-
Caspar ostrzegał, że tak będzie – powiedział mimo wszystko,
Will.
-
Chwila. Powiedziałeś Caspar? Znacie tego elfa – zapytała
kobieta.
-
Co cię to obchodzi, Sara? Znają, nie znają żadna różnica. Zaraz
i tak skończą swoje marne życie – powiedział inny, lecz Sara
nie była przekonana i przestała nas okrążać. Cztery inne wilki,
zrobiły to samo. Stali i patrzyli.
-
Daj spokój, Lucas. Ta dziewczyna wygląda jakby miała zaraz
zemdleć. Gdyby to byli zori już dawno zaczęli by nas atakować, a
poza tym jest ich tylko dwóch – punkt dla, Cloe – Uważasz,
że...
-
Sara! Powiedz mi, co to jest jeśli nie zori?
-
Jesteśmy ludźmi! - wtrąciłam się – Chcemy tylko porozmawiać z
Ryanem.
-
Tak, a my jesteśmy dobrymi wróżkami – warknął Lucas.
-
Daj spokój, Cloe. Oni nam nie wierzą – powiedział, Will.
-
Nie słyszysz? - zignorowałam komentarz Williama – Biją nam serca i oddychamy.
Teraz
wszyscy tylko stali i się na nas gapili.
-
Nic nie słyszę przez tą waszą gównianą tarczę – powiedział
Lucas, zaskoczony. Był tylko jeden sposób, aby im udowodnić kim
jesteśmy.
-
Will? Opuść tarczę.
-
Oszalałaś?! - na twarzy Lucasa pojawił się uśmieszek
satysfakcji.
-
Nie pokażemy im kim jesteśmy, jeśli będziemy się kryć.
William
jeszcze chwilę się zastanawiał, a po chwili westchnął
przeciągle. Podeszłam bliżej Sary, która się tylko uśmiechała,
jako jedyna. Gdy tylko tarcza opadła, Lucas naprężył mięśnie. Wsłuchiwali się jeszcze chwilę dla
pewności. Sara się roześmiała.
-
Naprawdę jesteście ludźmi! - krzyknęła.
-
Czego tu szukacie? - zapytał zupełnie innym tonem, wilkołak.
-
Szukamy, Ryana. To on jest waszym przywódcą?
-
Tak, to on. - odpowiedział ciepło inny wilk – Lucasie, może
zawołasz innych?
-
Tak, racja – zawył głośno – Zaraz tu będą.
-
Jak macie na imię? - spytała, Sara.
-
Ja jestem Clover, a to jest William i... - nie dokończyłam, bo
chwilę później ktoś powalił
Williama na ziemię. Sara od razu rzuciła się na przeciwnika mojego
towarzysza i jednym ruchem odtrąciła go przewracając teraz jego na
ziemię. Wilkołak warknął i znów chciał się rzucić do ataku,
ale Sara była teraz przygotowana i przytrzymała kolegę. Podbiegłam
do Williama i pomogłam mu wstać. Trzymał się mocno za klatkę
piersiową,
ale nie okazywał na twarzy bólu. Jedynie w oczach można
było dostrzec złość.
-
Ludzie – szepnął wilk, który stał pośrodku zbiegowiska.
-
To jest, Ryan – szepnęła, Sara. Wysoki mężczyzna. Blond włosy
i niebieskie oczy.
-
Ryanie? Jestem Clover, a to mój towarzysz William. Wiem, że to
bardzo nie na miejscu, ale czy nasi przyjaciele, mogli by wkroczyć
na wasz teren? Bardzo się o nas martwią i wolelibyśmy, żeby
wiedzieli, że nic nam nie jest.
-
Jak znaleźliście się w naszym świecie? Czego chcecie? Tak, wyrażam zgodę na wstęp
waszych przyjaciół na nasz teren.
William
popatrzył na mnie i gwizdnął przeciągle. Po dziesięciu sekundach
(liczyłam, bo chciałam ich sprawdzić) nadleciało siedem elfów,
które ustały po naszych bokach.
-
Elfy – syknął wilkołak. Ryan uciszył go podnosząc w górę
otwartą dłoń i powiedział.
-
Nie powiem, że wielkie to dla mnie jest zaskoczenie, że przed moimi
oczami stoi siedem elfów. Towarzyszycie tym ludziom?
-
Widzisz nie chcemy, żeby twoje psy rozerwały ich na strzępy –
rzucił pogardliwie Paul.
Sara
syknęła cicho, ale szybko się opamiętała.
-
Paul! - skarcił go Gabriel – Nie przyszliśmy się tu obrażać.
Ryanie? Zastanawiam się, czy już wiesz dlaczego stoją przed wami
ludzie?
Ryan,
zbladł jak ściana i wydusił w końcu:
-
Nie może być – wszyscy patrzyli to na
niego to na nas nic nie rozumiejąc – Proroctwo kłamało. Dawno
zostało to ustalone. Mieliśmy już dawno o nim zapomnieć! Nie
wiem, co ty kombinujesz Gabrielu, ale jeśli to tylko marny żart to
osobiście wyrwę ci skrzydła!
