11 czerwca 2016

Rozdział 25

- Rzygam tęczom.
Położyłam rękę na piersi Willa i oderwaliśmy się od siebie.
- Jak miło cię widzieć, Mark. Nie, nie przeszkadzasz. Wcale.- rzucił z sarkazmem William, a ja zgromiłam go spojrzeniem, na co on wzruszył tylko ramionami. Obróciłam się w stronę drzwi i nagle mnie oświeciło, że nie byliśmy sami w tym pomieszczeniu. Dziewczyny szczerzyły się jak głupie, a chłopacy śmiali się jak opętani. Odchrząknęłam.
- Dobrze, koniec widowiska! Nie macie swojego życia? Spadajcie, zajmijcie się sobą! - chciałam udawać poważną, ale uśmieszek cały czas błąkał mi się na ustach. Kiedy już drogie towarzystwo opuściło pokój, popatrzyłam w stronę Williama i Marka, którzy lustrowali się spojrzeniami. Ten pierwszy właśnie doprowadzał swoje włosy do porządku, a drugi skrzyżował ręce na piersi.
- Cześć, Mark - niechętnie odwrócił wzrok od Willa - Potrzebujesz czegoś?
Popatrzył na mnie chwilę i odpowiedział.
- Nie - westchnął i znów zwrócił się ku mojemu chyba chłopakowi - Czyli jesteście razem?
- Nie.
- Tak.
Gwoli ścisłości. Ja zaprzeczyłam, a tamten potwierdził. Zalało mnie wewnętrzne ciepło i spojrzałam w zielone tęczówki (już bez wątpliwości) mojego chłopaka. Zmiennokształtny zaśmiał się głośno.
- Rozumiem, że jesteście na etapie "to skomplikowane" - popatrzyliśmy na niego zdziwieni - Cieszę się, bo wiele osób wam kibicuje, jak nie wszyscy. Dawano już do mnie dotarło Clover, że to nie ja będę stał u twojego boku. Dobrze, ze to ty stary, a nie jakiś pieprzony krwiopijca, czy pies.
Chłopacy podali sobie ręce. Tak! Idealnie, mam teraz swoje życie prywatne poustawiane i nic nie powinno stanąć na przeszkodzie naszego związku. Taa, marzenia. Wiem, że życie z Williamem nie będzie łatwe, bo to jest człowiek tak zmienny i tak humorzasty, jak niekiedy jedna kobieta z okresem. Czekają nas wzloty i upadki, ale my sobie z tym nie poradzimy? My? No, błagam. Pragnę, żeby z ty chłopakiem było coś więcej. Nigdy nikogo nie kochałam, a z nim jestem na bardzo dobrej drodze. Może zaintrygował mnie tak jego odmienny charakter? Nie lubił słodzić dziewczynie, wręcz przeciwnie lubił się ze mną droczyć i sprzeczać, ale w chwili, gdy tylko połączyliśmy się samymi ustami poczułam wszystko, co on czuje do mnie, a ja wyraziłam wszystko co jak na razie czuję do niego.
- Ja sam będę się zbierał. Przyszedłem ci tylko powiedzieć, że nie tylko ty znalazłaś sobie partnera.
- Serio?! Gadaj, kto jest tą szczęściarą?
- Mandy. Pewna urocza zmiennokształtna, która pojawiła się z tą bandą, która okupowała niedawno ten teren, kiedyś byliśmy razem. W obozie spotykaliśmy się ze sobą codziennie, ja przychodziłem do niej i jej matki po jedzenie. Każdego dnia patrzyłem w jej oczy i wymienialiśmy uprzejmości. Rozstanie przebiegło nam w przyjacielskich stosunkach. Chyba zrozumieliśmy jak bardzo się potrzebujemy, kiedy przestałem przychodzić do niej po jedzenie. Cóż za ironia. Poznaliśmy się w knajpce, a zrozumieliśmy swoje błędy też poprzez jedzenie.
- Czasami dwójka ludzi musi się rozstać, by zobaczyć jak się potrzebują.*
- Tak, chyba masz rację. Dobra ja lecę, na razie Will, narka Clov.
