcz, a książką Metro 2033. Jego szkoła, to szkoła publiczna w Liverpoolu. Jego matka jest lekarzem, a ojciec przed śmiercią był prawnikiem. Po szkole chciał tak jak on iść na prawo. Urodził się dwunastego listopada (a ja dwudziestego drugiego) i miał skończone osiemnaście lat. Jego siostra ma na imię Alice i chodzi do szóstej klasy. Ma blond włosy tak jak jego mama i uśmiech ojca.
- Wczoraj powiedziałeś mi, że masz takie samo gówniane życie jak ja, ale z tego co teraz mówisz wydaję się normalne. To znaczy oprócz śmierci twojego taty, bo musiałeś to bardzo przeżyć.
- Tak miałem wtedy dziesięć lat, ale otrząsnąłem się po jego śmierci i mogę o tym rozmawiać. Ale moja przeszłość jest dość...
Szliśmy tak w milczeniu już myślałam, że mi nie powie, dlaczego jego życie jest do dupy.
- Rok temu – zaczął ponuro – miałem dziewczynę. Miała na imię Diana. Chodziliśmy ze sobą przez pół roku. Nie układało nam się. Diana była ładna, mądra, ale i bardzo zazdrosna. Gdy nie odbierałem choć jednego jej telefonu, wpadał w furie. Myślała, że ją zdradzam. W końcu miałem dość i z nią zerwałem. Bardzo to przeżyła. Nie chodziła do szkoły, nie wychodziła nawet z domu. Jej rodzice martwili się o nią i wytykali mi, że to przeze mnie Diana jest w takim stanie, ale nic nie mogłem zrobić. Nie chciałem z nią być. - tu zrobił dramatyczną pauzę – Pewnego dnia dostałem maila z filmikiem, na którym Diana siedzi zapłakana na łóżku i mówi, że jestem zwykłym dupkiem, i że nie chce beze mnie żyć, a następnie...wyjęła pistolet i strzeliła sobie w głowę. – odjęło mi mowę, no tego się nie spodziewałam – Jej rodzice byli zrozpaczeni. Podali do gazety, że ich jedyna córka popełniła samobójstwo przez chłopaka, który jej nie chciał. Wszyscy moi znajomi odwrócili się ode mnie plecami, zmieniłem szkołę, znalazłem nowych przyjaciół, ale nigdy nikt nie dał mi spokoju w związku ze śmiercią Diany. Zawsze gdy wychodziłem na ulicę, ludzie rzucali mi pogardliwe spojrzenia. Mama próbowała mnie wspierać, ale również była w szoku, nie obwiniała mnie i pocieszała razem z Alice. To były jedyne osoby, które nie wytykały mi tego, nie odwróciły się i nie obwiniały. Zawsze je będę za to kochał, ale reszta ludzi nie była tak wyrozumiała jak one. Inni ludzie spieprzyli mi życie. Nigdy nie przestanę się obwiniać za śmierć Diany.
Ustał na chwilę i potarł dłonią czoło.
- William, ty nie mówisz poważnie? Jak możesz myśleć, że to twoja wina? Słuchaj, w końcu nie chciałeś z nią być prędzej, czy później byś z nią zerwał. Miałeś nadstawiać własne szczęście nad jej. Po co miałaby z tobą być, jeśli nie kochał byś jej tak jak ona by tego chciała. Wydaję mi się, że nawet gdyby miała kogoś innego niż ciebie zrobiła by to samo. Żaden normalny człowiek nie popełnia samobójstwa z powodu zerwania.
- Diana była chora, kiedyś dawno miała depresję. Dowiedziałem się od jej przyjaciółki po jej... śmierci. 
- Tym bardziej powinieneś zwalczyć wyrzuty sumienia. Jak możesz obwiniać się za coś o czym nie wiedziałeś? Gdyby nie zataiła przed tobą, że miała  depresję i obawia się powrotu. Mógłbyś wtedy iść do jej rodziców i coś z tym zrobić. Pamiętaj, że teraz jesteś tu. Ty dobrze wiesz o tym, że nie było to twoją winą. Ludzie uświadamiali Ci, że jest inaczej. Teraz jesteśmy tutaj i zaczynasz od nowa. Masz czystą kartę.
- Tak, będę pamiętał. Dziękuję, że mi to jeszcze bardziej uświadomiłaś. 
- Nie ma za co. Zaraz wracam. Zapytam, Caspara o wilkołaki może dowiem się czegoś sensownego.
- Tak, a ja poćwiczę robienie tarczy – podeszłam teraz do, Caspara i zaczęłam wywiad.
- Caspar? Powiesz mi coś o wilkołakach?
- Wilkołakach? Co dokładnie?
- Wszystko, co wiesz.
- No dobrze, a więc wilkołaki jak pewnie sama wiesz przemieniają się w wilki w każdą pełnię, do której zostały dwa dni, ale to nie znaczy, że nie są niebezpieczne gdy tej pełni nie ma. O nie, są bardzo silni, szybcy, a słuch mają najlepszy spośród wszystkich. Jeden zamach ręki i masz skręcony kark. Zbić ich może tylko srebro. Wszystko inne tylko je zrani. Teraz ich wygląd jest ludzki. Nie mają owłosionego ciała, wielkich łap i żółtych oczu. Ich gatunek obejmuje również kobiety i dzieci. Jeśli dobrze kojarzę to jest ich około trzystu, a ich przywódca Ryan, chyba że... nie, na pewno żyje. Wiem jeszcze, że pierwsza przemiana następuję w pierwszą pełnię po skończeniu dziewiętnastego roku życia. Można poznać, czy wilkołak przeszedł już swoją pierwszą przemianę po kolorze oczu. Tydzień przed pełnią wszystkie wilki zmieniają kolor oczu na żółty.
- Kiedy dotrzemy do ich obozu?
- Jeszcze dziś. Gdy tylko przekroczymy dwadzieścia metrów granicy zaatakują nas.
- Caspar?
- No?
- Pomyślałam sobie, że... razem z Willem wejdziemy tam sami, a wy zaczekacie przed granicą. - zatrzymał się gwałtownie.
- Że co!?
- William rozciągnie tarczę, my z nimi pogadamy przez chwilę, później wkroczycie wy. Po pierwsze tarcza lepiej ochroni dwie osoby niż dziewięć, a po drugie lepiej pokazać, że nie jesteśmy ich wrogami, bo jaki idiota wchodzi na posesje wilkołaków bez wojska?
- Masz rację, dasz nam znać gdy będziemy mieli wkroczyć.
- Może zagwiżdżę?
- Świetny pomysł. Przekażę reszcie obecny plan – od razu po jego odejściu, pojawił się William.
- Dobry pomysł. Moja tarcza na pewno zadziała. Już rozciągam ją bez problemu, a nawiasem mówiąc lepiej czuję się rozciągając ją na dwie osoby niż na dziewięć.
- Słuchaj - odwróciłam się tak, aby patrzeć mu prosto w oczy - Nie chcę powtórki z oknem, jasne? - na to on uśmiechnął się  łobuzersko i podniósł ręce na znak, że taka sytuacja już nie będzie miała miejsca.
- Uwaga! Obóz wilkołaków za godzinę, przygotować się! - krzyknął Caspar.
Słońce już zachodziło. Jak dobrze pójdzie zobaczę je jeszcze raz.

