26 marca 2016

Rozdział 16

Stałam twarzą w twarz z mężczyzną, zori. Miał czerwone tęczówki, ostre zęby i szpony. Nie, nie szpony, ale pazury, jak u wilków. Odstające uszy jak elfów. I siwe włosy. Przyglądał mi się z rozbawionym uśmiechem na ustach. Był potężnie zbudowany i miał jakieś dwa metry wysokości. Nie odzywał się. Po prostu patrzył na mnie, a ja na niego... dopóki nie uderzyła mnie nagła fala bólu. Rozchodził się on po wszystkich częściach ciała. Był wręcz ogłuszający. Upadłam na kolana i zaciskałam pięści. Ból jest tylko negatywnym wrażeniem zmysłowym i emocjonalnym, wytwarzanym w mózgu. Z tego, co widziałam, na moim ciele nie było żadnych uszkodzeń fizycznych. Więc jak to jest możliwe? Ból powstaje pod wpływem bodźców uszkadzających tkankę, a żeby uszkodzić tkankę, ktoś musiał by mnie skrzywdzić lub musiałabym być chora, a że nie mogę być chora, bo jestem nieśmiertelna to pozostaje ta pierwsza opcja, która jest niemożliwa. Więc to coś jest w mojej głowie. Sama zadaję sobie ten ból, ale ktoś mi w tym pomaga. Przestał. Jak za dotknięciem różdżki, przestało mnie cokolwiek boleć. Nie podniosłam się, chociaż miałam siłę by to zrobić. Patrzyłam w oczy mężczyzny, który już się nie uśmiechał. Skinął ręką i dwójka zori chwyciła mnie za ramiona. Nie wyrywałam się. Siły będą mi potrzebne na później. Nagle moich uszu doszły głosy.
- Nie - powiedział Gabriel - Pójdziemy prosto. William, czy możesz...
Jeden z zori zacisnął rękę na moich ustach, jego szpony drażniły skórę moich policzków. Czemu Gabriel nie przejął się moim zniknięciem? Dlaczego nikt nie zauważył?
- Ja to zrobię - powiedziała dziewczyna. Mój klon. Wyglądała tak samo jak ja, mówiła tak samo jak ja i chodziła tak samo jak ja. To byłam ja.

Wstałam gwałtownie z łóżka, ciężko oddychając. To tylko sen. Nic wielkiego. Uspokój się. Kolejny koszmar. Dawno już ich nie miałam. Ostatni przyśnił mi się w obozie wilkołaków. Wzięłam kilka wdechów, maszerując po pokoju. Ten sen był zbyt realistyczny. Czułam ten ból. Spojrzałam za okno. Była jakaś pierwsza w nocy. Czułam, że już nie zasnę. Podeszłam do szafy. Wyciągnęłam z niej turkusową bluzę zakładaną przez głowę, czarne legginsy i niebieskie addidasy Nike z żółtymi sznurówkami. Związałam włosy w kucyk  i cichutko wyszłam z domu.
Pobiegłam do lasu. Musiałam pogadać z jednym takim.

