Najgorsze było to, że mnie i Williama nikt nie dopuścił do głosu. Siedzieliśmy posłusznie i słuchaliśmy. Zero komentarzy z naszej strony, jakbyśmy w ogóle nie odgrywali żadnej znaczącej roli. Po spotkaniu przekonywali nas, że to dla naszego bezpieczeństwa i dodali, że nie będę musiała iść taki kawał drogi. Za cztery dni, gdy tylko przedstawiciele wrócą, wyruszą ponownie, ale z nami.
Teraz weszliśmy z Williamem do naszego domku. Był naprawdę przytulny. Był salon, dwie sypialnie, kuchnia i łazienka. Już otwierałam drzwi łazienki, gdy William wślizgnął się do niej i ustał na przeciwko mnie.
- Hej! - krzyknęłam oburzona tym, że to ja najpierw chcę wejść wziąć prysznic.
- Clover, chcę z tobą porozmawiać - miał strasznie zagadkową minę.
- Możemy przełożyć tą rozmowę na czas brania prysznica?
- Tak, oczywiście - uśmiechnął się łobuzersko i zamknął drzwi do łazienki.
- William! Otwieraj! - waliłam pięścią w drzwi, które uchyliły się lekko. Zza nich wystawała głowa Willa.
- Cloe jesteśmy współlokatorami i musimy dzielić się łazienką. Będę taki łaskawy i nie zmarnuję całej ciepłej wody. - i drzwi znów się zamknęły i usłyszałam dźwięk spuszczanej wody.
- Świnia - mruknęłam niezadowolona, a potem jak głupia zaczęłam się śmiać. Nie wiem, co mnie tak rozbawiło, ale nie mogłam przestać. Śmiałam się nadal, gdy William wyszedł z łazienki w samy ręczniku. Był świetnie zbudowany, więc musiałam szybko odwrócić wzrok, żeby się nie gapić. Spojrzałam mu w oczy i znów się roześmiałam. Miał tak zdezorientowaną i zagubioną minę, że nie mogłam przestać.
- Nie wiem, co cię tak rozbawiło, ale słyszałem twój śmiech nawet pod prysznicem, więc zużyłem całą ciepłą wodę - podły uśmieszek nie znikał mu z twarzy. Zerwałam się na równe nogi i pobiegłam sprawdzić temperaturę wody. William szybko się odsunął i zaczął się śmiać jak ja przed chwilą. Woda była lodowata, odwróciłam się szybko, aby mu nagadać jakim to jest dupkiem, ale usłyszałam trzask drzwi jednej z sypialni i było za późno. Westchnęłam głęboko i weszłam pod lodowaty strumień wody. Pierwsze, co zrobiłam to krzyknęłam i zaczęłam planować zemstę.
Godzinę później, siedziałam w czystym ubraniu i mokrymi włosami na tarasie na przeciwko Williama.
- Gadaj, to co miałeś mi powiedzieć - syknęłam.
- Po pierwsze przepraszam za wodę - próbował się nie uśmiechać, ale mu to nie wychodziło - Po drugie, Clover nie wiem, co my dalej zrobimy.
- Ale, co my mamy dalej robić?
- Następny przystanek, to wampiry, później czarownice i... wojna. To nie będzie taka zwykła wojna, co z tego, że wszyscy się zjednoczą, jeśli są szanse na... na przegraną.
- Nie mów tak, Will! - wstałam i przysiadłam obok niego.- Będziemy mieli plan, nadzieję i... siebie. Wygramy tą bitwę. Rozumiesz? I nie ma szans na przegraną, bo to czuję. Wszyscy razem, mając plan pokonamy zori, jasne? Najpierw ich zjednoczmy, a później będziemy się martwić, co dalej.
Tą długą chwilę ciszy, przerwał głos Willa.
- Lucas zaproponował mi szkolenie. Jutro on, Paul i Robert, będą mnie uczyli walczyć. Ma się jeszcze przyłączyć kilku zmiennokształtnych.
Uśmiechnęłam się do niego.
Uśmiechnęłam się do niego.
- Szkoda, że mnie nie zaprosili.
- Chyba, nie przewidują, abyś brała czynny udział w bitwie, i że nie będziesz musiała w ogóle
walczyć.
- Dlaczego? To dyskryminacja. - zirytowałam się - Od kiedy to kobiety, nie mogą walczyć? - William westchnął, coś wiedział. - Mów, co wiesz.
- Tylko się nie złość. - spojrzał mi w oczy - Kobiety i dzieci będą walczyć.