                                                             ***
 
Staliśmy już przed granicą. Gabriel cały czas próbował nas odwieźć od tego pomysłu, ale sam wiedział, że jest dobry.
- Pamiętaj, Cloe. Jeden gwizd i już będziemy.
- Dziękuje, Casparze. Nic nam nie będzie zobaczysz.
- Mam nadzieję – mruknął.
- Rozstaw tarczę, Williamie. Przejdziecie kawałek i już napadnie was zgraja wilkołaków. Bez tarczy nie macie szans – Polecił Paul, a William skinął głową i rozstawił ochronę na nas dwoje.
- Uważajcie na siebie – dodał przejęty, Gabriel.
- Spokojnie – powiedziałam i ruszyliśmy przed siebie.
Szliśmy po posesji wilków. Czułam to. Otaczała ten teren inna aura niż elfów. O nie, teraz wyczuwam aury. Jęknęłam w myślach. Widząc jak mój towarzysz koncentrował się, aby nikt go nie zaskoczył. Rozglądał się wszędzie uważnie. Nie był przestraszony, wręcz przeciwnie był bardzo spokojny. Chwyciłam go za rękę łudząc się, że jego spokój przeleje się też na mnie. Byłam trochę zdenerwowana. William nie puścił mojej ręki, całe szczęście, bo gdyby to zrobił uciekałabym stąd jak najprędzej. Szliśmy ciemnym lasem, a ja zastanawiałam się, czy daleko stąd do ich głównego terytorium, gdzie stały ich domy. Wbrew temu, co mówił Paul, jeszcze nikt nas nie zaatakował. Może tarcza nie przepuszcza żadnych dźwięków lub wilkołaki nie słyszą, ani nie czują ludzi? Z rozmyśleń wyrwał mnie William, który chyba myślał o tym samym co ja?
- Może wyruszyli na polowanie, czy coś?
- Wilkołaki nie polują. Tylko przemieniają się podczas pełni księżyca. Mam inną teorię, może... - urwałam, bo nagle ktoś uderzył w tarczę.
Dwanaście wilków w ludzkiej postaci. Tyle przynajmniej naliczyłam, okrążyło nas. Spośród nich była jedna kobieta. Mężczyzna, czy raczej nie przemieniony wilkołak. Uśmiechał się do nas, chociaż mogłabym dyskutować z tym, czy to był uśmiech. Wyglądało bardziej jak grymas, który mówił Ci, ż nie masz szans i zaraz zginiesz? William koncentrował się na utrzymaniu tarczy, a mi odjęło mowę.
- Co do cholery?! - zaklął gdy spróbował przebić się przez tarczę jeden z nich – Macie nowe sztuczki? Nic nie szkodzi i tak rozszarpiemy was na strzępy, wy podłe kreatury.

 Hejka,
Jak już mówiłam, zamierzam wstawiać po dwa rozdziały w weekend. Tydzień temu zepsuł mi się komputer w trakcie tego jak wysyłałam rozdział 7. Więc post ten wstawiłam w czwartek. Rozdział 7 jest poniżej. Oby wam się spodobał!!!! ☺☺♥
 xxx  