Jest to dziwne, ale może być też przejawem stresu lub zbytnim przeżywaniem czegoś.
Siedziałam na ziemi, opierając się o pień drzewa. Właśnie skończyłam opowiadać Joe'emu o moim problemie z koszmarami. Chociaż zdarzyły się dopiero dwa razy. Lepiej dmuchać na zimne.
- One wydawały się prawdziwe, jakby... ukazywały jakiś film. To było coś mocniejszego, niż wytwór wyobraźni.
Hmm... Chociaż, może...
- Co?
Nie, tak sobie tylko dumałem.
- No mów. Masz jakąś teorię, to mi ją powiedz.
Niektóre czarownice wody w swoich dziennikach opisywały jak to w wodzie widziały przyszłość, przeszłość lub teraźniejszość. Mówiły, że obrazy były wyraźne, nawet za bardzo wyraźne. Opisywały to jak ty teraz. Tylko, że Clover... te czarownice miały ze dwa tysiące lat. Było ich za ledwie siedem. To były pierwotne wiedźmy. Sądzę, że...
- Nie, Joe. Ja nie widzę przyszłości. Ja nie mogę jej widzieć. Jestem człowiekiem i niedługo skończę siedemnaście lat, a nie dwa tysiące. No nic - spojrzałam na słońce, zasiedziałam się, była już czwarta. - To tylko dwa koszmary, które za bardzo wzięłam do siebie. Pewnie i tak za bardzo wyolbrzymiam sytuację. Za godzinę mam trening, muszę coś zjeść. Dzięki, Joe.
Lis patrzył na mnie niepewnie.
Poszukam czegoś w księgach i wypytam o wizje jakie miewały czarownice.
- Dobrze, jeśli cię to uspokoi...
Nie dokończyłam, bo on skoczył już w krzaki. Pokręciłam głową i poszłam do domu.