- Co?! - krzyknęłam i chciałam wstać, ale Will pociągnął mnie za łokieć i moje dramatyczne wyjście poszło się gonić.
- Dlaczego? - szepnęłam.
- Clov, oni chcą cię chronić. Nie masz takich mocy jak wilkołaki, czy czarownice. Masz intuicję i dar przekonywania, który... na nic tam się nie przyda.
- Umiem walczyć.
- Wiem, bo widziałem. Jesteś niesamowita, ale sama waleczność nie wystarczy, musiałabyś mieć moce.
- Przecież i tak tylko ja mogę siebie zabić! - zaprotestowałam - Nic mi się nie stanie.
- Uczestnictwo w walce, jest jak samobójstwo. Zgadzasz się walczyć na śmierć i życie. Zgadzasz się umrzeć.
- Czyli ta moja nieśmiertelność na polu bitwy jest do niczego?
- Tak.
- Twoja też?
- Tak, ale mam tarczę, którą jutro będę rozwijał. Będę umiał postawić tarczę tak, aby chroniła mnie przez cały czas i nawet nie będę musiał się starać jej utrzymać.
Nie odezwałam się już, bo wiedziałam, kiedy przegrywam. William objął mnie ramieniem.
- Chciałabym im pomóc.
- Pomagasz - szepnął Will i siedzieliśmy tak jeszcze chwilę, aż zdecydowaliśmy, że czas się położyć spać.
Siedziałam już w kuchni, jedząc kanapkę i pijąc herbatę, którą zrobił mój współlokator. William sprzątał ze stołu, gdy bez pukania wpadł Lucas, a za nim Paul i Robert.
- Dzień dobry, miło was widzieć, jak dobrze, że umiecie pukać - odezwałam się z krzywym uśmieszkiem.
- O widzę, że ktoś tu się nie wyspał - odpowiedział Lucas.
- Ja? No coś ty, jestem najbardziej radosną osobą na tym świecie - wzięłam jeszcze jeden łyk herbaty i mówiłam dalej - Założę się, ze przyszliście po Williama?
- Tak i przyszliśmy ogłosić, że nasi kochani przedstawiciele wyruszyli. Chcieli się pożegnać, ale i tak za cztery dni wrócą.- powiedział Paul i zwrócił się do Williama - Gotowy?
- Tak - powiedział ostrożnie i spojrzał na mnie, wzruszyła tylko ramionami.
- Miłej zabawy - powiedziałam ze sztucznym uśmieszkiem.
- Clover, możesz przejść się po obozie. Popytać, dowiedzieć się czegoś o zmiennokształtnych.
- Pomyślę nad tym - przeszłam do salonu i usiadłam w miękkim fotelu z moją herbatą w ręce.
- Wrócimy wieczorem - krzyknął jeszcze Robert, gdy wychodzili. Pobiegłam do drzwi frontowych i zobaczyłam całą czwórkę na ścieżce.
- Nie będę czekać. - roześmiali się na moje słowa i Paul jeszcze odkrzyknął.
- Jeśli nie, to sama będziesz musiała znaleźć drogę na plac główny, bo Shane chciał was lepiej poznać.
- Spokojny bądź, znajdę drogę.
- Jakbyś się zgubiła to krzycz, usłyszę cię - dodał roześmiany Lucas i odeszli.
Weszłam do domu rozpuściłam włosy, ubrałam dżinsy i fiołkową bluzkę. Wyszłam z domu i ruszyłam na zwiady.
Szłam uliczkami obozu i nawet znalazłam plac główny (jeden zero dla Clover). Zmiennokształtni za każdym razem, gdy szłam przyglądali mi się uważnie. Było to trochę nachalne, ale przynajmniej się przy tym uśmiechali. Mieli do mnie zaufanie. Co do tego, co tu robimy nie było żadnych wątpliwości, bo elfy wytłumaczyły wszystko o proroctwie, przy wszystkich zmiennokształtnych. Szłam, więc dalej nie zwracając uwagi na śledzące każdy mój ruch tęczowe oczy.
- Hej! Zaczekaj! - nie zdawałam sobie sprawy, ze słowa kierowane były do mnie, więc szłam dalej, gdy dziewczyna, zastąpiła mi drogę. - Cześć!