28 stycznia 2016

Rozdział 7

Nawet nie wiem kiedy zasnęłam. Zielonego pojęcia nie mam, jak dotarłam do tego pokoju i jakim cudem znalazłam się w łóżku. Wreszcie się obudziłam i wyjrzałam przez małe okno za zewnątrz. Słońce zmierzało już ku zachodowi oznaczało to, że jest popołudnie. Dlaczego nikt mnie nie obudził? Mamy tak mało czasu, a jutro trzeba już wyruszać. Spojrzałam jeszcze raz na zewnątrz i patrzyłam jak na około obozu powstaje głęboki dół. Wszyscy pomagali. To był niezwykły widok. Maluchy szukały suchych gałązek i liści. Dorośli i starsi kopali. Jeszcze pół godziny i jedna pułapka będzie gotowa, a ja się obijałam przez cały dzień. Wstałam z wygodnego łóżka, bardzo wypoczęta. Zobaczyłam, że na krześle leży mój plecak. Wzięłam go do ręki i ruszyłam na poszukiwania łazienki. Pokój był bardzo ładny. Beżowe ściany, drewniana szafa, krzesło, stoliczek i niewiarygodnie wygodne łóżko. Wyszłam na korytarz i przeszłam kawałek drogi po zielonej wykładzinie. Zobaczyłam na końcu korytarza elfkę, która chyba sprzątała pokoje.
- Przepraszam, ale szukam łazienki. Pokazał by mi pani drogę? - zapytałam grzecznie.
- Tak, oczywiście. Łazienka. Tym korytarzem prosto i drugie drzwi na lewo – odpowiedziała, ale po chwili wahania jeszcze dodała – Mam dość. Mam dość chowania się, uciekania. Jeśli ty nas z tego nie wyciągniesz nikt inny tego nie zrobi. Pokładamy w was nasze nadzieje. Chcemy, aby ten koszmar już się skończył. Po co żyć dalej w taki sposób? - głos jej zaczął drżeć, a do oczu napłynęły łzy. Miała skrzydła koloru mlecznej czekolady i granatowe włosy.
- Jak masz na imię?
- Veronica.
- Veronico, nie będę składała fałszywych, typowych obietnic, że będzie dobrze. Nigdy nie jest, ale teraz jest wystarczająco długo źle. Nie umiem wyczarować ognia, ani nie potrafię rzucać błyskawicami, lecz jedno mogę ci obiecać. Nie poddam się. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby uratować tę krainę. Czuję się tu jak w domu. Szanuję to miejsce bardziej niż swój własny świat. I zadbam o to, żeby to właśnie miejsce było spokojne i dobrze zorganizowane. Koniec z ucieczkami i zabawą w chowanego. Teraz dojdzie do ostatecznej bitwy. W tej grze nie będzie remisu. Tylko jedna drużyna wygra, ale zwycięstwo zależy tylko od nas. Nie od naszej siły, mocy, czy bóg wie czego innego. Naszą silną wolą i determinacją pokonamy gatunek, który nie ma tu prawa bytu. Zniszczymy to razem, bo oddzielnie nie mamy szans.
Patrzyła na mnie z otwartymi ustami.
- Wierzę. Wierzę ci. I jestem w twojej drużynie, choćby nie wiem co. Czekałam sto lat, aby ktoś mi to powiedział. Dziękuję.
- Nie ma za co. O nie, zagadałam się. Muszę już lecieć na razie – krzyknęłam za siebie i ruszyłam do łazienki.
Wzięłam szybki prysznic. Ubrałam się w czyste ubrania i pobiegłam na dziedziniec. Słońce cały czas świeciło. Cudnie. Zobaczyłam, że dół jest już gotowy. Pułapka prezentowała się niesamowicie. Wszystkie elfy przybijały sobie piątkę i popijały schłodzone napoje. Podeszłam bliżej i ujrzałam Williama, który rozstawiał pochodnie. Podbiegłam do niego.
- Widzę, że nareszcie wstałaś.
- Dlaczego nikt mnie nie obudził?
- Caspar powiedział, że lepiej się trochę spóźnić i być wypoczętym, niż przyjść niewyspanym i nieprzydatnym.
- Dobrze. Widzę, że połowa zadania za nami. Teraz trzeba rozwinąć drut. Chodź pomożesz mi.
- O nie. Przykro mi, ale nie znam się na wytwarzaniu prądu. Wybacz.
-  Zrobię małe zwarcie mojego telefonu. Energia z tego rozejdzie się po drucie. Obwód elektryczny zamknę sztućcami. No chodź, wreszcie trzeba rozłożyć drut zanim zajdzie słońce.
- Dobrze. Już idę - rzucił zrezygnowany, bo tak naprawdę nie dałam mu wyboru.

Pół godziny później znaleźliśmy drut (dodatek ekstra, ten drut był stalowy, bardziej wytrzymały i było go mnóstwo, właśnie tyle ile potrzebowałam). Drut będzie rozchodził się ze szczytu siedziby głównej, tworząc kopułę. William i ja wzięliśmy kilkaset metrów tego żelastwa i poszliśmy pod siedzibę główną. Will zrzucił ładunek z ramienia i zapytał:
- Mamy drabinę?
- Nie, ale macie kilka elfów ze skrzydłami. Może być? - rozległ się za nami głos Gabriela. Cały był ubrudzony ziemią. Widać, że się nie obijał.
- Idealnie. Gabrielu, posłuchaj – podałam mu jeden koniec wielkiego tasiemca – to trzeba owinąć wokół tego metalowego pręta. Tylko mocno, bo inaczej konstrukcja się zawali.
- Jasne – poleciał w górę i ustał na dachu. Przymocował mocno drut do pręta, tak jak go poinstruowałam – tak?
- Świetnie – teraz zwróciłam się do reszty elfów, a Gabriel wylądował koło nas – ten drut jest bardzo stabilny. Trzeba z niego stworzyć kopułę. Rozumiecie?
- Pewnie – odezwał się chłopak, którego wczoraj widziałam z dziewczyną, i który przypomniał mi o Samie – dajesz nam wolną rękę?
- Tak, oczywiście. Chciałabym wam pomóc w kształtowaniu kopuły, ale mam wrażenie, że mój udział nic nie da, więc zostanę tutaj i rozwalę mój telefon. - wyjęłam z kieszeni dżinsów komórkę i bezprzewodową ładowarkę.
- To będzie źródłem energii? - spytał z zachwytem chłopak.
- Tak spróbuję go przegrzać. No to do roboty. Połowa dnia już minęła.
Wszyscy ruszyli kształtować drut, a ja z Wiliamem usiadłam na ziemi i robiliśmy zwarcie mojego cuda techniki.