W kuchni robiłam śniadanie. Znalazłam mój plecak i spakowałam do niego cztery kanapki z sałatą, serem, szynką, ogórkiem i rzodkiewką. Wczoraj o mało co nie umarłam z głodu. Ja będę się obżerać, a reszta ćwiczyć, cóż za satysfakcjonujący układ. Zaparzyłam termos kawy. Wszystko spakowałam do plecaka. Już chciałam wychodzić, gdy z łazienki wyszedł William i stanął mi na drodze. Nie wiedziałam, że wstał, nie wiedziałam nawet, kiedy wszedł do łazienki.
- Na przyszłość - nie chodź w nocy po pokoju w tą i z powrotem. - powiedział. Nie skomentowałam tego i próbowałam przecisnąć się obok niego.
- Czemu nie spałaś?
- Nie twój interes - warknęłam.
- Obudziłaś mnie, więc mój.
- Poszłam pobiegać.
- Za chwilę będzie trening.
- Zrobiłam sobie rozgrzewkę.
- A wiesz, że jakoś Ci nie wierzę.
- Nie musisz.
- Co robiłaś?
- Nic, biegałam. - co było po części prawdą.
- Co naprawdę robiłaś? Nie pytam cię o zmyślone historie.
- Mogę robić, co chcę.
- A wiesz, wydaje mi się, że Lucasa zainteresuje, że biegasz w nocy sama po obozie. Lecz moim zdaniem biegasz dokądś lub do kogoś...
- Myślisz, że biegam do kogoś? No pewnie, mam potajemne randki z chłopakami - odparłam sarkastycznie.
- Clover, dogadaj się ze mną lub Lucasem... Martwię się o ciebie.
- Nie musisz. Nie jestem małym dzieckiem i potrafię o siebie zadbać. Zaoferuj swoją pomoc komuś innemu. Komuś, kto jej potrzebuje, bo tą osobą nie jestem ja!
Przecisnęłam się obok niego i wybiegłam z domu. Trafiłam na polanę, gdzie stali już wszyscy moi uczniowie.
- Okej, zbiórka! - krzyknęłam, a oni ustawili się w szeregu. - Jak tam samopoczucia? Mam nadzieję, że dobrze, bo dziś przeżyjecie prawdziwą szkołę przetrwania. Na początek rozgrzewka. Dwadzieścia kółek wokół obozu. Już!
Usłyszałam jęki, ale każdy po kolei się ruszył. Ja wyciągnęłam mój termos i kanapkę. Usiadłam na trawie i zaczęłam konsumować śniadanie. Widziałam te oburzone spojrzenia, kiedy przebiegali obok mnie. Po dwudziestu okrążeniach oddechy mieli przyspieszone, a serca biły tak głośno, że nawet ja to słyszałam.
- Teraz moi drodzy ruszymy do lasu!
Cała dwunastka stała między drzewami i patrzyła na mnie pytająco.
- Powspinamy się - wyjaśniłam i na twarzach moich uczniów zagościły uśmiechy. - Czy ja o czymś nie wiem?
- Każdy zmiennokształtny potrafi chodzić po drzewach. Robiliśmy to od małego - wyjaśnił Fred.
- Zaprezentować - i rzeczywiście po dziesięciu sekundach, każdy siedział na najwyższej gałęzi drzewa. - No cóż. - westchnęłam zrezygnowana, a oni mieli miny jakby wygrali w totka.
- Ale teraz każdy łapię obiema rączkami za jedną gałąź i podciąga się dwieście razy!
Zrobili to. Bez jęków itd. Coś trzeba wymyślić, aby im miny zrzedły. Wiem!
- Wchodźcie na te drzewa! - krzyknęłam i już po chwili siedzieli na gałęziach - Nie skręcicie karku, spadając na ziemię? - spytałam dla pewności, a oni zrobili przestraszone miny.
- Nie - odpowiedziała Zoe.
- Świetnie, a teraz trochę z Tarzana! Waszym zadaniem jest walczyć na drzewach. Nie można łapać się rękoma pnia i wygrywa osoba, która jako jedyna utrzyma się na górze. Po upadku na ziemie nikt nie może wejść powtórnie na drzewo. Kto spadnie będzie tutaj wykonywał moje mordercze ćwiczenia! - patrzyli przestraszeni, a zarazem podnieceni - Start!
Weszłam na drzewo i patrzyłam na ruchy każdego z nich. Już nie były przewidywalne, tak jak wczoraj. Za każdym razem zaskakiwali mnie i przeciwnika. Trudno im było walczyć na gałęziach. Gin nie umiał utrzymać równowagi i jako pierwszy zleciał na ziemie. Trzeba u niego popracować nad koordynacją ruchową. Skoczyłam na ziemie i ustałam przy Ginie, który spadł na brzuch.
- Wstawaj, chłopie! - powiedziałam i chłopak podniósł się niechętnie. Poszukałam wzrokiem jakiegoś kamienia. - Chodź. - wskazałam mu na kamień i rozkazałam ustać na nim, a następnie zaprezentowałam "jaskółkę". - Będziesz tak stał na tym kamieniu z nogą w górze i rękoma po bokach. Za każdym razem, gdy nie będziesz mógł utrzymać równowagi, będziesz robił dziesięć pompek i wracał do poprzedniej pozycji. Jasne?
- Tak.
