30 maja 2016

Rozdział 24

" -...Powiedz mi, czy tylko ja to czuję? 
Zapanowała cisza, przerywana moim nierównomiernym oddechem. Patrzyliśmy sobie w oczy, a on otworzył usta, aby wypowiedzieć słowa, które... prawdopodobnie zbliżą nas do siebie... lub oddalą."

Utrzymywaliśmy kontakt wzrokowy, kiedy podszedł do mnie, chwycił za rękę i wyszedł ze mną na korytarz. Schodziliśmy po schodach i nawet nie musieliśmy na nie patrzeć, było to takie... naturalne.
Nagle, zatrzymaliśmy się gwałtownie. Popatrzyłam na korytarz, na którym staliśmy. Poczułam na swojej brodzie palce, które skierowały moją głowę na przystojną twarz. Pomiędzy nami pojawiła się soczyście czerwona róża. Skąd? Nie pytajcie nawet, bo sama nie wiem.
- Nie. - jedno słowo. Jedno słowo. Cholera jasna! Czy on właśnie teraz wybrał sobie moment, na te jego krótkie zdania i odpowiedzi? No oczywiście! Bo przecież w szkole rozgadał się jak ostatni polityk, że zamknąć mógł by go tylko knebel, ale jak chodzi o poważne sprawy uczuciowe, to ten odpowie ci jednym zdaniem. Ha! To nawet zdanie nie było.
Jęknęłam sfrustrowana.
- Co nie? - warknęłam, a on milczał. Spuścił głowę na dół. Gdy już myślałam, że nic nie powie, podniósł ją do góry a w jego na jego twarzy malowało się współczucie. Już wiedziałam, co znaczy to "Nie". Już otwierał usta, kiedy uderzyłam go z otwartej dłoni w policzek.
- Jeśli twoje słowa mają mnie zranić, to nie wypowiadaj ich. Dajesz mi to - wskazałam na różę - a następnie chcesz powiedzieć, że to nic nie znaczy. Dorośnij William! - krzyknęłam - Po co mi robiłeś nadzieje?
Z tymi słowami opuściłam korytarz. Gdy tylko znalazłam się poza zasięgiem wzroku chłopaka, rzuciłam się biegiem do wyjścia. Ruszyłam na plac główny.
Słońce zachodziło, a ja jadłam lody truskawkowe i obserwowałam wampiry korzystające z wieczornych rozrywek. Wyłączyłam się i nie zamierzałam myśleć teraz o żadnym stworzeniu przeciwnej płci.
Nagle, wszyscy otoczyli kołem jakiś obiekt. Z tej ławeczki niczego nie widziałam, więc oparłam dłonie o uda i niechętnie wstałam z miejsca. Przeciskałam się obok wampirów, aby zobaczyć co ich tak zainteresowało. Stanęłam jak wryta. Przede mną ujrzałam Poppy (ruda zmiennokształtna), Luka (chłopak rudej, też zmienny), Amandę, Drake, Sabrina, Max i Jackson - to ta piątka wilkołaków, z którą miałam małe spięcie, ale szybko się zaprzyjaźniliśmy. Siedmiu przyjaciół przybyło, jakby wyczuli moją potrzebę bycia z kimś blisko. Uśmiechnęłam się promiennie, ale oni mnie nie dostrzegli, tylko stali zdezorientowani. Wybiegłam im naprzód i wpadłam w objęcia Rudej. Ta zaskoczona odwzajemniła uścisk, kiedy zorientowała się, kto ją zaatakował.
- A my to co? - krzyknęła radośnie Sabrina. Puściłam Poppy i podeszłam do fioletowo-włosej. To był krótki, lecz mocny uścisk, wyrażający wszystkie uczucia, a zarazem mówiący musimy pogadać. Przywitałam się z chłopakami i Amandą.
- A co wy tu robicie? - spytałam przyjaciół.
- Podobno sobie nie radzisz... - rzucił kpiąco Luke, czym zarobił sobie ode mnie łokciem w żebra.
- Tęskniliśmy, a poza tym podobno wampiry trzeba oswoić z nowymi gatunkami, dlatego przybyliśmy na ochotników - wytłumaczył Max.
- Nie wyglądasz najlepiej. Coś się stało? - zapytała Poppy i położyła mi dłoń na ramieniu w geście pocieszenia.
- Nie skądże - skłamałam, ale postanowiłam, ze i tak jeszcze dzisiaj powiem dziewczynom, o co chodzi - Trochę ostatnio się działo.
Wymijająca odpowiedź. Jakaś ty oryginalna.
- Tak, słyszeliśmy. To straszne, co się dzieję, ale musimy cię pocieszyć. Wszędzie jest o wiele spokojniej, wiesz to jest tak, jakby zori szli za wami krok w krok. Myślę, że szykują się do ostatecznego starcia.
Och, nawet nie wiesz jak się mylisz Amanda, nawet nie wiesz w jakim błędzie jesteś.
- Będzie dobrze, już niedługo koniec, a następnie zasłużony urlop - powiedział Drake. Jeśli wszyscy przeżyjemy i wygramy...
- Za dużo myślisz Clover i za dużo się martwisz - rzekł Jackson. - I chyba jesteś zmęczona.
- Tak, to był bardzo długi dzień. Tak w ogóle to musimy wam skombinować jakieś pokoje.
Zastanawiałam się głośno.
- Dziś robimy babski wieczór i nie obchodzi mnie twoje zmęczenie, bo wyśpiewasz nam wszystko co się działo, a z twojej miny wynika, że w cholerę dużo się wydarzyło. - szczerość Sabriny. Powalająca.  Roześmiałam się i skinęłam głową, na co Amanda klasnęła w dłonie.
- Może my też zajrzymy? - zaczął Drake.
- Bardzo dobry pomysł - poparł Jackson.
- Ostatnio jak spotkały się Poppy i Clover to było bardzo ciekawie, nieprawdaż dziewczyny? - zapytał Luke ze złośliwym uśmieszkiem i objął w talii swoją już i tak na swoje możliwości bardzo zarumienioną dziewczynę.
- Nie nasza wina, że zaczęliście nas o wszystko wypytywać! A zdradziła nas Poppy - wskazałam na dziewczynę palcem z uśmiechem na ustach. Ruda zasłoniła twarz dłońmi, a Luke śmiał się wraz z resztą z zażenowania dziewczyny.
- Chłopkom wstęp wzbroniony, a jak zaczną wypytywać o coś Rudą, to nie żyją - zarządziła Sabrina i już po dziesięciu minutach siedziałyśmy na dywanie mojego pokoju z najróżniejszymi przekąskami i opowiadałam im o moich miłostkach.