Szybko zniknął i zamknął za sobą drzwi. Staliśmy w półmroku, ledwo widząc swoje twarze.
- Więc... - zaczął William.
- Więc? - kontynuowałam.
- Więc?
- Więc?
- Oh! Przestań! Błagam cię zachowujemy się niczym nastolatkowie z jednego z tych dramatów dla młodzieży - zmniejszył odległość między nami, a ja się zaśmiałam.
- No, co?! To było by urocze. Na przykład... Kiedy to Gus i Hazel ustalili, że ich "okay", będzie oznaczało "na zawsze" lub jak America z Maxonem, gdy chcieli się nieoficjalnie spotkać - ciągnęli się za ucho.** To były ich nawyki, takie charakterystyczne gesty, czy słowa. Wydaje mi się to urocze, a tobie nie?
Przyglądał mi się w milczeniu.
- Perspektywa - powiedział po chwili.
- Co? - zdziwiłam się.
- Perspektywa, zależy z jakiej strony spojrzysz, ale mam ochotę zakończyć to, co zaczęliśmy - powiedział i zbliżył się do mnie tak blisko, że mogłam poczuć jego serce, szukające wspólnego rytmu z moim.
- Nie mam zastrzeżeń - szepnęłam i ponownie połączyliśmy swoje wargi, tworząc coś pięknego... coś magicznego.


- No, nie tak nie może być. - mówiłam spokojnie - To jest propaganda, trzeba coś z tym zrobić. Przecież nie możemy tolerować tak niekonwencjonalnego zachowania. Proszę was. Jesteśmy w instytucji, która ma swoje zasady. Ta placówka mająca na celu edukację młodzieży powinna zapanować nad swoimi podopiecznymi. Tymczasem nie widzę żadnych poczynań w związku z prawidłowym wychowaniem tych oto obiektów.
Stałam ze sroga miną i przyglądałam się temu całemu zamieszaniu. Moi przyjaciele stali obok i próbowali nie wybuchnąć śmiechem, co nawiasem mówiąc słabo im wychodziło.
- Co proponujesz szefowo? - zapytał z powagą Drake.
- Rygor, zasady! Nie można uczniom pozwolić na taką sielankę. Proponuję wprowadzenie muru otaczającego szkołę, a niech wiedzą, że nie wyjdą. Warty żołnierzy, którzy będą sprawowali porządek na korytarzach, niech wiedzą, że mamy w dupie co chcą robić, a co nie. Obiady mają być nieurozmaicone. Ryż, ewentualnie kromka chleba, zupa z paproci i warzywa, ale nie jakieś takie z pierwszych zbiorów, nie przesadzajmy już i tak mają dużo luksusów. Wprowadzenie mundurów w czarno białe paski, niech broń Boże nie myślą, że są lepsi od nas! Tak, myślę, że i tak stracimy na tym finansowo, ale cóż podstawą dobra społecznego jest dobrze wyszkolona (czyt. wytresowana) młodzież.
Odwróciłam się do nich i już sama nie mogłam dłużej powstrzymywać śmiechu, więc od razu zaczęliśmy zataczać się na ściany w salwach śmiechu. Wszystko przez to, że gdy weszliśmy do szkoły, wampiry biegały po korytarzach roześmiane, ponieważ dzisiaj lekcje zostały odwołane i uczniowie robią piknik, a starsze klasy mają dzień przedsiębiorczości i robią jakieś stragany, a później będą dzieciakom sprzedawać, żeby zarobić. Sami muszą sobie wybrać, czym będą handlować i jak dobrze rozreklamują produkt. Tak więc zaczęliśmy śmiać się, ze szkołą to miejsce do nauki i utrzymywania porządku, a nie do robienia pikników, czy innych atrakcji.
Kiedy już się trochę uspokoiliśmy poszliśmy na obchód. Jako goście wampirów jesteśmy jury, które wybierze zwycięzców na najlepszego przedsiębiorce.