-
Ryanie, proszę. Porozmawiajmy spokojnie. To nie są żadne moje
sztuczki. Przed wami stoją ludzie. Nie żadne kreatury. To oni
wypełnią przepowiednię, która pojawiła się w księdze proroctwa
już wieki temu.- Przywódca wilków chwilowo oceniał sytuację, aż w końcu się odezwał.
-
Masz rację. Słyszę jak krew płynie w ich żyłach i słyszę jak
biorą miarowo oddech. Widziałem nie jednego człowieka w swoim
życiu, ale nie mogę uwierzyć, że widzę ich tu w naszym świecie.
- Żaden zwykły człowiek, nie ma tu wstępu.
- Przepraszam za moją niesubordynację. Może przejdziemy
się do obozu? Tam porozmawiamy.
-
Dobry pomysł. Chodźmy.
Szłam
obok Sary, razem z Willem. Nikt nie zadawał pytań, szliśmy w
milczeniu. Wszystkie wilkołaki, które nas otoczyły dawno odeszły.
Teraz szła tylko nasza dziewiątka, Ryan, Sara i Lucas. Stąd do
terytorium zabudowanego, nie było daleko. Obóz wyglądał, tak samo
jak obóz elfów. Normalne osiedle, ze zniszczonymi domami.
Doszliśmy
na główny plac, gdzie tłoczyły się już wilkołaki, które
rzucały nam pogardliwe spojrzenia. Wielu z nich miało blizny
(zapewne od srebra), na twarzy i rękach. Sara rzuciła mi
uspokajające spojrzenie i uśmiechnęła się. Nie
odwzajemniłam uśmiechu, bo miałam złe przeczucia. Rzuciłam
jeszcze raz okiem na wilkołaki, które stały i szeptały między
sobą. Nikt nie wiedział, o co chodzi. Byli zaniepokojeni, już
wiedziałam, że na razie jesteśmy na dnie. Szybko ich nie
przekonamy o naszej racji. Podbiegłam do Caspara.
-
Oni nam nie uwierzą – szepnęłam. Zrobił zdziwioną minę.
-
Ale...
-
Nie. Nieważne, co powiem. Nikt nam nie uwierzy. - podszedł do nas,
Gabriel.
-
Dlaczego? - zapytał, a ja westchnęłam.
-
Gdy dotarliśmy do obozu elfów czułam, że wszyscy są otwarci na
sukces. Oni myślą, że już przegrali i niedługo wszyscy zginą.
Moje słowa nic tu nie zdziałają. Musieli bardzo dawno temu zawieść
się na innych rasach. Walczą tylko dla siebie. Tu
potrzebne są czyny, wielkie i prawdziwe. To nie mogą być zwykłe,
puste obietnice. Oni chcą dowodu, że jesteśmy z nimi, ale nie w
słowach.
-Ta mała ma rację. - odezwał się Ryan. Stał za nami, a ja mimowolnie podskoczyłam. On na to się tylko cicho się roześmiał – Opowiadaliście im o tym, jak wszystkie inne rasy pozostawiły nas w środku bitwy? - cisza zapadła – Najwyraźniej, nie. Cloe, jeśli nikt nie opowiedział ci o tym dramatycznym zdarzeniu, które miało miejsce kilkaset lat temu to skąd wyciągasz takie słuszne wnioski?
- Widzę to. – przywódca wilkołaków, podniósł brwi do góry – Patrzę w ich oczy i widzę pustkę. Widać, że są nieszczęśliwi. Tyle lat walki, strachu, śmierci bliskich wyniszczyło was od środka. Mogliście tego uniknąć, ale gdy tylko zobaczyli jakie masowe ilości zori was atakują stracili nadzieję na to, że ktoś może wam pomóc. Wnioskuję, że jesteście ostrożni, co do zawierania sojuszy, prawda?
- Tak, bardzo.
-Wiem, że nieważne, co obiecam, czy powiem, żeby pokazać wam, że
już nie jesteście sami, i że macie nas potrzebna jest okazja,
której na pewno nie zmarnujemy.
-
Ufam ci.
-
Co?
-
Jesteś jedyną osobą z innej rasy niż moja, której ufam.
-
Dzięki. Nie zmarnuję twojego zaufania.
-
Liczę na to – uśmiechnęłam się.
-
No to, Clover. Chyba nic tu po nas. Okazja, o której mówisz może
zdarzyć się za kilka lat, do tego czasu musimy pokazać innym, że
chcemy sojuszu.
-
Nie. Czuję, że już nie długo. Udowodnimy wam, pod wpływem
czystej chęci, że jesteśmy z wami. Czy możemy pozostać
na waszym terenie przez dwa dni, jeśli już nic nie będziemy mogli
zrobić, odejdziemy i więcej nas nie zobaczycie.
Ryan,
zastanawiał się przez chwilę, a następnie rzekł:
-
Dwa dni. Zgadzam się. Tylko niech twoi przyjaciele nie próbują
żadnych sztuczek, które mogą nam zaszkodzić.
-
Dopilnuję tego.
-
Dwa dni z siedmioma wróżkami. Chyba tego nie przeżyję - jęknął
Lucas, a Sara uderzyła go łokciem w żebra.
-
Daj spokój. Cloe, nie uwierzysz, ale nigdy Ryan nie pozwolił mi
odwiedzić waszego świata. Proszę opowiesz mi o nim?