*godzinę później

- Że co zrobił?! - krzyknęły jednocześnie, gdy doszłam do końca opowieści z dzisiejszego dnia.
- I co ja mam z nim teraz zrobić? - zapytałam załamana.
- Pogadaj z nim - zaproponowała Am.
- Po co, faceci są łatwi do rozgryzienia, po prostu zrobiło mu się przykro, że ją zranił, ale nie musiał tego ciągnąć i dawać jej kwiatów - wypowiedziała się Ruda - Może tak... zaprzyjaźnić się z nim?
Cisza. Nasz rozmyślenia przerwała wypowiedź Sabriny.
- Możemy go zabić.
- Nie! - krzyknęłyśmy w trójkę.
- Ok, to co robimy? Pogadać - nie. Zaprzyjaźnić się - nie. Efektowna śmierć - nie. To się pytam co robimy.
- Clover, faceci są dziwni, a szczególnie William. Może chciał Ci powiedzieć, ze twoje uczucia są odwzajemnione, ale ty mu nie dałaś szansy? - zapytała Amanda.
Podniosłam się gwałtownie z ziemi przechadzałam się nerwowo po pokoju, aż nagle usłyszałam kłótnie. Zatrzymałam się z rękoma skrzyżowanymi na piersi i razem z dziewczynami patrzyłyśmy na drzwi, które po kilku sekundach zostały otworzone, tak mocno, że niemal wypadły z zawiasów. Do środka wparował William, ręce zacisnął w pieści, a wzrokiem ciskał piorunami. Za nim wpadli Luke, Drake, Max i Jackson, również zdenerwowani. Odwróciłam od nich wzrok i spojrzałam na Williama z podniesioną brwią.
- Daj mi raz na jakiś czas dokończyć. Nie! Zacząć wypowiedź! Nie! - krzyknął - Nie, nie tylko ty coś czujesz. Nie jesteś dla mnie pieprzonym bukiecikiem polnych kwiatków, jesteś piękną różą i to głupie uczucie nie opuszcza mnie. Nigdy nie miałem tak z żadną dziewczyną, a moje życie jak już sama wiesz było trudne. Jesteś dla mnie kimś więcej Clover, niż jakąś tam partnerką. Jesteś kimś, kto potrafi mnie zrozumieć, wysłuchać i zaakceptować. To w tobie najbardziej cenie. Jesteś piękna, mądra i waleczna. Może zbyt impulsywna i niecierpliwa, ale zauroczyłem się właśnie w dziewczynie, która odda swoje życie za innych, która obroni każdego i zrozumie. A nawet nie zdaje sobie sprawy ile dobrego robi. Wie czego chce i zrobi wszystko, żeby to zdobyć, ja też wiem, czego chcę. A mianowicie chcę Ciebie.
Zakończywszy swój monolog, podszedł do mnie i wpił się ustami w moje wargi. Natychmiast oddałam pocałunek i chwyciłam w dłonie jego miękkie włosy. Liczyłam się teraz tylko ja i on. Wszystko co miało zostać powiedziane, zostało. Niedawno myślałam, że najlepszy pocałunek mojego życia był wtedy, gdy Will pocałował mnie w czoło. Jednak ta chwila nie mogła równać się z tą. Ten pocałunek, jak dla mnie mógłby się nigdy nie kończyć. Ale życie to nie komedia romantyczna. Szczęście to piękne kłamstwo wymagające poświęceń i wyrzeczeń. W życiu nic nie dzieje się samo. A główna przyczyną niszczenia szczęścia są ludzie lub w tym wypadku inne gatunki. Nasze zajęcie przerwał nam irytujący głos, należący do osoby, którą za chwilę wykastruję.
- Rzygam tęczą.