Chodziliśmy tak w kółko około dwóch godzin. Wszyscy się naprawdę postarali. Było tu mnóstwo jedzenia, zabaw, konkurów. Mnie osobiście spodobała się propozycja na zarabianie przed trzy dziewczyny. Otóż ich pomysł polegał na slamie. Sama im to zaproponowałam, bo nie miały żadnego pomysłu, a to wyszło im świetnie. Slam to ogólnie w naszym świecie spotkanie dotyczące poezji. Zapisują się na niego chętni twórcy, muszą najczęściej zapłacić za swój występ dwa euro i przedstawiają napisane przez siebie wiersze. Taki wiersz może być o wszystkim o psie, swetrze, śmierci, czy o miłości. Wszystko zależy od tego jak mocno poruszy serca widzów i jaki będzie miał przekaz, liczy się dobranie do niego odpowiednich słów i dotarcie z jego przekazem do odbiorcy. Uczestniczyłam raz w czymś takim,było to dla mnie wielkie przeżycie, sama nie mówiłam swojego wiersza, ale na jednym występie młodej dziewczyny ręce i się trzęsły z emocji. Jej utwór był o weekendzie. Do dziś pamiętam go, bo poruszył moje serce.
Ja nie chcę się uczyć w weekend.
Ja chcę spać do południa.
Chcę jeść śniadanie w czasie obiadu, a obiad w czasie kolacji.
Chce marnować całe noce na zabawie.
Chce pić, tańczyć i się śmiać.
Póki jestem młoda.
Chcę zapamiętać każdy weekend
i żadnego nie zmarnować.
Chcę te dwa dni spędzać tylko ze znajomymi, przyjaciółmi, chłopakiem.
Szkoda, że tylko dwa dni.
To niesprawiedliwe, dlaczego weekend trwa dwa dni, a tydzień pięć?
Dlaczego w tygodniu mamy określony czas na powrót do domu?
Przecież w te dwa dni można zrobić tak mało rzeczy.
Jesteśmy młodzi i marnujemy tą młodość w te pięć pieprzonych dni.
Tak naprawdę tylko w weekend jesteśmy sobą - nieograniczoną młodzieżą.
A zatem.
Bawmy się młodością.
Bawmy się życiem.
Bo za dziesięć lat czekają nas leki na reumatyzm.
Bo za dziesięć lat nawet makijaż nie pomoże.
Bo za dziesięć lat jedno piwo będzie naszą trucizną.
Tak więc mając te dwa dni, bawmy się.
Ale bawmy się tak by tego nie zapomnieć
Bawmy się tak, jakby to miała być nasza ostatnia impreza.
Bawmy się na zasadzie
Your Only Life Once
Bądźmy nieodpowiedzialni
Bądźmy sobą i swoim towarzystwem sprawiajmy, że będziemy naćpani szczęściem.
Rozkręcimy tą imprezę w weekend.
Razem.
Zorganizujemy cytryny, sól i tequile.
Dobrą muzykę.
Świetnych ludzi.
Chociaż to tylko dwa dni.
Damy radę, ale...
I really need a day beetwen Saturday and Sunday.***
Mniejsza o to. Dziewczyny napisały kilka wspaniałych dzieł, bo inaczej tego nie można nazwać i kiedy je prezentowały duża grupka zebrała się wokół nich i odkryliśmy, że naprawdę wielu wampirów interesuje się poezja. Więc za wpłatą dwóch euro, wystąpili, a swoimi wierszami sprawili, że publiczność ryczała to ze śmiechu, to ze wzruszenia. Wywołali takie silne emocje, że z dziewczynami od razu oddałyśmy na ich pomysł nasze głosy. Chłopacy byli raczej za grupką Felixa, który z ziomkami zorganizowali mecz piłki nożnej (wspomnę oczywiście, że jak ja zaproponowałam dziewczynom slam, to William nie mógł przeżyć, że komuś pomogłam, ta więc zainicjował mały meczyk).