-
Nic nie straciłaś – powiedział William.
-
Dobrze. Na pewno jesteście bardzo zmęczeni. Sara i Lucas zaprowadzą
was wszystkich do wolnych kwater.
-
Dzięki.
-
Nie ma sprawy – powiedział to takim tonem, jakby właśnie
wypowiedział największe kłamstwo w życiu i zaczął już
odchodzić.
-
No to chodźmy – powiedział radośnie, Sara.
Poszliśmy
najpierw do kwater elfów, bo chciałam zobaczyć, czy na pewno nie
zabiją się podczas naszej nieobecności. Chwilę jeszcze
opowiadałam wilkołaczycy o naszym świecie, była zachwycona, do
czasu gdy William nie wspomniał o wadach i wszystko popsuł. Typu handel narkotykami,
płatni mordercy, choroby, wojny, spory polityczne, itd. Nawet Lucas
wydawał się zainteresowany.
-
No to do jutra. Razem z Lucasem przyjdziemy po was rano i pokażemy
wam cały obóz. Co wy na to? - zapytał Sara.
-
W porządku.
-
Tylko żadnych wróżek – dodał Lucas, a jego towarzyszka dała mu
kuksańca w bok i to chyba dość mocnego, bo lekko się skrzywił.
-
To znaczy, jeśli chcecie...- widać, że ona też nie chciała
spędzać czasu z elfami, więc szybko dodałam:
-
Oni pewnie będą zajmować się, czymś innym i sądzę, że nie
chcieliby zwiedzać.
-
Jestem za – powiedział William, a Sarze prawie nie dostała zawału
na myśl o tym, że spędzi cały dzień z ludźmi.
-
To do jutra. Dobranoc.
-
Dobranoc – powiedział Lucas i chyba się do nas przekonał, bo
pokiwał do nas nawet ręką.
-
No, całe dwa dni na zrobienie wyjątkowego czynu. Jeśli ich nie
przekonamy... będzie źle, delikatnie mówiąc.
-
Jutro, o tym porozmawiamy. Teraz jestem bardzo zmęczona, a mój mózg
przestaje pracować.
-
Dobranoc.
-
Do jutra.
Rozeszliśmy
się do swoich pokoi. Jak mamy pokazać wilkołakom, że elfy są
przyjaciółmi w dwa dni?! Co ja najlepszego zrobiłam?
Ach,
tak słuchałam swego daru, który krzyczał, że osiągniemy
niemożliwe.
Wstaję
z ziemi. Chwytam pierwsze, co mam pod ręką. Miecz. Wiem jak się
nim posługiwać. Chwytam go do ręki i atakuję...ludzi. Nie, to nie
są ludzie to zori. Biegnę przed siebie. Wokoło pełno krwi.
Podnoszę rękę, aby wytrzeć pot z czoła, ale wycieram krew.
Czerwoną, gęstą krew. Moje poharatane policzki i rozcięty łuk
brwiowy dają po sobie siwe znaki.
Wszędzie
leżą zwłoki. Martwe ciała, a wśród nich Gabriel, Caspar
i...William? Nie, to nie możliwe. Kiedy to się stało? Podbiegam do
martwego, Williama. Łzy leciały mi po policzkach, ale nie są
bezbarwne, są...czarne. Odrzucam ciało i podnoszę się
przestraszona. Patrzę, że kilka metrów dalej tysiące zori radują
się ze zwycięstwa. Podchodzi do mnie jeden z nich. Wiem, że zaraz
mnie zabiję i dobrze. Zawiodłam. Zawiodłam wszystkich. Nikt nie
żyje. To przeze mnie. Ta nędzna kreatura jest już coraz bliżej,
ale nie wyciąga miecza. Osuwam się na kolana. On stoi i
mówi:
-
Dobrze się spisałaś, Clover. Dzięki tobie pokonaliśmy, te zwykłe
dziwadła. Przyszedł czas hybryd. Chodźmy świętować.
Zamiast
krzyczeć, walczyć, czy płakać, odpowiadam:
-
Dobrze. Cieszę się, że jest to już za nami. Zacznijmy nowe rządy.
-
Cloe? Obudź się! Clover! - krzyczał, William.
-
Co się stało? Tyle krwi. Zwłoki. William, ty żyjesz? - pytałam
jak jakaś wariatka. Teraz zrozumiałam, że to był sen.
-
Spokojnie to tylko sen. Wszystko w porządku. Nic się nie stało –
przytulił mnie i gładził po włosach. Odsunęłam się od niego.
-
Przepraszam. Zły sen. Nigdy ich nie miałam.
-
Przybiegłem, bo zaczęłaś krzyczeć. Co ci się śniło?
-
To było okropne. Byłam, to znaczy... nieważne. To był zwykły
koszmar. Która godzina? - patrzył na mnie nie pewnie, ale
odpowiedział.
-
Około szóstej. Na pewno wszystko OK?
-
Tak, serio. Jest super. Wiesz może gdzie w tym przytulnym domku jest
łazienka?
-
Tak rozgryzłem system, wczoraj wieczorem. Prosto i na prawo. Jeśli
jesteś głodna, to mają nawet tutaj kuchnię, więc może zrobię
coś do jedzenia?