21 maja 2016

Rozdział 23

No i fajnie. 
Tak. Nawet bardzo fajnie. Wampiry są przekonane do nas w stu procentach. A i z ostatniej chwili! Podszedł dziś do mnie (poproszę o werbel) Felix! I wiecie, po co? Uwaga, cytuję:
- Clover, jak miło Cię widzieć. Wiem, że masz swoje sprawy, ale musisz być konsekwentna w swoich obietnicach. Przegrałaś. Byłem cały tydzień grzeczny, nikogo nie wyzwałem, upokorzyłem, czy pobiłem. Tak, więc teraz przyszedłem po odbiór nagrody. 
Ten to ma tupet, no nie?
- Sorry, ale nie ma świadków i... - nie dane mi było dokończyć.
- Ja jestem świadkiem - odezwał się Tyler, wampirzy nauczyciel. Jego mina mówiła tylko jedno. "Nie chcę tu być, ale muszę potwierdzać fakty". Zaśmiałam się w duchu i zwróciłam do Felix'a, który miał banana na twarzy. 
- Okej - powiedziałam niechętnie, ale z lekką dumą, bo w końcu chłopak się postarał - Pogadam z Lizzy.
- Świetnie! - rzucił i odszedł.
- On jest niemożliwy - odparł Tyler.
- Nawraca się - odparłam.
- Ciekawe na co? - prychnął rozbawiony - Powodzenia w załatwianiu randki! 
Rzekł i po prostu odszedł z rękami w kieszeniach. 
Tak to mniej więcej wyglądało. Następnie, oczywiście latałam za Lizzie, aby ta zgodziła się na spotkanie. Dziewczyna cały czas mnie zbywała, aż w końcu, zaczęłam ją prowokować, ze boi się z nim spotkać itd. Powiedziała, że nie i zgodziła się na randkę. Szczęśliwa wiadomość dotarła do Felixa i tak skończył się mój udział w życiu społecznym tej placówki edukacyjnej. 
Natomiast William... ten to był wszędzie i nigdzie. Nie rozumiem, o co mu chodzi, bo w końcu... no do cholery jasnej to jest William! Ten to zostałby obrażony w dwudziestu językach, upokorzony na tysiąc sposobów i zapewne wykrztusiłby zaledwie dwa zdania. Nie chodziło o to, że nie miał swoich opinii, on chyba wolał pozostawić je dla siebie. Nie pokazywał, że chce wyrazić swoje zdanie. Po prostu z góry zakładał, że jest złe i nie zostanie zaakceptowane. No nie ma co, idź na psychologie, Clover. Podobno, każdy psychiatra musi mieć nie równo pod sufitem, aby pomóc innym, którym strop się zawala. Wracając do mojej analizy uczuć Williama, uważam, że otworzył się na świat. Widać, że to jest jego miejsce. Miejsce, w którym powinien się znaleźć. Tu jest sobą i tu odnalazł siebie. 
Dobrze, a teraz bardziej istotne rzeczy. 
Przemierzałam korytarzami drogę do pokoju Harry'ego. Dowiedziałam się od pokojówek, gdzie on się znajduje. Ustałam przed drzwiami. Westchnęłam, zapukałam trzy razy i bez zbędnego proszę, weszłam do komnaty. Było tu ciemno, a zarazem bogato. Czarne ściany, czarne meble, złote wykończenia, jak i dodatki. Nie mój styl, ale niech będzie. Mój wzrok padł na łóżko i leżącego na nim chłopaka. Zmarszczył brwi i odłożył trzymaną książkę. Harry, czyta? Boże! William się rozgadał, Harry, czyta, a ja zaczynam bawić się w psychoanalityka. Co się dzieje? 
Tak, więc zamknęłam za sobą drzwi i popatrzyłam na postać przede mną. 
- Czego pragniesz? - zapytał i przeciągnął się. Irytował mnie samym swoim bytem. 
- Chcę coś ustalić.
- Tak? 
- Unikajmy się. - rzekłam.
- Rozwiń.
- Chodzi o to, ze nie wybaczę Ci tego, co powiedziałeś. Ale dla dobra wspólnego... Myślę, że powinniśmy się pogodzić, a następnie unikać. Ty mnie będziesz traktował jak powietrze i vice versa.
- Wiesz... są czasami takie dni, kiedy nawet powietrze mnie denerwuje - zaraz normalnie go zabiję.
- Wiesz co? Mnie też, ale słuchaj dupku! Chcę Cię po prostu unikać i nie chcę, takiej sytuacji, że gdy będziemy musieli pracować razem, a nie daj Boże, to żeby pomiędzy nami nie było nie potrzebnego spięcia. 
Patrzyliśmy na siebie gniewnie, ale po chwili on wstał z posłania i podszedł do mnie, a następnie wyciągnął rękę.
- Zgoda - uśmiechnął sztucznie, a ja posłałam mu taki sam uśmiech. 
- Świetnie - dodałam i szybko odsunęłam rękę - Nara, pijawko. 
I wyszłam z jego pokoju. Pobiegłam czym prędzej do siebie i rzuciłam swoje cztery litery na łóżko. Zamknęłam oczy i przygotowałam sobie plan na rozmowę z Willem. Niestety teoria jest martwa bez praktyki i nawet najlepszy plan, mogą wziąć diabli. Czyli każdy mój zamysł artystyczny, może się pieprzyć. 
No, ale czym byśmy byli bez improwizacji? Czas na tą przełomową rozmowę. Czas na zmiany, wyznania. Czas się przełamać. 
Podniosłam się z łóżka i zaczęłam zmierzać do sypialni drugiego chłopaka. Szłam wolno, łudząc się, że odwlekę tą rozmowę. Niestety, po kilku sekundach stałam pod drzwiami pokoju Williama i nie zapukałam, nie westchnęłam. Po prostu weszłam, a moim oczom ukazała się sylwetka chłopaka. 
- Muszę z tobą pogadać. - powiedzieliśmy równocześnie. Czy to przypadek? 
- Wejdź - uśmiechnął się i przepuścił mnie w drzwiach, a sam rozsiadł się na fotelu. Wyglądał na zrelaksowanego, w przeciwieństwie do mnie. Obserwował każdy mój ruch, a ja unikałam jego spojrzenia jak ognia. Teraz nie mogę się wycofać, ale mogę to odwlec. Zaczęłam szperać po kątach. Oglądałam obrazy na ścianach, książki, wazony... ale najbardziej zainteresował mnie wazon z kwiatami. Nie były to piękne róże, lilie, czy tulipany. Było to kilka polnych kwiatków, które zaczynały już więdnąć. Spojrzałam pytająco na Williama, a on wzruszył tylko ramionami.
- Zaczynają więdnąć - zauważyłam.
- Dla jednego więdną, dla drugiego są w najpiękniejszym okresie rozwoju. Kwestia perspektywy z jakiej patrzysz. 
- Dla ciebie są w najpiękniejszym okresie rozwoju?
- Dla mnie są kwiatami, które nie zależnie od tego,czy są ładne, czy brzydkie zawsze nimi pozostaną. A kwiaty są piękne. Nie ważne, czy świeże, czy stare. Trzeba nauczyć się doceniać to, co mamy. A ja mam podwiędłe kwiaty, ale je mam, a niektórzy w ogóle nie mają.
- Kryje się w tym jakieś drugie dno? - zapytałam.
- Tylko takie, że do wszystkiego można się przyzwyczaić lub bardziej zaakceptować to i docenić. 
Przez jakiś czas zastanawiałam się nad jego słowami, aż w końcu nie wytrzymałam i powiedziałam to co mi leży na wątrobie. 
- Nie jesteś dla mnie nikim William. Cały czas myślałam, że miłość to jedna z tych fikcji literackich w książkach, czy ciekawa fabuła filmu. Nie mówię, że Cię kocham, ale jesteś częścią mojego życia. Tego nowego życia, które dopiero poznajemy, a ja chcę po prostu wiedzieć, czy jestem dla ciebie czymś więcej niż partnerką do zjednoczenia gatunków. Przy Tobie pierwszy raz czuję, że żyję, że jest osoba, która akceptuje... dla której jestem takim kwiatem - wskazałam na wazon - kwiatem, który już jest u kresu swojej idealności, a jednak jest czymś więcej dla kogoś innego. Powiedz mi, czy tylko ja to czuję? 
Zapanowała cisza, przerywana moim nierównomiernym oddechem. Patrzyliśmy sobie w oczy, a on otworzył usta, aby wypowiedzieć słowa, które... prawdopodobnie zbliżą nas do siebie... lub oddalą.
 
Hej mam nadzieję, że nie jest za krótki, ale jutro jadę do Warszawy, na komunię kuzyna i nie mogę wam dopisać dłuższej części. Ogólnie chciałam podziękować za nowe komentarze, bo dawno tak dużo ich nie było :). Do następnego! 

15 maja 2016

Rozdział 22

Wiem,  że zaczęłam trochę olewać pisanie rozdziałów. Ale to dlatego, że nie mam czasu. Teraz wszyscy nauczyciele zaczęli szaleć z kartkówkami i sprawdzianami, bo dla nich to już jest prawie koniec roku i nie mają potrzebnych ocen, dlatego my mamy cierpieć za ich błędy, że nie robili spr wcześniej, więc mamy zawalone tygodnie nauką. A poza tym wiecie teraz matury - nie to, że my zdajemy, ale kibicujemy. Przepraszamy za wszelkie niedogodności :).