Staliśmy teraz i oglądaliśmy grę chłopaków. Zasady były podobne jak w slamie. Każdy zawodnik, żeby zagrać wpłacał trzy euro. Jednak jeśli jedna drużyna wygrała dostawała swoje pieniądze z 5% zyskiem. Tak się chłopacy szarpnęli, a co bogatemu zabronisz? Po wygranej jednej z drużyn, nie powiem mecz był zarąbisty, głównie dlatego, że siła i szybkość wampirów dodawały tej rozgrywce dreszczyku emocji i było to głównie widowiskowe. Nawet ja byłam zachwycona, a nienawidzę piłki nożnej. Kiey wygrani i przegrani zeszli z boiska, Felix krzyknął do mikrofonu.
- A teraz proszę państwa na naszym boisku zagrają dziewczyny na chłopaków. Pierwszy skład: Clover, Sabrina, Amanda i Poppy. Skład drugi: William, Max, Drake i Luke.
Szczęka mi opadła.
- Zabawny jesteś, Felix. - zaczęłam się śmiać - Bo to żart, prawda?
- Nie. William podszedł i uregulował zapłatę. Zaczynamy meczyk będzie to interesujące.
Zabrało się wokół nas małe widowisko, a ja szybko podeszłam do Willa.
- Nożna serio? Nie przypominam sobie, żebyśmy umawiali się na jakiś mecz.
- Oh, kochanie. Boisz się, ze przegrasz, czy nie umiesz grać? - szepnął, a mnie serce na chwilę przestało bić, tak się chce bawić, świetnie. Nachyliłam mu się do ucha i powiedziałam:
- Wygram z tobą, nawet gdybym nie umiała grać.
- Więc w czym problem? - ciągnął,  ja odsunęłam się i rzekłam.
- Nie jestem pewna, czy nasze drużyny będą się dobrze bawić. W końcu my znamy i ćwiczymy ten sport od dziecka, nawet z ich mocami i zdolnościami... będą gorsi.
- Co proponujesz? - zapytał zaciekawiony.
- Koszykówkę - po tłumie rozległy się szepty, a William zaśmiał się głośno.
- Skarbie, grałem w koszykówkę przez dziesięć lat, a od czterech byłem kapitanem drużyny najlepszej w Liverpool'u. Nie chcę pocieszać cię po przegranej.
- Bez obaw. Jestem siostrą mojego brata. Koszykówka, jest we mnie wpojona jak chodzenie na dwóch nogach.
- To świetnie.
- Cudownie.
- Tak więc, zaczynajmy.
- Nie mamy koszy. - zauważyłam.
- Da się załatwić - krzyknął podekscytowany Felix - Wiem jak wygląda ten sport, bo ojciec zrobił nam takie kosze, kiedy zobaczył je w waszym świecie. Później zapragnął szkolić się w tej dziedzinie. Wytłumaczcie swoim drużynom zasady, a następnie zaczynamy. Spojrzałam na Williama i podaliśmy sobie ręce.
- Niech wygra lepszy - powiedział.
- Czytaj: ja.
Podeszłam do zdenerwowanych dziewczyn.
- W coś ty nas wpakowała? - zapytała Poppy.
- Gra w kosza to banał. Wszystko wam wytłumaczę.
Po dwudziestu minutach kosze były ustawione w odpowiedniej odległości od siebie, a ja i Will wytłumaczyliśmy naszym przyjaciołom o co chodzi w tej grze. Postanowiliśmy, że olejemy zasady i zamiast czterech kwart po dziesięć minut. Gramy do czasu, aż któraś z drużyn zdobędzie trzydzieści punktów.
- Zaczynamy! - krzyknął Felix.
Ustawiliśmy się na boisku, a wampiry uznały, że będzie to niezłe widowisko i opuściły swoje stragany. Stałam twarzą w twarz z głupio uśmiechającym się Williamem.
- Mogę dać ci fory, kotku - zaproponowałam, na co prychnął.
- Nie będą potrzebne, ale jeśli sama byś ich potrzebowała...
- Nie kończ. Damy z siebie wszystko.