- Hej, przepraszam, nie myślałam, że mówisz do mnie. - Za dziewczyną pojawił się chłopak z białymi włosami. Cały ubrany był na biało. Natomiast dziewczyna miała na sobie szary T-shirt i czarne spodnie. Włosy były rude i widać było, że ma problem z ich układaniem, piegi pokrywały jej całą twarz. Wyglądała jak typowa dziewczyna, którą w tych wszystkich filmach dla młodzieży, wyśmiewają rówieśnicy, a chłopak jakby był jej najlepszym przyjacielem. W moje szkole nigdy nie rozmawiałam z wyrzutkami, bo dzięki Brandonowi miałam dobrą opinię, a siedząc z Samem zawsze byliśmy uważani, za osoby, które nie rozmawiają z byle kim (zważając na naszą przeszłość, o której mało kto nie wiedział).
- Chcieliśmy się przywitać i zapytać, czy nie masz problemów ze znalezieniem drogi i nie potrzebujesz pomocy - teraz mi przypominała siedemnastoletnią wersję Pippi Langstrumpf - A no tak, nie przedstawiliśmy ci się. Ja jestem Poppy - blisko Pippi - a to jest Luke.
- Nie musicie się jej przedstawiać, bo i tak nie zwróci na was uwagi - odezwała się nowa dziewczyna, która przyszłą ze swoją świtą. Miała brązowe proste włosy, była ładniejsza od Poppy. Z nią przyszli dwaj bliźniacy, którzy obejmowali ramionami dwie niziutkie dziewczyny, które nie dorównywały brunetce - Hej, jestem Cameron, a to moje przyjaciółki Melodie i Nora, a to tych dwóch przystojniaków to bliźniacy Liam i Theo - bliźniaków łatwo było odróżnić, bo jeden miał zielone pasemka, a drugi niebieskie.
- Cameron może byś tak poszła straszyć, kogo innego? - zapytał Luke. Poppy się roześmiała.
- A może ty byś poszedł szyć te swoje szmaty - ogryzł się Theo. Wiedziałam, że ta dwójka to wyrzutki. Moja intuicja nie zawodzi! Ale ta piątka nie była głupia, tak jak w mojej wizji być powinna.
- Ubiera się lepiej od twojej dziewczyny, która powinna zastanowić się nad zakupem dłuższych sukienek - dodała Poppy.
- Mam kupić takie same bezpłciowe koszulki i spodnie jak ty?! - broniła się Nora, w co prawda za krótkiej sukience w kwiatki.
- Hej! - krzyknęłam, żeby ich uspokoić, co zadziałało, bo siedem twarzy spojrzało na mnie - Spokojnie.
- Właśnie zachowujemy się strasznie nieprofesjonalnie. - skarciła wszystkich Cameron.
- Ok. Mam na imię Clover, może się przedstawię, tak na dobry początek. Dzięki, Poppy za propozycję, ale nie będę wam zawracać głowy. Chyba już wrócę do domku.
- Nie, nie idź - poprosiła Melodie - moglibyśmy cię zaprowadzić na zajęcia, pokazać jak wszystko działa itd.
- Zajęcia? - zapytałam.
- Tak, kilku starszych zmiennokształtnych, pomaga nam opanować przemiany i uczy nas. - streścił Luke z uśmiechem.
- Tak na marginesie to zaraz musimy na nie wrócić, a ty Clover mogłabyś się zabrać z nami - wtrącił Liam.
- Sama nie wiem, nie wiem, czy mogę i czy nie będzie to problem...
- Jaki problem? Starsi będą zachwyceni! - zaprotestowała Cameron.
- Dobrze, bardzo chętnie.
- Tak! - wrzasnęła Cameron, wzięła mnie pod rękę i ruszyliśmy.
Wielki budynek wyglądał jak szkoła, do której chodziłam. Rozdzieliliśmy się: ja, Luke, Cameron i Theo weszliśmy do jednej z sal lekcyjnych.
- Dzień dobry, panie Calvin. Przepraszamy za spóźnienie, ale zgarnęliśmy po drodze Clover.
- Dzień dobry Theo, siadajcie - cała trójka odeszła ode mnie i usiadła nas swoich miejscach. Całe zgromadzenie patrzyło na mnie wraz z panem Calvinem, który powinien już wrócić do swojego przemówienia, które przerwało mu nasze wejście.
- Czy nie będzie problemu, żebym tu posiedziała i posłuchała? - zapytałam, na co Calvin uśmiechnął się szeroko.
- Problemu? Dziewczyno, setki lat czekałem, żeby zobaczyć człowieka, a co żeby z nim rozmawiać. Usiądź. Będzie to dla mnie zaszczyt. - uśmiechnęłam się na te słowa i usiadłam obok jednej dziewczyny, która była tak szczęśliwa, bo obok niej usiadłam, że chyba chciała skakać z radości.