Ponownie obudziłam się zalana potem. Tym razem przynajmniej się czegoś dowiedziałam. Teraz mniej więcej wiem, co mam robić.
Na początek muszę namówić wszystkich do tego, aby zostać jeszcze trochę u wampirów. Tak długo, aż nie dostanę jakichś informacji.
Punkt drugi: pogadać z młodzianami. Wampiry po ostatniej akcji są pewnie nieźle wkurzone. Trzeba ich ustawić do pionu. A co do tego, czy są z nami - nie mam wątpliwości.
Punkt trzeci: czekać na kolejne sny. będę wiedziała, co robić dopiero wtedy, gdy pojawią się następne. Trzeba będzie wybrać, a to najprawdopodobniej będzie najtrudniejsza decyzja w moim życiu i nikt nie będzie mógł mi pomóc.
Punkt czwarty: uporządkować swoje życie miłosne. Chociaż, gdyby się tak głębiej nad tym zastanowić, to ja go nie mam. Trzeba pogadać ten ostatni raz z Harrym. Jesteśmy w jednym zespole i trzeba odłożyć na bok swoje obiekcje, czy poglądy na rzecz dobra wszystkich. Muszę pogadać z Markiem, a na koniec... Rozmówić się z Williamem. I niechętnie to przyznaje, ale ten pieprzony brunet nie jest mi obojętny.
Więc zaczynamy. Kierunek - Michael.
Idąc korytarzami zamku układałam sobie w głowie plan i przemowę. Po chwili byłam już pod drzwiami do gabinetu przywódcy wampirów. Westchnęłam głęboko. Zapukałam trzy razy. Głośno, pewnie i zdecydowanie. Drzwi uchyliły się ukazując sylwetkę wampira, który szybko odsunął się na bok, aby przepuścić mnie w drzwiach.
Show must go on.
Powiedziałam w myślach i przekroczyłam próg pokoju. Moja pewność siebie szybko się ulotniła i pozostały wątpliwości. Ale musiałam się ogarnąć. Odsunąć emocje na bok i pozostawić tylko aktorkę na scenie.
Michael usiadł za swoim wielkim dębowym biurkiem. Ja stałam nadal, chociaż dwa fotele przed meblem były wolne i tylko czekały na to. aby uprzyjemnić pobyt gościom. Ale ja nie chciałam skorzystać z tej oferty. Stałam na środku pomieszczenia i schowałam ręce w kieszeniach bluzy. Wampir patrzył na mnie ze zdziwieniem, ale nie odezwał się. Cisza zaczynała stawać się niezręczna już chciałam otwierać usta, ale przerwał mi on:
- Co Cię do mnie sprowadza, Clover? Usiądź proszę.
- Ja uważam, że nie powinniśmy jeszcze was opuszczać. - powiedziałam ignorując jego zaproszenie - Posłuchaj mnie, Michael. Gdzie mamy iść? Pojęcia nie mamy gdzie są czarownice i nawet nie mamy najdrobniejszej wskazówki. Mamy rzucić się na głęboką wodę i możliwe, że nawet dać się zabić? Sam widziałeś, co stało się z uczniami. Ktoś się tego spodziewał? Nie. A tu nagle ni w kijki ni w drewka, pojawiają się zori i zadają nam taki cios. Nic nikomu nie jest, ale następnym razem? Kto wie? Może od razu podłożą ogień i spalą całe miasto. Pozostaniemy tu póki nie będziemy mieli choćby jakiegoś małego tropu. W końcu, do cholery to są czarownice! Na pewno wiedzą, że ich szukamy! - cały czas gestykulowałam, jakbym była najbardziej przejmującą się osobą w tym towarzystwie, podeszłam o kilka kroków bliżej do biurka, a z moich oczu można było wyczytać jedynie strach i niepewność, specjalnie zadbałam o taki efekt w mojej głowie przywołałam te emocje i nie dopuszczałam innych, wczułam się w swoją rolę - Myślę, że otrzymamy jakiś znak. po za tym, co z uczniami? Pewnie są źli i rozdrażnieni. Michael zajmijmy się tutejszymi sprawami na czarownice przyjdzie jeszcze czas.
Zakończyłam swoją mowę. Wampir patrzył na mnie z szokiem, którego nawet nie próbował zamaskować. Zadowolona przybiłam sobie w myślach piątkę. Michael odchrząknął i powiedział:
- Zgadzam się, co do młodych i tego, że nie wiemy gdzie szukać. Ale czas? Tego nam chyba brakuje...
- Oni są zaniepokojeni - przerwałam mu - Jeszcze się nie boją, ale niepokoją. Sam widziałeś, że próbowali wybić wszystkie młode wampiry. Są podirytowani faktem, iż się łączymy, że teraz role się odwróciły i my tworzymy armię. Będą próbowali przedłużyć czas na ostateczne starcie. Ba! Oni już to robią, ale starają się odwlec czas walki i w tym czasie nas ogniwo po ogniwie zabijać. Dajmy im czas, ale my się im nie dajmy. Pomyślą, że polegliśmy, stchórzyliśmy. Ale tak naprawdę wzmocnimy się.
Chwile pomyślał i za to dałam mu wielkiego plusa. Nie podejmuj decyzji bez przemyśleń.
- Zgadzam się, a niech Ci będzie masz rację. Trzeba teraz tylko coś zrobić z ucz...
- Ja się ty zajmę. Spokojny bądź. Dzięki, Mike.
Zdrobniłam jego imię. Zdrobniłam imię przywódcy wampirów! I jeszcze żyję! Sukces. Szybko uciekłam z gabinetu i ruszyłam do swojego pokoju. Chwyciłam ręcznik i pobiegłam wziąć prysznic. Woda spłukała ze mnie pozostałości emocjonującego snu, jak i ciekawej rozmowy z Michaelem. Wychodząc spod prysznica pech chciał pokazać mi, że to on ma nad wszystkim kontrolę, i żebym nie robiła sobie złudnych nadziei - zapomniałam ubrań.
Owinęłam się szczelnie ręcznikiem i pobiegłam do swojego pokoju tak szybko jak tylko mogłam. Zamknęłam drzwi i ustałam na środku pokoju. Ktoś tam u góry chyba mnie nie lubi, bo do pokoju bez pukania, bez ostrzeżenia wparował William i ustał jak wryty patrząc na mnie owiniętą w biały, mięciutki ręcznik do połowy ud. Gapił się, a ja nie wytrzymałam i powiedziałam:
- Zrób zdjęcie starczy na dłużej.