Dwie godziny później nad naszymi głowami został utworzony druciany klosz. Przez cały ten czas mój telefon był powoli rozgrzewany. Przegrzewał się tak długo, że już gdy go dotykaliśmy wyładowywał się na naszych palcach.
- Gotowe - zdał raport Paul i podał zakończenie drutu.
- Świetnie – ostatnia rzecz, która była do zrobienia to utworzenie spięcia i zamknięcie obwodu elektrycznego – Will, podaj mi kabel USB. - podał mi go od razu, a ja koniec drutu złączyłam kabelkiem USB, a kabelek łączył mój telefon. Zdjęłam klapkę zabezpieczającą iPhone'a, i aż oparzył mnie w rękę – Dobrze teraz podaj mi szklankę wody, ale nie destylowanej. Takiej z kranu – podał mi szklankę, a ja krzyknęłam do wszystkich – JEŚLI KTOŚ DOTKNIE TERAZ DRUTU, UPIECZE SIĘ JAK KIEŁBASKA NA GRILU! UAWGA PODŁĄCZAM! - wylałam wodę na urządzenie. Po dwóch sekundach rozległa się iskra i rozeszła po całej stalowej konstrukcji. Szybko wyjęłam wełniany kawałek materiału i za jego pośrednictwem wyrwałam kabel USB z druta i oplotłam nim widelec – Gabrielu, podleć teraz do tego metalowego pręta i zwiąż ze sobą drut i widelce. Tylko błagam cię musisz go dotykać przez wełnę, bo inaczej porazi cię prąd.
- Dobrze, Cloe. Będę uważać – wziął widelce i odleciał. Następnie zamknął obwód elektryczny. Udało się. Przywódca wylądował na ziemi, a ja zorientowałam się, że wszyscy się tu zgromadzili i patrzyli na nasze dzieło.
- Super, a teraz próba generalna. - wzięłam kilka liści do ręki. Podeszłam do granicy obozu. To właśnie tam kończył się klosz. Tłum poszedł za mną i obserwował, uważnie. Stałam metr od druta i rzuciłam w niego liśćmi. Gdy tylko dotknęły stali, ujrzeliśmy błysk niebieskiego światła i spadające na ziemię, palące się liście, które po kilku sekundach zamieniły się w proch.
- Udało się – szepnęłam.
- Tak udało ci się – odszepnął, Wiliam. Prawie dostałam zawału serca. Znowu nie wiedziałam skąd znalazł się przy mnie.
- Jak już to udało się nam, a nie mi.
- Jak sobie chcesz, lecz w tym zadaniu to ty grałaś główne skrzypce.
Gdybym miała problemy z rumienieniem się, to właśnie wyglądała bym jak burak, ale dzięki Bogu nie mam. Wszystkie elfy wiwatowały i się śmiały. Gabriel i inni patrzyli na nas z podziwem.
- Chciałabym tylko powiedzieć, że bez was byśmy tego nie dokonali. Z całego serca cieszę się, żę mogłam wam pomóc i nie dziękujcie mi. To wy osiągnęliście sukces. Pracowaliście razem. Tak będziemy pracować zawsze, razem z innymi stworzeniami. – teraz zwróciłam się do Gabriela i jego żołnierzy – Nie mam prawa was o to prosić, ale czy pomożecie nam dotrzeć do wilków? Musicie wiedzieć, że to jest niebezpieczna wyprawa, w której możecie nawet przypadkiem stracić życie. Zastanówcie się dobrze, czy chcecie ryzykować?
- Nie musimy się zastanawiać, Clover. Przed kilkoma minutami pokazałaś nam, że nie możemy się chować. Musimy działać. Sprostać wyzwaniu, w którym pomogą nam inne stworzenia. Jesteśmy z tobą, choćby nie wiem co. – powiedział przywódca elfów. Teraz popatrzyłam na pozostałych i krzyknęłam.
- Nie będziecie się chować w nieskończoność za kopułą pod napięciem. Gdy tylko wszystkie rasy dojdą do porozumienia, staniemy do ostatecznej walki. Nie przybyłam tu zabić zori. Przybyłam po to, aby pokazać wam, że wy musicie ich pokonać. Wielu z was zginie lub zostanie rannymi do końca swoich dni. - teraz podniosłam głos – Ale jest warto! Warto jest walczyć o swoją wolność! Musimy ich pokonać! Całe sto lat żyliście w strachu i bawiliście się w chowanego. Teraz my zaatakujemy. Zrobimy to czego się nie spodziewają. Dojdzie do ostatecznej konfrontacji. Staniemy do walki i pogodzimy się z ofiarami, lecz wygramy lub będziecie robić to co dotychczas i pozwolicie na to, aby wymordowali was po kolei. Musimy pogodzić się ze śmiercią i ze stratą. Wybór należy do was!
Nie zastanawiali się. Nie zrobili narady. Od razu krzyknęli głośno:
- Staniemy do walki o wolność!
To było piękne. Dzieci stały z twarzami, w których nie było strachu. Dorośli krzyczeli głośno, z podłymi uśmiechami na twarzy. Nikt się nie sprzeciwił. Każdy chciał stanąć do konfrontacji. Każdy chciał skończyć z tym bezprawiem, które panuje. Jedna rasa z pięciu, zaliczona.
- Do czasu, w którym nas nie będzie. Będziecie czerpać nauki o walce. Do naszego powrotu chcę widzieć wyszkolone wojsko. Zaczynamy wyścig z czasem. Jutro o szóstej rano. Ja, William, Gabriel i wybrane elfy wyruszymy na poszukiwania kolejnych sprzymierzeńców. Niech nie dopadnie was strach. - odwróciłam się i zaczęłam odchodzić.