- Miałem właśnie wrócić, do tematu różnic pomiędzy wilkołakami, a zmiennokształtnymi, ale jeśli Clover by zechciała nam coś opowiedzieć o ludzkim świecie to zapraszamy.
- Tak, pewnie - wstałam z miejsca i ustałam na środku. - Moim zdaniem nasz świat nie jest taki ekscytujący tak jak ten tu. Ludzie nie mają, żadnych mocy, stawiają raczej na naukę...
Mówiłam tak, a inni zadawali pytania. Dowiedziałam się, że tylko najpotężniejsi zmienni, potrafią przemienić się w każde zwierze, bo na tym polega zmiennokształtność, na zmianie kształtu na dowolny gatunek zwierzęcia, ale jedni mogą być tylko ptakami, drudzy tylko kotami, a inni tylko zwierzętami z dwoma nogami, istnieją bariery, co do zmiennych. Tylko starsi posiadają moc zamiany we wszystko. Każdy z nich jak dożyje wieku trzystu lat będzie to potrafił. Dzieci w tym obozie jest 30, nastolatków 67, dorosłych 102, natomiast starszych 235. Dowiedziałam się również, że kolejną mocą zmiennych jest zdolność rozmowy ze zwierzętami.
Słońce już zachodziło, niedługo zobaczę Williama i resztę zdrajców. Teraz wracałam do domu, przebrać się w coś cieplejszego, bo Cameron dała mi kilka swoich ciuchów. Jako jedyna nosiła mój rozmiar. Skręcałam właśnie w jedną z uliczek, gdy ktoś na mnie wpadł i przewróciłam się na ziemię od siły uderzenia. Jęknęłam w myślach, bo uderzyłam się w potylice. Będę miała strasznego guza. Otworzyłam oczy, żeby zobaczyć, kto jest sprawcą szkód na mojej głowie. Okazało się, że to był chłopak... nie to nie był jakiś tam chłopak. Ten zmiennokształtny miał blond włosy, wysokie kości policzkowe, rybie usta i był niesamowicie wysportowany. Czułam się tak jak tamtej nocy, gdy zobaczyłam Williama. Teraz powinnam krzyczeć wniebogłosy, że boli mnie noga, i że nie mogę iść, ale od pamiętnego popołudnia, gdy przewróciłam się o korzeń, moja kostka wygięła się pod dziwnym kątem i cudowny Caspar wybawiciel uzdrowił ją, więc teraz, zbytnio nie chcę się psuć. Mogłabym oczywiście udawać, aby ten wziął mnie na ręce i zaniósł do domu, ale szczerze mówiąc, bolała mnie głowa od uderzenia i możliwe, że mi się tam coś poprzestawiało, bo teraz chciałam na niego nawrzeszczeć, że powinien uważać jak chodzi. Nie jestem dziewczyną żywcem wziętą z komedii romantycznych.
- Nic ci nie jest? - zapytał chłopak i podniósł z ziemi.
- Nie - burknęłam - Twój zamach się nie powiódł.
- Przepraszam, po prostu byłem trochę zdenerwowany, a żeby się uspokoić biegam.
- Biegaj ile wlezie, ale patrz gdzie biegniesz lub zadbaj o bezpieczeństwo pieszych - trzymałam się ręką za głowę, bo nie chciała przestać mnie boleć.
- Boli cię głowa? Pokaż. - chciałam zaprotestować, ale oderwał moją rękę od potylicy tak szybko, że nie zdążyłam zareagować. Nagle poczułam, że moja dłoń jest mokra i zobaczyłam krew.
- Cholera, uderzyłaś się o kamień.
- Zauważyłam - mruknęłam i głowa zaczęła mnie boleć jeszcze mocniej, jeśli to w ogóle możliwe. - Muszę iść do domu, to jakieś dwie uliczki stąd... - postawiłam trzy kroki na przód, ale kolana się pode mną ugięły i upadłabym, gdyby chłopak nie złapał mnie w talii.
- Ok, dwie uliczki stąd. Chodźmy - zaczął mnie ciągnąć w stronę domu, ale ja się zaparłam i powiedziałam.
- Nie. Dzięki, ale nie potrzebuję pomocy. Dam sobie radę - na co on się roześmiał.
- Nie możesz ustać na nogach.