Uśmiechnął się lekko i skończył lustrować mnie spojrzeniem. Teraz ofiarą jego spojrzenia stały się moje oczy.
- Wiem, że jestem boska, ale że aż tak? - zapytałam rozbawiona, maskując zakłopotanie.
- Boże - jęknął.
- Mam na imię Clover. Nie, Boże.
- Co Cię dzisiaj tak wzięło, na te słabe teksty, dzisiejszej młodzieży?
- Nie uważasz, że okazja jest idealna? - rzuciłam z sarkazmem, przenosząc wzrok na drzwi dając znak, aby opuścił te lokum. Niestety, biedak nie zrozumiał subtelnego przekazu i rozsiadł się na łóżku.
- William ja chcę się ubrać.
- A czy ja Ci, dziewczyno zabraniam?
- Przeszkadzasz. - warknęłam.
- W czym?
Traciłam cierpliwość.
- Dobra, nie mam ochoty się z tobą sprzeczać.
Podeszłam do szafy i wyciągnęłam z niej krótkie czarne szorty i czarną koszulkę na ramiączka z napisami. Wszystko przełożyłam przez ramię i ruszyłam najbardziej dumnie jak tylko mogłam w samym ręczniku do drzwi, czując wciąż na sobie wzrok Willa. Szybko dotarłam do toalety i ubrałam się. Ustałam przed lustrem i związałam włosy w kok francuski. Fryzura prosta i wytrzymała. Coraz częściej zaczynałam ubierać się w wygodne spodnie i zaczęłam wiązać włosy. Kiedyś nie wychodziłam z łazienki przez godzinę zanim gdzieś nie wyszłam, a teraz? Nie obchodzi mnie to. Nie jestem tu po to, aby wyglądać jak księżniczka z bajki. Mam robotę do wykonania i o wiele ważniejsze rzeczy na głowie. Prawdę mówiąc, podoba mi się to.
Wróciłam do pokoju. Chłopak, który niedawno wypoczywał na moim łóżku, zniknął. Odetchnęłam, ale nie jestem pewna, czy z ulgi. Włożyłam jakieś buty i poszłam na śniadanie.
Chciałam już wejść do kuchni, kiedy natręt pod tytułem William chwycił mnie za łokieć i pociągnął do drzwi wejściowych zamku. Ustaliśmy na dziedzińcu, gdzie jak co rano sprzedawano... właściwie wszystko. Chłopak, czy raczej mój porywacz ustał na środku odetchnął ciepłym, letnim powietrzem i założył okulary przeciwsłoneczne na nos. Uśmiechnął się szeroko i ukazał swoje dołeczki w policzkach. Normalnie na kilka sekund moje serce przestało bić. Zlustrowałam go wzrokiem. Miał na sobie ciemno granatowe dżinsy i Czerwono-czarną koszulę w kratę. Do tego te czarne Ray Bany na nosie. Moje myśli zaczęły wędrować w niebezpiecznym kierunku, więc czym prędzej odwróciłam wzrok, ale jakoś nie mogłam się na niczym innym skupić i co chwilę wracałam wzrokiem do zielonookiego.
- Wiem, ze jestem boski, ale że aż tak? - puścił mój łokieć, a ja odsunęłam się do niego na dobry metr. Zacytował mój tekst z przed kilku minut. Myśli, że jest taki sprytny? Już otwierałam buzię, aby coś powiedzieć, ale uciszył mnie machnięciem ręki.
- Dobrze. Nie musisz mi wyprawiać tego cholernego monologu na temat jakim to jestem dupkiem, bo wiem, że tak właśnie myślisz. Oszczędźmy sobie czasu, energii i nerwów. I zanim zadasz głupie pytanie, dlaczego ta ja Cię tu zaciągnąłem, powiem tylko tyle, że Hexa nas wzywała i sam nie wiem o co chodzi i też nie jadłem śniadania.
Patrzyłam na niego oniemiała.
- Od kiedy ty William stałeś się taki gadatliwy? Dosypali Ci czegoś do wody?
Roześmiał się i ruszył w kierunku szkoły. Szedł naprawdę szybko, więc ja również wyciągałam nogi.
- Ludzie się zmieniają.
- Ale, żeby aż tak? - zadrwiłam.
- Bywa - tym słowem zakończył naszą dyskusję. Dalszą drogę przebyliśmy w milczeniu. Zaczęliśmy wchodzić po schodach na piętro. W budynku było cicho, za cicho na szkołę wampirów. Nagle podbiegł do nas jakiś patykowatej budowy ciała chłopiec z pryszczami na czole.
- Arnold, jestem i ten... mam was zaprowadzić do auli, bo Hexa coś tam zrobiła i ktoś tam miał się pojawić, bo ten i wy macie, czy ktoś tam być też.
- Zaprowadziłbyś nas tam? - zapytał William.
- No ten... ja po to tu przyszedłem.
I poprowadził nas korytarzem do auli. Kiedy weszliśmy do środka panowała tam grobowa cisza, wzrok wszystkich spoczął na nas. Arnold zniknął tak szybko, jak się pojawił. Zatrzymaliśmy się niepewni, co dalej mamy zrobić. Nagle przed nami wyrosła jak z pod ziemi Hexa.
- Jesteście już. Chodźcie za mną.
Poszliśmy za nią na środek sali i wyczekiwaliśmy tego, co kobieta ma nam do przekazania.
Nagle ze swojego miejsca wstała jakaś dziewczyna, która miała czarne włosy ścięta na pazia była niziutka.
- Chcemy wam podziękować. - zaczęła - Bez was pewnie teraz nie stalibyśmy tutaj. A teraz wszyscy doszliśmy do jednego wniosku. Dajemy wam nasze posłuszeństwo i obiecujemy bronić was nawet za cenę własnego życia, które wy ocaliliście. Dziękujemy.
Cisza zapanowała głęboka. Wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia z Williamem.
- Cieszymy się, ze nic wam nie jest i dziękujemy za wasz... dar. Lecz nie możemy go przyjąć. Jeżeli musicie już wypełnić dług wdzięczności. Wypełnijcie go w postaci pełnej gotowości do walki i zjednoczenia. Mamy nadzieję, że zaakceptujecie inne gatunki i postaracie się z nimi dogadać. - zakończył William. No, normalnie nie poznaję człowieka! Gaduła się z niego zrobiła.
- Przysięgamy!
Powiedział tłum wampirów, a ja szepnęłam do Williama.
- Co się z tobą dzieciaku dzieje? Gdzie ten stary William?
- Ma wrócić? - zapytał szeptem.
- Nie.

3 maja 2016

Rozdział 21

Zaczęłam powoli otwierać oczy. Podniosłam się z łóżka (tak na marginesie strasznie nie wygodnego)  i usiadłam po turecku na nim. Przetarłam twarz dłonią. Gdy odsuwałam rękę zauważyłam, że była cała pokryta zeschniętą krwią. Skrzywiłam się na ten widok i zaczęłam sobie przypominać wydarzenia z ostatniej nocy. Po chwili wszystko wróciło. Pamiętam jak straciłam przytomność w lesie, więc...
- Gdzie ja jestem? - szepnęłam. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Siedziałam właśnie na wielkim granatowym łóżku, takim samym jakie mam ja w swojej sypialni. Pokój nie wiele się różnił od mojego. Jedyną różnicą była kolorystyka. U mnie przeważała biel i fiolet, a tutaj granat i czerń. Nagle mój wzrok przykuł ruch na fotelu pod oknem. Zaciekawiona postawiłam stopy na ziemi. Rany, które tak niedawno je szpeciły, zniknęły. Zapewne kilku uroczych elfów mi pomogło. Powolutku podnosiłam się z łóżka, aby nie wydać żadnego dźwięku. Kiedy stałam już na nogach, zaczęłam podchodzić na palcach do fotelu. Ktoś na nim spał. Pod tytułem...
- William! - krzyknęłam. Podniósł się od razu do pozycji siedzącej i rozejrzał dookoła, gdy zobaczył moją rozbawioną minę posłał mi zirytowane spojrzenie. Zabawne. Jego twarz umie wyrażać w ciągu kilku sekund trzy sprzeczne emocje. Strach, zdezorientowanie i zirytowanie. A czasami ta buźka przybiera jedynie maskę. Wtedy jego twarz wygląda jakby była zrobiona z wosku - bez emocji.
- Pali się? Powódź nadchodzi? - zapytał spokojnie, na co uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, a on pokręcił głową, co miało znaczyć "dla tego człowieka nie ma już nadziei". Widząc, że William rozwalił się na fotelu, nie zostawiając ani kawałka wolnego miejsca , przysiadłam na ziemi.
- Czyj to pokój? - zapytałam.
- Mój.
- Dlaczego jestem tu, a nie u siebie?
William wzruszył na to tylko ramionami i zamknął ponownie oczy. Wstałam i ustałam przy nim.
- William? - dźgnęłam go w policzek.
- Hmmm... - mruknął.
- Co ty robisz?
- O trzeciej w nocy? Biegam po lesie i szukam szczęścia - padła odpowiedź.
- Musimy wstać i powiedzieć, co...
- Clover, kiedy ty spałaś my wszystko obgadaliśmy.
- Jak to wszystko obgadaliśmy, kiedy ja spałam?!
- Uspokój się. Zostałaś dźgnięta nożem. Prawie wykrwawiłaś się na śmierć. Plus jeszcze jesteśmy w mieście wampirów. Byłaś wykończona, kiedy cię tu przynieśliśmy. Nawet mi do głowy nie przyszło, żeby cię budzić. - westchnął - Musiałaś wypocząć, ja też muszę to teraz zrobić. Jutro Ci wszystko opowiem. Zgoda?
- Zgoda - mruknęłam.
- Dobranoc - powiedział niewyraźnie i zagrzebał się w kocu na fotelu. Ja wstałam zaś z ziemi, zaciskając usta w wąską linię i rozejrzałam się wokół, zastanawiając się co ze sobą zrobić. Nagle mnie oświeciło. Trzeba z kimś pogadać.

- Cześć, Joe! - krzyknęłam w zarośla, widząc ogon lisa wystający z krzaków. Następnie ukazał mi się w całości.
- Ach, to ty człowiek. - westchnął znudzony i ponownie wskoczył w krzaki.
- Też się cieszę, że cię widzę. - burknęłam.
- Słyszałem od wiewiórek o wczorajszych atrakcjach. Dobrze, że nic Ci nie jest. Zapewne przyszłaś o tym pogadać?
- Tak.
- Chętnie Cię wysłucham, dawaj.
- Wszystko to mi się przyśniło, dlatego... - nie dokończyłam, bo Joe jak Struś Pędziwiatr wybiegł z zarośli i ustał przede mną z wytrzeszczonymi patrzałkami.
- Jednak, to nie zwykłe koszmary.
- Brawo, inteligencjo. Do tego to ja sama doszłam - odezwałam się lekko zaniepokojona.
- Czy przypominasz sobie, o czym były poprzednie?
- Tak, ale...
- Clover, słuchaj teraz uważnie, bo od tego może zależeć los nasz, jak i twój. Przez jeden zignorowany "głupi" sen, możemy przepłacić życiem. Co Ci się śniło pierwszy raz?
- Trupy. Wszyscy tam leżeli, wszyscy których znałam i ja... ja pomogłam ich zabić. Ale to był koszmar.
- Skąd ta pewność, może...
- Nie, Joe - pokręciłam przecząco głową. - Teraz umiem je rozróżniać. Te wizje... kiedy one następują czuję jakbym w nich była. W czasie wizji i po jej zakończeniu mam świadomość. Moje mięśnie się kurczą. Żołądek zaciska. Ciało drży, a nogi i ręce są jak sparaliżowane. Joe, zaufaj mi. Pierwszy sen był niewyraźny i obudziłam się jedynie zlana potem. Przy drugiej i trzeciej nocy poczułam się tak jak Ci to opowiedziałam.
- Dobrze. Więc pierwsza to koszmar, a druga?
- Byłam wtedy w lesie. Był tam... Malcolm. Tylko, że wyglądali inaczej. Mieli w sobie widoczne połączenie ze wszystkimi rasami. Ktoś zadawał mi ból... nie dotykając mnie. To było dziwne. A później, pojawiła się dziewczyna. Nie, nie dziewczyna - to byłam ja. Tylko, że ja siedziałam w krzakach i starałam się od nich uwolnić. A "ja" szłam razem z grupą, nikt nie zauważył, że to nie byłam ja. Myślisz...
- Myślę, ze mają plan.
- Więc musimy poinformować o tym resztę - oznajmiłam stanowczo.
- Nie, Clover. Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, ale to proroctwo daje Ci te wizje. Wiąże się z tym historia, ale mam przeczucie, że w kolejnym śnie sama Ci się ona objawi. Wracając do tego, żebyśmy powiedzieli wszystkim o tym, nie zgadzam się. Proroctwo pokazuje Ci te wizje nie bez powodu. Są dwie opcje: chce abyś im zapobiegła, albo żebyś je wypełniła. Sama będziesz musiała dojść do tego, czy chcesz aby doszły do skutku i nic nie będziesz robić, czy zrobisz wszystko, aby tylko ich nie wypełnić. Jedna z tych opcji, bądź pewna prowadzi do wygranej. Ale którą... wybrać będziesz musiała sama. Proroctwo stawia Cię przed próbą. Mówiąc o tym wszystkim innym, zniszczysz opcję numer jeden. Zachowaj to dla siebie Cloe i ty sama zadecydujesz co zechcesz zrobić, póki co jestem do twojej dyspozycji. Jednak, gdy zechcesz wypełnić wizję, musisz się liczyć z tym, że będziesz musiała się stać genialną aktorką, nauczyć się wyłączać emocje, wykazać się sprytem i przebiegłością. Po prostu będziesz musiała umieć wykorzystać przewagę. Pamiętać, że walczysz dla nas - westchnęłam - A co z tą ostatnią?
- Pokazała mi sytuację w lesie i... siebie. Mówiła, że mam ich ratować.
- Tego też dowiesz się w swoim czasie.
- W lesie, pojawiły się cztery postacie. Od czterech żywiołów. Oni...
- Stróże. Przyszli naprawić zniszczenia?
- Tak, co...
Joe prychnął pogardliwie.
- Te postacie mogą jedynie naprawiać, nigdy nie pomagali nam, bo nie mogli. Byli bardzo potężni, ale teraz mogą jedynie po czarować sobie w swoich żywiołach i czynić tylko dobro dla... wystroju tego świata. Trzymają się z czarownicami, bo są jakby najbardziej z nimi powiązani. Pilnują przejścia pomiędzy dwoma światami... i tyle. Czarownice pewnie wysłały ich po to, aby przekazać Ci wiadomość.
- Przekazali, a na niej...
- Nie! Człowiek, nie możesz mi przekazać tej informacji, bo została przekazana Tobie i nikomu innemu.
- Czasami się zastanawiam, czemu zawsze dla mnie jest tak wiele zadań, dlaczego William nie może...
- On jeszcze odegra swoją rolę, Clov. Gdyby tak nie było proroctwo nie marnowało by na niego czasu, ani energii.
- Muszę się zbierać, Joe. Dziękuję Ci za wszystko.
- Nie ma za co człowiek. Zawsze do usług.
- Pa, Joe.
Poszłam teraz uzyskać wyjaśnienia z wczorajszej tajnej narady, zdrajców.