-
Świetny plan, zaraz wracam.
Gorąca
kąpiel, dodała nowych sił. Uczesałam włosy w luźny kok i
zeszłam na śniadanie. Ale nie mogłam zapomnieć o śnie był zbyt realny, był jak wspomnienie, nie jak jakiś skok w przyszłość.
- Voila – powiedział, Will i podał mi omlet na talerzu, kiedy weszłam do kuchni.
-
Dziękuję. Tak sobie myślę, czy... - nie zdążyłam dokończyć,
bo do kuchni wpadła Sara i Lucas.
-
O widzę, że nie śpicie. Przynieśliśmy pączki, ale widzę, że
sobie poradziliście. To super. Zjadajcie to szybko i ruszamy na
wycieczkę – Sara tryskała energią, czego nie można powiedzieć
o Lucasie.
-
Kawa – powiedział rozmarzony i ruszył nalać sobie zaparzony
napój do kubka.
-
Lucas jest uzależniony od kofeiny – wyjaśniła Sara – bez niej
jest jak chodzący zombie.
Lucas
właśnie jednym łykiem wypił cały kubek kawy, a jego oczy od razu
zaczęły mienić się żywszym blaskiem. Pełen energii, ruszył do
pączków. Już zjadłam swój omlet, kiedy wilkołak się odezwał:
-
Od czego zaczynamy? - zapytał jak nowo narodzony, po dostarczeniu
kofeiny i cukru do krwi, mógł przenosić góry.
-
Właśnie. Tak sobie pomyślałam, że pokażemy wam te niezniszczone
budynki, a później przejdziemy do...
-
Chcemy zobaczyć zniszczone budynki – powiedział stanowczo
William, a ja przytaknęłam.
-
Nie jestem pewna, czy jesteście na to gotowi – wilkołaki patrzyły
na nas ze zdumieniem.
-
Pewnie i nie, – powiedziałam – ale nigdy w pełni nie będziemy.
Możemy sobie tylko wyobrażać jak to wygląda. Chcemy zobaczyć na
własne oczy.
-
No dobrze – zgodziła się niepewnie.
- Dobrze, ruszajmy.
Przeszliśmy
kawałek drogi. Oczywiście nie ominęły nas groźne spojrzenia
innych wilkołaków. Niektórzy byli wściekli, inni zaskoczeni, a
jeszcze inni uśmiechali się do nas.
Starałam
się nie zwracać uwagi na tą pierwszą grupę, ale niestety była
ona najliczniejsza.
-
Macie tu jekiś system obronny – spytałam, aby odwrócić swoją
uwagę od nieprzyjemnych spojrzeń.
-
Czego? - spytali zdziwieni.
-
Techniki, która was zabezpiecza przed niebezpieczeństwem –
wyjaśnił Will.
-
Nie – odpowiedział Lucas – nigdy nawet, o czymś takim nie
słyszeliśmy. Jak wygląda taki... system? – zapytał
zaciekawiony.
-
Może być nim na przykład alarm – ich miny, kazały mi to
wyjaśnić – To takie elektroniczne urządzenie, które daje głośny
dźwięk, gdy nie proszony gość wchodzi na posesję. On jest wam
raczej niepotrzebny, bo macie nadludzki słuch, ale w naszym świecie
jest najczęściej stosowaną metodą na włamywaczy. Gdy taka osoba
przekroczy próg domu, zaczyna wyć i wysyła zawiadomienie na
komisariat. Wtedy przyjeżdża policja i zabiera włamywacza do
aresztu, gdzie czeka na proces.
-
Wow – pisnęła, Sara – w waszym świecie jest wszystko takie...
poukładane.
-
Nie wydaje mi się. – zepsuł euforię dziewczyny, Will – Teraz,
tacy złodzieje majsterkują przy alarmach i nie dają się tak łatwo
złapać.
- Jak zawsze optymistycznie nastawiony do wszystkiego, co?
-
Fakt, ale są różne metody zabezpieczeń, ale myślę, że nie
odporne na zori. -
Sara
posmutniała, ale szła dalej.
Doszliśmy
na miejsce.
Na
tym pobojowisku nie było żywej duszy. Zobaczyłam minę
Sary
i od razu powiedziałam:
- Na pewno chcecie tam iść, nie musicie, jeśli...
-
Nie wchodźcie z nami. Widzę, że to dla was zbyt bolesne. Zostańcie
tutaj, a my się rozejrzymy. Musimy to zobaczyć. Nie wiem, dlaczego,
ale muszę zobaczyć na własne oczy.
Sara
i Lucas potaknęli głowami i z ulgą oddalili się do nie
zniszczonej części obozu.
Spojrzeliśmy
na siebie z Williamem i ruszyliśmy ramię w ramię przez miejsce, w
którego dobrym odpowiednikiem jest opuszczone piekło.
Z
szeregowych domków, pozostały tylko ruiny. Ładne, niegdyś,
budowle zamieniły się w czarne, spalone ruiny. Resztki dachów,
leżały na ziemi lub jeszcze zwisały, czekając na mocniejszy
podmóch wiatru. Okna były powybijane, spalone, podrapane pazurami.