Ustawiliśmy się do siebie bokiem i stykaliśmy ramionami. Niestety on był wyższy i byłam pewna, że przejmie piłkę. Felix zapytał nas, czy jesteśmy gotowi, a następnie wyrzucił piłkę w powietrze. Tak jak się spodziewałam Wiliam wybił ją w kierunku Max'a. Ale spokojnie, spokojnie. Keep smiling everything be OK. Pospieszyłam w stronę naszego kosza Max kozłował zgrabnie, aż można pomyśleć, ze trenuje ten sport. Ustałam mu na drodze, przez co się zatrzymał i spojrzał mi w oczy. Szybko wybiłam mu piłkę z ręki i pobiegłam do kosza chłopaków. Zarejestrowałam, że Sabrina czuwa dzielnie pod nim więc czym prędzej biegłam do niej, gdy moją przeszkoda stał się William, który wyrósł przede mną jak z ziemi. Wykonałam półobrót zgrabnie podając do fioletowo-włosej. Złapała piłkę i wrzuciła ją idealnie do kosza.
- Tak! - krzyknęłyśmy z dziewczynami i przybiłyśmy sobie piątki.
- 2:0 - krzyknął Felix.
Luke ustał z piłką pod koszem i przygotował rzucił ją Drake'owi. Ten ładnie ją przyjął i podał Williamowi, który rzucił się do przodu z celem zdobycie punktu. Chciałam go dogonić był niestety za szybki i pozostawiłam tą akcję  w rękach dziewczyn. Amanda ustała mu na drodze, ale ten idealnie ją ominął i zrobił perfekcyjny dwu takt, oczywiście z sukcesem. Szczęka mi opadła, bo nawet Brandon nie zrobił nigdy tak idealnego wyminięcia przeciwnika z genialnym dwu taktem. Will posłał mi czarujący uśmiech, a ja wzięłam się w garść i zmotywowałam dziewczyny do działania. Chłopacy przybili piątki z dotknięciem ramion i toczyliśmy dalej naszą rozgrywkę, a ja pierwszy raz w życiu czułam, że gram z kimś na moim poziomie. Nawet kimś lepszym.

* pół godziny później 

Nie wiem jakim cudem, ale Felix właśnie krzyczy:
- 28:28.
Poppy właśnie strzeliła kosza za trzy punkty! Nie posiadamy się z radości. Teraz czuję, że serio możemy wygrać. Ostatnia akcja. Trzeba się skupić. Teraz robimy z dziewczynami małą naradę.
- Dobra, plan jest taki - schyliłyśmy się i objęłyśmy ramionami - Amanda zasłaniasz Max'a, Sabrina stoi przy koszu, a ja z Poppy będziemy próbować przejąć piłkę. Oni są teraz na lepszej pozycji, bo to oni ją mają, ale kiedy jedna z nas ją zdobędzie, zmyli ich, że chce trafić do kosza, gdy tak naprawdę poda ją Sabrinie. Jasne?
- Tak!- krzyknęły równocześnie i klasnęłam w dłonie na znak, że wszystko ustalone. Chłopacy również po naradzie, czekali na nas rozstawieni po boisku. Piłkę będzie wyrzucał Drake, więc Amanda zasłaniała Max'a, Sabrina stała pod koszem, a Poppy rozpraszała Luka, ja ustałam obok Willa, który zaśmiał się, a kiedy rozległ się gwizdek, szepnął:
- Przewidywalne - zdziwiona, nawet nie zauważyłam, kiedy przejął piłkę. Ruszyłam od razu za nim. Ten jednak ustał pod koszem i miał zagrożenie tylko we mnie, mógł trafić. Wiem, ze by trafił! Ale ten debil walnął w obręcz, przez co piłka odskoczyła na bok, a ja złapałam ją w moje ręce zanim wyszła na aut. Zaniepokoił mnie fakt, że tak łatwo ją przejęłam. Obok mnie biegł Will i mógł mi wybić tą piłkę, natomiast tego nie zrobił, realizując swój plan podałam piłkę Sabrinie. Cholera! I jak na czyjś znak przed nią pojawił się Luke i złapał piłkę podając do Max'a, bo Amanda była w szoku i nawet nie zobaczyła jak od niej odbiegł. Poppy stała z rozdziawioną buzią i rumieńcem na twarzy, a ja zgromiłam ją wzrokiem cała trójka stała i patrzyła jak święte krowy na chłopaków. Pobiegłam pod nasz kosz, gdzie oni podawali ją sobie. To było takie frustrujące!