Patrzyłam na pozostałych. Na ziemi wylądowała Viola, która nie mogła uniknąć ciosu. Dean, który źle wymierzył  i trafił w pień, co wykorzystał jego przeciwnik i zrzucił go na ziemie, jak także Tomas, którego pociągnęła  spadając na ziemie Lexi. Więc dla Violi znalazłam jodłę, której gałęzie naciągałam i celowałam w nią, aż w końcu... nauczyła się. Po uniknięciu dziesięciu pod rząd uderzeń z gałęzi, sama ją wypróbowałam. Każdy cios zadawany przeze mnie, został uniknięty. Pochwaliłam ją i zabrałam się za resztę. Spadało coraz więcej osób. Na ziemi odbywały się walki. Ci co nie mogli się utrzymać lądowali na ziemi i tu walczyli do ostatku sił. Ja też. Zapewniałam sobie trochę siniaków i ból ręki, bo okazało się, że szczęka Mika jest bardzo twarda. Kazałam Violi pobiec po chłopaków, którzy mieli przyjść na siódmą. Po chwili i oni dołączyli do naszego grona. Bili się równe cztery godziny. Wystarczy.
- No już dobra, koniec tej zabawy! Popływamy pod prąd! Dziewczyny stworzą jeden zespół, a chłopacy drugi. Proszę się podzielić! - krzyczałam.
- Będziemy pływać?! - krzyczała Lexi.
- Nie ma mowy - zaprzeczył Sean.
- No już! Ruszcie tyłki i nad strumyk!
Nad wodą kazałam im się rozebrać, zrobili to z ociąganiem, ale zrobili. Ja stałam sobie przy strumyku i patrzyłam na ich poczynania.
- Odezwie się ten kto nie umie pływać! - już zaczęli otwierać buzię, kiedy ze złośliwym uśmieszkiem dodałam - to ja go nauczę.
Nagle nikt nie chciał już nic powiedzieć.
- Płyniemy pod prąd! Drużyna, która dopłynie dalej, w całości! Idzie o dwie godziny wcześniej do domu! Praca zespołowa. Pomagajcie sobie, a wygracie.
Wskoczyli do wody i jak jeden ojciec zaczęli płynąć w górę strumyka. Po pięciu minutach było coraz ciężej. Próbowali, ale woda niweczyła ich wysiłki. Jako pierwsi odpadli Thony, Mike, Sean i Fred. Zaczęli płynąć z prądem.
 - Dyskwalifikacja! Proszę o wyjście z wody!
Wyszli i zziajani popatrzyli na mnie.
- Co się gapicie? Pompki!
Jęknęli zrozpaczeni. Kolejni odpadli. Tomas zleciał w dół strumienia.
- Dyskwalifikacja!
Z wody wynurzyli się Tomas, Kevin, Pierce i Zack.
- Jeden drugiego będzie wsadzał na drzewo, jasne? Nie umiecie pracować zespołowo? To w trójkę macie posadzić na jednej gałęzi jednego zmiennego i tak raz po raz.
Zabrali się do roboty. Dean, Cody, Victor i Gin szli łeb w łeb. Pociągali się za ręce, łączyli nogami. Nikt nie oderwał się od grupy. Starali się jak mogli. Nagle Victor zaczął szybko ruszać nogami i dziewczyny odstawały w tyle. Lecz Jane wzięła się w garść i chwyciła za nogi Lexi.
- Ruszaj rękoma, a ja nogami! Wy dziewczyny zróbcie to samo! - dyktowała dziewczyna i wyszły na prowadzenie. Nawet napęd Victora nic nie zdziałał i dziewczyny były już jakieś dwa metry przed nimi. Chłopacy zdając sobie sprawę z porażki popłynęli z prądem.
- Wygrywa drużyna dziewczyn! - krzyczałam i wszyscy zgromadziliśmy się w jednym miejscu.
- Dobrze wam poszło. Bardzo dobrze. - powiedziałam i wszyscy z uśmiechami trzymając się za ramiona staliśmy w okręgu. - Wiecie, zrobiliście wielkie postępy. Do ostatecznego starcia zostało jeszcze trochę czasu. Musimy jeszcze z Williamem przekonać Wampiry i znaleźć czarownice, które... nie wiadomo gdzie są, i czy będą chciały pomóc. Mam nadzieję, że nie zmarnujecie tego czasu i będziecie się szkolić na jeszcze lepszych. Mam nadzieję, że kiedy będzie po wszystkim zobaczę całą szesnastkę i będę mogła się chwalić przez całą tą cholerną wieczność, że mogłam was trenować. Że wszyscy przeżyjecie, i że nam się uda. Bo jak już będziemy walczyć, to ten ostatni raz!
Dziewczyny i... Victor płakali, a reszta stała i uśmiechała się.
- Uda nam się - powiedział Zack.
- Kiedyś taka jedna powiedziała, że można wygrać w zespole, a nie pojedynczo - dodał Kevin.
- Coś mi świta, ale kto to był? - spytała rozbawiona Viola.
- A wiesz, że nie mogę sobie przypomnieć. Ale zrobiła z nas prawdziwy zespół i... przyjaciół - rzekł Pierce.
- Nie, rodzinę - zakończył Kevin i odsunęliśmy się od siebie. Ukradkowo ocieraliśmy łzy, gdy nadbiegł Mark.