                                                                             ***

- Słucham - weszłam przez wielkie drzwi do sali narad i przerwałam wszystkie dotychczas toczące się tam rozmowy. Paul, Lucas, Gabriel, Ryan, Caspar, Michel zawzięcie o czymś dyskutowali, a do ich konwersacji najwyraźniej co chwila wtrącali się Mark i William, bo siedzieli niedaleko i wyglądało to tak, że słuchali mężczyzn z boku. Dalej stały jakieś wampiry w małych grupkach wzrok wszystkich przeniósł się na mnie. Ku mojej niechęci w kącie stał Harry i zirytowany spojrzał na mnie kiedy przerwałam mu rozmowę z dwoma innymi wampirami. Lecz nie poświęciłam mu więcej uwagi. Podeszłam do stołu, gdzie stali przywódcy trzech ras i następca czwartej. Skrzyżowałam ręce na piersi i popatrzyłam na zebranych w sali panowała totalna cisza. - Słucham, co takiego wczoraj ustaliliście i ile wiecie?
- Postanowiliśmy, ze jak najszybciej wyruszymy do obozu czarownic - zaczął Paul, ale ja krzyknęłam.
- NIE! - wzdrygnęli się.
- Dlaczego: nie? - zapytał William i zmrużył lekko oczy, co znaczyło "co ukrywasz, skarbie?".
- To znaczy... Emm... Po co ten pośpiech?
Spojrzeli na mnie jak na głupią, ale William nie dał się wkręcić.
- Przecież i tak nie wiemy gdzie szukać czarownic. To będzie najtrudniejsze zadanie. Może lepiej mieć jakiś plan, nie działajmy pochopnie, bo może oni tego od nas oczekują? Chcą, żebyśmy rzucili się na głęboką wodę i zaczęli szukać wiedźm, gdy oni zaatakują ponownie tutaj lub jeszcze lepiej. Zaatakują nas?
Wiem, że tak się nie stanie. Malcolm teraz z pewnością szykuje się do wojny, zdając sobie sprawę, że bitwy po drodze będą bezskuteczne, ale oni nie musieli o tym wiedzieć. Ważne, aby czarownice przygotowały się szybko, bo nie będę mogła ich zwodzić w nieskończoność.
- Ona ma rację, nie możemy tak na pstryk ruszyć do kolejnego obozu. Najpierw plan - oznajmił Michel, a ja westchnęłam z ulgą. William zgromił mnie wzrokiem i nie spuszczał go ze mnie przez resztę spotkania, kiedy to wszyscy starali się obmyślić jakieś sensowne wyjście z tej sytuacji. Kiedy zrezygnowani opuścili salę, ja też wyszłam. Za sobą usłyszałam czyjeś kroki, starałam się przyspieszyć, ale za każdym razy ten ktoś przyspieszał razem ze mną. W końcu zaczęłam biec, ale nie trwało to długo, bo przebiegając między korytarzami uznałam, że ucieczka nie ma sensu. Zatrzymałam się gwałtownie i ten ktoś wpadł na mnie przewracając nas na ziemie. Spojrzałam na mojego napastnika, którym (jakżeby inaczej) był William.
- Czego? - warknęłam, leżąc cały czas na podłodze, a on obok mnie.
- Coś ukrywasz.
- A ty chcesz wiedzieć co? - przechylił głowę na bok i spojrzał mi w oczy.
- Chce żebyś mi zaufała i sama powiedziała - westchnęłam.
- Chciałabym, ale nie mogę - szepnęłam.
- Najwidoczniej masz powód - podniósł się z ziemi i podał mi dłoń, którą przyjęłam bez wahania. Staliśmy teraz naprzeciwko siebie. Dzieliły nas od siebie centymetry. On nachylił się, a ja stałam oniemiała. Poczułam jego ciepły oddech na karku i mimowolnie przeszedł mnie dreszcz. - W takim wypadku ja też mogę mieć swoje sekrety, Clov. Nie będę Cię zmuszał, abyś powiedziała mi, co cię dręczy, nie będę dociekał. Tylko myślałem, że jesteśmy partnerami. Nie wiedziałem, że możemy zacząć działać solo.
Po tych słowach odsunął się i odszedł.
- William! - krzyknęłam za nim, ale nawet się nie obejrzał. Tupnęłam nogą jak pięcioletni bachor, który nie dostał lizaka. Chciało mi się płakać. Czy ten człowiek nie rozumie, że nie mogę mu powiedzieć?! Czy nie może tego uszanować... Chwila on to uszanował. Ughhh. Czułam się przez niego zdezorientowana i byłam pewna, że to właśnie chciał osiągnąć. Ale przykro mi Panie Skomplikuję Ci Życie Jeszcze Bardziej nie mogę Ci nic powiedzieć.
Wróciłam do swojej sypialni rzuciła ubrania na podłogę i ruszyłam do łazienki wziąć prysznic. Kiedy wróciłam do pokoju, chwyciłam bezrękawnik i wyjęłam z jego kieszeni pergamin, który dostałam od Stróży. Rozwinęłam go i tak jak się spodziewałam... był pusty. Odłożyłam go na stolik nocny. W tym momencie chciałam już tylko odpłynąć. Zamknęłam oczy, a na sen nie musiałam czekać długo.