- No wrzućże już tą piłkę to tego gównianego kosza! - krzyknęłam.
- Dobrze - odparł Drake i już miał zdobyć punkt, gdyby nie Sabrina, która zabrała mu piłkę, podała do Amandy, a dziewczyna podała do Poppy, która już rzucała nią w kierunku kosza, niestety ona jak na złość uderzyła w tablicę i wpadła w ręce Luka, który wykorzystując moment podał ją Willowi, a ten bezproblemowo trafił w siatkę. Tłum oszalał, a chłopacy znowu przybili sobie piątki ciesząc się zw zwycięstwa. Podeszłam do dziewczyn.
- A mogłyśmy wygrać! - krzyknęła zła na siebie Poppy.
- Wykiwali nas! - rzuciła Sabrina.
- Było tak blisko! - dodała Amanda ciągnąc się za blond włosy.
- Dziewczyny - powiedziałam - Zostałyśmy zgaszone przez facetów. Co za hańba!
Jeszcze chwilę się nad sobą poużalałyśmy i podeszłyśmy do chłopców, którzy z założonymi rękoma na piersi i tryumfalnymi uśmiechami czekali na nas. Ustałyśmy na przeciwko nich.
- Gratulujemy wygranej - powiedziałam.
- Tak, świetny mecz - dodała Amanda.
- Mieliście farta - broniła Sabrina.
- Następnym razem my wygramy - zagroziła Poppy.
- No nie powiem, ale rozgrywka była niezwykle ciekawa - poparł Max.
- Kto by się spodziewał, że dziewczyny umiecie grać - powiedział Derek.
- W ramach naszej nagrody - powiedział Luke - My wybieramy zwycięzców przedsiębiorczości.
Uznaliśmy, że jest to uczciwa nagroda. Tak jak się można było spodziewać chłopcy wybrali gang Felixa na zwycięzców, a slam zajął drugie miejsce. Przeprosiłam dziewczyny, które nawet postanowiły organizować takie spotkania w każdy wtorek wieczorem w szkole. Już się nie mogłam doczekać.
Wróciliśmy do zamku, a Will odprowadził mnie do pokoju. Ustaliśmy pod drzwiami i objął mnie ramieniem w talii, następnie powiedział.
- Byłaś świetna. Znam twojego brata, po tym jak grałaś jaką miałaś technikę, wiem już że twoim nauczycielem był Brandon Grey. Jeden z moich największych rywali. Po dzisiejszym meczu uczciwie mogę stwierdzić, że uczeń przerósł mistrza. Gratuluję.
Pocałował mnie lekko w policzek.
- Na razie to ty jesteś mistrzem. Do jutra. - objęłam go, a gdy puściłam od razu zniknęłam za drzwiami. Moją uwagę przykuło ostre, złote światło, które wydobywało się z mojej szafy. Otworzyłam ją i jak oparzona wyciągnęłam czarną kamizelkę, którą miałam na sobie tego pamiętnego dnia w lesie. Otworzyłam kieszeń i wyjęłam z niej kawałek papieru, którego złota pieczęć świeciła złotym blaskiem.
Gdy wzięłam go w swoje ręce od razu światło zgasło, a na pieczęci widniał kaligraficzny napis "Czekamy". Rozłożyłam pergamin, a moim oczom ukazała się dokładna mapa z zaznaczonym terytorium czarownic.
- Bingo - szepnęłam.


* gdzieś widziałam ten cytat, ale nie wiem gdzie i mi się spodobał, więc autora nie podam.
**nawyki z książek pierwszy z "Gwiazd naszych wina", drugi "Rywalki"
***Ja naprawdę potrzebuję jakiegoś dnia pomiędzy sobotą, a niedzielą.

No witam kochani wracam z przeprosinami, czyli długim rozdziałem. Jak wam się podoba? Czekam na komentarze! :*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz