23 stycznia 2016

Rozdzial 6

- Gabrielu jak dobrze cię widzieć. Cały rok się o was zamartwiałem, ale jak widzę na razie się trzymacie.
- Tak, Casparze. Przez ten rok tylko dwudziestu elfów oddało życie. Liczyłem na większe straty – nasz przyjaciel potarł czoło i zapytał smutno:
- Starszych?
- Niestety.
- A, Cezary?
- Między innymi.
- Wiesz, że Cezary schował w sejfie księgę proroctw, aby nikomu więcej nie wyjawić proroctwa?
Gabriel wybałuszył oczy. Teraz wszystkie szepty ucichły. Spojrzałam na Wiliama, który stał i nie okazywał żadnych emocji. Jak mu się to udawało? Moje spojrzenie znów padło na Gabriela. Właśnie popełniłam największy błąd w moim życiu. Spojrzałam mu w oczy. Na moje nieszczęście on w tym momencie patrzył na mnie, a więc co mogłam innego zrobić? Opowiedziałam mu wszystko po kolei, co się wydarzyło. Nie, lepszym określeniem będzie wyświetliłam. Staliśmy tak około pięciu minut. Przynajmniej dowiedział się wszystkiego.
- Dziękuję za to, że dałaś mi możliwość przeczytania twoich myśli. Nie wiem, czy inny człowiek zrobił by coś takiego. Mogłaś odwrócić wzrok, ale tego nie zrobiłaś. Teraz wierzę, że może czeka nas lepsza przyszłość. – uśmiechnął się do mnie szczerze.
- Casparze, księga – szepnęłam.
- Co? Ach, tak księga. – Wyjął z kieszeni płaszcza zniszczoną książkę i krzyknął do swoich pobratymców – Większość z was nie zna proroctw, które opisuję ta księga, ale obiecuję, że je pozna jeszcze dziś. Na razie niech wiedzą tylko tyle, że stojący u mojego boku ludzie je wypełnią - i podał mi książkę, a ja wzięłam ją do rąk. Nie uwierzycie, kiedy ją chwyciłam zaczęła świecić się na zielono. Na okładce wygrawerował się symbol koniczyny. Gabriel patrzył na nią i na mnie z podziwem. Podałam księgę Wiliamowi, który ujął ją bez wahania. Teraz zaczęło bić z niej czerwone światło, a na okładce został wyryty symbol tarczy. Elfy zaczęły klaskać i się przytulać. Wiliam oddał książkę, Casparowi i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki światło zgasło, a symbole zniknęły. Jedna kobieta podeszła do Gabriela i powiedział coś, czego nie usłyszałam. Elfy nadal się cieszyły, a ja czułam w sobie, że to wszystko  może się uda i wypali.
- Dziś będziemy się radować. Z braku ofiar przy dzisiejszym ataku zori, a także z odnalezienia wybrańców. Rozpalimy, więc ognisko.
- Ja cieszyłam się kiedy mój ulubiony piosenkarz wydawał nowy album, a ci ludzi cieszą się z braku ofiar jednego dnia? - szepnęłam do Wiliama, a po jego pokerowej twarzy przemknął cień smutku.
- Tak, a my zrobimy wszystko, aby im pomóc. Podrasowałam trochę swoją tarczę. Pokażę ci później.
- To cudownie. Już się nie mogę doczekać.
W tym momencie podszedł do nas Gabriel i zapytał:
- Czy czegoś potrzebujecie, moi drodzy?
- O tak, ja potrzebuję czegoś do jedzenia i picia – byłam taka głodna w końcu nie jadłam nic od śniadania.
- Ja tak samo.
- Już się robi. Proponuję, żebyście zjedli, a następnie obejrzeli nasz obóz. Później odbędzie się ognisko, na którym wasza obecność jest niezbędna.
- Tak, świetny pomysł.
- Sophia – powiedział normalnym głosem, bo oczywiście elfka i tak go usłyszy, dlatego że mają super słuch. Zaczęła do nas podchodzić bardzo młoda kobieta. Blondynka, o pięknym uśmiechu i różowych skrzydłach.
- Słucham, Gabrielu. Czy czegoś potrzebujesz? - zapytała słodziutko.
- Nasi goście potrzebują, czegoś do jedzenia. Czy mogłabyś to zorganizować?
- Naturalnie. Już lecę – i serio, odleciała.
- Chodźmy do głównej siedziby. Sophia tam przyniesie wasz posiłek.

Jedliśmy kanapki z serem i szynką, a do picia dostaliśmy sok pomarańczowy. Taka byłam głodna, że zjadłam osiem kanapek, a Wiliam dziesięć. Po zjedzeniu kanapek, wyjęłam z plecaka czekolady i rodzynki, którymi podzieliłam się z Wiliamem. No to tyle byłoby z moich zapasów. Sprawdziłam jeszcze, czy przypadkiem mój telefon jest tu użyteczny. Tak jak podejrzewałam nie był. Nie było zasięgu, więc co miałam z nim zrobić?
Wyszliśmy właśnie z głównej siedziby obozu. Chodziliśmy uliczkami i oglądaliśmy domy. Były takie same jak w naszym świecie. Po chwili marszu Wiliam mnie zatrzymał, serce stanęło mi w miejscu kiedy spojrzałam w jego zielone oczy. Włosy opadały mu na oczy, ale najwidoczniej się tym nie przejmował.
- Teraz pokażę ci, co udało mi się udoskonalić.
- No to, dawaj.
Chwycił kamień, który leżał pod jego stopą i mi go podał.
- Co ja mam z tym niby zrobić?
- Rzucisz tym kamieniem w okno, tego domu – wskazał palcem ładny, żółty domek.
- Mam wybić komuś szybę?
- Nie, masz rzucić w okno kamieniem. Moja tarcza je obejmie. Wtedy kamień uderzy w pole, a nie w szybę.
- Will, ja w ciebie nie wątpię, ale czy jesteś pewien, że dasz radę tą tarczę tak daleko rozciągnąć? W końcu to jest jakieś 30 metrów, a jeśli wybiję to okno? Może popróbujemy, czegoś mniej ryzykownego? Czy ja wiem? Może rzucanie kamieniem w ścianę z odległości pięciu metrów? Co?
- Cloe, dam radę uwierz mi – ta jasne, ja uwierzę i wybiję komuś szybę, no ale nie umiałam mu się oprzeć. Ach, ten mój głupi mózg.
- Jak coś to będzie na ciebie.
- Dobrze.
-Gotowy? Trzy, dwa... jeden – i rzuciłam kamieniem w okno. Patrzyłam jak kamień wybija szybę w oknie, a odgłos tłuczonego szkła pobrzmiewał mi w jeszcze przez chwile w głowie.
- A nie mówiłam!?
- Lepiej będzie jeśli…
- Zwiejemy?
- Tak! – odwrócił wzrok od rozbitego szkła, chwycił mnie za rękę i odbiegliśmy jak najszybciej potrafiliśmy. Jego dłoń była ciepła i gładka, aż zapragnęłam żeby tą dłonią pogładził mój policzek. Clover! Skończ fantazjować. Co się ze mną dzieje? Ale trzeba przyznać, że nigdy nie wyolbrzymiałam tak tego, gdy dotykał mnie Harry. To, co zrobił przed chwilą odczuwałam jak pierwszy pocałunek. To przecież jest takie paradoksalne i typowe! Nie, nie mogę się w nim zakochać.
- Dobra, a więc popełniłem tylko mały błąd, źle oceniłem odległość między tobą, a oknem. Możemy spróbować jeszcze raz tyle, że…
- Nie. Ma. Takiej. Opcji. Nie pozwolę ci wyrządzić kolejnych szkód. Hej, wiem, że jest to dla ciebie trudne, i że się starasz, ale zaczniemy od prostszych rzeczy. Pomogę ci.
- Dzięki. To, co zrobimy z tym oknem?
- Jakim oknem?
- Ach, tak? Nie było pytania. – zachichotał, Will – Wracajmy już, bo na pewno inni zaczną się niepokoić.
- Tak, chodźmy. – I ruszyliśmy na wielkie ognisko.