- Mogę - jednym ruchem uwolniłam się od niego i skoncentrowałam na tym, aby iść prosto przed siebie. Udawało mi się do pierwszego zakrętu i musiałam przytrzymać się ściany. Po sekundzie poczułam jak natrętny, przystojny osobnik bierze mnie na ręce.
- Przecież mówię, że dojdę sama - warknęłam.
- Mhmm, jasne - zakpił, ale miał lekko zaniepokojoną minę. - Jesteś człowiekiem? Nazywasz się Clover, prawda?
- Sesyjka zapoznawcza? Tak, to ja we własnej osobie. A ja z kim mam przyjemność?
- Mam na imię Mark. Wiem, że dla ludzi taki upadek jest niebezpieczny.
- Dla zwykłych ludzi tak. Spokojnie nie wybieram się jeszcze na tamten świat. Odczuwam ból i wszystko, co możliwe, ale nie łatwo mnie zabić, podobnie jak ciebie.
- Widziałem cię wczoraj, jak byłaś przywiązana do tego słupa razem z tym chłopakiem, a mój ojciec...
- Chwila, chwila jesteś synem Shane'a?
- Tak. Przed waszym przyjściem szkoliłem młodych. Walczyliśmy na placu, gdy nagle zwierzęta powiedziały, że zbliżają się zori. Robiliśmy, to co zawsze. Chowaliśmy się. Kiedy przemieniliśmy się i ukryliśmy w lesie, zaniepokoiłem się o Mercedes. Nigdzie jej nie było. Ojciec zabrał mnie i kilku strażników na jaj poszukiwania. Nie pierwszy raz się spotykamy. Kiedy zobaczyłam cię jak przytulasz moją siostrę chciałem cię zabić. Wtedy pierwszy raz na ciebie wpadłem. Nie rozumiałem niczego, co później mówiła moja siostra, że chcecie nam pomóc. Mówiła, żeby nikt nie zbijał taj dziewczyny. Kiedy stałaś przywiązana do łupa wiedziałem, że coś jest nie tak. Nie wyrywałaś się, nie próbowałaś uciec. Mercedes mówiła, że chcesz porozmawiać. Kiedy powiedziałaś, że jesteś człowiekiem, słyszałem z każdej strony, że nikt nie powinien ci wierzyć. Ale jedno było pewne, gdybyś kłamała nie patrzyłabyś ojcu w oczy, a ty cały czas to robiłaś. Chciałem, żebyś to wiedziała, żebyś wiedziała, że uwierzyłem ci od samego początku. A teraz naprawdę mi przykro, ze cierpisz z mojego powodu.
Byliśmy już pod moim domkiem, a Mark postawił mnie na ziemi.
- To... było mocne. Mówię o uderzeniu, które zaserwowałeś mi wczoraj, nie takie jak to dzisiejsze, ale jednak. I przyjmuję przeprosiny.
Staliśmy tak patrząc sobie w oczy, gdy Lucas podbiegł do nas.
- Clover, co ci się stało?! - patrzył na mnie wściekły i zarazem zaniepokojony, później zwrócił groźne spojrzenie na Marka. - Słucham!
- Długa historia, gdzie jest Paul albo Robert? Jakikolwiek elf?
- Lucas? - zawołał Robert - Co się... - kiedy zobaczył moją głowę, od razu przyłożył do niej rękę i zamknął oczy. Po kilku chwilach czułam się jak nowo narodzona.
- Tłumacz się, Clover. Zostawiliśmy cię na jeden dzień, a ty już rozwaliłaś sobie głowę. Gdybyś była śmiertelniczką, to nie byłoby czego ratować - mówił rozdrażniony Lucas.
- To moja wina - odezwał się Mark - Clover, po prostu skręcała w jedną z uliczek, a ja w tym czasie biegłem. Zapomniałem, że mamy ludzi w naszym obozie. Zmiennokształtnemu nic by się nie stało i naprawdę, powinienem bardziej uważać, co już dała mi do zrozumienia Clover.
- Rozumiem, że dała ci popalić? - zapytał uśmiechnięty Paul obok, którego stał William i patrzył groźnie na Marka, byli równego wzrostu. - Clover, ma dziś zły dzień.
- Masz szczęście, że jej się nic nie stało - dodał William i łypał groźnie na Marka. Ooo, teraz obudził się w nim duch obrońcy.
- Dobra, Cloe proponowałbym, żebyś się przebrała, bo twoja bluzka już do niczego się nie nadaje. - powiedział Robert.