Trawy nie było nigdzie. Ogrodzenia leżały na ziemi, żadne się
nie trzymało. Wszędzie było porozrzucane czarne jak węgiel
kamienie. Na końcu pobojowiska został wyznaczony kamieniami wielki krąg, a na jego środku stał gruby pal drewna. Podeszliśmy
bliżej. To nie wszystko. Ocalało jakieś dwadzieścia metrów muru
i kilka trzepaków. Podchodziliśmy coraz bliżej i bliżej. Teraz
zobaczyłam, że pod murami jest więcej czarnego kamienia... i przy
palu drewna i... czarne jak węgiel kamienie zwisały z trzepaków.
To, to nie były kamienie. Krzyknęłam, to były wilkołaki.
Powieszone
ciała zwisały jeszcze z trzepaków. Srebrne sznury były zawiązane
na ich gardłach, a martwe oczy patrzyły się w pustkę. Pod murem
leżały zwłoki. Postrzelne, srebrnymi pociskami. Krew, która
pozostała się na murach, a było jej nie mało już zeschła.
Najgorsze zobaczyłam pod balem drewna. Matki i dzieci. Pod murem i
na trzepakach zobaczyłam tylko mężczyzn. W kamiennym kręgu
znajdowały się zwłoki kobiet i dzieci. Nie wiem jak zginęli. Po
prostu mieli przywiązane jeszcze ręce i nogi, srebrnymi sznurami do
słupa, a ich ciała nie miały dziur po postrzałach. Teraz
zrozumiałam. Nie zostali powieszeni, ani po rozstrzelani. Zostali
zagazowani. Zapewne tlenkiem srebra. Świadczyła o tym ich skóra,
jakby poparzona. Patrzyłam na tyle śmierci, która była wokoło,
na tę krew, na spalone budynki, zabite stworzenia, które były
niewinne. Z dala od muru, trzepaków i kamiennego kręgu. Ujrzałam
sylwetkę trzyletniej dziewczynki, która leżała martwa od
postrzału na ziemi. Nawet nie wiem kiedy zaczęły łzy lecieć
strużkami po moich policzkach. Wytarłam je szybko w rękaw i
pomyślałam sobie, że rachunki zostaną wyrównane. Może nie w tak
brutalny sposób. Gorszy. Sto tysięcy razy gorszy.
William
diagnozował każdą postać wzrokiem. Podeszłam do niego i
położyłam mu dłoń na ramieniu i szepnęłam:
-
Chodźmy już – potaknął tylko głową i zaczęliśmy wracać.
Nie odzywaliśmy się do siebie, a ta cisza była najlepszą z
możliwych w takiej sytuacji. Minuta ciszy dla poległych, których
osobiście pomszczę.
-
Jesteście, czy... oj. – powiedziała, Sara widząc nasze miny –
Przepraszam, ja, ja... nie chciałam żebyście to zobaczyli, mogłam
pomyśleć - pokręciła nie dowierzając głową. Położyłam jej
rękę na ramieniu, a ją zaskoczył mój dotyk.
-
Dziękuję, że nas tu przyprowadziliście. Wiesz, całe życie
słyszałam o konfliktach zbrojnych, wojnach i torturach. Teraz
zdałam sobie sprawę, że wszystkie źródła, które dotąd
pokazywały sceny zabijania, torturowania i nienawiści, były strasznie sztuczne. Patrząc na te pobojowisko zdałam sobie sprawę, że
jesteśmy tu potrzebni. Teraz wierzę w pełni w siebie i w Williama.
To my mamy wam pomóc się zjednoczyć i wiesz, co? Czuję, że tak
będzie. W obozie elfów poczułam, że w końcu przynależę tutaj.
Do tego świata. Teraz, tu, zadałam sobie sprawę, że możemy
pomóc. Zrobimy wszystko, aby tak było. Muszę jeszcze porozmawiać z Casparem.
- Caspara nie ma, podobno wyleciał. Nie pytaj gdzie, bo nie wiem. Powiedział, że musi pobyć chwilę sam.
-
Więc my w tym czasie dokończymy zwiedzanie – rozpromieniła się
Sara – Ruszamy!
Obejrzeliśmy
już chyba wszystko, co jest możliwe. Zobaczyliśmy nowo pobudowane
budynki, las, siedzibę główną, główny plac i bibliotekę. Lucas
powiedział, że są tu tylko stare dzieje wilkołaków i kilkanaście
ksiąg o innych rasach. Ogółem mówiąc, były tu wszystkie książki
dotyczące tylko tej krainy.
-
To tutaj was pożegnamy. Aha, jeszcze
jedno. Gdybyście czegoś potrzebowali. Czegokolwiek to wiecie, gdzie
jest mój dom. Po jedzenie musicie iść jak wam się skończy,
traficie? - Sara pokazała nam już chyba wszystkie możliwe zakątki,
do których moglibyśmy iść w razie potrzeby.
-
Tak wiemy wszystko. Dziękujemy, że nas zabraliście i wszystko
pokazaliście -
Sara
i Lucas uśmiechnęli się szeroko.
-
Niema za co – powiedzieli i pomachali na pożegnanie.
-
Dobra – odezwał się William, kiedy odeszli – Rozdzielamy
zadania.