- Więc bardzo mi przykro, że - spojrzał na mokrych zmiennokształtnych i uśmiechnął się pod nosem - przerywam wam kąpiel, ale dziś trening jest zakończony, bo Lewis, Darren i mój ojciec pomogą wam zastosować przemianę w walce.
Patrzył cały czas na mnie.
- Dobrze, mogę ci ich oddać, ale dziewczyny wypuszczasz dwie godziny wcześniej.
- Chwila, co? - spytał zdziwiony.
- Dziewczyny ćwiczą o dwie godziny krócej i uprzedzając twoje pytanie, bo pokazały, że przez te dwie godziny zmarnują swój czas.
Patrzył rozbawiony, a potem jeszcze dodał.
- Wracają.
- Kto wraca? - uprzedziła moje pytanie Zoe. Mark spojrzał na nią i powiedział.
- Sara, Ryan, Gabriel, Caspar, twój ojciec Viola, i twój ojciec Fred i...
- I... przecież tylko oni zostali wysłani - powiedziałam.
- I wampir. - dokończył.
- Dlaczego?! - zapytałam.
- Przyszedł sprawdzić waszą autentyczność - odpowiedział, a po jego twarzy przemknął cień.
- Jak można to sprawdzać?! - wrzasnęła Viola.
- No cóż... - westchnęłam - W obozie elfów Paul chciał mnie udusić, u wilkołaków Lucas rozszarpać, a wy... nawet nie wiem, co i chyba nie chcę wiedzieć. Tym samym nie dziwię się, że kolejny delikwent chcę sprawdzić, czy na pewno jesteśmy ludźmi. Przynajmniej będzie tylko jeden. No nic, kim on jest?
- Brat przywódcy. Będą tu za jakieś dwadzieścia minut. Wy nikogo nie spotkacie - zwrócił się do pozostałych - Za dziesięć minut widzę was w kwaterach głównych.
Nikt się nie poruszył. Mark wydawał się zdziwiony, a ja roześmiałam się.
- Znalazł się dyktator. No wszyscy sprintem do kwater głównych! Już! - krzyknęłam, a po chwili ich nie było.
- Urodzona przywódczyni - powiedział Mark i szliśmy przez las w stronę polany.
- Mark - odezwałam się - To, co zdarzyło się wtedy nad strumykiem...
- Pospieszyliśmy się, ja wiem. Dużo myślałem, to nie powinno się zdarzyć.
- Skłamałabym, gdybym powiedziała, że między nami nic nie ma. Ale nie wiem, czy to jest... to.
- Clover zapomnijmy o tym.
- Nie, Mark.Nie możemy o tym zapomnieć. Trzeba to zaakceptować. To nic nie znaczyło.
- I niech tak będzie.
Dalej szliśmy w milczeniu, a ja zastanawiałam się, czemu nie mogę całą sobą być z Markiem.
- Mark...
- Tak?
- Dlaczego?
- Dlaczego, co?
- Jesteś idealny?
Uśmiechnął się.
 - Nie jestem idealny. Nikt z nas nie jest, każdy ma wady, ale zalety też. Człowiek podobno posiada tyle samo wad ile zalet.
- Podobno. A jaką masz ty?
- Jestem niecierpliwy - odpowiedział - A ty?
- Nie umiem się poddawać. - odpowiedziałam po chwili - Wiem, że jestem uparta jak osioł. Ale nawet jakbym chciała się poddać ja nie mogę. Nie potrafię. Tego dnia, kiedy walczyłam z Lucasem... ja to zrobiłam. Poddałam się chociaż wiedziałam, że nie umrę, że nie mogę umrzeć. Dręczyło mnie to. Tego dnia zdałam sobie sprawę, że poddając się, niszczę jakąś część siebie, i że nie mogę tego robić. Muszę walczyć, o wszystko. Nawet... za najwyższą cenę.
Właśnie odkryłam przed tym chłopakiem, jedną z tak dobrze ukrywanych, przeze mnie kart. Pokazałam mu kawałek siebie. Tan niedawno odkryty kawałek siebie. Nigdy wcześniej tego nie robiłam. Wszystko tłumiłam w sobie i często myślałam, że dzieję się tak przez rodziców. To przez nich ukryłam swoją osobowość. I nie chciałam jej znaleźć. Sekrety, które skrywałam wzrastały z każdym dniem. Przeciętny człowiek ma przynajmniej dwa. Dwie tajemnice, których nie zna mama, tata, przyjaciel, przyjaciółka, nikt. Ja mam ich o wiele więcej. I właśnie podzieliłam się jednym z nich. Tym niedawno odkrytym. Nim się obejrzałam byliśmy już na polanie, gdzie czekali na nas Robert, Paul, William, Lucas i Shane.
- Jesteśmy - powiedział Mark, a z jego miny wywnioskowałam, że to co mu przed chwilą powiedziałam nie zostało tak po prostu przyjęte do wiadomości.
- Będą tu za jakąś minutę - powiedział Paul.
Po dokładnie takim czasie z lasu wyłonili się: Sara, Ryan, Gabriel, Caspar, dwóch innych zmiennokształtnych i wampir.
Wyglądał jak... nie. Nie, nie, nie, nie, nie, nie. Nie!
- Harry - szepnęłam.
- Clover?! - wrzasnął tak samo zszokowany, a spojrzenia wszystkich przeniosły się na nas. Ja natomiast, nie mogłam oderwać oczu od mojego byłego... wampira.