- Wy idźcie już na plac główny, a ja poczekam na Clover i dojdziemy do was - zaproponował William i wiedziałam, że skończy się to długą rozmową, więc błagałam w myślach, aby zostali.
- Świetny pomysł. Chodźmy. - dał rozkaz Lucas i odeszli. Mark stał jeszcze chwilę i patrzyli na siebie razem z Willem. Byłam już przy schodach, gdy zapytałam tego drugiego.
- Mocno cię poobijali?
- Trochę, tak żebyś mogła się mną zająć - uśmiechnął się niewinnie, a Mark napiął mięśnie albo mi się tylko wydawało, bo jego twarz pozostawała spokojna, więc odpowiedziałam.
- Jeszcze nie zapomniałam o twoim wczorajszym numerze pamiętaj, że planuję zemstę.
- Tak, jasne - zakpił i przecisnął się obok mnie.
- Do zobaczenia, Mark - pokiwałam mu ręką z uśmiechem.
- Do zobaczenia, Cloe - odwzajemnił uśmiech i poszedł, kątem oka zobaczyłam jak ogląda się do tyłu.
- Mam kupić takie same bezpłciowe koszulki i spodnie jak ty?! - broniła się Nora, w co prawda za krótkiej sukience w kwiatki.
- Hej! - krzyknęłam, żeby ich uspokoić, co zadziałało, bo siedem twarzy spojrzało na mnie - Spokojnie.
- Właśnie zachowujemy się strasznie nieprofesjonalnie. - skarciła wszystkich Cameron.
- Ok. Mam na imię Clover, może się przedstawię, tak na dobry początek. Dzięki, Poppy za propozycję, ale nie będę wam zawracać głowy. Chyba już wrócę do domku.
- Nie, nie idź - poprosiła Melodie - moglibyśmy cię zaprowadzić na zajęcia, pokazać jak wszystko działa itd.
- Zajęcia? - zapytałam.
- Tak, kilku starszych zmiennokształtnych, pomaga nam opanować przemiany i uczy nas. - streścił Luke z uśmiechem.
- Tak na marginesie to zaraz musimy na nie wrócić, a ty Clover mogłabyś się zabrać z nami - wtrącił Liam.
- Sama nie wiem, nie wiem, czy mogę i czy nie będzie to problem...
- Jaki problem? Starsi będą zachwyceni! - zaprotestowała Cameron.
- Dobrze, bardzo chętnie.
- Tak! - wrzasnęła Cameron, wzięła mnie pod rękę i ruszyliśmy.
Wielki budynek wyglądał jak szkoła, do której chodziłam. Rozdzieliliśmy się: ja, Luke, Cameron i Theo weszliśmy do jednej z sal lekcyjnych.
- Dzień dobry, panie Calvin. Przepraszamy za spóźnienie, ale zgarnęliśmy po drodze Clover.
- Dzień dobry Theo, siadajcie - cała trójka odeszła ode mnie i usiadła nas swoich miejscach. Całe zgromadzenie patrzyło na mnie wraz z panem Calvinem, który powinien już wrócić do swojego przemówienia, które przerwało mu nasze wejście.
- Czy nie będzie problemu, żebym tu posiedziała i posłuchała? - zapytałam, na co Calvin uśmiechnął się szeroko.
- Problemu? Dziewczyno, setki lat czekałem, żeby zobaczyć człowieka, a co żeby z nim rozmawiać. Usiądź. Będzie to dla mnie zaszczyt. - uśmiechnęłam się na te słowa i usiadłam obok jednej dziewczyny, która była tak szczęśliwa, bo obok niej usiadłam, że chyba chciała skakać z radości.
- Miałem właśnie wrócić, do tematu różnic pomiędzy wilkołakami, a zmiennokształtnymi, ale jeśli Clover by zechciała nam coś opowiedzieć o ludzkim świecie to zapraszamy.
- Tak, pewnie - wstałam z miejsca i ustałam na środku. - Moim zdaniem nasz świat nie jest taki ekscytujący tak jak ten tu. Ludzie nie mają, żadnych mocy, stawiają raczej na naukę...
Mówiłam tak, a inni zadawali pytania. Dowiedziałam się, że tylko najpotężniejsi zmienni, potrafią przemienić się w każde zwierze, bo na tym polega zmiennokształtność, na zmianie kształtu na dowolny gatunek zwierzęcia, ale jedni mogą być tylko ptakami, drudzy tylko kotami, a inni tylko zwierzętami z dwoma nogami, istnieją bariery, co do zmiennych. Tylko starsi posiadają moc zamiany we wszystko. Każdy z nich jak dożyje wieku trzystu lat będzie to potrafił. Dzieci w tym obozie jest 30, nastolatków 67, dorosłych 102, natomiast starszych 235. Dowiedziałam się również, że kolejną mocą zmiennych jest zdolność rozmowy ze zwierzętami.