-
Ja idę do Caspara, a ty po jedzenie.
-
Strasznie się rządzisz wiesz? - powiedział z zawadiackim
uśmieszkiem.
-
Nie jestem tylko dobra w rozdzielaniu zadań – uśmiechnęłam się. On na to przewrócił tylko oczami.
-
Dobrze, ale nie pokazuj się bez jedzenia – dodałam z poważnym
wyrazem twarzy.
-
Na razie – pożegnał się i zniknął. Ja również poszłam w
kierunku, kwater elfów.
Omijałam
cudze posesje. Dużo osób chodziło jeszcze po obozie. Wszyscy się
na mnie patrzyli i było to dosyć nie przyjemne. Właśnie omijałam
żółty dom, za którym kawałek dalej znajdowała się noclegownia
przyjaciół. Gdy skręcałam w uliczkę, która doprowadzi mnie do
celu, gwałtownie się zatrzymałam, bo usłyszałam głosy
nastoletnich wilków.
-
Ryan, naprawdę jest taki ślepy!? - wykrzyknęła nastolatka. Miała
długie proste blond włosy i była dosyć ładna, ale bardzo niska.
-
Zwariował – stwierdził jakiś chłopak. On (w odróżnieniu do
dziewczyny) był wysoki i jego dwóch kumpli również. Chłopak,
który właśnie odpowiadał miał brązowe włosy i niebieskie oczy
– Wprowadził tych pomyleńców na nasz teren. To są elfy! Tyle
nam o nich opowiadał, a teraz co? Wpuszcza na nasz teren?
-
Ty o elfy się martwisz!? - wykrzyknęła druga dziewczyna, ta była
średniego wzrostu i miała fioletowe włosy – Moim zdaniem w ogóle
nie powinno być tutaj tych ludzi. Widzieliście ich. Najgorsza była
ta dziewczyna, do której Ryan ciągle się uśmiecha. Głupia pinda.
Daję sobie rękę uciąć srebrnym sztyletem, że gdyby tylko
zobaczyła przemianę, uciekłaby do tego swojego idealnego świata.
-
Opanuj się Sabrina – powiedział przystojny brunet, już się
bałam, że usłyszeli jak mi bije serce albo zobaczyli, że ich
obserwuję, ale wiedziałam się,
że młode wilki nie mają tak wyostrzonych zmysłów, bo jeszcze nie
przeszły pierwszej przemiany, która nadchodzi w pierwszą pełnię
po dziewiętnastych urodzinach i jest bardzo nieprzyjemna. Jeżeli
oni byliby po pierwszej przemianie to dawno by mnie już usłyszeli –
Co ty do nich masz?
-
Co ja do nich mam!? - zbulwersowała się Sabrina – Czy ty naprawdę
nie widzisz, że ona jest tak sztuczna. Pewnie elfy z dwójki zori
zrobiły podróby ludzi i wciskają nam kity, że to oni. Człowiek
nie ma wstępu do naszego świata – powstrzymałam westchnięcie,
bo zauważyłam jaka ta dziewczyna jest... niepoinformowana.
-
Ja też tego nie rozumiem – odezwał się jeden z chłopaków,
blondyn z dużymi ustami – Wszyscy po przemianie słyszeli i
opowiadali jak biją im serca. Nawet elfy, nie potrafią przerobić
zori w człowieka. Nikt w obozie tego nie rozumie. Ryan wszystkim
powtarza, że ta dziewczyna poprosiła dwa dni, aby mogli tu zostać.
Powiedziała, że nie uwierzymy w jej słowa, że potrzebujemy
jakiegoś dowodu coś takiego.
-
Ale w co nie uwierzymy? - zdenerwowała się blondynka – I co ta
mała może nam udowodnić?
-
Amanda, nie wiemy – powiedział blondyn z dużymi ustami - Nikt nie
wie, bo Ryan robi z tego wielką tajemnicę. Jutro odejdą. Może to
tylko fałszywy alarm? Może wszystko wróci do normy? - nie
wytrzymałam tego i się roześmiałam. Może wróci do normy? To
naprawdę to było takie… smutne, że on tak myślał i nic nie
wiedział. Teraz musiałam wyjść z mojej kryjówki i pokazać się
tej grupce. Gdy tylko wyszłam zza zakrętu ujrzałam dokładnie pięć
wystraszonych twarzy, które niedawno oglądałam z ukrycia.
-
Przepraszam, bardzo mi przykro, że przerwaliście tę wymianę zdań
– powiedziałam ciągle z uśmiechem – Jest mi głupio, że was
podsłuchiwałam – w ogóle mi nie było głupio i niestety było
to widać po mojej twarzy, ale oni przed chwilą obrabiali mi tyłek
za plecami. No, sorry. Cała piątak była strasznie zaskoczona moim
widokiem. Brunet szybko się otrząsnął z szoku i patrzył na mnie
przenikliwie. Sabrina lustrowała mnie spojrzeniem, tak jakbym odbiła
jej chłopaka. Naprawdę miałam gdzieś jej zdanie o mnie. Serio,
gorsze rzeczy słyszałam na mój temat, niż te tutaj.