Ta sama kobieta, która nawiedziła mnie w ostatnim śnie, stała teraz i wpatrywała się we mnie tymi swoimi czarnymi gałami i czerwoną szparką.
- Clover - wypowiedział moje imię - Należą Ci się chyba wyjaśnienia. Podejdź tu, dziecko. I chociaż wygląd tej kobiety mnie przerażał, bez wahania podeszłam bliżej niej.
- Usiądź - nakazała, a ja wypełniłam jej polecenie zanurzając się w miękkim fotelu - Jest wiele rzeczy, które muszę Ci przekazać, ale zacznijmy od początku. Pewnie chcesz się dowiedzieć jak powstała księga proroctw?
Skinęłam głową.
- Mam na imię Eleonora. Tysiąc lat temu, kiedy w tej krainie panował spokój i ład. Wszystkie stworzenia żyły ze sobą w zgodzie i nikt nigdy nie pomyślałby, że mogą tu istnieć takie istoty jak zori. Żyłam tu wraz z moim ojcem Walterem. Od zawsze przynależałam do gatunku czarownic. Tyle tyko, że nie byłam nią. Moi rówieśnicy uczyli się zapalać płomyczki na ręku, czy czarować kwiatki na łące, a ja umiałam już wywoływać tsunami i zamrażać lewą ręką wszystko, co się poruszało. Wirginia, która była tego czasu przewodniczącą czarownic mówiła mi, że kiedyś obejmę jej stanowisko, bo jestem tak potężna. Któregoś dnia, gdy wróciłam ze spotkania z przyjaciółkami do domu, zobaczyłam mojego ojca. Nie wyglądał tak jak zawsze. Jego oczy stały się czarne, puste i złowrogie. Już nie widziałam w nich miłości, którą okazywał mi każdego dnia. Jego usta również zmieniały się w ten kolor i włosy z blondu na kruczą czerń. Pamiętam jakie wtedy do mnie wypowiedział słowa. ,,Chodź, Eleonoro. Przywołajmy naszych pobratymców”. I wtedy się stało to samo ze mną, ciemność opanowała moje ciało. Na zewnątrz wyglądałam jak śmierć, ale w środku, w środku panowało dobro. Nie odpowiedziałam na słowa ojca, ale wraz z nim wyszłam z domu. Biegło w naszą stronę wielu najsilniejszych czarodziei, którzy próbowali za pomocą żywiołów nas powstrzymać. Na ich starania mężczyzna, który kiedyś był kowalem i moim ojcem zaśmiał się. Podniósł swoją dłoń i w jednej chwili dawni obrońcy upadli na ziemię z martwymi oczami. Wlokłam się za tatą do kręgu gdzie dziewczęta w wieku szesnastu lat stawały się dojrzałymi czarownicami.,,Zaczynamy, Eleonoro! Wezwijmy demony, które zasłały nas tu w tej misji!”. Weszliśmy do kręgu i wtedy zaczęły zbiegać się do nas wszystkie czarownice i czarodzieje z naszego obozu. Ja i ojciec zabijaliśmy ich. Nie chciałam tego, bo w środku krzyczałam ,,Nie!”. Kiedy nadbiegła Wirginia i czterej główni magowie spojrzeli na nas i próbowali swoimi mocami nas pokonać. Wtedy stało się coś niezwykłego. Moje oczy z pustych, czarnych dziur, zamieniły się w moje dawne fioletowe. Czułam wtedy przypływ tak wielu emocji. Głównie strachu, bo nie chciałam, aby demony zaatakowały tych biednych ludzi. Wirginia dostrzegła moje spojrzenie i uśmiechnęła się smutno. Następnie wypowiedziała bezgłośnie słowa ,,Musisz go zabić”. Wiedziałam kogo i skinęłam jej lekko głową, zamieniając oczy z powrotem. Ojciec zaczął już formować krąg, a ja pomagałam mu. Kiedy dał znak, że mam samodzielnie utworzyć krąg ognia wiedziałam, że to moja szansa. Kiedy sznur ognia pozornie toczył koło i znalazł się zaledwie w odległości jednego metra od prowodyra tego zamieszania. Skierowałam całą swoją moc w człowieka, któremu ufałam, którego kochałam, i który troszczył się o innych, a tak naprawdę cały czas realizował swój niecny plan. Wirginia i reszta magów przyłączyła się do mnie, a wtedy demon zamienił się w proch. Opadłam bezwładnie na kolana. Po takim przypływie zdrady dla dobra mój wygląd w ogóle się nie zmienił. Wirginia uklękła przy mnie i szeptała ,,Postąpiłaś słusznie”. Następnego dnia zdradziła mi, że już nigdy nie będę dobrą czarownicą, że nawet gdy teraz myślę, że już nigdy nikogo nie skrzywdzę mój stan ulegnie zmianie. Powiedziałam jej, aby zrobiła wszystko, co w jej mocy, abym już nigdy nikogo nie zabiła. Zaproponowałam jej nawet swoją śmierć. Rozważała to długi czas, aż w końcu podjęła decyzję. Zamknie mnie w księdze proroctw. Zgromadzili się przedstawiciele najlepszych magów każdego żywiołu. Księga leżała na środku kręgu, a czarodzieje otoczyli ją i mnie. Wtedy Wirginia uśmiechnęła się do mnie i wygłosiła uroczystą mowę ,, Zebraliśmy się tu, aby umieścić duszę Eleonory w księdze proroctw. Ten demon udowodnił, że zasługuję na coś więcej niż jej pobratymcy ratując nas i odwracając się od swojego stwórcy. Lecz, aby oczyścić jej duszę całkowicie ze zła, Eleonora będzie służyła w następnych tysiącach lat stworzeniom jej potrzebujących. Ukazując przyszłość. Eleonora będzie służyła dobru i za to zostanie wynagrodzona”. Zakończyła tymi słowami i tak znalazłam się w księdze. Chcę Ci pomóc. Po to tu jestem. Oczyszczam się. Tak to się zaczęło. Mam moc, Clover. Taką moc o jakiej inni mogą tylko pomarzyć. Wirginia powiedziała mi, ze nigdy nie będę mogła zostać dobrą czarownicą. Myliła się. Z nazwy i wyglądu jestem tylko demonem. Lecz nie jestem tu, aby powiedzieć Ci co masz zrobić. Nasze wzloty i upadki nas kształtują. To one zmieniają nas samych, sama będziesz musiała dojść do tego, co będzie słuszne. Będę Ci posyłać wizję, pomogę Ci, ale to ty sama dojdziesz do sukcesu, bądź porażki. Chociaż nie wybrałam Cię po to, abyś odnosiła porażki, czyż nie? Zrozumiesz, Clover, że na świecie wszystko ma swoje miejsce, a niektórzy mogą decydować o tym miejscu. Teraz, Clover idź naprzód bez względu na wszystko. Zamknij dawny rozdział i otwórz się na nowy.