Słońce już zachodziło, niedługo zobaczę Williama i resztę zdrajców. Teraz wracałam do domu, przebrać się w coś cieplejszego, bo Cameron dała mi kilka swoich ciuchów. Jako jedyna nosiła mój rozmiar. Skręcałam właśnie w jedną z uliczek, gdy ktoś na mnie wpadł i przewróciłam się na ziemię od siły uderzenia. Jęknęłam w myślach, bo uderzyłam się w potylice. Będę miała strasznego guza. Otworzyłam oczy, żeby zobaczyć, kto jest sprawcą szkód na mojej głowie. Okazało się, że to był chłopak... nie to nie był jakiś tam chłopak. Ten zmiennokształtny miał blond włosy, wysokie kości policzkowe, rybie usta i był niesamowicie wysportowany. Czułam się tak jak tamtej nocy, gdy zobaczyłam Williama. Teraz powinnam krzyczeć wniebogłosy, że boli mnie noga, i że nie mogę iść, ale od pamiętnego popołudnia, gdy przewróciłam się o korzeń, moja kostka wygięła się pod dziwnym kątem i cudowny Caspar wybawiciel uzdrowił ją, więc teraz, zbytnio nie chcę się psuć. Mogłabym oczywiście udawać, aby ten wziął mnie na ręce i zaniósł do domu, ale szczerze mówiąc, bolała mnie głowa od uderzenia i możliwe, że mi się tam coś poprzestawiało, bo teraz chciałam na niego nawrzeszczeć, że powinien uważać jak chodzi. Nie jestem dziewczyną żywcem wziętą z komedii romantycznych.
- Nic ci nie jest? - zapytał chłopak i podniósł z ziemi.
- Nie - burknęłam - Twój zamach się nie powiódł.
- Przepraszam, po prostu byłem trochę zdenerwowany, a żeby się uspokoić biegam.
- Biegaj ile wlezie, ale patrz gdzie biegniesz lub zadbaj o bezpieczeństwo pieszych - trzymałam się ręką za głowę, bo nie chciała przestać mnie boleć.
- Boli cię głowa? Pokaż. - chciałam zaprotestować, ale oderwał moją rękę od potylicy tak szybko, że nie zdążyłam zareagować. Nagle poczułam, że moja dłoń jest mokra i zobaczyłam krew.
- Cholera, uderzyłaś się o kamień.
- Zauważyłam - mruknęłam i głowa zaczęła mnie boleć jeszcze mocniej, jeśli to w ogóle możliwe. - Muszę iść do domu, to jakieś dwie uliczki stąd... - postawiłam trzy kroki na przód, ale kolana się pode mną ugięły i upadłabym, gdyby chłopak nie złapał mnie w talii.
- Ok, dwie uliczki stąd. Chodźmy - zaczął mnie ciągnąć w stronę domu, ale ja się zaparłam i powiedziałam.
- Nie. Dzięki, ale nie potrzebuję pomocy. Dam sobie radę - na co on się roześmiał.
- Nie możesz ustać na nogach.
- Mogę - jednym ruchem uwolniłam się od niego i skoncentrowałam na tym, aby iść prosto przed siebie. Udawało mi się do pierwszego zakrętu i musiałam przytrzymać się ściany. Po sekundzie poczułam jak natrętny, przystojny osobnik bierze mnie na ręce.
- Przecież mówię, że dojdę sama - warknęłam.
- Mhmm, jasne - zakpił, ale miał lekko zaniepokojoną minę. - Jesteś człowiekiem? Nazywasz się Clover, prawda?
- Sesyjka zapoznawcza? Tak, to ja we własnej osobie. A ja z kim mam przyjemność?
- Mam na imię Mark. Wiem, że dla ludzi taki upadek jest niebezpieczny.
- Dla zwykłych ludzi tak. Spokojnie nie wybieram się jeszcze na tamten świat. Odczuwam ból i wszystko, co możliwe, ale nie łatwo mnie zabić, podobnie jak ciebie.
- Widziałem cię wczoraj, jak byłaś przywiązana do tego słupa razem z tym chłopakiem, a mój ojciec...
- Chwila, chwila jesteś synem Shane'a?