- Jedzenie? - spytała Sophia.
- Tak, jedzenie.
- Ach no oczywiście. Przygotuję was do podróży. - wydawała się bardzo zaskoczona – Znajdę jeszcze plecaki, do których zapakuję prowiant. Już lecę to zorganizować. Ojej, mam tak mało czasu, przecież wyruszcie już rano – i już jej nie było. Odwróciłam się, aby wrócić do pokoju. Wszystkie zadania zostały wyznaczone. Gabriel i jego wybrańcy położyli się już do łóżek, aby dobrze wypocząć.
- Myślałem, że dawno już śpisz. - podskoczyłam, gdy zobaczyłam za sobą Williama, który jak sądziłam dawno spał. Nie widziałam go od czasu mojej zagrzewającej przemowy.
- Boże, czy ty zawsze musisz się tak zakradać? - uśmiechnął się niewinnie – Nie, jeszcze nie śpię, jak widzisz. Organizowałam jeszcze jedzenie i szukałam map krainy, a i jeszcze prosiłam Caspara, aby wyruszył jutro z nami. Był zachwycony, że go poprosiłam i oczywiście się zgodził. A ty? Dlaczego, jeszcze nie jesteś w łóżku?
- Mówisz dokładnie tak jak moja mama. Lecz, niestety już nie mieszkam z matką i nikt nie może mi rozkazywać, ale ja mogę. Idź w tej chwili położyć się spać. - powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- Nie, muszę jeszcze sprawdzić zabezpieczenia, powiedzieć innym by patrolowali teren na zmianę w nocy i w dzień, a i jeszcze... - nie zdążyłam dokończyć, bo Wiliam przełożył mnie sobie przez ramię i bez żadnego wysiłku skierował się ze mną do budynku głównego, gdzie znajdowały się nasze pokoje gościnne – Co ty robisz? Postaw mnie na ziemię, ale to już! - waliłam pięściami o jego plecy i się wierzgałam, ale on nic sobie z tego nie robił.
- Clover, słuchaj. Wyglądasz jak jedno wielkie nieszczęście. Potrzebujesz snu. Zabezpieczenia są w porządku, a ty nie martw się ciągle o innych. Wiedzą, co mają robić. Od stu lat sobie radzą i teraz też to zrobią. A ty, jesteś wykończona, a ja dopilnuję, żebyś poszła spać. Jutro czeka nas długi dzień.

Byłam taka wściekła. Nie, jestem zmęczona. Czemu, on musiał się tak rządzić. Bo co? Bo był pełnoletni, a ja nie? Zawsze robiłam to, co chciałam. Nikt mi nigdy nie rozkazywał. Zwisałam tak na jego ramieniu, z obrażoną miną. Zachowywałam się jak małe dziecko, ale nikt nie będzie zmuszał Clover Grey, aby poszła spać. Na pewno, nie siłą.
Gdy dotarliśmy do mojego pokoju, Will rzucił mnie na łóżko.
- Dziękuję, że dostarczyłeś mnie bezpiecznie do pokoju – syknęłam, na co on się roześmiał.
- Clover, nikt ci nigdy nie mówił, co masz robić, prawda? - zapytał.
- Nie, i nikt nie będzie mi rozkazywał. Przez całe życie radziłam sobie sama i dawałam radę, teraz też sobie dam.
- Słuchaj, czasami trzeba mieć kogoś kto ci pomoże, kto będzie przy tobie i kiedy zrobisz coś głupiego, ten ktoś będzie przy tobie bez względu na wszystko. Gdzie byli twoi rodzice? Kto się tobą zajmował?
- Brandon się mną opiekował – odpowiedziałam wyzywająco.
- Brandon był cały czas przy tobie i cię wychowywał? Chodzi mi o to, czy kiedyś kazał ci posprzątać pokój lub wyrzucić śmieci?
- Nie – odpowiedziałam zawstydzona, że nigdy nie miałam obowiązków.
- A, czy kiedykolwiek zakazał ci chodzić na imprezy?
- Nie. Ok? Nikt mi nigdy niczego nie zakazywał, ani mi nie mówił co mam robić. Jasne? Brandon był w domu tylko rano i czasami wieczorem, bo po południu zawsze miał treningi, a po treningach wychodził z kumplami lub dziewczynami. Nikt się mną nigdy nie zajmował na pełny etat.
Milczał. Cisza ogarnęła pokój. Wiedziałam, co sobie myślał, że jestem rozpuszczoną dziewuchą, która całe życie miała wszystko podane na srebrnej tacy. I dobrze myślał. Usiadłam na łóżku i zaczęłam mówić:
- Do ósmego roku życia rodzice cały czas się mną zajmowali. Później firma się rozwinęła i zatrudnili mnie i Brandonowi opiekunkę. Kiedy Brandon skończył piętnaście lat, rodzice zwolnili tą głupią babę i mój brat się mną zajmował. Kazał mi jedynie chodzić do szkoły. Zawsze byłam dobrą uczennicą, bo myślałam, że gdy nią będę starzy mnie zauważą. Śmieszne, od ośmiu lat nie pamiętają, że mają córkę. Brandon skończył szesnaście lat i zaczął trenować koszykówkę i umawiać się z dziewczynami. Gdy skończyłam piętnaście lat, poszłam do firmy starych i zażądałam dużego kieszonkowego. Bez protestów mi je wręczyli. Stałam się jedną z tych dziewczyn, które myślą, że kasa jest w życiu najważniejsza. Imprezy, fałszywe dowody, jazda samochodem po pijanemu, zakupy, chłopacy i odbieranie z komisariatu policji w każdy piątek. Starzy zawsze się wściekali, ale ich olewałam. Brandon mnie przed nimi bronił, a później robił dziesięciominutowy wykład o tym, że kiedyś przeze mnie osiwieje. Pół roku później zrozumiałam, że nie chcę skończyć w poprawczaku i się ogarnęłam. Dalej chodziłam na imprezy, zakupy i miałam chłopaka, który mnie zdradzał, ale już z umiarem. Później trafiłam do liceum i nie chciałam się wciągnąć w przeszłość. Trzymałam się na uboczu i dobrze mi z tym było. Miałam jednego najlepszego przyjaciela Sama. – czas przeszły strasznie mnie zabolał, a do oczu napłynęły mi łzy – Który był moim drugim bratem. Przyjaźniliśmy się od pierwszej klasy gimnazjum. I tak jestem rozpuszczoną córką miliarderów, ale teraz już wiem, że w życiu nie jest najważniejsza kasa. Moje życie jest do dupy, ale nikt nawet ty nie zmieni tego. Tak, naprawdę nie jestem w dawnym życiu nikomu potrzebna, a tu mogę zacząć od nowa.
Teraz łzy spływały mi strumyczkami po policzkach. Zaczęłam cicho szlochać i zdałam sobie sprawę z tego, że kiedy myślałam, że jest dobrze, to tak nie było. Zawsze robiłam tylko dobrą minę do złej gry. William usiadł przy mnie na łóżku i przytulił mnie do siebie. To było to czego mi brakowało od trzech dni przy tej chorej sytuacji, czyjejś bliskości. Odsunął się ode mnie na wyciągnięcie ręki, a na jego twarzy malowało się współczucie.
- Teraz, tak nie będzie. Jesteśmy w innym świecie. Nowy rozdział mojego i twojego gównianego życia właśnie się rozpoczyna. – teraz uśmiechnął się do mnie – Przez tyle lat robiłaś, co chciałaś. Nikt o ciebie nie dbał, tak jak powinien. Na twoje nieszczęście jestem starszy i mam prawo ci rozkazywać, więc w tej chwili idź spać, albo dosypie ci jakiś środków nasennych do wody. Jasne?
- Ten jeden i ostatni raz mówisz mi, co mam robić! Rozumiemy się, cwaniaczku?
- Niestety nie. Dobranoc, Cloe. Widzimy się rano, a ja sprawdzę, czy na pewno się położyłaś.
Wyszedł z pokoju, zmykając za sobą drzwi. Co za dyktator. Tak chciałabym mu zrobić na złość i się nie położyć, ale nie mogłam. Nie byłam zmęczona, ale gdy tylko rozkazał mi iść spać oczy same mi się zamykają. Dlaczego? To jego kolejny dar? Może mi narzucić swoją wolę? Spokojnie, Cloe. Pewnie uświadomiłaś sobie, że jesteś zmęczona. Byłam tak przestraszona, że ktoś mógłby mną rządzić, lecz dłużej nie mogłam o tym rozmyślać, bo zapadał w głęboki sen.