Wesołych świąt!!!
Słuchajcie, chciałam wam życzyć jak najlepszych świąt Wielkiejnocy, bogatego "Zajączka" i dobrego jedzenia na stole! Żeby dla każdego z was ten dzień był udany. Spotykając się z rodziną, wykorzystajcie te chwilę, bo jak już w naszych czasach bywa, wszędzie się spieszymy i takie chwile są bezcenne. Posiedźcie z kuzynkami, kuzynami, jeśli takowi przyjadą i pogadajcie, o czym tylko będzie można pogadać. Jak także życzę wam udanego lanego poniedziałku! Ja mogę powiedzieć, że już lany poniedziałek mam zaliczony! Długa historia, może kiedyś wam ją przybliżę. Bawcie się tym dniem i nie rozchorujcie się! Powodzenia życzę tym, którzy wychodzą. Będę za was trzymać kciuki.
No to chyba na tyle... A! Nie! Prosiliście mnie o specjał świąteczny? No to go zrobiłam. W niedzielę pojawi się nowa zakładka "Will", będzie to rozdział 15 opowiedziany z perspektywy Willa!

Ashley
xxx                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                              

14 komentarzy:

  1. Mega rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Odpowiedzi
    1. Fuuu nie ja omijam Marka bo wole Willa

      Usuń
    2. Ale czy ktoś poza mną pamięta o Harry'm? Powinienem w tej sytuacji rzec: A nie mówiłem? Ashley jesteś genialna! Zawsze jakieś nieprzewidywane zakończenie nam zafundujesz ;) Aż się chce czytać dalej!

      Usuń
    3. harry to dno bo ją zostawil palant jeden

      Usuń
    4. ale nikt jakoś o Joe nie mówi hehe

      Usuń
    5. bo joe to lis...

      Usuń
  3. Wypad z tym specłałem, lepiej poczekać na lepiej podpasowany do willa rozdział (np. gdzie willa wogóle nie ma) i wtedy zrobić to z jego perspektywy

    OdpowiedzUsuń
  4. Wsołych i radosnych świąt! Smaczne3go jajka ♥

    OdpowiedzUsuń
  5. Ktoś będzie dzisiaj na czacie proroctwa?

    OdpowiedzUsuń