-
Ty jesteś Clover, prawda? - zapytała drżącym głosem Amanda,
jakby się mnie bała. Ja natomiast uśmiechnęłam się do niej
sztucznie.
-
Tak. Ciekawym było usłyszeć, co mówią o mnie w obozie za moimi
plecami, ale muszę spadać…
-
Poczekaj – wtrącił się blondyn – Mogłabyś porozmawiać z
nami chwilkę?
-
Raczej, nie – i spojrzenie skierowałam na Sabrinę, która cała
dygotała ze złości.
-
Zostań, jak cię ktoś prosi! - wybuchła od mojego bezczelnego
spojrzenia.
-
Sabrina! - skarciła ją Amanda – Przepraszam cię. Ona nie wie, co
mówi.
-
Nie, Amanda! – wstała i podeszła do mnie, brunet
postawił krok w jej stronę, a ona zmierzała do mnie – Muszę z
nią parę rzeczy obgadać.
Co
mogłam zrobić uśmiechnęłam się tylko do niej, bo naprawdę gdy
miałam piętnaście lat nieraz lądowałam na policji za to i owo, a
taka dziewczyna, która uważa, że będę się jej bała tylko,
dlatego że jest wilkołakiem, który jeszcze nie przeszedł
przemiany? Jest żałosna. Powiedzmy sobie szczerze, z gorszymi typkami miałam do
czynienia. Mój uśmiech działał na nią jeszcze gorzej, niż się
spodziewałam, ale serio ona była taka zabawna myśląc, że mi coś
zrobi.
-
Co się tak szczerzysz!? - ryknęła. Teraz zauważyłam, że jest
dosyć ładna. Fioletowe lekko falowane włosy, zielone oczy i
wysokie kości policzkowe.
-
Po prostu śmieszą mnie laski, jak ty – nagle się zatrzymała, a
wszystkie oczy były zwrócone na nas. Amanda wstrzymała oddech, a
chłopacy patrzyli na mnie jak na zbiegłą z psychiatryka –
Przykro mi jednak, że nie mogę z tobą pogadać, ale naprawdę się
spieszę – już ją miałam wyminąć, ale w ostatnim momencie
zatarasowała mi drogę.
-
Wow. Nigdy jeszcze nie widziałam osoby, która stojąc przed
wilkołakiem twierdzi, że się jej nie boi.
-
Po pierwsze jeszcze nie nastąpiła twoja pierwsza przemiana – o
mój boże jaką miała minę, kiedy to powiedziałam! Naprawdę
wartą każdych pieniędzy – Po drugie jest mi ciebie strasznie
żal. Wydzierasz się na osobę, która ci nic nie zrobiła,
obrabiasz jej dupę i nie wiesz co tu robi – wyliczałam spokojnie,
a Amanda siedziała i spoglądała na mnie jakby zobaczyła ducha.
Brunet i blondyn stali w pogotowiu, a ten trzeci chłopak (dopiero
teraz zauważyła, że jest rudy) stał koło Amandy i nie dowierzał
własnym oczom.
-
A mnie jest ciebie żal, że zaraz będziesz zbierać swoje zęby z
ziemi – i na dowód swoich słów zamachnęła się ręką prosto w
moją twarz. Ta dziewczyna naprawdę myślała, że jestem taka
głupia, żeby stać jak ostatnia sierota i patrzeć na jej pięści
przestraszonym wzrokiem. Na policji lądowałam również za bójki.
Nienawidziłam typków, którzy z góry oceniali, że nie umiem się
bronić, czy bić. O tak, Clover Grey nieraz oberwała i nie raz
skopała komuś tyłek, a Sabrina gdyby była mądra złapała by
mnie jedną ręką za sweter (unieruchomiła) i dopiero uderzyła,
a ona tego nie zrobiła, więc szybko ukucnęłam. Cios był mocny.
Jestem pewna, że straciłabym po nim przytomność, bo dziewczyna
lekko się zachwiała i gdyby rudy jej nie przytrzymał upadłaby.
Ustałam spokojnie, a wszyscy patrzyli na mnie jakbym właśnie
spadła z księżyca. Sabrina szamotała się z rudym, ale on był
silny i jej nie puścił.
-
Serio, nie myślałam, że spróbujesz – teraz podeszłam do niej
bliżej i spojrzałam prosto w zielone oczy. Fioletowe włosy
powpadały jej do buzi, gdy szamotała się z chłopakiem - Nie
oceniaj ludzi po wyglądzie, bo gdybym była taką samą szmatą jak
ty dawno powyrywałabym ci te fioletowe kłaki – teraz ułożyłam
usta w dzióbek i dmuchając odgarnęłam jej włosy z twarzy. Moje
słowa zabrzmiały tak jak chciałam jak cicha groźba.
-
Puść mnie, Jackson! - krzyczała, Sabrina.
-
Chyba śnisz, po tym co jej próbowałaś zrobić? - Amanda,
podbiegła do mnie i obejrzała dokładnie.
-
O Boże! Ona tak się nie zachowuję. Zazwyczaj. Wybacz jej...