23 stycznia 2016

Rozdzial 6

- Gabrielu jak dobrze cię widzieć. Cały rok się o was zamartwiałem, ale jak widzę na razie się trzymacie.
- Tak, Casparze. Przez ten rok tylko dwudziestu elfów oddało życie. Liczyłem na większe straty – nasz przyjaciel potarł czoło i zapytał smutno:
- Starszych?
- Niestety.
- A, Cezary?
- Między innymi.
- Wiesz, że Cezary schował w sejfie księgę proroctw, aby nikomu więcej nie wyjawić proroctwa?
Gabriel wybałuszył oczy. Teraz wszystkie szepty ucichły. Spojrzałam na Wiliama, który stał i nie okazywał żadnych emocji. Jak mu się to udawało? Moje spojrzenie znów padło na Gabriela. Właśnie popełniłam największy błąd w moim życiu. Spojrzałam mu w oczy. Na moje nieszczęście on w tym momencie patrzył na mnie, a więc co mogłam innego zrobić? Opowiedziałam mu wszystko po kolei, co się wydarzyło. Nie, lepszym określeniem będzie wyświetliłam. Staliśmy tak około pięciu minut. Przynajmniej dowiedział się wszystkiego.
- Dziękuję za to, że dałaś mi możliwość przeczytania twoich myśli. Nie wiem, czy inny człowiek zrobił by coś takiego. Mogłaś odwrócić wzrok, ale tego nie zrobiłaś. Teraz wierzę, że może czeka nas lepsza przyszłość. – uśmiechnął się do mnie szczerze.
- Casparze, księga – szepnęłam.
- Co? Ach, tak księga. – Wyjął z kieszeni płaszcza zniszczoną książkę i krzyknął do swoich pobratymców – Większość z was nie zna proroctw, które opisuję ta księga, ale obiecuję, że je pozna jeszcze dziś. Na razie niech wiedzą tylko tyle, że stojący u mojego boku ludzie je wypełnią - i podał mi książkę, a ja wzięłam ją do rąk. Nie uwierzycie, kiedy ją chwyciłam zaczęła świecić się na zielono. Na okładce wygrawerował się symbol koniczyny. Gabriel patrzył na nią i na mnie z podziwem. Podałam księgę Wiliamowi, który ujął ją bez wahania. Teraz zaczęło bić z niej czerwone światło, a na okładce został wyryty symbol tarczy. Elfy zaczęły klaskać i się przytulać. Wiliam oddał książkę, Casparowi i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki światło zgasło, a symbole zniknęły. Jedna kobieta podeszła do Gabriela i powiedział coś, czego nie usłyszałam. Elfy nadal się cieszyły, a ja czułam w sobie, że to wszystko  może się uda i wypali.
- Dziś będziemy się radować. Z braku ofiar przy dzisiejszym ataku zori, a także z odnalezienia wybrańców. Rozpalimy, więc ognisko.
- Ja cieszyłam się kiedy mój ulubiony piosenkarz wydawał nowy album, a ci ludzi cieszą się z braku ofiar jednego dnia? - szepnęłam do Wiliama, a po jego pokerowej twarzy przemknął cień smutku.
- Tak, a my zrobimy wszystko, aby im pomóc. Podrasowałam trochę swoją tarczę. Pokażę ci później.
- To cudownie. Już się nie mogę doczekać.
W tym momencie podszedł do nas Gabriel i zapytał:
- Czy czegoś potrzebujecie, moi drodzy?
- O tak, ja potrzebuję czegoś do jedzenia i picia – byłam taka głodna w końcu nie jadłam nic od śniadania.
- Ja tak samo.
- Już się robi. Proponuję, żebyście zjedli, a następnie obejrzeli nasz obóz. Później odbędzie się ognisko, na którym wasza obecność jest niezbędna.
- Tak, świetny pomysł.
- Sophia – powiedział normalnym głosem, bo oczywiście elfka i tak go usłyszy, dlatego że mają super słuch. Zaczęła do nas podchodzić bardzo młoda kobieta. Blondynka, o pięknym uśmiechu i różowych skrzydłach.
- Słucham, Gabrielu. Czy czegoś potrzebujesz? - zapytała słodziutko.
- Nasi goście potrzebują, czegoś do jedzenia. Czy mogłabyś to zorganizować?
- Naturalnie. Już lecę – i serio, odleciała.
- Chodźmy do głównej siedziby. Sophia tam przyniesie wasz posiłek.

Jedliśmy kanapki z serem i szynką, a do picia dostaliśmy sok pomarańczowy. Taka byłam głodna, że zjadłam osiem kanapek, a Wiliam dziesięć. Po zjedzeniu kanapek, wyjęłam z plecaka czekolady i rodzynki, którymi podzieliłam się z Wiliamem. No to tyle byłoby z moich zapasów. Sprawdziłam jeszcze, czy przypadkiem mój telefon jest tu użyteczny. Tak jak podejrzewałam nie był. Nie było zasięgu, więc co miałam z nim zrobić?
Wyszliśmy właśnie z głównej siedziby obozu. Chodziliśmy uliczkami i oglądaliśmy domy. Były takie same jak w naszym świecie. Po chwili marszu Wiliam mnie zatrzymał, serce stanęło mi w miejscu kiedy spojrzałam w jego zielone oczy. Włosy opadały mu na oczy, ale najwidoczniej się tym nie przejmował.
- Teraz pokażę ci, co udało mi się udoskonalić.
- No to, dawaj.
Chwycił kamień, który leżał pod jego stopą i mi go podał.
- Co ja mam z tym niby zrobić?
- Rzucisz tym kamieniem w okno, tego domu – wskazał palcem ładny, żółty domek.
- Mam wybić komuś szybę?
- Nie, masz rzucić w okno kamieniem. Moja tarcza je obejmie. Wtedy kamień uderzy w pole, a nie w szybę.
- Will, ja w ciebie nie wątpię, ale czy jesteś pewien, że dasz radę tą tarczę tak daleko rozciągnąć? W końcu to jest jakieś 30 metrów, a jeśli wybiję to okno? Może popróbujemy, czegoś mniej ryzykownego? Czy ja wiem? Może rzucanie kamieniem w ścianę z odległości pięciu metrów? Co?
- Cloe, dam radę uwierz mi – ta jasne, ja uwierzę i wybiję komuś szybę, no ale nie umiałam mu się oprzeć. Ach, ten mój głupi mózg.
- Jak coś to będzie na ciebie.
- Dobrze.
-Gotowy? Trzy, dwa... jeden – i rzuciłam kamieniem w okno. Patrzyłam jak kamień wybija szybę w oknie, a odgłos tłuczonego szkła pobrzmiewał mi w jeszcze przez chwile w głowie.
- A nie mówiłam!?
- Lepiej będzie jeśli…
- Zwiejemy?
- Tak! – odwrócił wzrok od rozbitego szkła, chwycił mnie za rękę i odbiegliśmy jak najszybciej potrafiliśmy. Jego dłoń była ciepła i gładka, aż zapragnęłam żeby tą dłonią pogładził mój policzek. Clover! Skończ fantazjować. Co się ze mną dzieje? Ale trzeba przyznać, że nigdy nie wyolbrzymiałam tak tego, gdy dotykał mnie Harry. To, co zrobił przed chwilą odczuwałam jak pierwszy pocałunek. To przecież jest takie paradoksalne i typowe! Nie, nie mogę się w nim zakochać.
- Dobra, a więc popełniłem tylko mały błąd, źle oceniłem odległość między tobą, a oknem. Możemy spróbować jeszcze raz tyle, że…
- Nie. Ma. Takiej. Opcji. Nie pozwolę ci wyrządzić kolejnych szkód. Hej, wiem, że jest to dla ciebie trudne, i że się starasz, ale zaczniemy od prostszych rzeczy. Pomogę ci.
- Dzięki. To, co zrobimy z tym oknem?
- Jakim oknem?
- Ach, tak? Nie było pytania. – zachichotał, Will – Wracajmy już, bo na pewno inni zaczną się niepokoić.
- Tak, chodźmy. – I ruszyliśmy na wielkie ognisko.

- Clov, Will. Wszystko w porządku? Długo was nie było. – zapytał z niepokojem, Caspar.
- Przepraszamy, że musieliście na nas czekać.
- Ach, żaden problem. Teraz opowiemy reszcie, co głosi proroctwo.
Rozmowy od razu ucichły. Wszyscy wydawali się bardzo zadowoleni i podekscytowani. Dwójka nastolatków rozmawiała ze sobą cicho. Był to chłopak i dziewczyna, gdy tak na nich patrzyłam przypomniały mi się moje rozmowy z Samem. Moim najlepszym przyjacielem. Teraz zrozumiałam, że się z nim nie pożegnałam, że tak naprawdę zostawiłam jego i Brandona bez słowa wyjaśnienia, będą się martwić. Znając Brandona jestem już poszukiwana przez policję. Narobiłam mu tyle problemów. Miał wyjechać na studia i być szczęśliwym, a teraz musi się martwić siostrą, która uciekła z domu. Jestem taka beznadziejna. Mogłam im chociaż zostawić list, o tym że wyjeżdżam ratować niedźwiedzie polarne lub coś takiego. Nawet się nie zorientowałam kiedy dziewczyna przestała rozmawiać z chłopakiem i patrzyła mi w oczy. Wyglądała na młodą, czyli nie czytała mi w myślach, ale mimo wszystko odwróciłam wzrok.
- W porządku? - szepnął do mnie William.
- Chyba nie, – odszepnęłam – ale w czekających nas dniach w ogóle nie będzie, prawda?
- Prawda.
- Przechodząc od razu do rzeczy – rozległ się głos Gabriela – Zebraliśmy się tutaj, aby ogłosić to, co zostało zatajone przed wami. Myśleliśmy, że dla waszego dobra, lecz niestety to był błąd. - teraz uniósł w górę książkę – Oto księga proroctw. Od wieków, księga wyjawia nam przyszłość. Nigdy się nie myliła, zawsze głosiła przeznaczenie, które się wypełniało w przyszłości. Sto lat temu zwątpiliśmy. Zwątpiliśmy w proroctwo, które głosiło nadejście na świat kobiety o imieniu Clover i mężczyźnie ze znamieniem tarczy na ramieniu. Każda z tych młodych osób posiadać będzie wyjątkowe dary. Zjednoczy wszystkie rasy. Razem pokonamy zori i odbudujemy królestwo, które zostało zniszczone, a na jego czele stać będzie ta dwójka dzięki, której pokonamy mieszańców i pięć przywódców pięciu pozostałych ras po bokach władców głównych ustaną. Wszyscy razem rządzić będą krainą, oddzieloną od ludzkiego świata.
Tak, tak. Zjednoczyć, zabić, królestwo utworzyć. Tylko szkoda, że proroctwo nie dało dokładniejszej instrukcji, jak tego dokonać.
- Przyszli władcy, ludzie, którzy poświęcili swoje dotychczasowe życie dla nas, stoją właśnie tutaj z nami i jestem zaszczycony, że mogę stać u ich boku.
- Cloe, właśnie chciała przedstawić plan działania – wrobił mnie Caspar i kilkaset par oczu zwróciło się na mnie. Całe szczęście, że już wcześniej zaczęłam obmyślać ten plan.
- Wizja proroctw wydaję się łatwa do zrealizowania. Tylko, że naprawdę taka nie jest. O ile, dobrze jestem poinformowana o jednej rasie w ogóle nie mamy pojęcia, czy istnieje. Natomiast trzy pozostałe chcą nas poćwiartować. Szczególnie mnie i Wiliama, bo wyglądamy jak zori. Nie będą chcieli nas słuchać, a co dopiero współdziałać, jeśli nie zostaną przekonani. Właśnie to są minusy całego proroctwa, ale żeby je zlikwidować potrzebny jest dobry plan, który mam. Kolejnym obozem, który odwiedzimy to obóz wilkołaków. Wybrałam go dlatego, że obliczyłam kolejną pełnię, która odbędzie się za pięć dni. Mało czasu, a zori zyskują przewagę w tym samym czasie. Mój plan jest następujący. Potrzebuję ciebie, Gabrielu i pięciu  elfów, które wytrzymają trzydziesto-sekundowe starcie z wilkołakami. Gdy dotrzemy do granicy ich terytorium, później Will rozciągnie tarczę. Do tego czasu poćwiczy. – spojrzałam na niego znacząco, a on się uśmiechnął na to niewinnie - Tak na marginesie to jest właśnie jego moc. Przemówimy tym wilczurom do rozumu. W tym czasie ten obóz musi być zabezpieczony tak, że mucha się tu nie dostanie. Biorąc pod uwagę to, że nie lubicie korzystać z technologii XXI wieku jest słabo. Osobiście proponowałabym zrobić wielki dół na około obozu. Wiecie taki o grubości pięciu metrów, a głębokości siedmiu. Cała pułapka zostanie zamaskowana gałęziami i liśćmi. Gdy gałązki runął pod ciężarem zori do środka wrzucicie palącą się pochodnię, która rozejdzie się po suchych liściach i spali mieszańców. Ci, którzy wybiorą skrzydełka spalą się w locie, ponieważ cały obóz dookoła będzie obwiedziony drutem pod napięciem. Nie będą mieli szans.
Wszyscy milczeli jak zaklęci. Wiem, że to bardzo ambitny plan, ale ludzie jesteśmy w krainie wampirów, czarownic i wilków. Chyba możemy wykopać dół i podłączyć drut do prądu, który wytworzymy.
- Cloe? - odezwał się Caspar – Szczerze mówiąc to jest genialne. Dół można wykopać. Strażników, którzy pójdą na wyprawę do obozu wilków też się załatwi. Gorzej będzie z drutem pod napięciem, ponieważ jak sama zauważyłaś nie mamy tu prądu.
- Drutem ja się zajmę. William mi pomoże – rzucił mi spojrzenie, które oznaczało ,,Nie wrobisz mnie w to, skarbie"
- No to świetnie. Gabrielu, co ty na to?
- Cloe? - zapytał, przywódca.
- Tak?
- Ile masz lat?
- Szesnaście.
- Potrafisz zrobić ochronę z hm... druta pod napięciem?
- Tak naprawdę to nic trudnego. Wystarczy znaleźć drut i podłączyć go do źródła.
- Zostawiam to tobie. Jutro rano zaczniemy robić ochronę obozu. Natomiast ja wyznaczę pięciu strażników na tą wyprawę.
- Świetny pomysł.
- Gabrielu, posłuchaj Clov i Will ledwo stoją na nogach. Wy dzisiaj świętujcie, a ja zabiorę ich do siedziby głównej. Nadal są tam pokoje gościnne?
- Tak, oczywiście. Do zobaczenia jutro – powiedział Gabriel.
- Dobranoc – odpowiedziałam.