- Clov, Will. Wszystko w porządku? Długo was nie było. – zapytał z niepokojem, Caspar.
- Przepraszamy, że musieliście na nas czekać.
- Ach, żaden problem. Teraz opowiemy reszcie, co głosi proroctwo.
Rozmowy od razu ucichły. Wszyscy wydawali się bardzo zadowoleni i podekscytowani. Dwójka nastolatków rozmawiała ze sobą cicho. Był to chłopak i dziewczyna, gdy tak na nich patrzyłam przypomniały mi się moje rozmowy z Samem. Moim najlepszym przyjacielem. Teraz zrozumiałam, że się z nim nie pożegnałam, że tak naprawdę zostawiłam jego i Brandona bez słowa wyjaśnienia, będą się martwić. Znając Brandona jestem już poszukiwana przez policję. Narobiłam mu tyle problemów. Miał wyjechać na studia i być szczęśliwym, a teraz musi się martwić siostrą, która uciekła z domu. Jestem taka beznadziejna. Mogłam im chociaż zostawić list, o tym że wyjeżdżam ratować niedźwiedzie polarne lub coś takiego. Nawet się nie zorientowałam kiedy dziewczyna przestała rozmawiać z chłopakiem i patrzyła mi w oczy. Wyglądała na młodą, czyli nie czytała mi w myślach, ale mimo wszystko odwróciłam wzrok.
- W porządku? - szepnął do mnie William.
- Chyba nie, – odszepnęłam – ale w czekających nas dniach w ogóle nie będzie, prawda?
- Prawda.
- Przechodząc od razu do rzeczy – rozległ się głos Gabriela – Zebraliśmy się tutaj, aby ogłosić to, co zostało zatajone przed wami. Myśleliśmy, że dla waszego dobra, lecz niestety to był błąd. - teraz uniósł w górę książkę – Oto księga proroctw. Od wieków, księga wyjawia nam przyszłość. Nigdy się nie myliła, zawsze głosiła przeznaczenie, które się wypełniało w przyszłości. Sto lat temu zwątpiliśmy. Zwątpiliśmy w proroctwo, które głosiło nadejście na świat kobiety o imieniu Clover i mężczyźnie ze znamieniem tarczy na ramieniu. Każda z tych młodych osób posiadać będzie wyjątkowe dary. Zjednoczy wszystkie rasy. Razem pokonamy zori i odbudujemy królestwo, które zostało zniszczone, a na jego czele stać będzie ta dwójka dzięki, której pokonamy mieszańców i pięć przywódców pięciu pozostałych ras po bokach władców głównych ustaną. Wszyscy razem rządzić będą krainą, oddzieloną od ludzkiego świata.
Tak, tak. Zjednoczyć, zabić, królestwo utworzyć. Tylko szkoda, że proroctwo nie dało dokładniejszej instrukcji, jak tego dokonać.
- Przyszli władcy, ludzie, którzy poświęcili swoje dotychczasowe życie dla nas, stoją właśnie tutaj z nami i jestem zaszczycony, że mogę stać u ich boku.
- Cloe, właśnie chciała przedstawić plan działania – wrobił mnie Caspar i kilkaset par oczu zwróciło się na mnie. Całe szczęście, że już wcześniej zaczęłam obmyślać ten plan.
- Wizja proroctw wydaję się łatwa do zrealizowania. Tylko, że naprawdę taka nie jest. O ile, dobrze jestem poinformowana o jednej rasie w ogóle nie mamy pojęcia, czy istnieje. Natomiast trzy pozostałe chcą nas poćwiartować. Szczególnie mnie i Wiliama, bo wyglądamy jak zori. Nie będą chcieli nas słuchać, a co dopiero współdziałać, jeśli nie zostaną przekonani. Właśnie to są minusy całego proroctwa, ale żeby je zlikwidować potrzebny jest dobry plan, który mam. Kolejnym obozem, który odwiedzimy to obóz wilkołaków. Wybrałam go dlatego, że obliczyłam kolejną pełnię, która odbędzie się za pięć dni. Mało czasu, a zori zyskują przewagę w tym samym czasie. Mój plan jest następujący. Potrzebuję ciebie, Gabrielu i pięciu  elfów, które wytrzymają trzydziesto-sekundowe starcie z wilkołakami. Gdy dotrzemy do granicy ich terytorium, później Will rozciągnie tarczę. Do tego czasu poćwiczy. – spojrzałam na niego znacząco, a on się uśmiechnął na to niewinnie - Tak na marginesie to jest właśnie jego moc. Przemówimy tym wilczurom do rozumu. W tym czasie ten obóz musi być zabezpieczony tak, że mucha się tu nie dostanie. Biorąc pod uwagę to, że nie lubicie korzystać z technologii XXI wieku jest słabo. Osobiście proponowałabym zrobić wielki dół na około obozu. Wiecie taki o grubości pięciu metrów, a głębokości siedmiu. Cała pułapka zostanie zamaskowana gałęziami i liśćmi. Gdy gałązki runął pod ciężarem zori do środka wrzucicie palącą się pochodnię, która rozejdzie się po suchych liściach i spali mieszańców. Ci, którzy wybiorą skrzydełka spalą się w locie, ponieważ cały obóz dookoła będzie obwiedziony drutem pod napięciem. Nie będą mieli szans.
Wszyscy milczeli jak zaklęci. Wiem, że to bardzo ambitny plan, ale ludzie jesteśmy w krainie wampirów, czarownic i wilków. Chyba możemy wykopać dół i podłączyć drut do prądu, który wytworzymy.
- Cloe? - odezwał się Caspar – Szczerze mówiąc to jest genialne. Dół można wykopać. Strażników, którzy pójdą na wyprawę do obozu wilków też się załatwi. Gorzej będzie z drutem pod napięciem, ponieważ jak sama zauważyłaś nie mamy tu prądu.
- Drutem ja się zajmę. William mi pomoże – rzucił mi spojrzenie, które oznaczało ,,Nie wrobisz mnie w to, skarbie"
- No to świetnie. Gabrielu, co ty na to?
- Cloe? - zapytał, przywódca.
- Tak?
- Ile masz lat?
- Szesnaście.
- Potrafisz zrobić ochronę z hm... druta pod napięciem?
- Tak naprawdę to nic trudnego. Wystarczy znaleźć drut i podłączyć go do źródła.
- Zostawiam to tobie. Jutro rano zaczniemy robić ochronę obozu. Natomiast ja wyznaczę pięciu strażników na tą wyprawę.
- Świetny pomysł.
- Gabrielu, posłuchaj Clov i Will ledwo stoją na nogach. Wy dzisiaj świętujcie, a ja zabiorę ich do siedziby głównej. Nadal są tam pokoje gościnne?
- Tak, oczywiście. Do zobaczenia jutro – powiedział Gabriel.
- Dobranoc – odpowiedziałam.

6 komentarzy:

  1. ŚWIETNY POMYSŁ :* cZYTAŁO MI się z wielkim entuzjazmem :D
    http://anggeleses.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. kocham ten rozdział! nie moge się doczekać aż wstawisz kolejny rozdział :*
    pozdrowionka x

    OdpowiedzUsuń
  3. Woah świetnie się czyta te rozdziały :] Bardzo podoba mi się twój sposób pisania!

    OdpowiedzUsuń