-
Spokojnie – powiedziałam, bo Amanda myślała, chyba że opowiem o
całym zajściu Ryanowi, ale ja nie jestem kapusiem. Spojrzałam na
słońce. Jeszcze zostało około godziny do zachodu. Odsunęłam
lekko Amandę na bok i ustałam na wprost Sabriny. Mogłam teraz
odejść w wielkim stylu, ale nie. Coś kazało mi zostać i ja
oczywiście posłuchałam tego czegoś.
-
Czego chcesz? - westchnęłam. Zrobiła tak zaskoczoną minę, że aż
chciałam zrobić jej zdjęcie, a pozostali po prostu patrzyli jak na
głupią.
-
Ty, serio pytasz? - zapytała nie dowierzając. Rozejrzałam się
dookoła i zobaczyłam kamień, na którym usiadłam.
-
Puść ją – powiedziałam, a Jackson spojrzał na mnie jak na
wariatkę i puścił Sabrinę, która stała i już do mnie nie
podeszła – No mówże, bo muszę jeszcze coś załatwić, a kiedy
zajdzie słońce już nie wrócę, bo nic nie zobaczę.
-
Boże! Przecież… Ja cię przed chwilą, chciałam ci wybić zęby,
a ty… Co z tobą jest nie tak?
-
Wiele rzeczy, a tak poza tym nie wybiłabyś mi zębów. Prędzej ja
bym ci złamała rękę – zaśmiałam się.
-
O co chodzi z tym, że masz nam coś udowodnić? - zapytała Amanda.
Sabrina, zamiast podejść do mnie usiadła na ziemi, a reszta wilków
(oprócz bruneta poszła) w ślady dziewczyny – A! Ty nas jeszcze
nie znasz, a więc ja jestem Amanda. Ta wariatka, która próbowała
cię skrzywdzić to Sabrina – uśmiechnęłam się do niej, a ona
odwzajemniła uśmiech. Coś miała w sobie, była jak moja była przyjaciółka Lola, ostra. Nie dawała sobą pomiatać.
-
Jackson – powiedział i skinął głową, odwzajemniłam gest.
-
Ten blondynek to Max – patrzył na mnie ciągle, a ja się
uśmiechnęłam.
-
Drake – przeniosłam wzrok na bruneta, który próbował chyba z
mojego wyglądu, poznać moją przeszłość.
-
Więc… O co chodzi w tym, że tu jesteś? - zapytał Jackson.
-
No i o to właśnie chodzi, że nawet jakbym wam to teraz
powiedziała, to nie uwierzycie mi. Poprosiłam Ryana o dwa dni.
Czekam na okazję, ale jej nie widzę.
-
Okazji do czego? – zapytał Jackson. Westchnęłam.
-
Ufacie elfom? Ufacie zmiennokształtnym, wampirom, czy czarownicom?
-
Nie – szepnął blondyn, a brunet nie odrywał ode mnie oczu.
-
Właśnie. To jest to dlaczego tu zostaliśmy. Musimy was do czegoś
przekonać, a wam nie wystarczą tylko słowa, wy potrzebujecie
dowodu. Prawdziwych czynów.
-
Po co mamy ufać innym gatunkom? - zapytał brunet.
-
Po co!? - krzyknęłam – Wiem, że źle postąpili zdradzając was
na w jakiejś bitwie, o której nie mam pojęcia – mówiłam już
trochę ciszej – Ale wszyscy macie ten sam problem. Nie
zauważyliście?
-
Zori – szepnęła Sabrina.
-
Tak. Myślisz, że taki występ jaki właśnie odwaliłaś w tej
chwili pomoże ci się obronić? Myślisz, że umiesz walczyć? -
wwiercałam w nią swoje spojrzenie i zapytałam – Byłaś
w zniszczonej części obozu? - odwróciła ode mnie wzrok.
-
Nie – szepnęła. Skinęłam głową.
-
Ktoś z was tam był? - zapytałam patrząc po twarzach
zgromadzonych, którzy odwracali szybko wzrok – Czyli nie
-stwierdziłam.
-
A ty byłaś!? - nie wytrzymał Jackson.
- Tak – powiedziałam ledwo słyszalnie nie odwracając wzroku z jego
twarzy, na której malował się szok.
-
Ryan, zabronił nam tam chodzić – broniła,
Amanda.
-
Nie dziwię się, że tak postąpił – uśmiechnęłam się, ale
mój uśmiech nie zdradzał ani cala wesołości.
-
Co tam jest? - zaciekawiła się Sabrina.
-
Coś po czym byś się nie podniosła – odpowiedziałam z powagą.
-
Co? - próbowała dalej.
-
Uwierz mi, że nie chcesz wiedzieć.
-
Jeśli nam tego nie powiesz to przysięgam, że wymkniemy się w nocy
to sprawdzić.
-
Szantażujesz mnie?
-
Tak - mogłabym się z nią zaprzyjaźnić.
Ale długaśnie... i tak wciąż super!
OdpowiedzUsuńNo. no, no :) Haha ten moment kiedy rozmawia z wilkołakami w jej wieku jest boski x
OdpowiedzUsuńjackson jest hot
OdpowiedzUsuńty jaka ona walczna hehe ;)
OdpowiedzUsuńAmy xx
www.moj-swiat.blogspot.com
To już dłużej się nie dało tego streścić? Ugh
OdpowiedzUsuńGratulacje!
OdpowiedzUsuń