- Tak. Przed waszym przyjściem szkoliłem młodych. Walczyliśmy na placu, gdy nagle zwierzęta powiedziały, że zbliżają się zori. Robiliśmy, to co zawsze. Chowaliśmy się. Kiedy przemieniliśmy się i ukryliśmy w lesie, zaniepokoiłem się o Mercedes. Nigdzie jej nie było. Ojciec zabrał mnie i kilku strażników na jaj poszukiwania. Nie pierwszy raz się spotykamy. Kiedy zobaczyłam cię jak przytulasz moją siostrę chciałem cię zabić. Wtedy pierwszy raz na ciebie wpadłem. Nie rozumiałem niczego, co później mówiła moja siostra, że chcecie nam pomóc. Mówiła, żeby nikt nie zbijał taj dziewczyny. Kiedy stałaś przywiązana do łupa wiedziałem, że coś jest nie tak. Nie wyrywałaś się, nie próbowałaś uciec. Mercedes mówiła, że chcesz porozmawiać. Kiedy powiedziałaś, że jesteś człowiekiem, słyszałem z każdej strony, że nikt nie powinien ci wierzyć. Ale jedno było pewne, gdybyś kłamała nie patrzyłabyś ojcu w oczy, a ty cały czas to robiłaś. Chciałem, żebyś to wiedziała, żebyś wiedziała, że uwierzyłem ci od samego początku. A teraz naprawdę mi przykro, ze cierpisz z mojego powodu.
Byliśmy już pod moim domkiem, a Mark postawił mnie na ziemi.
- To... było mocne. Mówię o uderzeniu, które zaserwowałeś mi wczoraj, nie takie jak to dzisiejsze, ale jednak. I przyjmuję przeprosiny.
Staliśmy tak patrząc sobie w oczy, gdy Lucas podbiegł do nas.
- Clover, co ci się stało?! - patrzył na mnie wściekły i zarazem zaniepokojony, później zwrócił groźne spojrzenie na Marka. - Słucham!
- Długa historia, gdzie jest Paul albo Robert? Jakikolwiek elf?
- Lucas? - zawołał Robert - Co się... - kiedy zobaczył moją głowę, od razu przyłożył do niej rękę i zamknął oczy. Po kilku chwilach czułam się jak nowo narodzona.
- Tłumacz się, Clover. Zostawiliśmy cię na jeden dzień, a ty już rozwaliłaś sobie głowę. Gdybyś była śmiertelniczką, to nie byłoby czego ratować - mówił rozdrażniony Lucas.
- To moja wina - odezwał się Mark - Clover, po prostu skręcała w jedną z uliczek, a ja w tym czasie biegłem. Zapomniałem, że mamy ludzi w naszym obozie. Zmiennokształtnemu nic by się nie stało i naprawdę, powinienem bardziej uważać, co już dała mi do zrozumienia Clover.
- Rozumiem, że dała ci popalić? - zapytał uśmiechnięty Paul obok, którego stał William i patrzył groźnie na Marka, byli równego wzrostu. - Clover, ma dziś zły dzień.
- Masz szczęście, że jej się nic nie stało - dodał William i łypał groźnie na Marka. Ooo, teraz obudził się w nim duch obrońcy.
- Dobra, Cloe proponowałbym, żebyś się przebrała, bo twoja bluzka już do niczego się nie nadaje. - powiedział Robert.
- Wy idźcie już na plac główny, a ja poczekam na Clover i dojdziemy do was - zaproponował William i wiedziałam, że skończy się to długą rozmową, więc błagałam w myślach, aby zostali.
- Świetny pomysł. Chodźmy. - dał rozkaz Lucas i odeszli. Mark stał jeszcze chwilę i patrzyli na siebie razem z Willem. Byłam już przy schodach, gdy zapytałam tego drugiego.
- Mocno cię poobijali?
- Trochę, tak żebyś mogła się mną zająć - uśmiechnął się niewinnie, a Mark napiął mięśnie albo mi się tylko wydawało, bo jego twarz pozostawała spokojna, więc odpowiedziałam.
- Jeszcze nie zapomniałam o twoim wczorajszym numerze pamiętaj, że planuję zemstę.
- Tak, jasne - zakpił i przecisnął się obok mnie.
- Do zobaczenia, Mark - pokiwałam mu ręką z uśmiechem.
- Do zobaczenia, Cloe - odwzajemnił uśmiech i poszedł, kątem oka zobaczyłam jak ogląda się do tyłu.